Rozmowa

Od pola do stołu. Potrzebujemy bliskiej nam żywności lokalnej

Janusz Wojciechowski w Parlamencie Europejskim
Janusz Wojciechowski w Parlamencie Europejskim / wikipedia

Z Januszem Wojciechowskim, komisarzem Unii Europejskiej ds. rolnictwa, rozmawiamy o tym, jaką żywność powinniśmy kupować, co da nam strategia „od pola do stołu” i dlaczego warto wzmacniać małe gospodarstwa rolne.

Rafał Górski: Jaką żywność powinniśmy mieć na naszych stołach?

Janusz Wojciechowski: Myślę, że powinna to być żywność, która pochodzi z takiego systemu produkcji żywności, w którym rolnictwo nie jest traktowane jak przemysł, ziemia nie jest traktowana jak fabryka, a zwierzęta nie są traktowane jak maszyny.

Powinniśmy mieć na naszych stołach jak najwięcej żywności bliskiej, blisko wyprodukowanej.

I to nie ma nic wspólnego z jakimiś nacjonalizmami rynkowymi – zawsze takie hasło „kupuj niemieckie”, „kupuj francuskie”, „kupuj polskie”, rodzi podejrzenia, czy nie są to praktyki dyskryminujące, a mamy przecież wspólny rynek, na którym każdy ma równe prawa i równy dostęp do tego rynku i tego nie kwestionujemy. To jest fundamentalna zasada Unii Europejskiej.

Czy w tym kierunku idzie unijna strategia „od pola do stołu”?

Preferencje dla krótkiego łańcucha dostaw dla właśnie takich bliskich relacji, lokalnych dostaw na lokalny rynek jak najbardziej wpisują się w strategię „od pola do stołu”. I tu widzę największą przestrzeń do wypełnienia, na przykład skrócenie kosztów transportu żywności, produktów rolnych.

Trudno uwierzyć, ale każdego roku w Unii Europejskiej transportujemy – wzdłuż i wszerz – trzy miliardy ton produktów rolniczych i żywnościowych. A wielkość tego transportu oszacowana przez Eurostat to 540 miliardów tonokilometrów. Czyli można powiedzieć, że statystyczna porcja żywności „od pola do stołu” przebywa dystans 180 km. I to jest dystans zdecydowanie za długi.

Jak wygląda sytuacja w Polsce?

Obserwujemy to też w naszym państwie, w niektórych sektorach, zwłaszcza w tych, które poszły mocno w uprzemysłowienie – na przykład wielkie hodowle trzody chlewnej – to mniej więcej wygląda tak, że do tych ferm prosięta przywozi się z Danii, pasze z Ameryki, pracowników sprowadza się z Ukrainy, a rynków szuka się gdzieś w Azji. Więc to są ogromne koszty, które ponosimy na transportowanie żywności i towarów rolniczych na dalekie dystanse.

Oczywiście pewna część tych transportów jest konieczna. Nie wszystkie produkty wytwarzamy wszędzie w Europie, są produkty regionalne, które trzeba gdzieś przewieźć i tego nikt nie kwestionuje. Ale Polska ma w tym skróceniu łańcucha dostaw ogromną szansę, dlatego że wbrew dość powszechnym wyobrażeniom i stereotypom,

Polska nie jest tak wielkim potentatem w produkcji żywności, jak się niekiedy to przedstawia.

Dziwne. Od lat obywatele słyszą coś innego.

Dlatego, że często przywołuje się dane dotyczące wielkiego eksportu żywności z Polski – i to jest prawda – 34 miliardy euro rocznie to jest znakomity wynik, ale trzeba pamiętać, że globalna produkcja rolnicza w Polsce to jest 25 miliardów euro, a dodana produkcja rolnicza to 10 miliardów euro. Więc ten wielki sukces w eksporcie żywności w dużej mierze jest oparty na przetwórstwie, to jest sukces przetwórstwa opartego na importowanych surowcach.

To dobra, czy zła wiadomość?

To paradoksalnie jest atutem polskiego rolnictwa, że Polska, mając w tej chwili około 9% ziemi rolnej Unii Europejskiej, 8,5% konsumentów, ma 6% dodanej produkcji rolniczej. A to znaczy, że polskie rolnictwo, polski system produkcji żywności ma bardzo blisko ogromny rynek. Polska nie jest pod taką presją eksportową jak wiele innych krajów. Dam przykład Irlandii, która produkuje 1,5 tony mleka na jednego mieszkańca, więc kilkanaście razy więcej niż krajowa konsumpcja, w związku z tym presja eksportowa jest ogromna.

Polska tylko w niektórych sektorach odczuwa może presję – w produkcji drobiu, która jest dwukrotnie wyższa niż konsumpcja krajowa, czy w produkcji jabłek…

Więc to jest szansa, to znaczy Polska ma akurat znakomite warunki, żeby rozwinąć krótkie łańcuchy dostaw, ale to wymaga odbudowy przetwórstwa.

Gdzie jest problem?

Dramat polskiego systemu żywnościowego polega na tym, że Polska ma 1,5 razy mniejsze gospodarstwa rolne niż średnia unijna i 2,5 razy większe zakłady przetwórcze niż średnia unijna. To musi rodzić problemy. Wielkie przetwórnie nie są zainteresowane małymi dostawcami. Często wolą szukać dużych dostawców z daleka, niż zajmować się drobnymi dostawcami z bliska.

Tu można naprawdę bardzo wiele osiągnąć za pomocą funduszy unijnych, które są na ten cel przeznaczone do dyspozycji. Także przy pomocy funduszy odbudowy, które zawierają – bardzo słusznie zresztą – przewidziany w Polsce program odbudowy bardzo potrzebnych w rolnictwie lokalnych zakładów przetwórczych, i to może być rzeczywiście przełom, droga „od pola do stołu” musi się wydatnie skrócić. Bo to są i emisje CO2, to są zanieczyszczenia powietrza, to są ogromny koszty środowiskowe, które ponosimy, wożąc towary, produkty w różne strony. To jest też transport zwierząt, który budzi tyle społecznego sprzeciwu, bo różne są warunki tego transportu…

Zresztą, w kryzysie związanym z pandemią, transport to pierwszy i właściwie jedyny poważny problem, jaki wystąpił, bo nasi rolnicy znakomicie zdali egzamin. Mimo kryzysu dostawy żywności były nieprzerwane w całej Europie, ale w transporcie pojawiły się problemy. Zakorkowane i zablokowane granice. Komisja Europejska miała tu wiele pracy, żeby wprowadzić pewne reguły, „zielone korytarze” dla transportów żywności i tak dalej. Okazało się, że transport jest rzeczywiście barierą. Redukcja kosztów transportu i postawienie na bliską żywność jest jak najbardziej potrzebne.

A co z żywnością ekologiczną?

Żywność ekologiczna jest ogromną szansą – w dostawach lokalnych, o których mówiłem przed chwilą, ale w takim kraju jak Polska, to może być też potężny atut eksportowy. Polska powinna się stać agroekologiczną potęgą. Zapotrzebowanie na żywność ekologiczną rośnie. Polska ma potencjał zwłaszcza małych i średnich gospodarstw. Wiele tych gospodarstw jest w takiej sytuacji, że nie ma szans na konkurowanie w rolnictwie intensywnym. Mówimy, że tak wiele małych gospodarstw zaprzestało produkcji – i to prawda. Bo nie są w stanie w takich regułach rynkowych konkurować. Ale będą w stanie, jeżeli da im się dobrą ofertę, racjonalnie zaproponowaną koncepcję rolnictwa ekologicznego.

Jakie atuty ma tutaj nasz kraj?

Polska ma znakomite warunki. Wyniki spisu rolnego wskazują, że już w tej chwili 30% polskich gospodarstw nie używa chemii. Nie używa ani nawozów chemicznych, ani środków ochrony roślin. Te gospodarstwa z natury są bardzo blisko przejścia na ekologię. Ale oczywiście to wymaga wzmocnienia.

Co jest potrzebne?

Przede wszystkim doradztwo, bo trzeba wypełnić dość rygorystyczne warunki. Na tym polega wiarygodność rolnictwa ekologicznego, że jest rygorystycznie certyfikowane, sprawdzane i tak musi być. Ale musi być pomoc dla rolników, żeby im to ułatwić, no i tutaj podzielę się pewną obawą – może przedwcześnie to mówić, no to powiem inaczej – chciałbym, żeby program rolnictwa ekologicznego w Polsce był ambitny. Żebyśmy nie powiedzieli w którymś momencie – zwłaszcza jeżeli porównamy się z ambicjami Niemców, którzy zapowiedzieli, z czego bardzo się cieszę, że przeznaczą 30% ziemi pod rolnictwo ekologiczne do 2030 roku – „po co nam żywność ekologiczna w Polsce, skoro jest w Niemczech”. I żeby polscy konsumenci nie byli skazani tylko na importowaną żywność ekologiczną. To jest naprawdę ogromna szansa i chciałbym do tego bardzo mocno zachęcić. Pełen szacunek dla wszystkich rolników ekologicznych w Polsce. Choć jest też problem, który wymaga uporządkowania.

Jaki?

To nie może być tylko ekologiczna uprawa ziemi, ale to powinna być również ekologiczna produkcja. Nie zawsze to idzie w parze. Raport NIK-u pokazał to dość mocno, ale to jest wynik pewnego nie do końca dopracowanego systemu. Musi być pełna korelacja między ekologicznym zarządzaniem ziemią i dostawą ekologicznych produktów na rynek. Tu trzeba włożyć wiele pracy, wiele wysiłku, bo to jest przetwórstwo, promocja, dystrybucja. Strategia „od pola do stołu” stwarza szereg warunków, preferencji dla żywności ekologicznej, na przykład w dostawach do zakładów zbiorowego żywienia. Są wszelkie warunki, żeby to naprawdę mocno funkcjonowało.

Żywność ekologiczna powinna być zdecydowanie preferowanym rodzajem żywności.

Co Pan Komisarz odpowie na obawy, że stracimy bezpieczeństwo żywnościowe, jeśli pójdziemy w agroekologię i będziemy mniej produkować?

No oczywiście, to się może wiązać z pewnym obniżeniem samej wprost produktywności, ale z drugiej strony to jest przecież szansa dla produkowania.

Popatrzmy na przykłady krajów, które mają wysoko rozwinięte rolnictwo ekologiczne; Austria – 25%, Włochy – ponad 15% całości użytków rolnych, przeznaczonych na produkcję ekologiczną. Włoski przykład jest szczególnie ciekawy, dlatego że Włochy mając 8% ziemi rolnej Unii Europejskiej, mają 18% dodanej produkcji rolniczej i są liderem w tej chwili w UE. Mają nawet obecnie nieco wyższą produkcję dodaną niż Francja. Choć mają 12,5 miliona hektarów ziemi, a Francja 27 mln hektarów. Więc to pokazuje, że rolnictwo oparte na małych gospodarstwach z dużym komponentem ekologicznym w agroekologii może być wysoko produktywnym rolnictwem. I to jest wielkie zadanie, Polska nie powinna zmarnować tej szansy, żebyśmy mieli zdrową żywność bliską, ekologiczną na polskich stołach, a także, żeby Polska mogła być silnym eksporterem takiej żywności, a nie importerem, jak jest dzisiaj.  

Ile mamy gospodarstw rolnych małych, a ile dużych?

W Polsce jest 1 mln 317 tys. gospodarstw rolnych, to jest wynik ostatniego spisu z 2020 roku. Z nich 950 tysięcy ma nie więcej niż 10 hektarów, do 20 hektarów ma chyba 1 milion 160 tysięcy. Polska ma tylko 145 tysięcy gospodarstw powyżej 20 hektarów, tylko 39 tysięcy powyżej 50 hektarów.

A co Pan Komisarz powie tym, którzy mówią, że 300 tysięcy, czy 400 tysięcy to są gospodarstwa produkcyjne, a reszta w zasadzie nie istnieje.

Sprzeciwiam się takiemu podejściu. To są przesadzone wiadomości o śmierci małych gospodarstw. Rzeczywiście, wiele z nich przestało produkować, ale to nie znaczy, że ich nie ma i one nie są w stanie produkować – to kwestia tego, co im teraz zaproponujemy, jakie zachęty. Miarą chęci tych gospodarstw do produkowania jest produkcja zwierzęca. Bo jak gospodarstwo utrzymuje zwierzęta, to znaczy, że ktoś tam jest na stałe i chce w gospodarstwie być i coś robić. Nie wpadnie tam raz lub dwa razy do roku, żeby raz zaorać, zasiać, a drugi raz, żeby zebrać. Zwierzęta wymagają stałej obecności.

Było w Polsce 914 tys. gospodarstw z produkcją zwierzęcą w 2010 roku, w 2016 już było niespełna 800 tysięcy. Spis rolny w 2020 roku mówi, że są już tylko 574 tysiące.

Czyli równia pochyła?

Rzeczywiście mamy dramatyczny problem likwidacji hodowli w małych gospodarstwach, ale czy to znaczy, że nie ma rolników, którzy chcieliby małe hodowle prowadzić? Myślę, że są, tylko są też bariery. Przykładowo w hodowli świń pomoc w walce z ASF zaczyna się od 50 sztuk, różne formy pomocy inwestycyjnej też zawierają bariery wykluczające małe gospodarstwa.

Co z tym można zrobić?

Bardzo mocno powiedziałem to w Parlamencie Europejskim, absolutnie nie zgodzę się na żadne kryteria wykluczające małe gospodarstwa z finansowanych form pomocy Unii Europejskiej. Jestem bardzo zaangażowany w to, żeby tych małych gospodarstw bronić, żeby dać im szanse rozwoju.

Musi być miejsce dla różnych typów gospodarstw. Ja nie mam nic przeciwko dużym gospodarstwom.

Popatrzmy na hodowlę. Średnie gospodarstwo hodujące świnie w Danii ma 3700 sztuk, bo 2000 to już jest za małe. Za chwilę mające 5000 sztuk, 10 tysięcy sztuk będzie za małe.

W hodowli drobiu też to obserwujemy. W czasie gdy produkcja jaj w Polsce przeniosła się do wielkich ferm chowu klatkowego, o które toczy się spór w Unii Europejskiej, 80% produkcji jaj znalazło się w 469 kurnikach chowu klatkowego. 80% produkcji! To jest jeden kurnik czy półtora kurnika na powiat, do tego to się sprowadza. Czy Polska stała się potęgą w tym czasie w produkcji jaj? Wcale nie.

Porównywałem 2010 i 2017 rok, ostatnie dane, Polska w produkcji jaj spadła z 18. na 24. miejsce w świecie, a nasz udział w produkcji światowej spadł z 1% na 0,7%. Nie ma takiej prostej zależności, że jak pójdziemy w wielką skalę produkcji, to będziemy konkurencyjni na rynkach UE. Krótko mówiąc, mniej zyskujemy na tej skoncentrowanej produkcji w wielkich gospodarstwach, niż tracimy na wymiecionej produkcji z małych gospodarstw.

Jak w takiej sytuacji rolnicy mają dziś konkurować na wspólnym rynku UE?

Tworząc warunki do egzystencji i rozwoju także dla tych, którzy nie chcą się ścigać na ilość, tylko chcą się ścigać na jakość. I trzeba im dać szansę. To jest możliwe do zrobienia, są na to fundusze. Zreformowana wspólna polityka rolna zawiera instrumenty takiej właśnie polityki.

Jeśli popatrzymy na dane statystyczne, to gdyby tak było, że to wielkość produkcji wyznacza siłę rolnictwa, to największymi producentami rolnymi w Europie powinny być Czechy, bo mają  średnie gospodarstwa o wielkości 130 ha, na drugim miejscu powinna być Słowacja – 85 hektarów, nie pamiętam, kto jest na trzecim miejscu. Przed brexitem była to Wielka Brytania.

Tych państw nie ma w czołówce produkcji rolnej w Europie. Liderami są Włochy z gospodarstwami 11-hektarowymi, są Dania czy Austria ze znacznie mniejszymi gospodarstwami. Więc nie ma takiej prostej zależności, że im większe gospodarstwo, tym będzie bardziej produkcyjne.

Działamy bez cenzury. Nie puszczamy reklam, nie pobieramy opłat za teksty. Potrzebujemy Twojego wsparcia. Dorzuć się do mediów obywatelskich.

Czy powinniśmy postawić na polską żywność na polskich stołach?

Podam przykład włoski. Byłem na rynku we Florencji, w samym centrum, gdzie rolnicy sprzedawali swoje produkty: nie wino i oliwę – wszystko to, co produkują polscy rolnicy, mleko, sery, przetwory, wędliny, chleb, wszystko z okolicznych pól. To działa.

Słyszałem już taki argument, że to działa „bo turyści przyjeżdżają i kupują żywność”. Do Włoch przyjeżdża 60 milionów turystów rocznie i spędzają tam statystycznie cztery dni, a mieszka we Włoszech 60 milionów Włochów, którzy jedzą tę żywność 365 dni w roku, więc to jednak nie turystyka napędza konsumpcję tej miejscowej żywności, tylko właśnie bardzo dobrze zorganizowany system krótkich dostaw. Długo budowany krótki łańcuch dostaw bardzo dobrze się sprawdza i w Polsce ten wysiłek też trzeba zdecydowanie podjąć. To jest ogromna szansa stojąca przed polskim rolnictwem.

A co Pan Komisarz na to, żeby w ramach tych krótkich łańcuchów zbytu pozwolić rolnikom sprzedawać żywność do sklepów i hurtowni? Żeby rolnik, który prowadzi małą przetwórnię sezonową, mógł w swoim otoczeniu, w swoim województwie, sprzedać produkty ze swojego gospodarstwa. Dziś to się ogranicza i rolnik nie może sprzedać do restauracji, szkoły, przedszkola, czy sklepu.

Zgadzam się. Rolnicza sprzedaż detaliczna jest jednym z elementów krótkiego łańcucha dostaw, ale wcale nie kluczowym. To musi być oczywiście organizacja różnego rodzaju – w to muszą być zaangażowani przedsiębiorcy handlowi, ale chodzi o to, żeby żywność z lokalnych dostaw miała różnego rodzaju preferencje. Sprzedaż detaliczna nie rozwiąże wszystkiego.

Jako przykład podam to, co widziałem we Włoszech i co mi się podobało – z funduszy unijnych wybudowana jest ubojnia zwierząt, jest własnością samorządu, jakiejś grupy gmin, wydzierżawiona spółdzielczej organizacji rolniczej, spółdzielni małych rolników, oni tam przywożą swoje zwierzęta dwa razy w tygodniu, ubijają, przetwarzają i dostarczają na lokalny rynek. I to działa, to zostaje w tej niewielkiej skali, jest pod kontrolą.

A jak to wygląda w Polsce?

W Polsce był taki problem, że małe przetwórnie zniknęły, wszystko skoncentrowało się w wielkich. Mały rolnik został z niczym, bo nie miał gdzie tego zawieźć, nikt od niego nie kupi dziesięciu czy dwudziestu świń, bo są już duzi dostawcy. Polityka państwa, niestety, też jest na to nakierowana, polityka unijna również.

Wielki biznes rolniczy bardzo chętnie krytykuje rolnictwo ekologiczne i podkreśla, że rozwiązaniem jest rolnictwo zrównoważone. Kiedy zostanie w Unii Europejskiej sformułowane precyzyjnie: Czym jest rolnictwo zrównoważone? Ponieważ dziś takiej precyzji nie ma, to jesteśmy, jako konsumenci, systematycznie narażani na greenwashing, czyli oszustwa marketingowe w imię zwiększania sprzedaży.

Jest jeden z obecnie realizowanych programów w Polsce, który nazywa się rolnictwo zrównoważone w Programie Rozwoju Obszarów Wiejskich i mniej więcej jest to jakoś zdefiniowane. Unia Europejska nie narzuca bardzo sztywnych definicji.

Wiadomo, rolnictwo ekologiczne jest ściśle określone – jest rozporządzenie o produkcji ekologicznej i te warunki muszą być ściśle wypełnione.

Natomiast zrównoważenie produkcji rolniczej najogólniej polega na tym, i to jest też ważne dla odporności gospodarstw rolnych, żeby one pozostawały w równowadze – ziemia z hodowlą, na przykład. To jest bardzo ważne, jeżeli mam 10 hektarów ziemi, to mam 50 świń, a nie 5000. Hodowla powiązana z obsadą zwierząt, używanie też własnych pasz w jak największym zakresie, gospodarka w cyklu zamkniętym, takie rolnictwo, które w możliwie największym stopniu jest niezależne od zewnętrznych dostaw i również odległych rynków. Tego się nie da zupełnie wykluczyć, ale można zmniejszyć tę zależność rolnictwa od bardzo często ryzykownych zależności, od dalekich dostawców i dalekich rynków.

Przemysłowa hodowla poszła w zupełnie inną stronę. To nie jest rolnictwo organiczne. Nie ma powiązania miedzy zwierzętami, ich olbrzymią ilością, a ziemią, która ma dla nich wytwarzać paszę.

Mówiłem o tym przykładzie, że to są takie duże fermy, gdzie wszystko się przywozi, poczynając od zwierząt do dalszego tuczu. Tucz nakładczy – powinniśmy zrobić wszystko, żeby od tego odejść, żeby hodowla była oparta o zwierzęta własnego chowu, wychowane w gospodarstwie, a nie gdzieś tam przewożone z odległych miejsc. Żeby dostawa pasz była możliwie bliska.

Przemysłowa hodowla rzeczywiście na tym polega, ona generuje różne dodatkowe koszty, za które płaci z jednej strony rolnik, czy też przetwórca, i konsument – więc redukcja tych kosztów transportu jest bardzo potrzebna.

Zresztą z mojej inicjatywy w strategii „od pola do stołu” znalazł się zapis, że zrównoważony system produkcji powinien sprzyjać również ograniczeniu potrzeb transportowych w systemie żywnościowym.

Dlaczego Komisja Europejska chce wspierać małe gospodarstwa?

Chodzi o to, by dać możliwość tym, którzy zostali z tyłu. „Nobody left behind” („Nikt nie pozostaje w tyle”) mówimy, jako o jednej z głównych zasad reformy wspólnej polityki rolnej. Aby tym, którzy zostali w wyścigu, albo zupełnie z niego się wycofali, umożliwić włączenie się do niego, ale już na innych zasadach.

Kto za to zapłaci?

Projekt budżetu na rolnictwo dla całej Unii przewiduje 387 miliardów euro na siedem lat, z czego dla Polski przeznaczona była kwota 30,5 mld euro. To są fundusze, które mogą bardzo wiele zmienić w naszym rolnictwie, ale coś jest nie tak, jeśli na przykład w jakimś planie strategicznym jest 600 milionów euro na inwestycje na rzecz modernizacji gospodarstw rolnych i te pieniądze są przewidziane tylko na 2700 gospodarstw. Tylko dla nich, bo jest bariera w wysokości 25 tysięcy euro – wartość ekonomiczna gospodarstwa, żeby mogło przystąpić do tego programu. To znaczy, że jest to postawienie na jakąś wąską grupę, na jakąś elitę, a te fundusze powinny też wesprzeć tych mniejszych.

Jakie trendy globalne powinna wziąć pod uwagę Polska?

Pęd do agroekologii – dzieje się coś na świecie. Miałem niejedną rozmowę o tym, jak prężnie rozwija się popyt na żywność ekologiczną w Chinach. Ktoś ten popyt będzie zaspokajał, skądś ta żywność będzie tam trafiać, to będzie ogromny atut eksportowy. Dlaczego Polska ma nie wziąć w tym udziału?

Spójrzmy choćby na Niemcy, doświadczony rolniczo kraj. Dlaczego oni stawiają na 30% agroekologii? Widzą w tym jakiś sens, więc myślę, że Polska powinna bardzo mocno przemyśleć swój plan strategiczny i szukać tutaj szans.

Małe gospodarstwa – podam jeszcze ciekawy przykład, związany z intensywnością produkcji. Przeanalizowałem dane o wysokości nawożenia, Polska ma dosyć wysokie nawożenie chemiczne, inne wskaźniki są dość dobre, ale stopień nawożenia jest dosyć wysoki i popatrzyłem, jak to wygląda w dwóch województwach. Jeden z najwyższych poziomów jest w województwie kujawsko-pomorskim – 170 kg w NPK (wieloskładnikowe nawozy mineralne zawierające azot (N), fosfor (P) i potas (K)) na hektar a jeden z najniższych, czy w ogóle najniższy w podkarpackim – 85 kg. Potem popatrzyłem na plony zbóż, rzepaku, buraków cukrowych i ziemniaków. We wszystkich tych pozycjach plony w podkarpackim są wyższe niż w kujawsko-pomorskim. Mimo dwukrotnie niższego nawożenia. Gleby też tego nie wytłumaczą, podkarpackie to są górzyste tereny. Nie znam dokładnie struktury glebowej, ale nie sądzę, żeby to był atut Podkarpacia w stosunku do kujawsko-pomorskiego.

To nie jest tak, że jak ładujemy chemię, to mamy wyższe plony, a jak oszczędzamy, to mamy niższe. Są też inne przykłady – Niemcy dość wydatnie zmniejszyli nawożenie, a jednocześnie zwiększyli plony o kilka kwintali z hektara i zwiększyli produkcję roślinną w tym samym czasie.

Porównywałem dane statystyczne więc ten prosty przekaz, że musimy produkować coraz bardziej intensywnie, że musimy dawać coraz więcej chemii, to będziemy mieli większą produkcję, nie wytrzymuje konfrontacji z faktami.

Zmierzając do konkluzji – sądzę, że strategia „od pola do stołu”, dzisiaj już przełożona na język konkretnej legislacji, na reformę wspólnej polityki rolnej, reformę, której pełny obraz wyłoni się z planów strategicznych, to jest krok w dobrym kierunku. To nie jest krok wstecz, to nie jest zawracanie. To jest stworzenie szans dla tych, którzy gdzieś tam zostają w tyle – jak taki odczepiony wagon, który został na bocznym torze, żeby go podciągnąć, żeby on również mógł w tym wyścigu na trochę zmienionych regułach uczestniczyć.

Często cytuję tę wypowiedź św. Jana Pawła II, który powiedział w 2000 roku do rolników z włoskiej organizacji Coldiretti, że człowiek nie może ulegać pokusie zysku za wszelką cenę kosztem natury, bo natura prędzej czy później buntuje się przeciwko człowiekowi. Włosi chyba tego posłuchali, bo bardzo mocno poszli w agroekologię i dobrze na tym wychodzą. Ja myślę, że Polska też ma taką szansę.

Panie Komisarzu, a co z nowymi technikami modyfikacji genetycznej, tzw. nowymi GMO? Najbliższe dwa lata w zasadzie zadecydują o modelu rolnictwa w Unii Europejskiej. Korporacje biotechnologiczne lobbują za nowym GMO. Dlaczego o tym się nie mówi? Do tego dochodzi kwestia patentów oraz naciski w kierunku zablokowania znakowania produktów „bez GMO”. Jakie szanse w takiej rzeczywistości będzie miało rolnictwo ekologiczne?

Nic się istotnego nie zmienia w polityce unijnej, jeśli chodzi o GMO, podejście jest bardzo ostrożne. Unia Europejska generalnie nie opiera swojego rolnictwa na GMO i tyle, nie ma tutaj jakichś tendencji do zmian, chociaż jest presja z różnych stron. Ja też to obserwuję, natomiast – nie, rolnictwo europejskie nie będzie oparte na GMO.

Czy zwykłych ludzi będzie stać na zakup żywności ekologicznej?

Konsument średnio wydaje w UE 85 euro na żywność ekologiczną. Są kraje, gdzie to jest powyżej 300 euro, np. Dania czy Austria. Są też państwa takie jak Polska, gdzie są to 4 euro. Mówimy o różnicy zamożności, ale to jest trochę tak, jak w tej słynnej sowieckiej anegdocie, kiedy agenci handlowi firmy obuwniczej wyjechali do jakiegoś ciepłego kraju, by sprawdzić, czy tam jest rynek na buty i jeden z nich raportuje: tutaj wszyscy chodzą boso, nikt nie sprzeda żadnych butów, a drugi raportuje – tutaj wszyscy chodzą boso, tutaj się sprzeda mnóstwo butów. Mnie jest bliżej do tego drugiego agenta, który widzi tutaj ogromną przestrzeń rynkową.

Różnice w zamożności oczywiście są, ale gdyby tak wszyscy myśleli, że w Polsce jest biedne społeczeństwo, tu się nic nie sprzeda, to wszyscy dilerzy samochodowi musieliby zlikwidować wszystkie swoje biznesy, wszyscy deweloperzy mieszkań, domów musieliby się stąd wynieść. Polska jest wielkim rynkiem praktycznie na wszystko i na żywność ekologiczną jak najbardziej. Jeśli tylko będzie podaż tej żywności, a jak będzie większa podaż, to wtedy będzie niska cena. To jest oczywiste. Tego się nie zrobi od razu, to jest wielkie przedsięwzięcie wymagające koordynacji wysiłków, ale to jest ogromna przestrzeń do wypełnienia.

Jak Pan widzi możliwość ograniczenia stosowania antybiotyków w rolnictwie?

Są ambitne cele, żeby ograniczyć stosowanie antybiotyków i myślę, że głównym narzędziem jest dobrostan zwierząt, czyli intensywne wspieranie praktyk rolniczych poprawiających dobrostan zwierząt. Tutaj można będzie osiągnąć najwięcej, bo intensywna hodowla zużywa najwięcej antybiotyków.

W wielkich fermach co prawda zabronione jest używanie antybiotyków jako czynnika wzrostu, ale nadużywanie antybiotyków prewencyjnie jest faktem. Był o tym zjawisku raport NIK, który pokazał je w Polsce, ale mamy dane też z wielu innych krajów. To nie jest jakiś specjalny polski problem. Polska nawet nie jest liderem w zużyciu antybiotyków. Powoduje to intensywna hodowla.

Konsumenci powinni być tego świadomi, bo to jest duży problem. Jeżeli spożywamy żywność z intensywnych hodowli, to ryzyko przyjmowania antybiotyku z żywnością wchodzi w rachubę.

Dlatego żywność ekologiczna, żywność z krótkich łańcuchów dostaw, z niewielkiej i zrównoważonej produkcji jest właśnie tym, czego powinniśmy szukać i taką żywność sprowadzać na nasze stoły.

Kluczowym narzędziem jest dobrostan zwierząt i tutaj mamy zwiększone możliwości działania. Bardzo się cieszę, traktuję to w kategorii może nawet jakiegoś osobistego osiągnięcia, że dobrostan zwierząt znalazł się jako ekoschemat postulowany w pierwszym filarze, możliwy do zastosowania przez państwa członkowskie, że inwestycje w dobrostan zwierząt są możliwe do finansowania z drugiego filaru.

Unia wydawała na dobrostan w poprzedniej perspektywie finansowej półtora miliarda euro, czyli 1,5% całego Funduszu Rozwoju Obszarów Wiejskich. Teraz ta kwota może być wielokrotnie wyższa i możemy naprawdę osiągnąć duży postęp w dobrostanie i wtedy też mniej trzeba będzie antybiotyków, i to jest główna droga do poprawy sytuacji w tym zakresie.

Czy sektor hodowli przemysłowej będzie się zmniejszał?

On się ostatnio zwiększał kosztem wymiatania, że tak powiem, małych hodowli, więc jeżeli stworzymy konkurencję dla tej intensywnej hodowli, poprzez wspieranie małych gospodarstw ze zrównoważoną produkcją zwierzęcą, to intensywna hodowla przestanie być właściwie jedyną opcją. Będzie alternatywa dla niej. Więc musimy iść w tym kierunku.

W tym miejscu warto zauważyć, że Unia Europejska realnie rozważa możliwość zakazu chowu klatkowego, bo to już jest metoda zupełnie przemysłowa. W całej Europie chowem klatkowym zajmuje się 3700 kurników i one mają połowę całej produkcji. W Polsce to jest 469 kurników i mają 80% całej produkcji, ale są kraje, gdzie jest spory zakres produkcji ekologicznej, produkcji jaj, produkcji na wolnym wybiegu prowadzonej w godnych, etycznych warunkach i też taka hodowla może funkcjonować.

Żeby nie dopuścić do całkowitej zamiany rolnictwa w przemysł, trzeba wspierać mocno rolnictwo, które w stronę przemysłu nie idzie. Wsparcie tego rolnictwa pomoże mu przetrwać wyścig z przemysłem rolniczym. Wtedy ograniczymy tę intensywność. Generalnie trzeba wspierać rozsądną, dobrą, zdrową alternatywę dla produkcji przemysłowej.

Najpopularniejszy składnik pestycydów, czyli glifosat dosłownie nas zalewa i jest wykorzystywany zarówno w rolnictwie, jak i w domowych ogródkach, parkach, zieleńcach, placach zabaw. Polska powinna zagłosować przeciwko przedłużeniu licencji na jego stosowanie?

Ostrożnie wypowiadam się w sprawach, które nie wchodzą w zakres moich kompetencji. Inny komisarz ma to w swoim zakresie działania. Jest tu potrzebne oparcie się na badaniach naukowych, na ocenach szkodliwości, na analizach, ekspertyzach. Nie chcę tutaj zastępować osób, które w tych sprawach decydują. Komisarz ds. rolnictwa nie decyduje, jakie środki są dopuszczone na rynku, a jakie nie.

Czego oczekuje Pan Komisarz od Polski, jeśli chodzi o działania w zakresie rolnictwa ekologicznego?

Oczekuję, może nie jako Komisarz, ale jako obywatel Polski, że w Polsce będzie bardzo silny ruch w stronę rolnictwa ekologicznego przy wykorzystaniu naturalnych predyspozycji polskiego rolnictwa w tym kierunku. Oczekuję w tym zakresie ambitnych propozycji rządu.

Sprawdź inne artykuły z tego wydania tygodnika:

Nr 112 / (8) 2022

Przejdź do archiwum tekstów na temat:

# Ekologia # Polityka # Zdrowie Chcę wiedzieć

Przejdź na podstronę inicjatywy:

Co robimy / Chcę wiedzieć

Być może zainteresują Cię również: