Felieton

Odwaga, pieniądze i… jeszcze coś

wspinaczka
fot. Gipfelsturm69 z Pixabay

„Mocno tłuką, panowie. Zobaczymy, kto będzie tłukł dłużej” – Książę Wellington (pod Waterloo).

Danton w czasie rewolucji francuskiej twierdził, że to, czego potrzeba rewolucyjnej armii francuskiej to odwaga, odwaga i jeszcze raz odwaga. Inny cytat, ponoć powtórzony przez Napoleona, to samo mówi o pieniądzach, a kiedy indziej wielki Korsykanin stwierdził, że armia maszeruje na brzuchach.

Europejskie turbulencje wywołane wielką rewolucją we Francji trwały około ćwierć wieku. 100 lat potem kres belle époque położyła pierwsza wojna światowa, po której nastąpiła wielka dogrywka w latach 1939-1945. Otwarta wojna wypowiedziana ludzkości i życiu na Ziemi przez globalistów rozpoczęła się ponad rok temu i oni sami oceniają, że będzie trwać dziesięć lat.

Ich plany są już powszechnie znane, a książka Klausa Schwaba o wielkim resecie odgrywa tę samą rolę, co „Mein Kampf” Adolfa Hitlera przed drugą wojną światową. Wtedy też była ona powszechnie dostępna, ale mało kto brał ją na serio i rozumiał, jakie wynikają z niej konsekwencje. W Niemczech skutecznie zlikwidowano biedę, przestępczość, budowano autostrady, znaleziono też winnych wszelkich problemów, które pojawiały się na świetlanym horyzoncie.

Kiedy zaczynałem swoje działania jako aktywista społeczny mniej więcej ćwierć wieku temu, myślałem, że wobec dziejących się oczywistych głupot i podłości wystarczy je tylko nagłośnić, ewentualnie zadbać o fachową pomoc prawną, wydrukować ulotki, zaprosić media i jest chyba oczywiste, że sprawy pójdą w dobrym kierunku.

Media pokażą sprawę, opinia publiczna się oburzy, politycy udoskonalą prawo i zmienią głupie decyzje, a sądy szybko wydadzą sprawiedliwe wyroki, jeżeli jeszcze przeczytają moją książkę, to raj na Ziemi, a na pewno w Polsce będzie blisko.

Moje pierwsze starcie z paliwowym gigantem Shell uświadomiło mi, że to jednak nie takie proste. Wspaniały, nieżyjący już niestety prawdziwy społecznik – pan Kazimierz Mirkowski prowadził w Katowicach samotną walkę z koncernem Shell (akurat wtedy głośna była sprawa zamordowania Kena Saro-Wiwy, nigeryjskiego obrońcy swojego kraju, której to zbrodni Shell dokonał, a jakże, nie bezpośrednio, ale za pośrednictwem lokalnego reżimu, skąd my to znamy?). Zanim się z nim skontaktowałem, słyszałem już od lokalnych działaczy, że no wiesz, ale on jest taki dziwny, no czytaj: niezrównoważony psychicznie.

Kiedy odwiedziłem go w mieszkaniu, zobaczyłem człowieka zrównoważonego jak mało kto, z półką świetnie posegregowanych pism, jakie od paru lat wymieniał z urzędami i władzami katowickiej spółdzielni na osiedlu 1000-lecia, które ze znanych – nieznanych powodów uparły się, by na pasie zieleni zbudować stację benzynową. Wtedy się udało i dzięki pomocy prawnej stacji nie zbudowano, w Samorządowym Kolegium Odwoławczym znaleźli się uczciwi prawnicy i ulizany korpoludek z „renomowanej kancelarii” został, jakby to dzisiaj powiedziano, zaorany przez naszego prawnika z doktoratem, brodą i w koszulce Earth First.

Od tamtego czasu patrzę już bardziej sceptycznie na doniesienia, że ktoś jest niezrównoważony, owszem, sprawdzam je, ale wiem, że czasami są zbyt pochopne, czasem podświadomie chcemy mieć po prostu spokój, a „niezrównoważeni” nam w tym przeszkadzają.

Pan Mirkowski prowadził swoją walkę przez wiele lat, stracił przez to sporo zdrowia, pracę i o mało co nie wyrzucono go z mieszkania. Policja, media, lokalni politycy, a nawet działacze ekologiczni nie potrafili albo nie chcieli mu pomóc. Mnie się udało, bo miałem… pieniądze pozyskane z jakiejś eurokratycznej instytucji.

Amerykański działacz na rzecz zrównoważonego transportu Walter Hook kiedyś zapytał mnie, jak długo moim zdaniem będzie trwać, zanim wprowadzimy w Polsce wzorowaną na szwajcarskiej i przeforsowaną tam w referendum politykę transportową, przerzucimy tiry na tory i powstrzymamy niszczenie polskich miast przez galerie i supermarkety. Wydawało mi się, że chwilę, ale czułem, że chyba trzeba przedstawić się amerykańskiemu ekspertowi jako większy realista i powiedziałem, że 5 lat. Walter śmiał się, wiedział już bowiem, jak podobne walki wyglądają w USA i innych częściach zachodniego świata. Jedną z nich opisałem potem w mojej „Polityce transportowej” jako analogię do walki mieszkańców Gliwic z likwidacją tramwaju i drogą szybkiego ruchu dzielącą ich miasto na pół.

Kwintesencję naszego dialogu znalazłem jakiś czas później w archetypicznej już scenie w filmie „House of Cards”, gdy główny złoczyńca radzi zacnemu biedakowi moknącemu z jakimś słusznym transparentem, by poszedł do domu, bo nikt go nie widzi, ani nie słyszy.

W międzyczasie sam widziałem takich ludzi pod Białym Domem. W czasie blokady na Górze św. Anny spotkałem się z dawnymi znajomymi z ZOMO, tym razem zatrudnionymi przez agencję ochroniarską, a pracującymi na zlecenie niemieckiej firmy Strabag, mieli nawet stare zomowskie hełmy, wtedy też byłem ofiarą taktyki mediów – by oskarżyć lidera o manipulowanie uczestnikami; zauważyłem, jak niektóre z nich nagle nie odbierają telefonu, gdy sytuacja albo zaczyna być gorąca, albo gdy sprawa z efektownego newsa zmienia się w poważny problem i zahacza o interesy wielkich tego świata. Co nie znaczy, że nie poznałem wtedy uczciwych dziennikarzy, jeszcze trochę ich było.

Dzisiaj, po ponad 20 latach od tamtych walk, gdy zaciskanie nam na szyjach pętli przyspieszyło, widać, że mechanizmy i postawy są bardzo podobne. Wojna, jaką nam wytoczono, jest, póki co w dużej mierze psychologiczna i wymaga cech i środków dopasowanych do takiego pola walki.

Uleganie emocjom, ambicjom, potrzebie bycia ważnym, lenistwo intelektualne, braki w wychowaniu czy wykształceniu, skupianie się na krytykowaniu rywali do przywództwa, a nie na lojalnym wspomaganiu liderów, uleganie wirusom psychointelektualnym w rodzaju podważania autorytetu liderów pod przykrywką krytyki przywództwa jako takiego, to wszystko znamy z historii małej i wielkiej.

Jednym z najbardziej klasycznych jest działalność komunistycznej radiostacji Kościuszko, która w lipcu 1944 r. wzywała do wzniecenia powstania w Warszawie, a potem oskarżała przywódców o katastrofę, do jakiej to doprowadziło.

Dzisiaj wiele osób wkłada wiele energii w utrudnianie działania liderów ruchu oporu, a potem oskarża ich o brak sukcesów. Błędy oczywiście się zdarzają i należy je rozliczać, ale trzeba też pamiętać, że tego typu wojny toczą się w dużej mierze w świadomości i np. za pomocą wirusów mentalnych można ludzi pozbawić satysfakcji nawet z udanej manifestacji i odebrać im w ten sposób chęć do dalszego działania. A dopóki na manifestację do Warszawy nie przyjedzie nawet nie sto, ale choćby dziesięć razy więcej ludzi niż było 20 marca br., dopóty większego sukcesu odnieść się nie da.

Dlatego, gdybym miał sparafrazować cytowane na wstępie powiedzenia, to powiedziałbym, że przed nami długa droga i wiele lat zmagań, a to, czego jeszcze oprócz odwagi, pieniędzy i mądrości na naszej wojnie przede wszystkim potrzeba to wytrwałości, wytrwałości i jeszcze raz wytrwałości.

Sprawdź inne artykuły z tego wydania tygodnika:

Nr 65 / (13) 2021

Przejdź do archiwum tekstów na temat:

# Społeczeństwo i kultura

Być może zainteresują Cię również: