Rozmowa

Opętani przez duchy? Jak Tanzania poradziła sobie z koronawirusem

tanzańskie dziecko z przyborami szkolnymi
Tanzania - dzieci z przyborami szkolnymi, fot. David Mark z Pixabay

Z Olgą Pawlik rozmawiamy o tym, czemu Tanzańczycy okazali się bardziej odporni na Covid niż Europejczycy, jak leczą tanzańscy uzdrowiciele i czego bogaty Zachód może się nauczyć od biednej Afryki.

Dominika Chmielewska: Nasze życie, czyli życie Europejczyków, Polaków, bardzo się zmieniło w przeciągu ostatnich dwóch lat. Pandemia, inflacja, wojna na Ukrainie – to wszystko odcisnęło piętno naszej codzienności. Twoje zainteresowania badawcze od wielu lat oscylują wokół Tanzanii. Dla przeciętnego Polaka to inny, egzotyczny, nieznany świat. W swoim doktoracie badasz m.in. pandemię COVID-19 w ujęciu antropologicznym. Ujmujesz ją jako „nie-widzialną pandemię”. Czy mogłabyś wyjaśnić ten termin? Jakie piętno odcisnął na Tanzańczykach COVID-19?

Olga Pawlik: To prawda. Od dawna interesuję się Tanzanią. Co ciekawe, ona wcale nie jest tak egzotyczna, jak nam się wydaje! Pandemia w Tanzanii to ciekawa i jednocześnie zaskakująca sprawa.

Tym, co mnie najbardziej zaskoczyło w kontekście pandemii w Tanzanii, to fakt, jak bardzo jej nie widać. Wielu Tanzańczyków uważa, że w ich kraju nie ma pandemii. Ewentualnie, że jest bardzo niewiele przypadków zachorowań. I… to prawda. Rzeczywiście nie widać pandemii, nie ma ograniczeń – ale nie widać też zachorowań. Na podstawie przebiegu epidemii eboli czy AIDS w innych krajach afrykańskich możemy zaobserwować, że kiedy choroba faktycznie szaleje, to niezależnie od ograniczeń, dyskursu medialnego czy politycznego, nie da się jej nie zauważyć. W Tanzanii jest inaczej. W całej Afryce jest inaczej, tak się przynajmniej wydaje.

WHO uprzedza, że afrykańskie statystyki są bardzo niekompletne. Ale nawet bez statystyk wszystko wskazuje na to, że Afrykańczycy znacznie lepiej znieśli pandemię niż my.

Wielu specjalistów zastanawiało się nad przyczyną tego dość zaskakującego dla Europejczyków stanu. Jedna z teorii głosi, że inne przeżywanie pandemii wynika z odmiennego stylu życia. Nie mogę się wypowiadać o innych krajach, ale większość Tanzańczyków żyje „na zewnątrz”. Ich życie nie toczy się w domach czy biurach, lecz na rynkach, ulicach handlowych, wewnętrznych podwórkach, słowem – na wolnym powietrzu. COVID-19 przenosi się drogą kropelkową poprzez wdychanie tego samego powietrza w małych pomieszczeniach. Jestem zatem skłonna uznać, że kontakt z rozproszonym, świeżym, nieprzesiąkniętym bakterią powietrzem jest jedną z przyczyn, dla których pandemia – wydaje się – dokonała znacznie mniejszych szkód na kontynencie afrykańskim niż w Europie. 

Powiedziałaś, jak wygląda przeżywanie pandemii w Tanzanii. Co z życiem Tanzańczyków w czasie endemii? Czy COVID-19 mimo wszystko odcisnął jakieś piętno na tym narodzie?

Tanzańczycy mają inną mentalność w kontekście choroby niż Polacy. Jakie odczucia mają w związku z pandemią?

Przede wszystkim, jest w nich dużo dumy i przekonania, że lepiej poradzili sobie z globalnym problemem. Dla nich pandemia pokazała, że są zdrowszym ludem niż „ci aroganccy Europejczycy”. Mądrzejszym.

Jeden z moich tanzańskich znajomych zwierzył mi się, że jego zdaniem Tanzania jest zdrowsza z tego powodu, że „postąpiła odważniej”, czyli nie wprowadziła ograniczeń i kwarantanny.

Jak wygląda szczepienie w Tanzanii? Czy Tanzańczycy się szczepią?

Tanzania zaczęła szczepić swoją populację dużo później niż większość krajów w Europie – to w dużej mierze wiąże się z dostępnością szczepionek w biedniejszych krajach, a raczej brakiem ich dostępności… a po części nie. Na początku zeszłego roku (luty 2021 – przyp. red.) WHO w porozumieniu z kilkoma innymi organizacjami rozplanowało dystrybucję szczepionek na cały świat. Prezydent Magufuli odmówił ich przyjęcia w Tanzanii. Ogłosił wtedy już, że Tanzania jest wolna od pandemii dzięki boskiej interwencji, a jednocześnie uznał, że bezpieczeństwo i skuteczność przekazanych Tanzanii szczepionek nie są wcale takie pewne.

Teraz szczepienia jednak trwają. Wraz ze zmianą władzy (po śmierci prezydenta Magufuliego – przyp. red) zmieniło się też podejście do współpracy z WHO. Nowa prezydent, Samia Suhulu Hassan, jako pierwsza i w świetle kamer przyjęła swoją szczepionkę. W krótkiej przemowie zapewniła naród, że są one bezpieczne, a całe wydarzenie było nadawane w tanzańskiej telewizji na żywo.

Później nastąpiła kampania prozdrowotna – szczepienia rozpoczęły się od lekarzy i innych pracowników medycznych, a obecnie są już dostępne powszechnie. W całym kraju ministerstwo zdrowia organizuje festiwale, koncerty z muzyką na żywo, tańcem i zabawą na których zbierają się ludzie (wstęp jest wolny). Tam, np. na festiwalu, ustawiona jest stacja szczepień, a ludzie są zachęcani, by się do niej udać. I wygląda na to, że to działa. Znam jednego z organizatorów tych wydarzeń, spotkałam go w autobusie [śmiech]. Powiedział mi niedawno, że w przyszłym roku mogą już mieć zaszczepione całe społeczeństwo.

W ostatnim czasie do Polski zdążyły dotrzeć informacje o byłym prezydencie Tanzanii, Johnie Pombe Magufulim, który najprawdopodobniej zmarł na koronawirusa. Opozycja w kraju krytykowała jego podejście do pandemii. Jeszcze w 2020 roku przekonywał on Tanzańczyków, że w COVID-19 został już dawno pokonany. Jak skomentujesz jego postawę i rządy?

Śmierć Magufuliego to być może jedna z konsekwencji pandemii w Tanzanii. John Pombe Magufuli jest dość kontrowersyjną postacią. Jest bardzo, bardzo popularny w Tanzanii, ale jednocześnie bardzo krytykowany przez opozycję, Europejczyków i szeroko pojęty „Zachód”. Jeśli mówimy o jego sposobie prowadzenia polityki, który był bezpośredni i bardzo silny, to miał on wiele zalet.

Prezydent otwarcie zwalczał korupcję, opieszałość i niepotrzebne wydatki w administracji państwowej. Zdarzało mu się przykładowo przyjść na niezapowiedzianą kontrolę do urzędu czy ministerstwa, a następnie sprawdzić, kto z urzędników państwowych jest nieobecny i wszystkich wymigujących się od pracy jeszcze tego samego dnia zwolnić. Dzięki temu zyskał wielką popularność, a przy okazji też przezwisko – „Buldożer”.

Jednocześnie jednak miał tendencje autorytarne. Kontrolował media, aresztował część swoich przeciwników politycznych.

W swoich badaniach zauważyłam jedną sprzeczność, dotyczącą pośrednio Magufuliego. Kiedy przyjeżdżałam do Tanzanii za pierwszym razem, w 2015 roku – zanim objął władzę – znalezienie i porozmawianie z tradycyjnymi uzdrowicielami nie stanowiło najmniejszego problemu. Byli oni widoczni na rynkach, w przestrzeni miasta. Bezproblemowo można było znaleźć ulotki reklamujące ich usługi, plakaty i ogłoszenia rozwieszane przez nich na ulicach.

Gdy przyjechałam do Tanzanii rok później – już po wyborze Magufuliego – okazało się, że oferta medycyny tradycyjnej jest znacznie mniej widoczna. Dotarcie do usług tradycyjnych uzdrowicieli wymagało lokalnej wiedzy lub wyjechania poza miasto. Bali się – nie chcieli rozmawiać z obcymi. Ten strach zapalił we mnie wszystkie lampki alarmowe. Potem jednak zdałam sobie z czegoś sprawę: moi rozmówcy boją się, że zostaną aresztowani, bo nie wszyscy mają pozwolenie na praktykę. A prawo, które wymaga takich pozwoleń, istnieje od 2002 roku. Do tej pory nie było po prostu egzekwowane. Czy więc obserwowałam zmianę na lepsze? Na gorsze? Czy to sygnał autorytarności rządów, czy wprowadzania państwa prawa? Strach ze strony obywateli to zwykle bardzo zły znak, ale każde państwo dąży do wzbudzania obawy w tych, którzy nie przestrzegają jego praw… Wciąż nie wiem, co o tym myśleć. 

prezydent Tanzanii, John Pombe Magufuli
Prezydent Magufuli wznosi toast podczas kolacji na swoją cześć Kigali, 6 kwietnia 2016 r., fot. Paul Kagame / CC BY-NC-ND 2.0.

Tak czy inaczej, era Magufuliego się skończyła. Czy zmarł na covid-19, jak (nie ukrywajmy – z satysfakcją) ogłosiły zachodnie media, czy jak zostało podane w Tanzanii na atak serca – być może nigdy się nie dowiemy. Po jego śmierci władzę objęła kobieta, wiceprezydent Magufuliego – Samia Suluhu Hassan.

Czyli medycyna tradycyjna wciąż odgrywa wielką rolę w Tanzanii?    

O, jak najbardziej! Trzeba zdać sobie sprawę z tego, że kontynent afrykański jest bardzo odmienny od nas kulturowo. Pomińmy stereotypy – to nie tak, że my jesteśmy racjonalni, a oni wierzą w magię i są zacofani. Nasze podejście do medycyny jest bardzo mechanistyczne, czerpie wiele z okresu oświecenia.

Bardzo „zachodnie”.

Nie tylko „zachodnie”, ale i mechanistyczne, oświeceniowe, następnie pozytywistyczne… Czyli związane bezpośrednio z materialnością i rozkładaniem człowieka na części: na serce, płuca, nerki, pęcherzyki płucne, nefrony… Cały człowiek gdzieś w tym wszystkim ucieka. Przez to zdarzają się kuriozalne sytuacje. Przykładowo kilka lat temu w pewnym regionie Brazylii  mieszkańcy bardzo ciężko, fizycznie już, przeżywali głód. To była tzw. choroba nervoso. Co zrobiono? Zamiast dać im chleb, cokolwiek do jedzenia lub wesprzeć gospodarkę (przynajmniej w głodującym regionie), wydać serię mikro-pożyczek… stworzono pigułkę. Postanowiono „leczyć” głód. Nawet nie ze złej woli. Trzeba było zwrócić uwagę na sytuację społeczną, ekonomiczną, kulturową, na całą osobę pacjenta i jeszcze całą społeczność. A lekarz tego nie potrafi.

My, Europejczycy, bardzo wierzymy w tzw. biomedycynę, medycynę „zachodnią”. To też jest uwarunkowane kulturowo. Musimy zdać sobie z tego sprawę: nasza wiara w biomedycynę nie jest przezroczysta ani obiektywna. Nie można oczywiście zaprzeczyć wszystkim biomedycznym osiągnięciom i temu, że z całą pewnością ocalono wiele żyć. Biomedycyna zasłużenie rozszerzyła się na cały świat. Ale pamiętajmy, że są obecnie też inne konceptualizacje ludzkiego zdrowia i choroby, inne odpowiedzi na pytania o to, kto i w jaki sposób powinien odpowiadać na ludzkie cierpienie. Na przykład w Tanzanii. Tutaj pojawiają się tzw. medycy „naturalni” czy „alternatywni”. Oni znacznie więcej wiedzą o tym, jak odpowiadać na cierpienie osoby i społeczności, niż o ciele rozłożonym na części pierwsze, o pęcherzykach płucnych i nefronach.

Badacze zdrowia często zaznaczają, że choroba dzieli się na kilka poziomów – ma swój biologiczny, psychologiczny i społeczny aspekt. Biomedycyna radykalnie skupia się na tym pierwszym. „Alternatywna” medycyna Tanzanii podchodzi do człowieka i choroby znacznie bardziej holistycznie – choć oczywiście poziom stricte biologiczny to jej słaby punkt.

Kim są, w takim razie, medycy alternatywni? Możesz mi o tym opowiedzieć?

Jasne. Zacznijmy od tego, że mam pewien problem z naszym nazewnictwem. Staram się nie posługiwać wyświechtanym terminem „medycyna tradycyjna”. Te słowa wywodzą się jeszcze z czasów kolonialnych. Wyrażają one i sugerują specyficzne myślenie – że ta obserwowana przez nas tradycja, lokalne rozumienie ludzkiego zdrowia i choroby, mechanizmy opieki nad chorymi… To wszystko jest uważane, nazwijmy to delikatnie, za zakorzenione w przeszłości. Albo wprost – zacofane. Albo bardziej poetycko – relikt jakiejś przeszłości, często myślimy tu o przeszłości całego ludzkiego gatunku.

Mamy stały podział: biomedycyna – ta medycyna zachodnia – jest nowoczesna i współczesna; niezachodnia medycyna jest tradycyjna. To oczywiście fałsz. Biomedycyna również jest zakorzeniona w przeszłości, uwarunkowana kulturowo.  Możemy rozmawiać o korzeniach z oświecenia, możemy sięgać też wcześniej… ona jest bardzo uwarunkowana kulturowo. A „medycyna tradycyjna” to w zasadzie dziesiątki, może setki innych systemów pochodzących z różnych kontynentów, wrzuconych w jedną kategorię. Ona jest również modernistyczna i współczesna.

Modernistyczna i współczesna? Według powszechnych, „zachodnich” przekonań to zabobony. Jaki mogą mieć związek z racjonalną, „zachodnią” medycyną? Jak to wyjaśnisz?

To, że coś jest inne i przez to wygląda na „zabobony”, to nie znaczy, że nie jest bardzo nowoczesne. Najłatwiej to zaobserwować tam, gdzie obie tradycje się krzyżują. Przykład? Przedstawiciele jednej z tradycyjnych profesji – ustawiacze kości – rutynowo przed swoimi zabiegami wysyłają pacjentów do szpitala, po zdjęcie rentgenowskie.

W swojej pracy posługują się też osobiście zebranymi ziołami (zmieszanymi z glinką), których działanie jest magiczne, a wiedza o nich przekazywana z pokolenia na pokolenie. Znajomość ziołolecznictwa, umiejętność współpracy i rozmowy z Maszetani (istotami, które wywołują i leczą choroby), współpracy z lokalnym szpitalem, pracy z materialnym ciałem pacjenta oraz innych narzędzi profesji nieustannie dynamicznie się zmienia.

Antropolodzy od dawna są świadomi, że kultury przekazujące wiedzę ekspercką za pomocą podręczników są znacznie bardziej statyczne niż te, w których każdy przyszły ekspert ma swojego „mentora”. Nasi studenci, nawet jeśli nie uczą się z tych samych książek, co pięćdziesiąt lat temu, kształcą się na podstawie tekstów napisanych przez osoby, które same uczyły się z tak opasłych ksiąg i pisząc nowe podręczniki, sięgały po stare. Oczywiście nie umniejszam badaniom. Medycyna bardzo się rozwija. W tej dziedzinie szczególnie pilnuje się tego, by podążać za nowymi badaniami. Jednakże mentalność pozostaje bardzo podobna.

Tak naprawdę, książka jest zatrzymanym obrazem przeszłości. Ucząc się z niej, wracamy w pewnym stopniu do tej przeszłości. Kultura bardziej oparta na słowie jest znacznie żywsza. Zmienia się nieustannie. Mentorzy, obecni w „medycynie tradycyjnej”, nie mają twardego zapisu wiedzy sprzed ostatnich pięćdziesięciu lat. Ich wiedza i praktyka ewoluuje wraz z życiem – ich własnym, a wcześniej i później – kolejnych pokoleń. 

„Odwieczność” najróżniejszych praktyk, wiedzy czy opowieści w kulturach słowa to mit. Trzeba pamiętać – one są bardzo współczesne… I oczywiście trzeba przy tym dodać, że tak, Tanzańczycy i tanzańscy uzdrowiciele jak najbardziej posługują się pismem [śmiech]. Nie zbierają po prostu swojej wiedzy w podręczniki. Zazwyczaj.

Jeśli chodzi o medycynę tradycyjną, w swojej pracy doktorskiej nawiązywałaś do kultów opętania we wsi Nakapanya. Czy poznałaś bezpośrednio osoby powiązane z tym nurtem? Co możesz o nich opowiedzieć?

Medycyna alternatywna, tradycyjna czy naturalna w Tanzanii ma dwa podstawowe nurty. W pierwszym z nich funkcjonuje system mentorski, w którym wiedza lecznicza i ziołomagiczna jest przekazywana z ojca na syna, a właściwie z dziadka lub babci na wnuka albo wnuczkę – z przeskoczeniem jednego pokolenia i bez zwracania uwagi na płeć. Taki uczeń czy uczennica są wybierani „magicznie” – z pomocą snów i duchów. Później poprzez lata nauki zawodu powoli zyskują wiedzę poprzedniego pokolenia i dokładają do niej własną. Drugim nurtem magiczno-leczniczym w Tanzanii są właśnie kulty opętania i to już jest wiedza, która przychodzi nie od mentora, a bezpośrednio ze strefy ponadnaturalnej – od tych tajemniczych istot Maszetani.

Nakapanya to bardzo niewielka wieś na południu Tanzanii tuż przy granicy z Mozambikiem. Tam spotkałam uzdrowicielkę Aishę, która należy właśnie do tego nurtu. Aisha we wczesnej młodości przeżyła bardzo ciężką chorobę – była to reakcja jej organizmu na opętanie przez Maszetani, powiedzmy duchy, które ją wybrały. Choroba trwała długo, a Aisha się opierała. Wyzdrowiała dopiero wtedy, gdy pogodziła się ze swoim losem.

Zaakceptowała obecność duchów w swoim ciele i wyznaczoną jej przez Maszetani rolę – uzdrowicielki i wykonawczyni ich woli. Aisha jest zamieszkana przez duchy do dziś. Mają one potężną władzę nad jej codziennym życiem. Mogą na przykład podyktować jej, w co ma się dzisiaj ubrać. Aisha nie jest w tej relacji bezbronna, zawsze może odmówić duchom. Wtedy jednak duchy ukarzą ją złym samopoczuciem, a jeśli zbyt długo będzie się sprzeciwiać – być może poważną chorobą.

Czy te duchy są prawdziwe? Kulty opętania i historia Aishy wydają się wręcz nieprawdopodobne według racjonalnego myślenia.

Czy duchy są prawdziwe? Nie wiem. Mąż Aishy opowiadał mi, że przed opętaniem jego żona była niepiśmienna, a dziś leczy chorych wersetami z Koranu. Czy to prawda? Jeśli tak, to jak to wyjaśnić? W antropologii nie zadajemy takich pytań. Dla nas znaczenie ma tylko człowiek i szerzej – świat, w którym ten człowiek żyje. Jeżeli ten świat zawiera duchy, to je zawiera. I koniec kropka. Tak samo jak może zawierać Boga albo Allaha, albo kryształy energetyczne. Albo protony i neutrony – ich też nie widać.

Wiara w obecność neutronów wydaje nam się zupełnie inna niż wiara w bogów, duchy i kryształy. To „wiedza” nie „wiara”. A jednak ja i najprawdopodobniej ty, moja droga, tak naprawdę przyjęłam ich obiektywną obecność na wiarę. Przecież sama nigdy nie widziałam neutronu pod żadnym mikroskopem. Nawet gdybym miała taką możliwość, sama nie mogłabym ocenić, na co tak naprawdę patrzę. Ktoś inny by mi powiedział, że to neutron albo proton, albo wirus, albo coś jeszcze innego, a ja bym uwierzyła. I byłby to ktoś, kto też nauczył się tego patrzenia od jeszcze innej osoby. Z pewnością wielu czytelników protestuje: fizyka nie jest religią! Czy ta baba sugeruje, że cząstki elementarne istnieją tak samo, jak diabły i anioły?! Nie wiem.

No właśnie.

[śmiech] Nie, nie. A właściwie – i tak i nie. Gdyby zapytać fizyka, z pewnością mógłby objaśnić materialny lub matematyczny dowód… albo założenie [śmiech]. Tymczasem diabła nie da się zobaczyć pod mikroskopem. Ale pod względem społecznym – właściwie tak. Fizyka jest jednocześnie niewidzialna i wszechobecna. Niemożliwa do zaprzeczenia – tylko szaleniec poddałby całą fizykę w wątpliwość. Mógłby stworzyć nową fizykę, ale to co innego. A dlaczego o tym wszystkim mówię?

Bo w rzeczywistości, w której mieszka Aisha, duchy są równie niezaprzeczalne. Wszechobecne. Fundamentalne. Ich obecność odbija się w każdym momencie życia. Tylko szaleniec próbowałby wyobrazić sobie świat bez nich. Aby zrozumieć tę rzeczywistość muszę to zaakceptować i uszanować.

Tak jak ty i ja domagałybyśmy się szacunku dla rzeczywistości złożonej z protonów i neutronów, tak razem ze mną uszanuj proszę tę obcą rzeczywistość, w której zanurzeni są obcy Ci ludzie. Czy nasze rzeczywistości są fundamentalnie różne? Po części tak. Po części nie. Ale znacznie łatwiej będzie nam się porozumieć, gdy zaakceptujemy wzajemną „prawdziwość”.

Rozważając porozumienia i wzajemności – powiedz mi proszę, jak oceniasz przyszłość Tanzanii w kontekście zdrowia globalnego?

Bardzo trudno jest mi ocenić przyszłość jakiekolwiek kraju. Zdrowie globalne, zarówno w Tanzanii jak i w innych krajach, zwłaszcza tak zwanego Globalnego Południa (czyli tego regionu, który potocznie się nazywa Trzecim Światem), jest bardzo zależne od trendów na arenie międzynarodowej, a właściwie w jej najsilniejszych i najbogatszych państwach. Czyli są trendy wyznaczane przez kraje takie jak: Stany Zjednoczone, Francja, po części Niemcy, Unia Europejska, nazwijmy to Zachód. A na naszym post-oświeceniowym Zachodzie trendy w zakresie zdrowia globalnego, tak jak chyba w każdym zakresie, są neoliberalne i mechanistyczne.

Nie postrzegamy problemów całościowo, nie zwracamy uwagi na ich społeczne konteksty. Stąd biorą się takie absurdy jak leczenie głodu tabletką w Brazylii. Stąd biorą się też inne kampanie, jak na przykład naukowy pościg za patogenem lub genem, który wybije wszystkie komary na świecie. Bez komarów nie będzie wszak malarii, prawda? Ten akurat projekt wywołał wiele kontrowersji. Ekolodzy szybko zwrócili uwagę na fakt, że komary stanowią jedno z pierwszych ogniw łańcucha pokarmowego. Skutki przerwania go, zwłaszcza u samej podstawy, są niemożliwe do przewidzenia. Wielu biologów obawia się efektu domina, dlatego wstrzymaliśmy się z użyciem opracowanych już „rozwiązań”… Mimo to badania trwają.

Niewiele osób wie, że jeszcze w latach 50. malaria występowała także w Polsce.

W XX wieku przeżyliśmy dwie epidemie: najpierw na samym początku lat 20., a później w połowie i do końca lat 40. Prawdopodobnie na początku lat 40. też, ale brakuje nam danych. Specyficzne daty, prawda? Zwłaszcza w polskiej historii. Co mogło się wtedy wydarzyć? Widzisz, malaria nie jest chorobą egzotyczną. Jest chorobą biedy. W kraju wycieńczonym najpierw pierwszą, a potem drugą wojną światową w szczytowym momencie zarejestrowano ponad 50 tys. zachorowań. To nie klimat chroni nas przed malarią – Europa stała się obszarem wolnym od tej choroby dopiero w 1975 roku. W Polsce do dziś żyją dwa gatunki komarów malarycznych.

Czyli malarii da się pozbyć?

Gdybyśmy tylko chcieli, moglibyśmy w kilka lat pozbyć się malarii i wielu innych chorób, na przykład nervoso, na całym świecie. Nie poprzez pestycydy i manipulacje genetyczne na komarach, nie poprzez rozdawanie moskitier (choć przy braku innych kampanii, te są bardzo cenne), nie poprzez tworzenie nowych leków, gdy mamy zupełnie dobre stare, a przez to, co naprawdę jest nam potrzebne – globalną sprawiedliwość ekonomiczną.

A przynajmniej jej namiastkę. Kraje biedne są biedne dlatego, że kraje bogate wzbogaciły się ich kosztem. I tak już zostanie. Nikt nie oręduje za radykalnym zubożeniem Europy czy Stanów Zjednoczonych, powrotem do XVIII wieku. A szkoda [śmiech]. Możemy jednak załagodzić wykonane dawniej szkody. Możemy się podzielić „naszą” potęgą.

Świat jest dziś wystarczająco bogaty, by nikt nie musiał w nim chorować z biedy.

Rozumiem w takim razie, że system zdrowotny w Tanzanii nie działa poprawnie. Co zatem możemy zrobić my Europejczycy, a nawet Polacy? Czy jesteśmy bezradni?

To nie jest tak, że w Tanzanii opieka zdrowotna nie działa. W Tanzanii są bardzo dobre szpitale, jest też bardzo przemyślanie ułożony system opieki zdrowotnej. On się składa z kilku poziomów: są przychodnie, kliniki, a później szpitale lokalne, które przekazują zbyt ciężkie dla siebie przypadki do szpitali regionalnych. Jeśli przypadek jest wyjątkowo trudny, wędruje on do szpitala narodowego. Wiejskie przychodnie są malutkie i różnie działają, często lokalny uzdrowiciel jest znacznie bardziej dostępny niż lokalny lekarz. Mimo wszystko jestem skłonna powiedzieć, że pod względem systemowym opieka zdrowotna w Tanzanii jest bardzo dobrze zorganizowana. Jeżeli lokalna przychodnia lub uzdrowiciel nie są wystarczająco dobrym adresem, w rozsądnej odległości znajduje się lokalna klinika lub szpital. Państwo bardzo dba o to, by lekarze byli równomiernie dostępni w każdym regionie. Absolwenci medycyny (tak samo jak młodzi nauczyciele) wyjeżdżają „na placówkę”. Nie wybierają sobie sami miejsca pracy, tak jak u nas, a zostają „przydzieleni” tam, gdzie są potrzebni.

Lekarz i pielęgniarka badają pacjentkę w centrum medycznym w Tanzanii
Bugando Medical Centre w Mwanza, Tanzania, fot. by Direct_Relief / CC BY-NC-ND 2.0.

Jedną rzecz trzeba jednak przyznać – ponieważ państwo jest bardzo biedne i tworzy ten system na bardzo niewielkich zasobach, to opieka medyczna, mimo że jest publiczna jest płatna. To znacznie utrudnia korzystanie z niej, zwłaszcza przy ciężkich chorobach wymagających długiego pobytu w szpitalu. Na opłacenie go zwykle składa się cała rodzina – nie tylko ta nuklearna. A jeśli pieniądze się skończą, a stan pacjenta nie pozwala na wypisanie, wtedy pojawia się jeden z absurdów biedy. Pacjent nie tylko zostanie zatrzymany w szpitalu, ale będzie w nim nadal trzymany także po wyzdrowieniu, zajmując łóżko i z każdym dniem, miesiącem zwiększając koszty swojego leczenia. Zadłużonego pacjenta rodzina musi de facto „wykupić” i dopiero wtedy wyjdzie on ze szpitala.

Czy możemy coś z tym zrobić? Pomóc?

Co możemy zrobić? To trudne pytanie. Chyba jedyne, ale bardzo potrzebne, co możemy, to wywierać presję polityczną na polski rząd, na Unię Europejską, na „Zachód”. Może na organizacje takie jak Amnesty International czy WHO, by podjęły problem globalnej nierówności i zaczęły z kolei wywierać presję na Bank Światowy.

Jednym z jego podstawowych zadań jest zmniejszanie biedy na świecie. Bank Światowy wydaje w tym celu biednym państwom pożyczki, pod warunkiem, że wprowadzą one wyznaczone przez niego reformy: obcięcie opieki społecznej do absolutnego minimum, „uwolnienie” rynku dla międzynarodowych korporacji, zniesienie wszelkich systemów ochrony ekonomicznej. Można powiedzieć, same najlepsze rozwiązania – przynajmniej dla tych, którzy chcą się wzbogacić na cudzej biedzie. Może publikacja tego wywiadu jest jedną z maleńkich cegiełek, które zbudują lepszy świat. Informowanie to jedna z tych rzeczy, które możemy i powinnyśmy robić. Pierwszym krokiem do zmiany jest świadomość.

Oby tak było. Bardzo dziękuję za ciekawą rozmowę.

Ja też bardzo dziękuję. Za rozmowę, a Czytelnikom za zainteresowanie. Życzę Państwu wszystkim jak najwspanialszego życia. I Tanzańczykom też.

Sprawdź inne artykuły z tego wydania tygodnika:

Nr 161 / (5) 2023

Przejdź do archiwum tekstów na temat:

# Społeczeństwo i kultura # Świat # Zdrowie

Być może zainteresują Cię również: