Otyłość, cukrzyca, krótkowzroczność i węglowodany. Połącz kropki
Z Markiem Konarzewskim, prezesem Polskiej Akademii Nauk, rozmawiamy o tym, czy jesteśmy mięsożercami czy wegetarianami, jakich składników nie uwzględnia piramida żywieniowa oraz jak walczyć z epidemią nadwagi i krótkowzroczności.
(Wywiad jest zredagowaną i uzupełnioną wersją podcastu Czy masz świadomość? pt. Na początku był głód.)
Rafał Górski: W Pana książce „Na początku był głód” przeczytałem, że w USA więcej ludzi umiera z nadmiaru jedzenia niż z jego braku. O co tutaj chodzi?
Marek Konarzewski: Autorem tej wypowiedzi jest wybitny ekonomista John Kenneth Galbraith, który aktywnie działał przez pierwsze dziesiątki lat XX wieku. W tym okresie Stany Zjednoczone zmagały się z niedostatkami żywności. Dzisiaj trudno to sobie wyobrazić, ale lata te były bardzo trudne dla nich. Polityka USA zmierzała głównie ku temu, by zapewnić podstawowy dobrobyt Amerykanom – w tym również powszechny dostęp do żywności. Obecnie mamy nadmiar żywności, ale w tamtych czasach był to duży problem.
Galbraith był jednym z ekonomistów, który bardzo przysłużył się do rozwiązania tego kryzysu.
Kiedy już udało się widmo głodu w USA zażegnać, okazało się, że pojawiło się nowe widmo. Widmo nadmiaru.
Dzisiaj żyjemy w czasach, w których połowa dorosłych Amerykanów ma nadwagę bądź otyłość. Podobnie jest w Polsce: pod tym względem dopędziliśmy Stany Zjednoczone.
Może na początek dwa zdania, które doprecyzują problem, o jakim teraz mówimy. Otóż otyłość oraz nadwaga są terminami biomedycznymi, które w potocznym rozumieniu możemy zwizualizować w następujący sposób: stając na wagę (jaką pewnie każdy z nas ma w łazience) otrzymamy konkretny wynik. Po podzieleniu go przez nasz wzrost podniesiony do kwadratu otrzymamy równowartość prostej miary indeksu masy ciała [BMI]. Niestety połowie ludzi w Polsce czy Ameryce wynik indeksu wyszedłby wyższy niż 25. Liczba ta powinna nas zaniepokoić, ponieważ kiedy nasze BMI znajduję się w przedziale 25-30 mówimy o nadwadze, a kiedy przekroczymy 30 mówimy już o otyłości, która jest bardzo poważnym problemem zdrowotnym.
Ponad połowa populacji USA powinna się zatem niepokoić, a około 1/3 tej zaniepokojonej połowy to ludzie, którzy mają poważne problemy zdrowotne związane z otyłością.
Sama nadwaga i otyłość nie są oczywiście jeszcze aż tak groźne, ale wynikające z nich konsekwencje są bardzo poważne.
Mogą doprowadzić między innymi do cukrzycy typu II czy problemów z chorobami krążenia, a to są już zagrożenia zdrowotne, które w tej chwili stanowią jeden z najpowszechniejszych czynników śmiertelności.
Poza śmiertelnością w USA cały system zdrowia obciążony jest ogromnymi kosztami leczenia następstw otyłości i nadwagi. Są to niebagatelne kwoty, wynoszące około 200 mld dol. rocznie, więc mówimy o ogromnym problemie społecznym, na który J. K. Galbraith zwrócił w lapidarny sposób uwagę.
Czy ten problem społeczny może brać się z piramidy żywienia, którą propaguje się zarówno w Stanach Zjednoczonych jak i w Polsce? Część osób twierdzi, że ta piramida jest „piramidalnym nieporozumieniem”.
Nie zgodziłbym się z tym. Chodzi o to, że w nauce szukamy najbardziej atrakcyjnych i precyzyjnych sposobów do komunikowania wiedzy naukowej opinii publicznej. Jedną z takich dobrych metod komunikowania jest odwoływanie się do prostych schematów, które przedstawiają najważniejsze informacje. W przypadku piramidy żywieniowej jest to prosty graficzny sposób, ilustrujący z czego nasza dzienna dieta powinna się składać, żebyśmy byli zdrowi. I pewnie większość naszych czytelników taką piramidę gdzieś widziało.
Problem polega na tym, że składniki tej piramidy zmieniały się na przestrzeni ostatnich kilkudziesięciu lat.
Nie zmieniały się dramatycznie, nie przestawiliśmy piramidy z podstawy na czubek i odwrotnie, ale zmiany, które spowodowane były pełniejszą wiedzą na temat naszego odżywiania, niestety również sprawiały, że część odbiorców tej informacji zaczęła wątpić w jej rzetelność. Bo skoro coś się zmienia, dlaczego mamy stosować się do tego, co w tej chwili widzimy, skoro za chwilę znowu może ulec zmianie? Przestrzegałbym bardzo przed takim spojrzeniem.
Nauka nie jest wiedzą tajemną, wlaną nam przez istoty wyższe, więc ma to do siebie, że ulega zmianom. Coraz bardziej jesteśmy w stanie korygować swoje sądy i w związku z tym między innymi składniki piramidy pokarmowej nieco się zmieniają.
Co się zmieniło?
Główną zmianą jest to, że mniej więcej 20 lat temu zaczęliśmy dostrzegać problem, który sami wywołaliśmy.
Zapewne wszyscy nasi czytelnicy znają lub pamiętają takie rekomendacje, które mówiły o ograniczeniu konsumpcji tłuszczów, ponieważ tłuszcz (szczególnie ten zwierzęcy – nasycony) był uważany za jeden z podstawowych czynników rozwoju chorób cywilizacyjnych – m.in. otyłości, ale przede wszystkim chorób układu krążenia.
Dietetycy i endokrynolodzy nie przewidzieli, że kiedy konsumenci zaczną ich słuchać, będą musieli zastąpić tłuszcze jakimiś innymi składnikami. Nastąpił wzrost konsumpcji m.in. węglowodanów, co okazało się zjawiskiem bardzo niekorzystnym, dlatego że nadmiar węglowodanów (szczególnie tych prostych) wpływa równie negatywnie na masę ciała co tłuszcze. Stąd nastąpiła kolejna próba zbilansowania i zrównoważenia składników diety, a jednocześnie piramidy pokarmowej.
Dlatego w tym momencie widzimy zmiany, które dzieją się na szczycie piramidy: proporcje cukrów prostych rekomendowane są w taki sposób, abyśmy jak najmniej słodzili.
Pamiętam, ale Pan chyba lepiej powinien pamiętać, takie głosy ekspertów w Polsce, którzy mówili o tym, by zamienić masło na margarynę.
Tak, oczywiście że pamiętam. To są rekomendacje służące temu, by ograniczyć konsumpcję tłuszczów nasyconych, dlatego że margaryna pochodząca z utwardzanych tłuszczów roślinnych ma korzystniejszy profil tłuszczowy dla naszego zdrowia. Takie spojrzenie wciąż pozostaje w mocy, ale warto być świadomym poważnych zastrzeżeń, które zależą też od tego, jakimi technologiami margaryna jest wytwarzana. Nie wszystkie margaryny są zdrowe. Chodzi głównie o to, żebyśmy mieli w margarynach źródła tłuszczów, które nie będą nam szkodzić, a tłuszcz tłuszczowi się nierówny. Nie chciałbym wchodzić w szczegóły techniczne, natomiast chciałbym wrócić do tego, co Pan mówił na początku.
Główne dwa składniki, które powinny składać się na piramidę żywieniową, nie zostały w niej uwzględnione.
Pierwszy z nich to umiar – jemy za dużo, niezależnie od tego, o jakich składnikach mówimy. Drugim z nich jest aktywność fizyczna – niestety, za mało się ruszamy. W największym skrócie: nasz organizm jest taką skrzynką, przez którą z jednej strony przepływa energia zdobyta z jedzenia, a z drugiej strony rozprasza się przez czynności życiowe. I tu, niestety, większość z nas robi zbyt mało.
Przede wszystkim zbyt mało używamy naszego ciała, żeby się ruszać i przepalać te kalorie, które konsumujemy z pokarmami. Ważny musi być zarówno umiar, dzięki któremu będziemy pochłaniać mniej energii z pokarmem oraz ruch, który tę energię znacznie efektywniej będzie rozpraszał.
„Zwierzęta jedzą po to, aby żyć. Współczesny człowiek, szczególnie Europejczyk i Amerykanin, zdaje się żyć po to, by jeść” – tak zaczyna Pan swoją książkę. Czym różni się potoczna wiedza na temat naszego odżywiania od informacji dostarczanych przez dziedziny nauki związane z biologią ewolucyjną?
Jeszcze raz pozwolę sobie powtórzyć główną myśl, a mianowicie rozziew polegający na tym, że sami stworzyliśmy zupełnie sztuczne środowisko różniące się od tego, w którym ewoluowaliśmy.
A to jest istotne, ponieważ nasza fizjologia jest wciąż lepiej przystosowana do warunków, w których żyli nasi praprzodkowie łowcy-zbieracze, niż do lodówki, do której możemy sięgać w dowolnym momencie. Niestety musimy znaleźć w sobie siły wolicjonalne, żeby się w tej nowej sytuacji nadmiaru pokarmu odnaleźć.
Przez większość naszej historii ewolucyjnej nie dojadaliśmy i gdybyśmy mogli dogadać się z naszym praprapraszczurem sprzed dziesięciu tysięcy lat, to na pewno byłby on dramatycznie zdziwiony naszymi problemami. To, o czym mówimy, jest nowością i nie mamy jeszcze takich mechanizmów psychologicznych, które by nas bezpośrednio powstrzymywały od konsumpcji nadmiaru pokarmu.
Proszę zwrócić uwagę, że to nie jest wyłącznie nasz problem. Jeżeli mamy w domu zwierzęta towarzyszące, jak psy czy koty, proszę popatrzeć, co się z nimi dzieje: kierując się jak najlepszymi intencjami, często je przekarmiamy.
W Polsce, niestety, jest coraz więcej ludzi, którzy mają problemy z otyłością swoich zwierząt domowych.
Ich bezpośredni przodkowie, bo przecież w kontekście ewolucyjnym to też jest nowe zjawisko, żyli w środowisku, w którym niedojadali. Zwierzę w warunkach naturalnych to najczęściej zwierzę głodne. Takie, które ciągle szuka pokarmu, bo w nadmiarze go nigdzie nie ma. Natomiast my stwarzamy sobie i również naszym zwierzątkom towarzyszącym sytuację kompletnie paradoksalną, w której pławimy się w żywności.
Jak długo żyliśmy w erze kamienia łupanego, a jak długo żyjemy w naszej erze supermarketów?
Jako homo sapiens jesteśmy bardzo młodym gatunkiem, bo chodzimy po Ziemi mniej więcej 250 000 tysięcy lat. Gdybyśmy popatrzyli na wcześniejsze formy praludzkie, zauważymy, że cała nasza droga ewolucyjna trwała około trzech milionów lat. Zderzmy to z okresem, w którym dokonaliśmy tej ogromnej rewolucji prowadzącej do powstania cywilizacji: to jest mniej więcej 10 tysięcy lat.
Wystarczy porównać: z jednej strony 10 tysięcy lat, a z drugiej 200 tysięcy lat, gdzie żyliśmy na poziomie łowców-zbieraczy (potocznie jest to okres zwany erą kamienia łupanego).
W sumie mamy 3 miliony lat, podczas których nasz tryb życia był głównie związany z poszukiwaniem żywności, a nie jej nadmiarem. Nie powiem, że głód i niedojadanie były naszą codziennością, ale jesteśmy fizjologicznie doskonale przystosowani do stanu niedojadania.
Nasze ostatnie 10 tysięcy lat jest rewolucją, związaną z wymyśleniem rolnictwa i powolnego doprowadzenia do sytuacji obecnej, w której w zasadzie nikt z nas nie kłopocze się brakiem pokarmu. Rzecz jasna trzeba pamiętać, że mamy szczęście przynależeć do niewielkiej części ludzkości, która temu problemowi nie musi poświęcać uwagi. Wstając rano i robiąc sobie obfite śniadanie warto pamiętać, że jest ogromna rzesza ludzi na świecie, niemająca tego przywileju.
Wracając do tej „lepszej” części społeczeństwa, jeżeli chodzi o dobrobyt, nadmiar jest naprawdę bardzo nowym nabytkiem. Pokazuje nam to, jak mało czasu mieliśmy, by zmienić swój ustrój genetyczny, żebyśmy mogli stosownie do nowej sytuacji środowiskowej reagować swoją fizjologią: sprawić, że nadmiar pokarmu nie będzie dla nas groźny. Jednak jesteśmy wobec niektórych zmian bezbronni i raczej nie ma szans, byśmy jako ludzkość zmienili się w tym kierunku.
Dlaczego?
Z różnych powodów. Presje selekcyjne, które działały na nas wcześniej w okresie ewolucji, w tej chwili ustały. Tak jak wytworzyliśmy sobie znakomity bufor w postaci medycyny i faktycznie przynajmniej w społecznościach rozwiniętych, gdzie jest efektywna, ratuje nasze życia, tak niestety na razie nie widzę możliwości, abyśmy byli w stanie zmienić i przystosować swoją fizjologię do własnych potrzeb.
Z tego powodu, jedynym czynnikiem, który może pomóc regulować nasze poczynania, jest warstwa kulturowa. To jest dokładnie to, co robimy w tej chwili – objaśniamy sobie przyczyny, licząc na to, że przynajmniej część z nas znajdzie na tyle silną determinację i wolę, żeby wyciągnąć z nich wnioski.
Toczymy często spory na temat tego, czy byliśmy kiedyś łowcami czy wegetarianami. Pan dodaje w swojej książce jeszcze perspektywę, że byliśmy przez jakiś okres padlinożercami.
Dodałbym jeszcze jeden termin – „oportunistami”.
Czyli, krótko mówiąc, jedliśmy to, co aktualnie było dostępne i to jest przyczyną naszego sukcesu ewolucyjnego: byliśmy w stanie elastycznie dostosowywać się do wszystkich zasobów środowiskowych, dostępnych dla ludzkiej populacji.
Jak była okazja jeść mięso – jedliśmy mięso, jak były akurat okoliczności, w których trafiliśmy na owocujące drzewa – to byliśmy w stanie z tych owoców korzystać, tak samo było z padliną.
Jesteśmy wszystkim po trochu i ślad tych przystosowań doskonale jest widoczny w naszej fizjologii, bo mamy wypracowane mechanizmy, które zarówno pozwalają na trawienie mięsa jak również pokarmów roślinnych – z wyjątkiem pokarmów zawierających bardzo silnie zdrewniałe elementy. Nie trawimy celulozy, nie moglibyśmy wyjść na lunch na najbliższy trawnik i posilać się trawą. Ale proszę pamiętać, że przyszedł nasz wielki mózg i pozwolił nam co najmniej milion lat temu, jeszcze nawet nie człowiekowi a istotom praludzkim, opanować ogień.
Ogień sprawia, że struktura chemiczna substancji zawartych w pokarmie upraszcza się i jest dostępna dla naszego przewodu pokarmowego. Dzięki tej adaptacji znacznie rozszerzyliśmy możliwości zdobywania pokarmu i byliśmy w stanie zmiękczać i sterylizować mięso. Były to bardzo istotne momenty związane ze zdobywaniem i przetwarzaniem pokarmu, a co za tym idzie, z jego dostępem dla człowieka.
W trakcie czytania Pana książki odkryciem dla mnie był jeden z przypisów, który zaczyna się w taki sposób: „Węglowodany, inaczej cukry”. Dlaczego węglowodanów nie nazywamy potocznie cukrami? Być może gdybyśmy tak robili, moglibyśmy uniknąć pułapki spożywania nadmiaru węglowodanów?
Ma Pan rację, ale trzeba ten temat nieco rozwinąć. W najprostszej klasyfikacji cukry można podzielić na dwie grupy: sacharozę, czyli cukier, który sypiemy do herbaty oraz węglowodany – cukry złożone. Te ostatnie różnią się przyswajalnością do organizmu: albo są dla nas niedostępne, jak celuloza, albo są dostępne, ale dopiero po obróbce – po rozłożeniu dadzą nam cukry proste.
Problem polega na tym, że cukry proste są w przyrodzie bardzo rzadkim dobrem. Wiemy, że mamy jakieś owoce, zapewne miód a potem długo nic. Proszę sobie wyobrazić, że w środowisku, w którym ewoluowaliśmy, czyli na afrykańskiej sawannie, takich słodkości naprawdę nie ma.
My bardzo lubimy słodkie rzeczy i to jest doskonale zrozumiale ewolucyjnie, dlatego że słodkości są świetnym źródłem energii, więc każdy, kto był w stanie bardziej efektywnie je wyszukiwać, otrzymywał ogromny zastrzyk energii. A proszę pamiętać, że nasze mózgi są napędzane przede wszystkim właśnie takimi cukrami, dlatego ewolucja popierała te osobniki, które były lepsze w wyszukiwaniu słodkości.
A jak jest dziś?
Teraz jesteśmy w sytuacji, gdzie cukier jest na wyciągnięcie ręki. Możemy sobie taką przyjemność zrobić dosłownie w każdej chwili, tylko że nadmiar tego cukru sprawia wieloraki problem.
Jeśli używany jest w zbyt wielkiej ilości, to zaczyna nam rujnować fizjologię, powodując odkładanie się nadmiernej ilości tłuszczu.
Przecież nie jesteśmy w stanie tego nadmiaru cukru usunąć z naszego organizmu, więc zmuszamy go do magazynowania.
Bardzo duża część naszej diety, szczególnie roślinnej, to cukry złożone, które musimy jeszcze przetworzyć w naszych przewodach pokarmowych, zanim w ostatecznej formie staną się cukrami prostymi. Trwa to znacznie dłużej, bo wymaga skomplikowanej obróbki biochemicznej i w związku z tym, cukry pojawiają się w znacznie wolniejszym tempie w naszej krwi, a to wolniejsze tempo pozwala naszym organizmom w sposób kontrolowany cały cukier przyswoić. Natomiast zastrzyk cukru prostego na dłuższą metę nie jest możliwy do opanowania. Innymi słowy, cukier cukrowi się nie równa.
Zgadzam się, że w debacie publicznej na pewno byłoby lepiej, gdybyśmy „cukry” nazywali „cukrami”, bo wtedy bardziej koncentrowalibyśmy się na tym, że mówimy o czymś, co powinno nas alarmować, jeżeli jest konsumowane w nadmiarze.
Dla mnie jako krótkowidza największym odkryciem w Pana książce było powiązanie epidemii krótkowzroczności z obżeraniem się węglowodanami. Próbuję swoją krótkowzroczność leczyć od kilku lat innymi sposobami niż noszenie okularów, które uznawane są przez niektórych ekspertów za rodzaj wózka inwalidzkiego dla naszych oczu.
Hipoteza łącząca krótkowzroczność i cukry wzięła się z obserwacji. Już kilkadziesiąt lat temu badacze wpadli na prosty pomysł, żeby porównywać efekty bardzo szybkich zmian kulturowych wśród grup etnicznych, które takim zmianom zostały poddane w ciągu jednego, dwóch pokoleń.
Mamy bardzo wiele takich grup na Ziemi: choćby Szerpowie, którzy żyli w bardzo surowych warunkach wysokich Himalajów, ale w późniejszym etapie swojego życia przenosili się do miast, czy Inuici, zwani u nas po prostu Eskimosami, którzy przez wiele pokoleń żyli w niezwykle surowych warunkach, a potem trafiali do miast Kanady Północnej i Stanów Zjednoczonych, gdzie oczywiście natychmiast byli eksponowani na dietę zachodnią. Podobnych przykładów jest wiele.
Za każdym razem obserwowano pewną prawidłowość, polegającą na tym, że znaczny odsetek dzieci tych społeczności (urodzonych już w miastach) zaczynał być obarczany krótkowzrocznością i był znacznie wyższy niż odsetek, który obserwowano w populacjach żyjących jeszcze w takich warunkach, w których żyli ich przodkowie. Ta różnica działała bardzo na niekorzyść zwesternizowanych populacji i to dało naukowcom sygnał do szukania przyczyn. Okazało się, że rzeczywiście głównym problemem jest nie tyle środowisko miejskie, ile pokarm, a dokładnie – bardzo radykalna zmiana diety.
W tej diecie czynnikiem, który szczególnie się wyróżnia, jest znaczący wzrost konsumpcji cukrów prostych – krótko mówiąc, wszystkich łakoci. A jak wiemy dzieci lubią wszystkie łakocie, niezależnie od populacji, z której pochodzą.
Konsumpcja cukrów jest głównym czynnikiem, który sprzyjał rozwojowi krótkowzroczności.
Na poziomie fizjologicznym / molekularnym wzrost produkcji cukrów powoduje wyrzut insuliny – to hormon, dzięki któremu jesteśmy w stanie kontrolować mechanizmy fizjologiczne związane z przetwarzaniem cukrów. Ale z insuliną związane są również inne mechanizmy hormonalne, w tym też takie, które pobudzają nasz organizm: w momencie kiedy pojawia się dużo cukru, pojawiają się podziały komórkowe. Kiedy nasze ciało dostaje duży pakiet energii w postaci cukrów, otrzymuje sygnał, który słowami można ująć mniej więcej tak: „hej, mamy dużo energii, no to zacznijmy budować te tkanki, które w danym momencie tej energii potrzebują”. Tylko jeżeli mamy nadmiar tej energii, to może się okazać, że tych tkanek buduje się zbyt wiele, a mechanizmów zatrzymywania nie posiadamy.
Jedną z tkanek, która jest tak nadmiernie pobudzana do wzrostu, jest tkanka naskórka, ale również te tkanki, które powodują szybszy niż trzeba przyrost gałki ocznej. Bo przecież krótkowzroczność to nic innego niż niewłaściwy kształt elementów gałki ocznej, więc kiedy wzrost jest nadmierny, mamy potem taką konsekwencję, że osoby, które w młodym wieku są eksponowane na zbyt duże ilości cukru, mogą w ten sposób reagować na cukier w życiu dorosłym.
Czy zaobserwowano coś jeszcze?
Tak, dzieci, a potem głównie nastolatkowie w takich właśnie populacjach, znacznie częściej niż ich rówieśnicy, wciąż żyjący w warunkach surowych, cierpią na trądzik. To jest ten sam mechanizm sprzężony, czyli rogowacenie skóry, a później szybki rozwój komórek nabłonka skóry. Jak porównywano występowanie trądziku u Indian Ache, populacji Indian Amazońskich, których część przeniosła się do np. miast Paragwaju, okazało się, że u indiańskich nastolatków, żyjących w Puszczy Amazońskiej, nie występuje trądzik. A jak przenoszą się do miasta, trądzik pojawia się u połowy z nich.
Bardzo zaburzamy swoją fizjologię nadmiarem i prawdę powiedziawszy, kiedy widzę w telewizji reklamy słodyczy skierowane w dużej mierze do młodszej części odbiorców, to po prostu wszystko się we mnie gotuje, ponieważ powinno to być zabronione. Wydaje mi się, że w ten sposób robimy sobie wielką krzywdę jako społeczeństwo.
Jak walczyć z epidemią otyłości, cukrzycy, krótkowzroczności czy chorób serca?
Jedyną drogą jest rzetelna edukacja. Bardzo przestrzegam przed zdemokratyzowaniem się dostępu do informacji. Informacje dotyczące diety i różnych dziwacznych pomysłów na to, jak można się odchudzić, pochodzą od osób kompletnie niekompetentnych.
Jako prezes Polskiej Akademii Nauk będę przykładał ogromną wagę do tego, żeby rzetelne sygnały nauki wzmocnić tak, aby przekaz był możliwie atrakcyjny i trafiał do jak najszerszego grona odbiorców.
Paradoksalnie żyjemy w czasach, w których bardzo wiele zawdzięczamy nauce – choćby ostatnie dwa lata i niebywały sukces, którym było szybkie opanowanie produkcji szczepionek przeciwko COVID-19. Gdyby nauka nie była aż tak rozwinięta, prawdopodobnie liczba zgonów spowodowana wirusem byłaby znacząco większa.
Tu pojawia się inny problem: z jednej strony widzimy ogromny postęp nauki, ale z drugiej strony mamy do czynienia z kryzysem zaufania do nauki, w dużym stopniu wynikającym z tego, że nie jesteśmy w stanie wytworzyć języka przekazu wiedzy naukowej, który jest dostępny i przekonujący. To jest, oczywiście, złożone zagadnienie bo musimy myśleć o całym systemie edukacji po to, aby ten przekaz rozumiało zarówno społeczeństwo jako całość, jak i jednostki. W tym upatruję głównego oręża przeciwko narastającym problemom.
Połowa dzieci w Polsce obarczona jest nadwagą, a z kolei połowa tej połowy choruje na otyłość. Są to niebywale alarmujące dane dla przyszłości naszego kraju.
Jeżeli nie będziemy w stanie sprostać tym wyzwaniom, możemy mieć bardzo poważne problemy społeczne.
Dziękuję za rozmowę.