Paweł Okołowski: Filozofia i los
Tychizm to filozofia losu, która głosi, że los włada nami, nie odwrotnie. Książka jest zbiorem czterdziestu dziewięciu szkiców różnych autorów (Platona, św. Augustyna, Baumana, Kotarbińskiego i innych), które mają skłonić do namysłu nad zagadnieniami: zła, przeznaczenia, wolnej woli, istoty religii, języka czy samobójstwa. Pozwalają one z szerokiej perspektywy spojrzeć na ludzkie życie.
Wydawnictwu Universitas dziękujemy za udostępnienie fragmentu do publikacji. Zachęcamy do lektury całej książki.
8. Renesans Schopenhauera
[Arthur Schopenhauer, Świat jako wola i przedstawienie, t. 1, przeł. J. Garewicz. Warszawa: PWN 1994 (Biblioteka Klasyków Filozofii)]
Jako 180. tom „Biblioteki Klasyków Filozofii” ukazało się – po raz pierwszy po polsku – dzieło Schopenhauera (1788–1860), i to jego dzieło główne: Die Welt als Wille und Vorstellung (wyd. I – 1819; II, dwutomowe – 1844; III – 1859). Wielka nieobecność tego niemieckiego filozofa nie stanowiła kuriozum, mimo że nazwisko jego bardziej znane czytelnikom niż setka klasyków z BKF, gdyż Schopenhauer generalnie w wieku XX nie był brany serio. Cieszył się pewną estymą jako pisarz, wizjoner czy fantasta, lecz nie jako filozof. Przełamanie jego absencji w BKF jest wydarzeniem; wydanie Świata świadczy dobitnie o tym, że duchowo skończył się wiek XX.
Żeby pojąć, dlaczego w epoce, której ramy dwukrotnie wyznacza Sarajewo, Schopenhauer się nie mieścił, odwołajmy się do zdania tych, co go szczerze nienawidzili – zapewne ujmą rzecz należycie. Radziecki słownik filozoficzny jeszcze w 1986 roku mówi o nim po prostu: „vrag matierializma i djalektiki; (u niego – P.O.) otricanije istoriczieskogo progriessa” [1]. Wróg materializmu, dialektyki i wiary w postęp – niewybaczalne! – jednak tylko to ostatnie było grzechem przeciwko epoce. Powiedzielibyśmy tak: tradycyjna metafizyka częściowo odstręczała ubiegły wiek od Schopenhauera, także jego logika wywodu zamiast moralistyki; totalnie odpychał zaś antropologiczny pesymizm – którym zasłynął w wieku za-przeszłym. Czytamy u niego: (…) optymizm (…) wydaje mi się nie tylko absurdalnym, lecz także naprawdę haniebnym sposobem myślenia jako gorzkie szyderstwo z niewysłowionych cierpień ludzkości [2].
Odnosząc jego pogląd do tradycji, a zwłaszcza do Leibniza, można by tak go ująć: nasz świat jest najgorszy z możliwych, a dobro to brak zła.
Ów radykalizm jest w istocie tylko uznaniem, że zło pozostaje czymś pierwotnym, substancjalnym, dlatego nieusuwalnym – co i tak wielce dziś sporne. Ekstrawaganckie pominięcie przez Schopenhauera pierwiastkowego dobra o tyle nas nie razi – że „wszędzie o nim mowa”; jest stale obecne w myśli europejskiej jako pierwiastek Boży, a zwłaszcza we współczesnej – jako „dobroć” Rousseau. Schopenhauer uważał się za ucznia Kanta (zaś Fichtego, Schellinga i Hegla miał za „szarlatanów”), w materii antropologicznej znacznie przekroczył horyzont mistrza – który też do wesołków nie należał.
Nie cały Schopenhauer jest dzisiaj godny uwagi: wola, jako bezrozumna istota świata, przenikająca gwiazdy, rzeki i kamienie – „same w sobie” – to nas dziś nie przekonuje. Po co zatem mielibyśmy sięgać do jego blisko dwa tysiące stron liczącej księgi sprzed dwustu lat? Tylko po to, by się czegoś o sobie dowiedzieć! A pytamy wciąż, i nie bez trwogi: kim jest człowiek? To, co miało do wygłoszenia w tej sprawie XX stulecie – russoizm, nie wszystkich zadowala. Ludzie na oślep poszukują adekwatniejszej odpowiedzi; uciekają się do Buddy, Konfucjusza, hinduizmu. Bliżej mają Schopenhauera, który, będąc ateistą, też szukał na Wschodzie, wszak ostatecznie przemówiła doń tradycja własna – chrześcijaństwo.
Jego prawda odnośnie do nas brzmi krótko: „człowiek wydziela nieszczęście”
(słowa rumuńsko-francuskiego pisarza Emila Ciorana (1911–1995), który pozował na Schopenhauera) [3]. Sięgamy dziś do księgi niemieckiego mizantropa, bo jego opis natury ludzkiej (antropologia, którą nazywał etyką) nie ma sobie równych – zarówno pod względem rzetelności, jaki klarowności. Sięgamy, gdyż:
„Dopóki wierzono w Diabła, wszystkie zdarzenia były jasne i zrozumiałe; odkąd już się w niego nie wierzy, trzeba za każdym razem szukać nowego wytłumaczenia, które jest równie mozolne co arbitralne, intryguje wszystkich i nikogo nie zadowala [4].”
Owa etyka – która nie mówi, „co powinniśmy”, a tylko jacy jesteśmy, pozostaje w istocie niezależna od rozbuchanego systemu metafizycznego, w który została włożona. Przemawia ponadto przepięknym stylem. Na wielkie uznanie zasłużył Jan Garewicz (1921–2002) – tłumacz i mono grafista – który w zacnej formie przekazał filozofa z Gdańska polszczyźnie. Można rzec, iż „Schopenhauer” stał się dziełem jego życia [5].
Świat jako wola i przedstawienie – tom 1 – liczy przeszło 800 stron i dzieli się na cztery części, poświęcone: epistemologii, metafizyce ogólnej, estetyce i antropologii (plus dodatek o filozofii Kanta). Zajmiemy się tutaj krótko księgami czwartą i trzecią. Według Schopenhauera, człowiek jest zlepkiem egoizmu, litości i złośliwości. Nikt nigdy niczego gorszego o nas nie powiedział.
Otóż za czyny ludzkie odpowiadają jedynie trzy wrodzone i niezmienne skłonności: egoizm, współczucie i złośliwość właśnie.
Poczucia sprawiedliwości filozof nie uwzględniał (utożsamił je z litością), co wyostrzyło tylko jego antropologię. Owe trzy zadatki składają się na charakter osoby (zawsze w różnych proporcjach), a to w nim przede wszystkim przejawia się natura ludzka. Charakter jest jakby transformatorem przekształcającym różnorakie motywy (okoliczności zewnętrzne i wewnętrzne) w konkretne działania. Autor był w filozofii racjonalistą i empirystą: natury ludzkiej, jako metafizyk, „się domyślał” (na bazie wielkiej erudycji), a jej teorię logicznie opracował tak, by zgadzała się z doświadczeniem. Taka filozoficzna robota to sprawa geniuszu. Od Schopenhauera można się uczyć, czym jest filozofia. Był świadom zgodności swej koncepcji człowieka z wielką europejską tradycją. Pisał:
„W dogmatyce chrześcijańskiej znajdujemy dogmat o predestynacji drogą wyboru przez łaskę lub niełaskę (…), który niewątpliwie wyrósł z poznania, że człowiek się nie zmienia, lecz życie jego i koleje (…) są tylko rozwinięciem charakteru (…), rozwojem zdecydowanych, widocznych już u dziecka, zadatków, jego koleje są więc niejako wyraźnie określone już przy jego urodzeniu i aż do końca pozostają w istocie te same [6].”
Świecka wersja dogmatu o grzechu pierworodnym mówiłaby zaś, że natura ludzka jest skażona złem, to znaczy, że wszyscy rodzimy się z jakąś dozą złośliwości, czyli diabelstwa w charakterze. Kiedy się ono ujawnia: (…) cudze cierpienie staje się (dla człowieka – P.O.) celem samym w sobie, widokiem, którym się napawa; i w ten sposób powstaje właściwe zjawisko okrucieństwa, żądzy krwi, widoczne tak często w historii u Neronów, (…) Robespierre’a itd. [7]
Dalej, jak wiemy, przyszły piekielniejsze przykłady: Kołyma, Katyń i Oświęcim. Zamiast o diable, Schopenhauer mówi o diabelstwie – na tym polega jego nowoczesność, której mijające 200 lat nic nie ujęło. Nasze przyrodzone skłonności są warunkiem koniecznym największych zbrodni, ale co je dopełniło, dając warunek wystarczający? (O samym tym do-pełnieniu przemyśliwał Leibniz; Schopenhauer – o samym korzeniu). Dziś można by dać następującą hipotezę. Cywilizacja, która wartością najwyższą uczyniła prawdę, to jest która dąży stale do powiększania zbioru zdań prawdziwych, ponosi straszliwy tego koszt – tylko ona wystawia się na cywilizacyjny fałsz. Fabryki śmierci, będące przecież naszym wynalazkiem, są wynikiem masowego szalbierstwa, które pobudzało naturę ludzką, stając się amplifikatorem tkwiącego w niej zła. Szalbierstwo tego rodzaju po raz pierwszy opisał, w zgodzie z Schopenhauerem, Dostojewski – w Wielkim Inkwizytorze. Inne ludy fałszom cywilizacyjnym ulec nie mogą, nie napędza ich bowiem prawda; mają jedynie lepsze lub gorsze dla natury ludzkiej kagańce.
Fatum osobowego charakteru, według Schopenhauera wykluczające wolną wolę, osłabiane jest przez przypadek, znowu zgodnie z Augustyńską nauką o łasce. Wedle autora, charakter nigdy nie może ulec częściowej zmianie, ale może być w całości zniesiony („samounicestwienie woli”), to jest zmieniony na inny (?) [8]. Dzieje się tak w przypadku „odrodzenia duchowego”, „przemiany transcendentalnej”, „nawrócenia”, o czym świadczą (nieliczne w sumie) żywoty świętych różnych religii. Autor nie wytłumaczył jednak, na czym polega owa „przemiana” – dał tylko do zrozumienia, że nie może być ona natury intelektualnej. Jedynie metaforycznie mówi on o „doskonałym poznaniu istoty własnej i świata” (że jest cierpieniem), o subiektywnym, „zmienionym sposobie poznania”, które „zjawia się nagle i niejako nadlatuje z zewnątrz” [9], o wierze. Nie lepsze to niż sam teologiczny termin „łaska”. Można by się dorzecznie doszukiwać antropologicznego sensu łaski, jako przyczyny czyjejś przemiany duchowej, raczej od strony motywów niż charakteru. Wchodziłby wtedy w grę jakiś szczególny, silny i stały motyw wewnętrzny (wypełniający pamięć), który – powiedzmy – polaryzuje charakter. Podsuwałby go los w postaci dobrej wspólnoty, która wciąga na orbitę swojego stylu życia. Takiego rozwiązania Schopenhauer podać nie mógł, gdyż nie zbudował filozofii społecznej; a nie zbudował jej, bo społeczeństwu nie ufa, „przemianę” zaś miał za rzadkość. Inaczej stałby się we własnych oczach „płaskim optymistą”.
Na osobną uwagę zasługuje estetyka Schopenhauera, pozostająca wszak w zgodzie z jego antropologią. Gombrowicz mówił o niej: „najważniejsza ze wszystkich teorii na ten temat” [10]. Oto próbka, oddająca rozmach i smak tej myśli. O jednym z filarów artyzmu, czy szerzej – twórczości, mówi się tak: „(…) genialność jest (…) obiektywnym ukierunkowaniem ducha; (…) zdolnością czystej obserwacji (…), całkowitej utraty z oczu swoich interesów (…), pozostania tylko podmiotem poznającym, nie zaćmionym okiem świata (…) [11].”
Do tego dochodzi wyraźny rys arystokratyczny twórczości: „(…) najznakomitsze dzieła każdej sztuki (…) pozostaną na zawsze zamkniętą księgą dla tępej większości ludzi (…) [12].”
Tak, o gustach się nie dyskutuje – ale dlatego, że „nie ma z kim gadać”. Schopenhauer w odkrywczy sposób ukazał sztukę od strony jej zasadniczych treści, a nie tylko aspektów formalnych. Jego zdaniem, jest ona odbiciem istoty świata, najgłębszych jego rysów; jest wydarciem tajemnicy egzystencji – jak powiedziano by współcześnie; wyraża to, co w pojęciach uchwytuje metafizyka. Arcydzieła przede wszystkim odzwierciedlają prawdę o człowieku, to, co w nim najistotniejsze, naturę ludzką. Czytamy: „(…) piękno człowieka przewyższa wszystko, a objawienie jego istoty jest najwyższym celem sztuki. Postać ludzka i ludzkie rysy są najważniejszym przedmiotem sztuk plastycznych, tak jak działania ludzkie najważniejszym przedmiotem poezji [13].”
Można rzec, iż według Schopenhauera, kryterium arcydzieła stanowi wyrażona w nim antropologia (podobnie z religiami – w tym sensie są pośród nich mniej i bardziej „prawdziwe”). Autor omawia po kolei: architekturę, rzeźbę, malarstwo i literaturę piękną. Oddzielne miejsce poświęca muzyce. Inaczej niż tamte, jest ona:
„odbiciem samej woli (…). (…) Wyraża wyłącznie rzecz samą w sobie każdego zjawiska, wolę samą, (…) samą uciechę, samo zmartwienie, samo przerażenie, samą radość, samą wesołość, sam spokój ducha (…) [14].”
Nikt nigdy lepiej sprawy nie ujął. Można powiedzieć, że muzyka jest wyrazem stosunku człowieka do świata wartości; odzwierciedla fakt, że człowiek ocenia świat, a temu towarzyszą uczucia. Stosunkowi czyjegoś charakteru CHX do wartości Wn , to jest takiej woli, odpowiada – dajmy na to – „uciecha” Rk. To abstrakcyjne uczucie może wszak iść w parze z relacją innego CH Y do innej wartości, na przykład Wn+1. „Uciecha” owa, wyrażona przez konkretny układ muzycznych dźwięków („wszystkie możliwe uczucia dają się wyrazić przez niezliczone możliwe melodie” [15]), paralelna jest zatem z niewyczerpaną ilością stosunków charakter-wartość.
Dlatego zacny charakter i charakter nikczemny mogą czerpać taką samą (co do stopnia) satysfakcję ze słuchania jednego dzieła muzycznego (o ile tylko jest ono dla nich „czytelne”), ale satysfakcja ta na czym innym w obu przypadkach polega: raz się zasadza na stosunku wyższego do wartości wyższej, drugi raz – niższego do niższej (w ich obiektywnej hierarchii).
Jest tu o czym myśleć – o hierarchii charakterów, i wartości, i także o „czytelności”, zależnej od intelektu, słuchu muzycznego i do-świadczenia. W końcu powiada Schopenhauer:
„(…) muzyka (…) jest zupełnie niezależna od zjawiskowego świata, ignoruje go po prostu i mogłaby do pewnego stopnia istnieć, gdyby nawet nie było w ogóle świata, czego nie można bynajmniej powiedzieć o innych sztukach [16].”
Dlatego muzyka jest spośród sztuk najbardziej kosmopolityczna.
*
Są u Schopenhauera dwa pesymizmy, oba antropologiczne. Pierwszy, nazwijmy go utylitarnym, głosi, że nie da się zaspokoić potrzeb naturalnych każdego na wybranym przez niego poziomie; że niemożliwa jest powszechna szczęśliwość, gdyż człowiek bez końca czegoś chce. Niezaspokojony stale cierpi.
Drugi pesymizm – moralny – utrzymuje, że człowiek może świadomie niszczyć kulturę (którą rozpoznaje jako taką); że jest z natury zły. Ale pojawia się też u tego myśliciela cień optymizmu, sugerujący, że społeczeństwo może być tak urządzone, by sprzyjać tworzeniu kultury. Pisze mianowicie, niedługo po rewolucji francuskiej: Jest do pomyślenia, że państwo doskonałe, a może nawet doskonały dogmat (…), w który ludzie mocno wierzą, zapobiegnie wszelkim przestępstwom; politycznie osiągnęłoby się przez to wiele, moralnie nic (…)17.
To „moralne nic” da się przybliżyć, zdaniem Schopenhauera, tylko przez totalne zaniechanie, a naszym zdaniem właśnie przez aktywność – przez państwo prawa, stojące na tradycyjnej obyczajności. Diabła nie da się unicestwić ani porzucić, ale – jak pisał św. Augustyn – można go „związać”.
Paweł Okołowski: Filozofia i los. Szkice tychniczne, Wydawnictwo Universitas, 2015
[1] Filosofskij słowar, red. I.T. Frołow. Moskwa 1986, s. 550.
[2] Świat…, s. 495.
[3] E. Cioran, Aforyzmy, przeł. J. Ugniewska. Warszawa 1993, s. 35.
[4] Tamże, s. 109.
[5] Jak się okazało – dziełem docenionym i potrzebnym – 20 lat od wydania Świata jest on w księgarniach stale dostępny. Tłumacz dał Polakom ponadto drugą ogromną pracę Schopenhauera – W poszukiwaniu mądrości życia. Parerga i paralipomena (t. 1, Warszawa 2002; t. 2, Kęty 2006 – łącznie ok. 1200 stron).
[6] Świat…, s. 448.
[7] Tamże, s. 551.
[8] Por.: tamże, s. 608.
[9] Tamże, s. 610.
[10] 10 W. Gombrowicz, Przewodnik po filozofii w sześć godzin i kwadrans, w: Gombrowicz filozof, red. F.M. Cataluccio i J. Illg. Kraków 1991, s. 87. To samo – Miłosz: Cz. Miłosz, Rozmowy polskie 1999–2004. Kraków 2010, s. 385.
[11] Świat…, s. 294. Por.: nasz artykuł o Schopenhauerze, w: Między Elzenbergiem a Bierdiajewem. Studium aksjologiczno-antropologiczne. Warszawa 2012.
[12] Świat…, s. 364.
[13] Tamże, s. 329.
[14] Tamże, s. 398; 404.
[15] Tamże, s. 405.
[16] Tamże, s. 398.
[17] Tamże, s. 558.