Pilnowanie żyrandola i wetowanie ustaw rządowych. Czy tylko tyle może polski prezydent?

Z Dominiką Długosz rozmawiamy o tym, jaka właściwie jest rola prezydenta w polskim systemie politycznym, czy obietnice wyborcze kandydatów są możliwe do spełnienia oraz o tym, jak partie traktują swoich prezydentów.
(Wywiad jest zredagowaną i uzupełnioną wersją podcastu Czy masz świadomość? pt. Tajemnice pałacu prezydenckiego. Gdzie jest prawdziwa władza?)
Rafał Górski: Na rynku polskim ukazała się Pani książka „Tajemnice pałacu prezydenckiego”. Co to znaczy, że prezydent „zamiast zajmować się rzeczami wagi państwowej, oddaje się kwestiom wagi dworskiej”?
Dominika Długosz: W prerogatywach prezydenta nie ma zbyt wielu spraw wagi państwowej.
Najistotniejsza jest funkcja reprezentacyjna prezydenta, która pozwala budować znaczenie Polski, natomiast inne funkcje nie przysługują mu z mocy prawa i musi je sam wywalczyć od rządu. Większość polskich prezydentów nie potrafiła dokonać tego skutecznie: ani Lech Kaczyński, ani Bronisław Komorowski, ani Andrzej Duda. W końcu poddawali się, zapadali się w pałacu, pogrążali w rozgrywkach wewnątrz pałacowych frakcji i przestawali pełnić istotną rolę w polityce.
A gdyby się bardziej starali?
Każdy prezydent powinien wchodzić do pałacu ze świadomością, jakie są jego zadania określone przez konstytucję. Powinien też zaplanować, na jakich zasadach będzie współpracował z rządem.
Owszem, prezydent i rząd powinni się ścierać, tak jest skonstruowany nasz system polityczny, ale nie może dochodzić do permanentnego braku współpracy. Człowiek, który będzie potrafił ułożyć sobie współpracę z rządem i dobrze reprezentować Polskę za granicą, ma szansę zaistnieć jako poważny polityk, którego będzie można nazywać mężem stanu.
Czy aktualni kandydaci na urząd prezydenta mają świadomość kompetencji prezydenckich i plan na współpracę z rządem?
Polska kampania prezydencka jest kompletnie oderwana od określonej w konstytucji roli prezydenta. Wszyscy kandydaci obiecują nam rzeczy, które zupełnie nie zależą od woli prezydenta: na przykład mówią o podatkach, a polityką fiskalną zajmuje się wyłącznie rząd.
Ba! Budżet jest jedyną ustawą, której prezydent nie może zawetować. Poruszane w kampanii prezydenckiej tematy, to są tematy kampanijne, ale do wyborów parlamentarnych. Rozumiem polityków, którzy obiecują złote góry, bo przecież wyborcy chcą tego słuchać. Problemem jest to, że w 1997 roku uchwaliliśmy konstytucję, której nie rozumiemy i nie przestrzegamy. Nie rozumiemy, że prerogatywy prezydenta to jest wyłącznie żyrandol i weto. [W styczniu 2010 roku w wywiadzie dla „Gazety Wyborczej” ówczesny premier Donald Tusk ogłosił, że nie będzie walczył o prezydenturę i ocenił: „Tracę zaszczyt, żyrandol, pałac i weto” – przyp. red.]. Prezydent może współpracować z rządem w polityce zagranicznej i obronnej oraz ma możliwość wetowania ustaw i wysyłania ich do Trybunału Konstytucyjnego. To jest wszystko. Prezydent nie może przyjąć żadnej ustawy w oderwaniu od większości sejmowej. Niestety, po prawie 30 latach nadal nie rozumiemy, jak działa instytucja prezydenta.
Z punktu widzenia sprawności państwa ta refleksja wydaje się co najmniej tragiczna.
Cóż, moje spostrzeżenia nie są specjalnie optymistyczne. Lepiej zastanówmy się, jak wyjść z tego impasu. Powinniśmy przeprowadzić dyskusję o tym, jaki chcemy mieć w Polsce system sprawowania władzy. Wolimy system prezydencki? Dobrze, zostawmy wybory powszechne prezydenta, pozwólmy prezydentowi budować własny gabinet, prowadzić politykę. Albo zdecydujmy się na system parlamentarno-gabinetowy, w którym cała odpowiedzialność spoczywa na rządzie, i wybierajmy prezydenta przez zgromadzenie narodowe. Podział, który stworzyliśmy konstytucją z 1997 roku jest niekorzystny dla naszego życia społecznego.
Konstytucja RP z 1997 roku została napisana właśnie dlatego, że Lech Wałęsa był takim prezydentem, jakim był. Dążył do systemu prezydenckiego: próbował ustawiać rząd, wybierać ministrów, a nawet premierów. Mówił większości rządowej, na jakiego premiera się zgodzi, wskazywał trzech ministrów tzw. resortów prezydenckich. Polscy politycy zorientowali się, że silny człowiek z takimi możliwościami konstytucyjnymi jest bardzo niebezpieczny, bo być może będzie umiał w końcu zagarnąć władzę wyłącznie dla siebie.
Do tej pory w Polsce pokutuje przekonanie, że prezydent ma jakiś wpływ na kształt rządu, a od 1997 roku nie ma żadnego. Może jedynie zaakceptować ministrów albo nie.
Lech Kaczyński nie chciał zaakceptować Radosława Sikorskiego, bo nie potrafił pogodzić się z przegraną brata w wyborach parlamentarnych, i skończyło się to awanturą polityczną. Prezydent Kwaśniewski też nie chciał się zgodzić na Wiesława Kaczmarka jako szefa resortu Skarbu Państwa, a Leszek Miller powiedział mu wprost: „Oluś, to nie od ciebie zależy”. Tak wszyscy premierzy traktowali wszystkich prezydentów.
Jakie relacje z rządem mieli kolejni prezydenci po uchwaleniu Konstytucji z 1997 roku?
Aleksander Kwaśniewski był prezydentem, który miał cele: wejście do NATO i Unii Europejskiej. Oczywiście, w tamtych czasach było o wiele łatwiej sprecyzować nasze cele, Polska miała przejść ze Wschodu na Zachód. Prezydent Kwaśniewski miał świadomość, że musi w tych ważnych kwestiach współpracować z rządem i nie szedł na zwarcie z Jerzym Buzkiem. Bardziej szedł na zwarcie już później z Leszkiem Millerem, ale to za rządów Jerzego Buzka odbyła się duża część przygotowań do polskiego wejścia do Unii Europejskiej. Aleksander Kwaśniewski jest do tej pory w oczach Polaków najbardziej zasłużonym prezydentem. Dużo popularności przyniosła mu polityka zagraniczna pod koniec kadencji, jego wsparcie dla Ukrainy. Doskonale wykorzystał tamten czas, ale wszystkie jego działania były zgodne z linią rządu. Bo prezydent nie może zmienić polityki rządu. Spośród polskich prezydentów wyłącznie Aleksander Kwaśniewski przedkładał cele polityczne państwa polskiego nad interesy własnego środowiska partyjnego.
Lech Kaczyński był prezydentem chaotycznym i w pełni zależnym od swojego brata, który stał na czele partii rządzącej, a potem największej partii opozycyjnej. Prezydent Kaczyński wchodził w niemerytoryczne spory z rządem, a politycy Platformy robili w tamtym czasie wszystko, żeby prezydenta ośmieszyć. Było to niezwykle proste, więc niestety robili to bez skrupułów.
Bronisław Komorowski to prezydent, którego prezydentura nie zostanie zapamiętana absolutnie z niczego. Można udawać, że był prezydentem, który chciał coś budować i że walorem tej prezydentury była zgoda. To oczywiste, że była zgoda, bo rządziła Platforma Obywatelska, jego środowisko. Donald Tusk nie przejmował się zdaniem Bronisława Komorowskiego. Oczywiście, było parę momentów, w których prezydent chciał coś zawetować. Premier musiał prosić, żeby tego nie robił, ale były to raczej przepychanki na pokaz.
Wszyscy wiemy, jak wygląda ostatnie dziesięć lat rządów Andrzeja Dudy…
Jaka jest więc rola prezydenta?
Donald Tusk dość trafnie podsumował rolę prezydenta wygłaszając zdanie o wecie i żyrandolu. Dlatego Jarosław Kaczyński nigdy nie chciał być prezydentem, bo wiedział, gdzie jest prawdziwa polityka. Raz wystartował w kampanii prezydenckiej, ale zrobił to ze względu na pamięć o bracie. Natomiast Donald Tusk naprawdę chciał być prezydentem w 2005 roku, ale przegrał i był to dla niego duży cios, również psychologiczny. Ale właśnie wtedy dojrzał jako polityk i zrozumiał, że lepiej być premierem niż prezydentem, bo tu jest prawdziwa władza.
Chyba mamy niską świadomość obywatelską, skoro nie domagamy się zmiany obecnego systemu sprawowania władzy?
Wiedza o społeczeństwie powinna być jednym z najważniejszych przedmiotów w polskiej szkole, ale niestety jest ignorowana i traktowana per noga.
Nie wszyscy będziemy wybitnymi humanistami, biologami, lekarzami czy informatykami. Wszyscy natomiast jesteśmy obywatelami i powinniśmy wiedzieć, jakie mamy prawa, jakie obowiązki i do czego możemy zmusić polityków.
Trzeba wytłumaczyć młodym ludziom, którzy za chwilę zdobędą prawa wyborcze, jak czytać programy partii, jakie uprawnienia mają największe instytucje w państwie: jak działa parlament, jak działa prezydent. Nie tak dawno przeglądałam książkę do WoS-u i spostrzegłam, że uczniowie uczą się o tym, jakie uprawnienia ma Najwyższa Izba Kontroli. To też jest ważne, ale najpierw nauczmy młodzież, jak należy czytać konstytucję, ustawy, przepisy, a dopiero potem niech dowiadują się o instytucjach, z którymi prawdopodobnie nigdy nie będą mieli kontaktu.
Polacy traktują wybory trochę jak igrzyska, które i tak niczego nie zmienią. Przy okazji każdych kolejnych wyborów słyszę narzekania na duopol, na to, że polska polityka jest od 30 lat w rękach tych samych ludzi. Tak, bo ci ludzie są wybierani. Powinniśmy czytać programy kandydatów, żeby dowiedzieć się, czy na pewno ludzie, których wybieramy spełniają nasze wyborcze oczekiwania. Jest takie anglosaskie powiedzenie, że wybory to nie jest wybranie sobie partnera na całe życie, tylko wybranie autobusu, który dowiezie nas najbliżej do celu. Czy wiemy, jakie mamy cele? Od lat motywacją wyborczą jest niechęć do któregoś środowiska politycznego: najlepiej, żeby Platforma nie rządziła, żeby PiS nie rządziło, żeby komuniści nie rządzili. To nie jest cel polityczny, to jest demonstracja naszej chęci bądź niechęci do niektórych polityków. Często nawet nie wiemy, skąd bierze się nasza niechęć. Przypisujemy politykom, że są ruskimi czy niemieckimi agentami, katolickimi fundamentalistami, ideologami LGBT i tak dalej. Z powodu tej zapiekłości wyborca już nie wie, co reprezentują sobą poszczególni politycy. Leszek Miller, jako pierwszy, w 2001 roku rozpętał kampanię zbudowaną na emocjach, a nie na programach. Od tamtego momentu, czyli od niemal 25 lat, nakręcamy się coraz bardziej, zamiast racjonalnie rozważyć, czego możemy i powinniśmy oczekiwać od polityków.
A już wkrótce wybory.
W maju pójdziemy do urn i prawdopodobnie oddamy 20 parę milionów głosów. Wiadomo, że frekwencja będzie niezwykle wysoka, bo znowu emocje dzielą społeczeństwo. Głosy rozłożą się po połowie: jeden kandydat dostanie w drugiej turze 10,5 miliona głosów, drugi 9,5 do 10 milionów głosów. Niezależnie od tego, kto wygra, i tak nie zrealizuje obietnic wyborczych, bo nie ma takich możliwości.
Kandydat Prawa i Sprawiedliwości nie ma żadnych szans zbudować większości w sejmie i oczywiście może wszystko wetować, tylko że stanie się człowiekiem, który nie pozwala rządowi rządzić. Jeśli wygra kandydat Koalicji Obywatelskiej, to też będzie jedynie realizował wolę premiera. Nie sugeruję, że Rafał Trzaskowski jest bezwolny wobec Donalda Tuska, tylko że to premier trzyma w garści sejmową większość, a nie prezydent. To premier ma możliwości negocjacyjne ze swoimi koalicjantami, a nie prezydent. Wreszcie to premier buduje politykę i przedstawia konkretne ustawy, a nie prezydent.
Jak partie traktują swoich byłych prezydentów?
Partie nie mają pomysłu na to, jak wykorzystać politycznie byłych prezydentów. Lewica próbowała budować coś wokół Aleksandra Kwaśniewskiego, ale Polacy jakoś nie widzieli go w bieżącym życiu politycznym. Nadal mieli o nim dobre zdanie, ale jednak wysłali go na emeryturę. Nie mam pojęcia, dlaczego tak się dzieje. Nie jestem socjologiem, nie przeprowadziłam żadnych poważnych badań na ten temat, ale ten mechanizm jest wyraźnie widoczny. Prezydentura Lecha Kaczyńskiego zakończyła się nagle, w tragicznych okolicznościach. Gdyby skończyła się naturalnie, to brat Jarosław byłby jedyną kotwicą trzymającą Lecha w życiu politycznym. Realne poparcie prezydenta Kaczyńskiego w marcu 2010 roku nie przekraczało 30%. Aleksander Kwaśniewski, kończąc prezydenturę, miał prawie 70% zaufania społecznego i gdyby mógł startować na trzecią kadencję, pewnie zostałby wybrany. Bronisław Komorowski został porzucony przez partię w ciągu 24 godzin po przegranych wyborach. Z politycznego punktu widzenia nie dziwię się temu, ale było to jednak bardzo brutalne. Andrzej Duda też szybko zniknie, bo nie jest istotny w swoim środowisku politycznym.
Jak prześledzimy te nasze prezydentury, to wyłania się smutny obrazek. Nie traktujemy byłych prezydentów poważnie, nie chcemy ich słuchać.
Aleksander Kwaśniewski od trzech lat stał się bardzo wartościowym rozmówcą w sprawie Ukrainy. To, co mówi, jest słuchane i oceniane jako przenikliwe i mądre. Musiało minąć tyle lat od zakończenia prezydentury, żebyśmy słuchali Kwaśniewskiego z uwagą. Byli prezydenci nie znaczą nic dla swoich środowisk politycznych, partie nie mają pomysłu, jak wykorzystać ich doświadczenie międzynarodowe, urzędnicze, polityczne. Zastanówmy się w takim razie, po co mamy prezydenta wybieranego w powszechnych wyborach? Wybieramy w powszechnych wyborach człowieka, dajemy mu niezwykle silny mandat, a później nikomu nie jest on potrzebny.
„Zrobił swoje: wygrał wybory i teraz niech siedzi w pałacu czy Belwederze, gdzie tam sobie chce, a polityką zajmą się inni. Bardzo jasno dano mu do zrozumienia, żeby nie przeszkadzał”. Ten cytat z Pani książki odnosi się do prezydenta Komorowskiego, ale chyba można by go odnieść do każdego innego prezydenta?
Aleksander Kwaśniewski wchodząc do Pałacu był realnym liderem swojego środowiska. Był najsilniejszym politykiem lewicy, wszyscy się z nim liczyli, miał zbudowane swoje środowisko polityczne, będące trochę w kontrze do środowiska Leszka Millera. Sytuacja Lecha Kaczyńskiego też była trochę inna, ponieważ był bratem bliźniakiem Jarosława Kaczyńskiego. Lech nigdy nie był liderem swojego środowiska politycznego, liderem zawsze był Jarosław. Prezydent Kaczyński był realizatorem woli brata i słowa: „Panie prezesie, melduję wykonanie zadania”, są pewnym symbolem tej prezydentury.
Natomiast Bronisław Komorowski i Andrzej Duda mieli usiąść w Pałacu Prezydenckim i podpisywać wszystko, co premierzy im przynosili, a niektóre weta były traktowane jako obelga wobec partii. Andrzej Duda po zawetowaniu ustaw sądowych doświadczył ze strony swojej partii żywego hejtu, został potraktowany jak człowiek, którego jedynym zadaniem jest podpisywanie dokumentów. To dobitnie pokazało, jaki jest stosunek rządzącej partii do urzędu prezydenta: ma realizować partyjną politykę, a nie własną. Zresztą prezydent nie ma narzędzi do uprawiania własnej polityki. Prezydent może wystąpić z inicjatywą ustawodawczą, ale potrzebuje większości sejmowej. Może rozpisać referendum, ale do tego potrzebuje większości senackiej. Tak to jest skonstruowane, że prezydent za zgodą Senatu rozpisuje referendum. Ani jednego, ani drugiego nie da się przeprowadzić bez woli politycznej szefów partii. Może oczywiście ustawę zawetować albo wysłać ją do Trybunału Konstytucyjnego. Długo byłam przekonana, że weto prezydenta to jest poważna sprawa i że większość sejmowa musi przynajmniej spróbować odrzucić to weto. Tymczasem prezydenckie weto nic nie znaczy. Prezydent otrzymuje kolejne bardzo podobne do siebie ustawy i wywierana jest na nim presja, że w końcu którąś musi podpisać.
Lex Czarnek trafiło do Andrzeja Dudy trzykrotnie: dwa razy przez Sejm i raz jako projekt obywatelski. Partia nie chciała ustąpić przed wolą własnego prezydenta. Agata Kornhauser-Duda bardzo sprzeciwiała się pomysłom Przemysława Czarnka i to chyba jej zasługa, że nie weszły one w życie. Z kolei Andrzej Duda po orzeczeniu Trybunału Konstytucyjnego w październiku 2020 roku złożył projekt ustawy, która w pewien sposób przywracała tzw. kompromis aborcyjny. Jego własna partia zignorowała ten projekt, bo partie ignorują wolę swoich prezydentów. Działania prezydenta sprowadzają się głównie do zaciągania hamulca. Czy dobrze być człowiekiem, który nie buduje, a wyłącznie hamuje? Czy końcówka prezydentury Andrzeja Dudy jest pełna chwały? Nie zgadza na powołanie ambasadorów, nie współpracuje z rządem praktycznie w żadnej kwestii. W pewnym momencie wetował wszystkie rządowe projekty i możliwe, że zastosował tę metodę, żeby wymusić na premierze i rządzie jakąś współpracę. Nie doczekał się, za to wyborcy zobaczyli, że Andrzej Duda jest człowiekiem, który nie potrafi pogodzić się z przegraną własnego środowiska politycznego.
Bismarck mawiał, żeby nie pokazywać obywatelom, jak się robi kiełbasę i politykę. Miał rację?
Jestem absolutną zwolenniczką pokazywania ludziom, jak robi się kiełbasę. Kiedy wiemy, z czego zrobiona jest kiełbasa, możemy zdecydować, czy chcemy ją zjeść. Tak samo jest z polityką.
Kiedy wiemy, czy obietnice wyborcze są osadzone w rzeczywistości, to zdecydujemy, czy chcemy z tymi politykami mieć do czynienia. Jeden z obecnych kandydatów obiecuje wprowadzenie niskich i prostych podatków. Super, tylko że jego partia nie rządzi i jako prezydent może złożyć projekt ustawy, ale rządząca koalicja go nie przyjmie. W ostatniej debacie telewizyjnej pojawił się temat kopalni, więc zastanawiam się: jakim cudem prezydent mógłby mieć wpływ na kopalnie? Powinniśmy bardzo dokładnie prześledzić robienie kiełbasy.
Instytut Spraw Obywatelskich w ramach kampanii „Obywatele decydują” apelował do prezydenta Komorowskiego i prezydenta Dudy o złożenie do Sejmu inicjatywy ustawodawczej mającej na celu ułatwienie obywatelom zbiórki 100 tysięcy podpisów pod projektami ustaw obywatelskich. Nic z tego nie wyszło. Walczymy też o to, żeby projekty obywatelskie nie trafiały do zamrażarki sejmowej, ale polityce zawsze nas zbywają. Poza kamerami szczerze przyznają, że nikt nie jest zainteresowany proponowanymi przez nas zmianami, bo partie polityczne musiałyby zrobić trochę przestrzeni dla obywateli.
Ze dwa czy trzy lata temu próbowałam ustalić, co się dzieje z obywatelskimi projektami ustaw. Okazało się, że niektóre leżą w sejmie od 18 lat. Projekty obywatelskie nie podlegają dyskontynuacji, więc mogą leżeć w nieskończoność. Większością nikt nie miał ochoty się zajmować, chyba o nich zapomniano.
Skoro wspomniał Pan o zbieraniu podpisów, to uważam, że kandydaci na prezydenta powinni zbierać więcej niż 100 000 podpisów. Dziwi mnie to, ile osób zarejestrowało swoje komitety.
To jest bardzo ciekawe, co kieruje ludźmi, że tak licznie garną się do wyścigu o fotel prezydencki. Może Machiavelli ma rację i ludzie po prostu bardzo pragną uznania i podziwu?
Nie mam pojęcia, dlaczego ludzie garną się do startu w wyścigu prezydenckim. Możemy zrobić przegląd najważniejszych kandydatów, bo każdy ma trochę inną motywację i inne cele polityczne. Rafał Trzaskowski jest prezydenckim formatem polityka i pasowałby idealnie do pałacu prezydenckiego: organizowałby spotkania, przyjmował zagranicznych gości, budował polską pozycję międzynarodową i prestiż naszego kraju. To leży w jego naturze, usposobieniu i te wszystkie zadania wypełniłby z dużym zaangażowaniem i godnością. Ten polityk nie ma w sobie ciągoty do wewnętrznych rozgrywek, układów, układzików, tego realnego rządzenia. Mam wrażenie, że środowisko Rafała Trzaskowskiego próbuje kreować go na przyszłego szefa Platformy, ale to zupełnie nie jest rola dla niego. On nie umie prowadzić tych partyjnych rozgrywek, nie nadaje się na lidera partii. Start w obecnych wyborach ucina zresztą wszelkie spekulacje, bo niezależnie czy wygra, czy przegra, i tak już nigdy nie zostanie liderem Platformy. Jeśli wygra, to prezydentura może przedłużyć mu się do dziesięciu lat, więc szczęśliwie ominie go wojna o władzę po Donaldzie Tusku. Jeżeli natomiast przegra, to nie będzie już miał czego szukać w polityce. Partia mu nie przebaczy dwóch przegranych z rzędu. Pięć lat temu Rafał Trzaskowski startował w trudnych warunkach i mimo tego osiągnął wybitny wynik, ale teraz ma komfortowe warunki, więc partia oczekuje wygranej. Wynik tych wyborów, to polityczne być albo nie być Rafała Trzaskowskiego.
Karol Nawrocki został wybrany, ponieważ jego kandydatura odpowiada Jarosławowi Kaczyńskiemu. Politycznie Karol Nawrocki jest człowiekiem znikąd i jeżeli przegra, to prezes PiS-u nie będzie poczuwał się do winy. Natomiast jeśli wygra, to partia będzie czerpać z tego korzyści. To jest sytuacja win-win.
Władysław Kosiniak-Kamysz nie chciał kandydować, bo chyba już nie chciał brać kolejnej porażki PSL-u na siebie. Natomiast Szymon Hołownia tyle razy opowiadał, że on by wygrał z Andrzejem Dudą, że po prostu honorowo musiał wystartować. Ponadto wszedł do polityki z pomysłem zostania prezydentem, więc musiałby przekonstruować całą swoją koncepcję. Trzeba przyznać, że Szymon Hołownia dobrze wypada w debatach medialnych, jest w tym lepszy niż pozostali kandydaci.
Konfederację chyba zaskoczyło to, że Sławomir Mentzen ma tak wysokie poparcie, bo oni raczej stawiają na wybory parlamentarne.
Magdalena Biejat nie startuje, żeby wygrać. Chce pokazać, że to Nowa Lewica jest prawdziwą lewicą, a nie partia Razem. Przeszła całkiem niedawno do Nowej Lewicy, więc musi się trochę pokazać, a poza tym jest wygodna dla Włodzimierza Czarzastego, bo nie zagraża jego pozycji lidera.
Czy w pałacu prezydenckim da się prowadzić normalne życie?
Pałac jest strasznym miejscem do życia, wielu prezydentów w ogóle nie chciało się tam wprowadzać. Lech Wałęsa nie mógł, bo przez większą część jego kadencji trwał remont. Aleksander Kwaśniewski szybko uciekł z pałacu pod naciskiem małżonki i córki. Również Lech Kaczyński nie chciał się tam sprowadzić. Natomiast Bronisław Komorowski wybrał Belweder na swoją siedzibę. Rozsądnie, bo jest to miłe, ciepłe i takie bardziej ludzkie miejsce do mieszkania z pięknym widokiem na Łazienki. Belweder przede wszystkim jest mniejszy, a pałac prezydencki to są głównie komnaty, które widzimy w telewizji. Wielkie, przestronne, przytłaczające komnaty, dodatkowo objęte konserwacją zabytków, więc niczego nie można w nich zmieniać. Jedyny remont w ciągu ostatnich 20 lat w pałacu prezydenckim przeprowadziła kancelaria prezydenta Andrzeja Dudy. Wyremontowano Salę Orderu Orła Białego, która jest teraz bardzo elegancka, ma świetnie dobrane oświetlenie i jest tam pięknie wyeksponowane nasze najważniejsze odznaczenie państwowe.
Natomiast apartamenty pary prezydenckiej są na samej górze i para prezydencka może urządzić je zgodnie z własny gustem. Ale nadal jest to ogromne, nieprzytulne wnętrze, które ma prawie cztery metry wysokości. Człowiek musi źle się czuć w takim nieprzyjaznym miejscu. W pałacu jest cały czas obecna Służba Ochrony Państwa, urzędnicy czy obsługa. Nie ma nigdy sytuacji, w której prezydent jest absolutnie sam. Nawet nie może pokłócić się z żoną, żeby nikt nie słyszał. Ochrona została co prawda zabrana sprzed drzwi apartamentu prezydenckiego, ale chyba dopiero od prezydentury Lecha Kaczyńskiego.
Prezydent nie ma się jak ukryć. Aleksander Kwaśniewski podobno próbował, ale Jerzy Dziewulski mówił mi, że jemu Kwaśniewski nigdy nie uciekł i że zawsze wiedział, gdzie się prezydent znajduje. Trudno jest tak żyć.
Taka jest prozaiczna strona bycia prezydentem. To nie jest normalne życie i trzeba się do tego przygotować. Przyszli prezydenci chyba nie zdają sobie sprawy z tego, jak będzie wyglądało ich życie po wygranej. Przez pół roku są w intensywnej kampanii wyborczej i nie myślą o tym, że dzień po zaprzysiężeniu ich życie zmieni się nieodwołalnie. To pierwsze damy są bardziej świadome nadchodzących zmian i chyba dlatego nie chcą się sprowadzać do pałacu. Wiedzą, że odtąd będą pełniły funkcję publiczną, nie będą mogły pracować w swoim zawodzie, spotykać się swobodnie z koleżankami czy chodzić w ulubione miejsca.
Dobrze, żeby prezydent miał pomysł na siebie po prezydenturze. Andrzej Duda ma w tej chwili 52 lata, to jest naprawdę młody człowiek, ale już zawsze będzie byłym prezydentem. Już zawsze będzie miał już przy sobie ochroniarzy SOP. Już zawsze ludzie będą go oceniać: dla jednych będzie człowiekiem, który złamał konstytucję, inni będą mu zarzucać, że zawetował ustawy sądowe i zdradził Jarosława Kaczyńskiego. Raczej nie wróci też do wykładania na Uniwersytecie Jagiellońskim, bo ta uczelnia krytykowała wielokrotnie jego postępowanie.
A jakiego pytania nikt jeszcze Pani nie zadał w tematach, o których rozmawiamy, i jakie jaka jest na nie odpowiedź?
Wiele osób pyta, czy mogę zdradzić szczegóły historii obyczajowych, które opisałam w książce. Nigdy nie odpowiem na te pytania, ponieważ specjalnie sformułowałam te historie tak, aby nie było do końca jasne, o których prezydentach i prezydentowych piszę. W mojej książce chciałam przede wszystkim pokazać ogólną prawidłowość: każdy kolejny prezydent prędzej czy później stawał się samotnym, sfrustrowanym człowiekiem. Chciałam pokazać, jak ważne jest to, jaki pomysł na siebie ma kandydat na prezydenta oraz jakimi ludźmi się otacza. Powinniśmy żądać od kandydatów, aby pokazywali swoją przyszłą kancelarię już w czasie kampanii. Otoczenie prezydenta ma wielki wpływ na to, jak prezydent sprawuje swoją funkcję. Wiedząc, kto wejdzie z prezydentem do pałacu, mielibyśmy większą świadomość tego, jakim prezydentem będzie. Skoro chcemy wybierać prezydenta w wyborach powszechnych i chcemy mu oddać władzę, to przynajmniej sprawdźmy, kto będzie za nim stał i szeptał mu do ucha.
Dziękuję za rozmowę.
Sprawdź inne artykuły z tego wydania tygodnika:
Przejdź do archiwum tekstów na temat:
# Polityka # Społeczeństwo i kultura Obywatele decydują