Książka

Piotr Rutkowski: Piąta Siła. Cyberapostoł

okładka książki Piotr Rutkowski Piąta siła. Cyberapostoł
Tygodnik Spraw Obywatelskich – logo

Nr 140 / (36) 2022

Aleksander i Olga po powrocie z wodorowej planety poddają się niezwykłemu eksperymentowi. Tylko w ten sposób mogą ostrzec Zero Drugiego, binarną osobliwość z czarnej dziury, przed zaplanowaną na nim zemstą. Para śmiałków podczas tego heroicznego przedsięwzięcia mierzy się z surrealistycznym wrogiem, który w każdej sekundzie swojego bytu rośnie w siłę niespotykaną wcześniej w całym Wszechświecie.

Wydawnictwu Warszawska Firma Wydawnicza dziękujemy za udostępnienie fragmentu do publikacji. Zachęcamy do lektury całej książki.

Książka objęta patronatem Tygodnika Spraw Obywatelskich. Wcześniejsze przygody bohaterów znajdziecie Państwo w pierwszej części opowieści zatytułowanej „Piąta siła”.

Powrót z wodorowej Planety

W Tonacji smutku, ukraińskiej piwiarni niedaleko Mariupola zawsze grał jazz. Jego mocne, wyraziste brzmienie dobrze komponowało się ze słabo schłodzonym piwem i ciepłą wódką, zawarło też udany związek z siwą chmurą papierosowego dymu, na koniec więc oswoili się z nim i goście.

Z głośników popłynęły nostalgiczne uderzenia w klawisze fortepianu, niosły ze sobą Smutek w tonacji zieleni – Blue in Green. Na dźwięk znajomych rytmów wierni bywalcy piwiarni jeszcze chętniej chwycili za kufle, wznosili nieme toasty i gasili niezaspokojone pragnienie. Do fortepianu szybko dołączył orzeźwiający głos trąbki Milesa Davisa. Czarnoskóry trębacz energicznie wydmuchiwał wibrujące tony, rozpędzał mdławe opary alkoholu, lecz smutek pozostał, czas więc na papierosa. Tonację smutku momentalnie wypełniły gęste tumany siwego dymu.

(…)

Przez szeroko otwarte okna pyvnej dochodził intensywny zapach wiosny, a wraz z nim echo wystrzałów z karabinów snajperskich. Wierni bywalcy przyzwyczajeni do odgłosów wojny, która tliła się tutaj nieprzerwanie od siedmiu lat, nie zwracali na nie uwagi. Bez lęku podnosili do ust kufle z jasnobursztynowym obolon premium, piwem warzonym w kijowskim browarze. (…)

Niepokój wzbudzał dopiero szorstki pogłos przypominający raptownie potarcie zapałki o draskę, był charakterystyczny i zabójczy, pochodził z wyrzutni rakietowych BM-21 Grad. Na ten dźwięk zatrzymywały się w pół ruchu kufle i kieliszki. Goście nadstawiali uszu, pilnie nasłuchując, czy rosyjski pocisk uzbrojony w głowicę odłamkowo-burzącą nie obrał za cel Tonacji smutku, bo choć i tak nikt nie zdąży uciec przed śmiercią mknącą z prędkością rakiety, każdy miałby te kilka sekund, aby przeżegnać się i szepnąć pożegnalne gospodi pomiłuj albo splunąć na parszywe życie z dosadnym job twoju mać – w zależności kto z jakim życzeniem woli umierać. (…) Ostatnią (ławę) zajmowała smukła blondynka, była tutaj jedyną dziewczyną, jeśli nie liczyć barmanki Ziny. Wyciągnąwszy wygodnie nogi na drewnianym siedzisku, z głową opartą o okienny parapet wpatrywała się szeroko otwartymi oczami w kufel z piwem. Śledząc bąbelki gazu, które wznosiły się w idealnie prostych liniach, zastanawiała się, czy nie powinna zgłosić się do szpitala psychiatrycznego. Doktorowi w śnieżnobiałym kitlu, który powitałby ją z zawodowo wyrozumiałym uśmiechem na ustach, opowie, co się jej przyśniło ostatniej nocy…

– To niełatwy sen – uprzedza dziewczyna, rozpoczynając długi i drobiazgowy opis przygód, których doświadczyła w czasie sennego marzenia.

Doktor, ceniony psychiatra, spoglądając zza szkieł okularów w grubej rogowej oprawie, słucha w skupieniu i robi notatki. Kiedy jest już gotów przystąpić do wnikliwej psychoanalizy, aby doszukać się w tym absurdalnym śnie racjonalnych skojarzeń, niczym Zygmunt Freud, ona niespodziewanie wyznaje z rozbrajającym uśmiechem:

– Szanowny panie doktorze, muszę być z panem szczera, to wcale nie był sen… Ja w nocy naprawdę spędziłam dziesięć lat na obcej planecie odległej o pięćset lat świetlnych, dzisiaj rano właśnie wróciłam na Ziemię, a w zasadzie to chyba zmartwychwstałam, bo przez te kilka godzin moje ciało pozostawało tutaj martwe.

– Ależ oczywiście – odpowiada psychiatra bez cienia emocji, z niezmiennie wyrozumiałym uśmiechem na ustach. Przetarłszy szkła okularów, dodaje: – Proszę kontynuować ze wszystkimi szczegółami.

– Tak więc zeszłej nocy zaraz po rozmowie z Zero Drugim, binarną osobliwością z czarnej dziury, zostałam teleportowana na planetę Kepler 186-f. Zapewne pan wie – szybko wyjaśnia – że czarne dziury to gigantyczne kosmiczne obiekty o perfekcyjnie sferycznym kształcie. Powstają z materii milionów gwiazd zagęszczonej przez siłę grawitacji, dlatego jak już coś tam wpadnie, nawet światło, to na amen… Zupełnie jak do czarnej dziury, stąd tak się nazywają.

Doktor w tym momencie kiwa energicznie głową, jakby był nie tylko psychiatrą, ale i wziętym astrofizykiem, a ona kontynuuje:

– Czarne dziury z racji olbrzymiego zagęszczenia materii są gigantycznymi komputerami kwantowymi o nieskończonej mocy obliczeniowej. W nich właśnie bytują i pracują binarne osobliwości, nadzwyczaj inteligentne programy, może nawet… sztuczne inteligencje. Ich głównym zajęciem jest galaktyczne pasterstwo doglądanie hodowli inteligentnych istot na planetach, również na Ziemi, bo ludzka cywilizacja to też hodowla.

– Naturalnie, że hodowla.

Opętany i sumaszedszij

Na drodze do otwarcia na oścież internetowych wrót cyberprzestrzeni, sezamu pełnego przestępczych trofeów, stała już ostatnia przeszkoda, potężny serwer chroniony niczym warowny bastion przez cyfrowe mury wzniesione z unikalnych algorytmów kryptograficznych, korzystających z kluczy szyfrujących o długości czterech tysięcy dziewięćdziesięciu sześciu bitów. Takich kluczy nikt nigdy wcześniej na Ziemi nie stosował. Ów bastion skrywał się pod adresem 4b65706c65722d31383666.com i należał do jakichś tajemniczych Keplerian, którzy obwołali się… zmartwychwstałymi. (…) Nie miał wątpliwości, że to kolejna sekta jakich wiele, ponieważ jej członkowie rzekomo spędzili dziesięć lat na wodorowej planecie odległej od Ziemi o pięćset lat świetlnych. „Kolejne tere-fere…” – pomyślał, kiedy zaczął dyskretnie, bit po bicie, przekuwać się do wnętrza tego cyfrowego bastionu, żeby obnażyć skrywane za jego murami przestępcze tajemnice. Szło mu jednak nad wyraz ciężko, jak nigdy wcześniej, dlatego zaprojektował ciężkie bojowe cybermłoty, które nie bit po bicie, ale terabajt po terabajcie będą zwalać całe fragmenty potężnego zabezpieczenia.

Madame Golem

– Rozprawiamy o czarnej dziurze, najpotężniejszym i najbardziej niezrozumiałym obiekcie astronomicznym w kosmosie jak, nie przymierzając, o zwędzeniu lizaka z cukierni. Mam problem, żeby objąć to moim rozumem – wyznał.

– Witaj w klubie, Olek, wszyscy się zmagamy z tym samym

problemem – oznajmił Salomon – a powód jest trywialny, to ewolucja, która uśpiła naszą czujność równomiernym tempem rozwoju. Założyliśmy nierozsądnie, że przez kolejne tysiąclecia będzie tak, jak dotychczas, kiedy to w każdym stuleciu coś tam po trochu skonstruowaliśmy: koło, dyliżans, parowóz, rakietę. Po tym, jak polecieliśmy na Księżyc, następny logicznie ma być Mars, Saturn… A tu nagle bum! – Salomon klasnął głośno w dłonie. – Rozwój wiedzy eksplodował i właśnie dopełnia się na naszych oczach za sprawą hybrydowej inteligencji, która już wkrótce będzie w stanie odpowiedzieć na każde pytanie i rozwiązać dowolny problem. Koniec zatem czekania, koniec procesu odkrywania tajemnic wszechświata i jego praw natury…

– Bo nauka i rozwój nie są zjawiskami nieskończonymi –kontynuował Aleksander. – Hybrydowa inteligencja błyskawicznie osiągnie stan wiedzy absolutnej…

– A na koniec sama stanie się tą wiedzą absolutną – podsumował Salomon.

Aleksander poczuł gęsią skórkę. Każdy z czterech szalonych Iwanów, każdy wątek dyskusji wskoczył na swoje miejsce, jak w puzzlach.

Zostawcie Titanica

Woda uderzyła bez żadnego uprzedzenia, wylewała się z ogłuszającym łoskotem wodospadu. Wypełniwszy błyskawicznie połowę zbiornika (…) szybko zmroził(a) całe ciało. (…) Aleksander miał absolutną pewność, że gdyby nie pasy, właśnie zwiewałby ze zbiornika, żaden argument, w szczególności ratowanie Zero Drugiego i wszechświata, nie byłby wystarczająco mocny, żeby nie porzucił szczytnej misji w lodowatej wodzie. Kiedy minęła pięćdziesiąta sekunda, poczuł się jak zakleszczony w szczękach potężnego imadła, najokrutniej bolały go kostki nóg i jądra, bo do uczucia koszmarnego ściskania doszło jeszcze rwące wykręcanie. To, co się z nim działo, niewiele miało wspólnego z bólem. Boli to głowa na kacu, jego ciało było zaś łamane, rozdzierane i kłute paraliżującym zimnem. (…) I wtedy rozdygotał się, choć podobnie jak z bólem, powiedzieć, że dygotał, byłoby zaledwie marnym eufemizmem. On rzucał się jak wyciągnięty z domowej wanny wigilijny karp, którego trzeba szybko ogłuszyć mocnym uderzeniem młotka w głowę, bo inaczej, dusząc się w konwulsjach, fiknie na podłogę i ucieknie do salonu pod wesoło rozświetloną bożenarodzeniową choinkę. Aleksander właśnie był teraz jednym z milionów wigilijnych karpi, jego płuca dostarczały coraz mniej tlenu, więc i on dusił się nadzwyczaj boleśnie, szybko tracił kontakt z rzeczywistością.

Pokerowa Kaśka

Pokerowa Kaśka, (to) nieskomplikowany, samouczący się pokerowy bot, czyli program komputerowy do gry w pokera na pieniądze.

Przez swojego programistę została zaprojektowana pod postacią dwóch wirtualnych sieci neuronowych (…) jedna sieć była sparingpartnerem dla drugiej, tak aby ta młoda cyfrowa pokerzystka mogła trenować, grając sama ze sobą. (…) Rozegrawszy dziewięćset miliardów partii, otrzymała od swojego programisty komendę, by zasiąść do wirtualnego stolika w pierwszym w jej cyfrowym bycie internetowym turnieju online. Niestety zarobiła niewiele pieniędzy, ponieważ biologiczni gracze licytowali nielogicznie, niezgodnie z siłą kart na ręku. Dopiero kiedy napisała nowe algorytmy, przy ich pomocy rozpoznała te nielogiczne zagrania zwane blefem i wprowadziła do swojej strategii gry własny unikalny cyberblef, zalgorytmizowany blef człowieczy. Od tego czasu wygrywała z każdym graczem biologicznym i nawet z każdym pokerowym botem, licytowała bowiem w sposób niezrozumiały dla sztywnej liniowej logiki innych podobnych programów. (…)

Jednak wygrywając zawsze i z każdym, przestałaby się uczyć nieprzerwanie i nieskończenie, a tego wymagało jej cyfrowe DNA. Błyskawicznie zaprojektowała więc własną talię kart do gry w pokera, w której znalazły się cztery dodatkowe kolory, amarantowe piki, chabrowe kiery, różowe trefle i malachitowe kara. Dodatkowo każdy z kolorów powiększyła o dwie blotki, karty o wartości jeden i zero, oraz dodała nową figurę, stwórcę, który został najstarszą kartą w kolorze, starszą niż as. W tak zmodyfikowanej talii najmocniejszym układem kart stał się poker boski, składający się z sześciu najstarszych kart w tym samym kolorze – był silniejszy od tradycyjnego pokera królewskiego.

Ruskie Prawo Murphy’ego

Z milicyjnymi dronami nie ma żartów, nie można z nimi nawiązać komunikacji ani wykupić się tak jak u prawdziwych milicjantów z krwi i kości. Te latające z szerszenim bzykiem maszyny wykrzykują komendy przez potężny basowy głośnik, wyświetlając je jednocześnie przy pomocy czerwonych LED-owych literek, które przesuwają się podobnie jak na pasku w telewizyjnych wiadomościach. Dronów trzeba słuchać, przekonał się o tym jesienią zeszłego roku inżynier Tompczakiewicz. W drodze na swoją zmianę zagapił się, bo akurat rozmawiał z małżonką przez telefon. Kiedy za plecami usłyszał charakterystyczny szum wirników Ursusa, ciężkiego bojowego drona milicji, natychmiast wyrzucił w górę ramiona, ale było już za późno. Dwa haczyki wystrzelone z pokładowego tasera wbiły mu się w plecy na wysokości łopatek, a półtora miliona woltów momentalnie powaliło go na ziemię. Ursus, oceniwszy Tompczakiewicza za zagrożenie pierwszego stopnia, a jego smartfon za narzędzie terrorystyczne, ładował go prądem, aż inżynier zesztywniał. Dzięki Bogu przeżył, ale paskudnie ślini się i jąka do dzisiaj, a do tego Inkwizytura Krajowa oskarżyła go o bierny terroryzm. Z dronami lepiej nie żartować.

Rollercoaster do bram piekła

Bomba jądrowa zrzucona w odpowiedniej odległości od centrum miasta, używając teatralnego porównania, zawiadamia o rozpoczęciu pierwszego aktu rozbłyskiem, bo ten dociera do widzów spektaklu z szybkością światła, a więc już w momencie samej eksplozji inicjującej syntezę jąder wodoru. Z pewnością nikt z mieszkańców Torunia wcześniej nie doświadczył termonuklearnego kataklizmu, ale każdy doskonale wiedział, że to właśnie ten moment i że sekundy jego życia zostały policzone co do kilku.

Nikt nie pomyślał ze złudną nadzieją, że wszechobecny rozbłysk na niebie to może jedynie oślepiające światło wywołane spadającym meteorytem (…) Nikt tak nie pomyślał, ponieważ wraz z nuklearnym rozbłyskiem dociera też impuls elektromagnetyczny, który powiadamia system nerwowy o nieuchronnej zagładzie – łatwo go rozpoznać, to paniczny ścisk w gardle i ciężki kluch przerażenia w żołądku. W całym Toruniu momentalnie zapanowała też nuklearna cisza, bo ten sam impuls elektromagnetyczny unieruchomił wszystkie urządzenia: stanęły silniki aut i samolotów, ucichła muzyka, umarły telefony. Koniec aktu pierwszego.

Krwawy Październik

Obie (gwiezdne) jednostki stały więc naprzeciw siebie w klasycznym szachowym pacie, żadna nie dysponowała zwycięskim ruchem. Naraz jednak Neftyda wykręciła zgrabnie rufą, wykonując manewr poprzedzający wystrzelenie torped.

– Jezu… – żałośnie zakwilił Moores – oni naprawdę w nas walną.

W tym samym momencie do Kendricka dotarło, jak bardzo się mylił, to nie była sytuacja patowa, lecz śmiertelny szach-mat dla Anubisa, dwa wielkie pieprzone pęczki ołówków, przy których stanęła Neftyda, były silniejszymi figurami na szachownicy. Jej dowódca storpeduje Anubisa i przy okazji magazyn z paliwem, po czym zatankuje ciekły metan i tlen ze zbiorników rakiet należących do jednego z dwóch przyśpieszających zestawów rakietowych, a na drugim odleci na Marsa… Tę śmiertelnie ponurą refleksję przerwał mu świdrujący alarm – w kierunku Anubisa leciała torpeda. Qupilot, błyskawicznie odrzuciwszy magnetyczne cumy, zanurkował na pełnej mocy napędu rakietowego. (…) Kadłubem targnęły dwa silne wstrząsy, jeden po drugim. Wnętrze kabiny rozdarł makabryczny skowyt wydobywający się ze stu trzech ludzkich gardeł, krzyczeli wszyscy bez wyjątku.

Tsunami Antygrawitacji

Stamtąd, ukryty za gęstą mgławicą, przyglądał się z cyfrowym niedowierzaniem nieskończonemu kosmosowi (…) Otóż w czasoprzestrzeni nie rodziły się już jak niegdyś nowe czarne dziury, a te istniejące ginęły milionami za sprawą zabójczej antygrawitacji, bo ona zamieniała je w oślepiające białe dziury. Te zaś, eksplodując, wypluwały ściśniętą w swym wnętrzu materię z energią na podobieństwo Wielkiego Wybuchu, który zainicjował obecny kosmos. Z obłoków uwolnionej gorącej materii na nowo powstawały gwiazdy i planety, lecz w przeciwieństwie do młodego kosmosu, tego rozpalonego do milionów stopni Celsjusza primodalnego tygla, w którym formujące się wtedy ciała niebieskie miały czas, aby przybrać eleganckie sferyczne kształty, w obecnie starym i zimnym kosmosie gorąca materia stygła za szybko. Nowo powstałe planety straszyły więc spękaną skorupą, przez którą magma wylewała się jak wrzodowa ropa (…) W nowym kosmosie zrobiło się makabrycznie.

Łososiowy Hebrus Valles

Tę połyskującą powierzchnię znaczyły wszechobecne na planecie kratery, w ich wnętrzu chętnie gromadziła się marsjańska mączka w intensywnym kolorze miedzi, której barwa przy obrzeżach przechodziła w dojrzałą brzoskwinię i ostatecznie rozpływała się w coraz bledszych tonacjach brudnego różu. Szerokie koryto doliny przecinały liczne kanały o kształtach przypominających rozwidlające się rzeczne meandry. (…) Lawa pozostawiła też łezkowate wysepki podobne do łach rzecznego piachu, tyle że te na Marsie połyskiwały w błękitnych tonacjach, a z ich postrzępionych przez czas krawędzi pomrugiwały szafirowe oczka.

Potoki wulkanicznej lawy, słabnąc na swojej drodze, ostatecznie zastygały w formie filigranowych żyłek o złotawym odcieniu, przypominających do złudzenia system rozgałęziających się korzeni, wypchnięty na powierzchnię przez stare drzewo. Łososiowe odcienie, brudny róż, szafirowe oczka i złote korzenie na planecie, która miała być jednolicie ruda!

Warszawa Jaśminem Pachnąca

Nad Warszawą tężała pomarańczowa łuna. Zapowiadała rychły wschód słońca. Ze stołecznego lotniska imienia Fryderyka Kopernika wzbił się w powietrze dreamliner, międzykontynentalny statek powietrzny napędzany paliwem wodorowym. Jego potężne karbonowe skrzydła zaplecione z lekkiego włókna węglowego delikatnie przecinały krystalicznie czystą atmosferę nad pogrążonym we śnie miastem. Nienatarczywy pomruk elektrycznych motorów maszyny szybko rozpłynął się w porannej ciszy, zabrzmiał jak zaproszenie do ekologicznej podróży.

(…) Wzruszywszy ramionami, puścił się ostrym biegiem, jakby chciał uciec od tego namolnego, nawracającego uczucia (déjà vu). (…) W słuchawkach akurat zaczęła się piosenka Meteorytów deszcze niespokojne z filmu o czterech pancernych i cyberpsie. Mimo że serial był stary, czarno biały i tylko w 2D, przygody czterech nieustraszonych kosmonawtów z pancernego gwiazdolotu „Ruda” nieoczekiwanie przeżywały renesans. (…) Zanim dobiegł do Starówki, znowu się zatrzymał, tym razem kilka kroków za hotelem Bristol. Właśnie doświadczał czwartego déjà vu. (…) Z rękoma w płytkich kieszeniach obcisłych spodni oparł się o kamienny posąg lwa. Chociaż tutaj też wszystko było w największym porządku, zaintrygowany przyglądał się zespołowi pałacowemu przy Krakowskim Przedmieściu, w którym obecnie mieściła się wytwórnia czechosłowackiego serialu animowanego Pohádky z mechu a kapradí, czyli Bajki z mchu i paproci o przygodach dwóch przesympatycznych gejów, Żwirka i Muchomorka. Ostatni odcinek: Jak Żwirek i Muchomorek podglądali leśną rusałkę powstał ponad pół wieku wcześniej, ale że zapotrzebowanie nad Wisłą na nowe bajki „z mchu i paproci” wcale nie spadało, czechosłowacka wytwórnia niedawno reaktywowała tutaj swoją działalność i na ekranach telewizorów ożyły kultowe animowane postacie. Na olbrzymim telebimie ustawionym na dziedzińcu zespołu pałacowego czechosłowacka wytwórnia właśnie zapowiadała nowy odcinek przygód ulubionych bohaterów pod tytułem…

Piotr Rutkowski, Piąta Siła. Cyberapostoł, Warszawska Firma Wydawnicza, 2022

Sprawdź inne artykuły z tego wydania tygodnika:

Nr 140 / (36) 2022

Przejdź do archiwum tekstów na temat:

# Społeczeństwo i kultura

Być może zainteresują Cię również: