Podatek od handlu nie uratuje sklepów osiedlowych
Handel detaliczny w Polsce od początku XXI wieku szybko się konsoliduje, wycinając tradycyjne sklepy osiedlowe. Niestety podatek handlowy im nie pomoże. Wyrok na sklepy osiedlowe zapadł już dawno temu.
Unijne młyny mielą powoli, czego najlepszym dowodem są perypetie polskiego podatku od handlu. Przegłosowany w 2016 r. pierwotnie miał zacząć funkcjonować jeszcze we wrześniu tamtego roku, jednak został zakwestionowany przez Komisję Europejską, według której miał stanowić niedozwoloną pomoc publiczną. Sprawa trafiła do Sądu UE, który dopiero w pierwszej połowie 2019 r. orzekł, że Komisja Europejska się myli. Zaplanowano więc, że podatek ten zacznie funkcjonować od roku następnego. Problem w tym, że KE odwołała się od wyroku do Trybunały Sprawiedliwości Unii Europejskiej, więc wprowadzenie podatku znów przełożono o sześć miesięcy. Niestety wybuchła pandemia, która po raz kolejny pokrzyżowała szyki rządowi. W ubiegłym roku zaniechano wprowadzenia tego podatku i zaplanowano to na 1 stycznia 2021 roku. W międzyczasie pojawiła się pozytywna dla polskiego rządu opinia rzecznika generalnego TSUE. Ostatecznie jego istnienie „przyklepał” wyrok TSUE z marca, który był zgodny z jesienną opinią rzecznika.
Francja problemów nie miała
Po pięciu latach Polska doczekała się wreszcie podatku od handlu.
Podatek obciąża sprzedaż detaliczną podmiotów, które notują ponad 17 mln zł obrotu miesięcznie. Od nadwyżki ponad tę kwotę sprzedawcy zapłacą 0,8 proc. podatku. Tak więc najmniejsze sklepy są z niego wyłączone, gdyż nie ma możliwości, żeby sklepik osiedlowy zanotował tak wielki przychód w ciągu zaledwie 30 dni. Największe podmioty, które notują miesięczne obroty na poziomie ponad 187 mln zł, zapłacą od nadwyżki 1,4 proc. To właśnie to zróżnicowanie stawek zakwestionowała Komisja Europejska. Według KE taka konstrukcja podatku miała wspierać mniejsze podmioty i dyskryminować większe. Miała to być forma ukrytej pomocy publicznej, która w Unii Europejskiej jest niedozwolona.
Z takim postawieniem sprawy dwukrotnie nie zgodziły się jednak unijne sądy. Według wyroku TSUE każdy kraj ma prawo konstruować podatki wedle przyjętej polityki. Państwa unijne mogą więc również tworzyć progresywne stawki różnych podatków. Właściwie decyzja KE o zakwestionowaniu podatku była co najmniej dziwaczna. Progresywne stawki podatków funkcjonują przecież w przeróżnych obszarach. Chociażby w podatku dochodowym od osób fizycznych, który również obejmuje część przedsiębiorców – czyli jednoosobowe działalności gospodarcze. Czy progresja w PIT według KE również jest niedozwoloną pomocą publiczną? W takim układzie niezgodne z prawem unijnym byłyby systemy podatkowe większości państw Wspólnoty.
Tym bardziej, że podobne podatki funkcjonują już w Europie. Przykładowo Francja wprowadziła podatek od lokali użytkowych, który obejmuje placówki detaliczne o powierzchni przekraczającej 400 m. kw. oraz mające obroty przekraczające 460 tys. euro rocznie. A więc mniejsze podmioty zostały zwolnione z tego podatku. Kierując się logiką KE, to także powinno zostać uznane za pomoc publiczną, bo promuje się sklepy o obrocie niższym niż 460 tys. euro. A jednak w tym przypadku nie było wątpliwości ze strony unijnych instytucji.
Postępująca oligopolizacja
Progresywna konstrukcja podatku od sprzedaży detalicznej ma nieco wyrównać szanse tradycyjnych sklepów w starciu z gigantami detalicznymi, którzy od początku XXI wieku błyskawicznie przejmują rynek.
W 2004 roku małe sklepy osiedlowe o powierzchni do 35 m. kw. miały 27-procentowy udział w rynku sprzedaży detalicznej. Od tamtej pory ich liczba zaczęła szybko spadać, na początku za sprawą ekspansji hipermarketów – ze 150 tys. stopniała do zaledwie 33 tys. w 2018 r. Udział w handlu detalicznym tradycyjnych sklepów osiedlowych spadł w tym czasie do ledwie 10 proc. Co gorsza, małe sklepy nadal znikają w błyskawicznym tempie. W latach 2015-2018 ich liczba spadła o kolejne 18 procent.
W międzyczasie jednak nastąpiła pewna zmiana. Hipermarkety zaczęły być wypierane przez dyskonty, czyli duże sklepy osiedlowe, oferujące zróżnicowany asortyment i bardzo niskie ceny. Z każdym rokiem jest ich nad Wisłą coraz więcej. W 2018 roku było ich już ponad 4 tys., a ich liczba zwiększyła się w ciągu trzech lat o trzy setki. Tylko nieco wolniej rośnie też liczba supermarketów, których mamy już 3,3 tys. Te dwa formaty sklepów kontrolują ponad połowę rynku handlu detalicznego w Polsce.
Format dyskontów w Polsce został podzielony przez kilku wielkich graczy. Mamy tu do czynienia więc z oligopolem. Te kilka wielkich sieci z jednej strony intensywnie ze sobą konkuruje cenowo, ale z drugiej są zadziwiająco do siebie podobne. Stosują podobne strategie agresywnego marketingu, oferują też bardzo podobny asortyment w zbliżonych cenach. Pojawiające się innowacje w handlu – np. kasy samoobsługowe – wprowadzane są tam w podobnym czasie i mają bardzo zbliżoną formułę. Sieci te starają się też nie wchodzić sobie w paradę. Jeśli jakieś osiedle jest już „obstawione” przez sklep którejś z sieci, to zwykle nie pojawia się tam już inny, konkurencyjny dyskont. To oczywiście nie jest efekt zmowy. Sieci dyskontowe obserwują się nawzajem i reagują na ruchy konkurenta, przez to upodabniają się do siebie. Wolą też nie ryzykować stawiania sklepów w obstawionych lokalizacjach, bo po co, skoro w Polsce dla dyskontów wciąż jest wiele wolnej przestrzeni. Szczególnie w mniejszych miejscowościach. Tak właśnie działa napędzany mechanizmami rynkowymi klasyczny oligopol.
Konsolidacja osiedlowego handlu
Równocześnie jednak rozwija się jeszcze inny format placówek handlowych. Mowa o sklepach convenience, czyli samoobsługowych placówkach o powierzchni poniżej 400 m. kw. Chodzi o popularne Żabki, ale też kilka innych brandów. Sklepy convenience przejęły pozostałości po drobnym handlu osiedlowym, ale są też pierwszym wyborem dla bywalców centrów miast – imprezowiczów, podróżnych czy ludzi załatwiających swoje sprawy w śródmieściu. W dyskontach robimy zakupy tygodniowe, natomiast w sklepach convenience niewielkie zakupy codzienne. To właśnie takie placówki w największym stopniu „wycinają” tradycyjne sklepy osiedlowe. Według danych NBP w Polsce działa już 32 tys. takich sklepów, a ich obroty to dwie trzecie obrotów dyskontów. Ten format również podlega szybkiej konsolidacji – podzielony jest między dosłownie paru graczy, ale wchodzą w niego też sieci znane z dyskontów, które otwierają mniejsze placówki w najbardziej strategicznych miejscach miast. Tutaj jak na razie konkurencja jest znacznie bardziej zawzięta, sklepy tego typu potrafią wyrastać zaraz obok siebie. Na moim rodzinny osiedlu dwóch konkurentów dzieliła zaledwie ściana.
Sklepy convenience działają głównie jako franczyzy – formalnie każdy sklep to osobna działalność gospodarcza, prowadzona zwykle przez „lokalsa”, jednak zgodnie z surowymi procedurami narzucanymi przez franczyzodawcę.
Niestety większość sklepów convenience nie zostanie objęte podatkiem od handlu, gdyż nie obejmuje on franczyz. Podobnie zresztą jak sklepów internetowych, które także w ostatnich latach szybko zdobywają udział w rynku. W 2019 r. handel w sieci odpowiadał za 8,4 proc. całej sprzedaży detalicznej w Polsce. To także silnie skonsolidowany format sprzedaży – Allegro kontroluje 40 proc. handlu w sieci, a do Polski wchodzi właśnie Amazon.
Związek Przedsiębiorców i Pracodawców zwrócił również uwagę, że nowy podatek nie obejmie części dużych sklepów z elektroniką. A jeśli obejmie, to zapłacą one tę niższą stawkę. Mowa o Media Markt, której sklepy formalnie funkcjonują jako odrębne spółki, więc ich obroty będą jedynie drobnym ułamkiem przychodów całej sieci. Sklepy Media Markt, a wcześniej też Saturna, działają w ten sposób już od wielu lat, więc nie można powiedzieć, że to próba uniknięcia akurat podatku od handlu. Nie zmienia to faktu, że także w tym przypadku najpewniej okaże się on nieskuteczny.
Wyrok już zapadł
Przykra prawda jest więc taka, że podatek od sprzedaży detalicznej niewiele zmieni w krajobrazie polskiego handlu. Jego głównym efektem będą dodatkowe wpływy budżetowe, szacowane na 1,5 mld zł, które oczywiście zawsze się przydadzą, oraz zapewne niewielki wzrost cen w dyskontach i hipermarketach.
Trzeba pamiętać, że podatki przychodowe to daniny najłatwiej przerzucane na klienta. Wzrost cen w dyskontach będzie jednak ograniczony z powodu silnej konkurencji cenowej między największymi sieciami. Tradycyjne sklepy osiedlowe nadal będą znikać w błyskawicznym tempie, gdyż nie wytrzymują one konkurencji ze strony franczyzowych sklepów convenience, które mogą oferować znacznie większy asortyment w bardziej atrakcyjny sposób, gdyż stoi za nimi duży kapitał franczyzodawcy.
Tradycyjne sklepy mogły uratować jedynie przemyślane regulacje, które ograniczyłyby ekspansję nowoczesnych formatów do śródmieść i na osiedla. Tylko że teraz jest już na to za późno – handel osiedlowy został sprofesjonalizowany i przejęty przez największych graczy.
W takiej sytuacji kluczowa staje się rola Urzędu Ochrony Konkurencji i Konsumentów. UOKiK powinien dokładnie patrzeć na ręce sieciom handlowym i wychwytywać ewentualne przypadki zmów cenowych lub innych niedozwolonych praktyk. A także reagować w sytuacji wyzyskiwania dostawców, bo to oni, obok właścicieli małych sklepików, w największym stopniu tracą na oligopolizacji handlu w Polsce. Co zresztą na szczęście robi – pod koniec zeszłego roku Biedronka otrzymała 723 mln zł kary za wymuszanie rabatów od swoich dostawców.
Tradycyjny handel osiedlowy najprawdopodobniej odejdzie więc w zapomnienie, zmieciony przez siły rynku i kapitału. Być może dało się go kiedyś obronić, ale działania trzeba było podjąć jakąś dekadę temu. A tamten czas przespaliśmy.