Podatki zagubione w sieci
Google i Facebook kontrolują ponad połowę polskiego rynku reklamy cyfrowej, który jest warty 4,5 mld zł. Jednak Google wykazał jedynie 382 miliony złotych przychodów, a Facebook 52 miliony złotych. Matematycznie to się nie spina.
Opodatkowanie globalnych korporacji, które prowadzą działalność pod każdą szerokością geograficzną i generują przychody niemal w każdym państwie świata, jest zadaniem trudnym – delikatnie mówiąc. W optymalnej sytuacji powinno się to robić na poziomie międzynarodowym, przy współpracy maksymalnej liczby państw, a przynajmniej wszystkich krajów rozwiniętych. Niestety jest to niemożliwe, gdyż interesy poszczególnych krajów w tym zakresie są niejednokrotnie sprzeczne. Państwa, z których wywodzą się najwięksi globalni gracze, niekoniecznie chcą wprowadzać rozwiązania, które w nich uderzą. A jeśli tymi państwami są mocarstwa, to mają one narzędzia, którymi skutecznie uniemożliwiają podejmowanie takich globalnych decyzji. Raje podatkowe są szczególnie zainteresowane tym, żeby możliwości przenoszenia zysków nie były ograniczane – a wśród państw rozwiniętych rajów podatkowych jest całkiem sporo.
Zadanie jeszcze bardziej się komplikuje, gdy mówimy o globalnych koncernach cyfrowych. Walka z optymalizacją podatkową prowadzoną przez międzynarodową sieć marketów jest skomplikowana, ale realna. Można chociażby kontrolować ceny transferowe, a generowane przychody są z grubsza przypisane do konkretnego rynku.
Gdzie przypisać obroty generowane w sieci? Tam gdzie zarejestrowana jest spółka prowadząca dany portal? Czy może tam, gdzie znajduje się jego fizyczna infrastruktura, czyli serwery? A może tam, gdzie zarejestrowani są klienci danej usługi?
To ostatnie wydaje się najrozsądniejsze, jednak co zrobić, gdy tych przychodów lub zysków nie wykazuje w zeznaniach podatkowych żadna firma działająca w kraju? Przecież polski fiskus nie opodatkuje dochodów wykazywanych w USA albo w Chinach.
Reklama dźwignią internetu
Według raportu AdEx 2018, rynek reklamy cyfrowej osiągnął wartość 4,5 miliarda złotych. Przebił więc magiczną barierę miliarda euro. W stosunku do roku 2017 wartość reklamy cyfrowej wzrosła o 13 procent. A rok wcześniej o 9 procent. Mówimy więc o szybko rosnącym rynku, który w nadchodzących latach jeszcze nabierze dynamiki. W końcu coraz więcej obszarów życia przenosi się do sieci – z handlem na czele. Połowę tego rynku stanowią reklamy graficzne, ale aż jedną trzecią marketing w wyszukiwarkach, czyli głównie Google Ads. Maile spamujące nasze skrzynki odpowiadają jedynie za 2 procent reklamy cyfrowej. Kluczowym czynnikiem wzrostu wartości reklamy cyfrowej była reklama skierowana do urządzeń mobilnych, która odpowiadała za ponad jedną trzecią wzrostu.
Rynek reklamy cyfrowej jest jednak w ogromnym stopniu zmonopolizowany. A w zasadzie można mówić o duopolu, gdyż ponad połowę przychodów generują zaledwie dwie spółki. Mowa o gigantach z Kalifornii, czyli Facebooku i Google. 60 proc. wzrostu wartości reklamy cyfrowej w Polsce to dodatkowe wpływy tych dwóch podmiotów. W Wielkiej Brytanii Google i Facebook kontrolują nawet dwie trzecie rynku.
Jak więc wyglądają podatki płacone nad Wisłą przez tę dwójkę? Zdecydowanie mniej okazale. Facebook w ogóle nie widnieje w wykazie Ministerstwa Finansów dotyczącym największych podatników CIT w 2018 roku. Google Polska istnieje w wykazie – spółka zadeklarowała wysokość przychodów za 2018 na poziomie 382 milionów złotych. Czyli zdecydowanie mniej niż między innymi Śląskie Kruszywa Naturalne, Zakłady „Siarkopol” albo Uniwersytet Warmińsko-Mazurski.
Według informacji przekazanych przez spółkę Facebook Poland, osiągnęła ona 52 mln zł przychodu. W sumie więc dwaj giganci osiągnęli nad Wisłą obrót wysokości 434 milionów złotych. Jak to możliwe, skoro Google i Facebook kontrolują ponad połowę rynku wartego 4,5 mld zł, czyli ich generowane w Polsce przychody tylko z reklamy cyfrowej powinny wynosić ok. 2,3 mld zł?
Odważne Czechy i Malezja
Zysk zadeklarowany przez Google Polska wyniósł 59 milionów złotych, a należny podatek CIT 11 milionów. Facebook Poland zadeklarował zysk netto na poziomie 3,6 mln zł. Jak na duopol reklamy cyfrowej to zastanawiająco mało. No ale to i tak nieźle, przecież Netfliksa albo Spotify, którzy mają miliony użytkowników w Polsce, w ogóle nie było w zestawieniu podatników CIT opublikowanym przez Ministerstwo Finansów. Spotify ma przynajmniej spółkę zarejestrowaną w Polsce. Netflix nie – polski fiskus nawet niespecjalnie ma jak opodatkować zyski, które ta platforma czerpie z polskich klientów.
Kolejne kraje próbują rozwiązać ten problem na własną rękę. Rozpoczęła Francja, która 3-procentowy podatek od przychodów spółek świadczących usługi cyfrowe wprowadziła już z początkiem ubiegłego roku. Zdążyła już za to dostać po rękach – USA zapowiedziały wprowadzenie ceł na francuskie wina i sery.
Podatek cyfrowy zamierzają także wprowadzić Czechy. Będzie on obciążał 7-procentową stawką obroty z tytułu reklamy internetowej. Obciążone będą nim spółki, których globalny przychód przekracza 750 mln euro, a obroty w Czechach 100 milionów koron. Liczba użytkowników danej platformy będzie też musiała przekraczać 200 tys. W tym roku wpływy miałyby wynieść 2,1 miliarda koron, ale już w kolejnych, gdy podatek będzie obowiązywał całe 12 miesięcy, ok. 5 miliardów koron.
Pod koniec ubiegłego roku podatek cyfrowy przyjął parlament Austrii. Austriacy zdecydowali się na wprowadzenie 5-procentowej stawki, także obciążające przychody z tytułu usług reklamowych w sieci. Obciążone będą nimi spółki o globalnych obrotach wyższych niż 750 mln euro, czyli tak jak w Czechach, co nie jest przypadkiem, gdyż właśnie taki próg zaproponowała Komisja Europejska w swoich rekomendacjach. Podatnikami będą jednak tylko te spółki, które w samej Austrii notują ponad 25 mln euro obrotu.
Jako drugi kraj w Azji Południowo-Wschodniej podatek cyfrowy wprowadziła także Malezja. Pierwszym był Singapur. W Malezji stawka podatku wynosi 6 procent i obciąża przychody ze świadczenia usług cyfrowych. Podatnikami będą te spółki, których obroty przekraczają pół miliona ringgitów malezyjskich, czyli nieco mniej niż pół miliona złotych.
Misja niemożliwa?
Jak widać wszystkie te lokalne podatki cyfrowe będą obciążać przychody platform cyfrowych. Jednak na przykładzie Polski widzieliśmy, że także te przychody mogą być zaniżane. Niektóre platformy cyfrowe formalnie w ogóle nie notują przychodów w Polsce i w wielu innych krajach. Tak więc podatki cyfrowe w takiej formie będą nieefektywne. Nad koncepcją międzynarodowego podatku cyfrowego pracuje OECD, czyli organizacja zrzeszająca najbardziej rozwinięte kraje świata, do której należy też Polska. Jedną z rozpatrywanych opcji jest opodatkowywanie dochodów danej spółki w miejscu jej głównej rezydencji podatkowej. Dochody byłyby opodatkowane co najmniej na poziomie 15 procent, a następnie wpływy z tego podatku byłyby rozliczane między poszczególne kraje na podstawie wolumenu sprzedaży. Pytanie, jak ten wolumen będzie obliczany. Czy na podstawie wartości usług udzielonych w danym kraju? Czy może na podstawie liczby użytkowników? Bo jeśli na podstawie formalnie osiąganych przychodów, to wyżej zarysowany problem wciąż pozostanie.
Do wprowadzenia podatku cyfrowego przygotowywała się także Polska. Mieliśmy w tym roku osiągnąć z niego miliard złotych wpływów budżetowych. Niestety rząd wycofał się z tych planów, o czym poinformował… wiceprezydent USA Mike Pence. W styczniu tego roku obecny minister finansów zapowiedział, że Polska nie rezygnuje z wprowadzenia podatku cyfrowego, jednak czeka na ustalenia w ramach OECD, gdyż jednostronne jego wprowadzenie sprawi, że platformy będą mogły łatwo go unikać. Jest w tym sporo prawdy, jednak część krajów mimo to go już wprowadziła. Gdyby dołączyła do nich Polska, a za nią kolejne kraje, omijanie podatku cyfrowego byłoby trudniejsze.
Nacisk społeczny bardzo potrzebny
W sytuacji, gdy decydenci nie potrafią dojść do porozumienia, większą odpowiedzialność powinno wziąć na siebie społeczeństwo obywatelskie, które w zakresie reform podatkowych także może mieć rolę do odegrania. Think-tank Overseas Development Institute wydał niewielką publikację „Civil society engagement in tax reform”. Autorzy publikacji zauważają, że organizacje pozarządowe zaskakująco rzadko angażują się w kwestie podatkowe i generalnie w kwestię zwiększania wpływów budżetowych w swoich krajach. Podczas gdy organizacje biznesowe są niezwykle aktywne w procesie projektowania zmian podatkowych, to organizacje społeczne są na tym polu zwykle dosyć bierne. Co jest absurdalne, gdyż reprezentantom społecznym szczególnie powinno zależeć na zasilaniu budżetu, z którego finansowane są kluczowe usługi publiczne takie jak edukacja czy służba zdrowia. Autorzy również zauważają, że sprawna współpraca rządu oraz społeczeństwa obywatelskiego w zakresie reform podatkowych często pozwala przełamać opór innych aktorów życia społecznego, którym dane zmiany są nie na rękę. Pozostaje więc mieć nadzieję, że polskie organizacje pozarządowe zainteresują się bardziej problematyką podatków. Kwestia podatku cyfrowego mogłaby być dobrym wstępem do tego rodzaju działalności. Publikacja profesjonalnego raportu połączonego z głośną akcją społeczną, pokazującą skalę traconych wpływów z powodu braku opodatkowania usług cyfrowych, a także potencjalne usługi publiczne, które można by za te wpływy sfinansować, postawiłyby rząd pod większą presją. Ale także pokazałyby mu, że może liczyć na wsparcie społeczne w tym zakresie. Być może wtedy rządzącym łatwiej byłoby przełamywać opór tych, którzy powinni się dokładać w większym stopniu do budżetu kraju, w którym osiągają zyski.