Pole bitwy
Kto pamięta lata 80. i walki z ZOMO, ten na pewno zastanawiał się, czy wczorajsze działania policji są porównywalne z tamtymi.
Wtedy początkiem manifestacji z reguły były kościoły. Tłum wychodził z nich po odśpiewaniu „Boże coś Polskę”. Ta piękna, śpiewana z palcami podniesionymi w kształcie litery V, prawdziwie dostojna w swej imperialności rosyjska melodia wprawiała w podniosły nastrój i dodawała sił. Po wyjściu z kościoła pozostawało już tylko pytanie, z której strony uderzą. Obie strony przystępowały do działania bez zbędnych ceregieli. Różnego rodzaju pociski policyjne (ale kul gumowych, o ile mnie pamięć nie myli, przynajmniej w Krakowie nie używano) spotykały się z drugiej strony z gradem kamieni. Ich nieocenionym źródłem były torowiska tramwajowe w Nowej Hucie, takie same jak w Warszawie w okolicach Ogrodu Saskiego i Placu Bankowego. Demonstranci tworzyli pochody spontanicznie, tak jak w sobotę na E. Plater, Świętokrzyskiej i Marszałkowskiej do Placu Bankowego. ZOMO nie stosowało kettlingu czyli zaganiania ludzi do zagrody niczym bydła i trzymania w niej przez wiele godzin, choć nazwa pochodzi od czajnika, a może i kotła. Jeśli wierzyć Wiki taktyka ta została uznana za niezgodną z prawem przez Trybunał w Strasburgu w roku 2012, gdyż oznacza de facto areszt tymczasowy dla uczestników demonstracji, a często i osób postronnych. Były już wypadki zawałów serca i śmierci z powodu jej użycia. Spotkałem się z nią pierwszy raz w roku 2005 w Edynburgu w czasie szczytu G7 i już wtedy wydała mi się wyjątkowo perfidna i bezwzględna.
Jeżeli demonstracja jest wystarczająco duża, wtedy dobrze gdy maksymalnie dużo sił policyjnych zaangażuje się w otoczenie rdzenia manifestacji. Jeżeli na zewnątrz jest rdzeń numer 2 i kolejne, wtedy to policja może być otoczona lub demonstranci mogą stosunkowo swobodnie utworzyć pochód na zewnątrz, niczym jazda litewska pod Grunwaldem.
Jednak nie ulega wątpliwości, że żadna władza dysponująca karabinami i innymi prawdziwymi broniami, nie da się pokonać przy pomocy kamieni, proc, a nawet łuków.
Los Palestyńczyków, żółtych kamizelek i wielu innych tego typu protestów pokazuje, że w naszych czasach potrzeba czegoś więcej, choć podtrzymywanie ognia protestów także pełni często pozytywną rolę, jednak nie ulega wątpliwości, że w obecnej sytuacji nie jest w naszym interesie dać się sprowokować.
To my mamy rację i nam zależy na rzeczowej dyskusji, a dopóki jest nas tylu ilu jest, dopóty na ulicy nie wygramy, bo w odróżnieniu od Majdanu nie mamy ani porównywalnego zaplecza, ani nasz przeciwnik nie jest skłonny nigdzie uciekać.
Rozmawiałem w sobotę z jednym z policjantów, pomimo zmęczenia długim biegiem w pełnym rynsztunku był uprzejmy i na zarzut, że wykonuje bandyckie i bezsensowne z punktu widzenia „walki z pandemią” rozkazy władzy, celnie i sarkastycznie ripostował, no ale ktoś tych ludzi do władzy wybrał. Skądinąd wcale nie miał ochoty bronić ich sensowności, czym różnił się pozytywnie nie tylko od zapatrzonych w TVN postinteligentów, ale i niektórych publicystów np. „Myśli Polskiej”, którzy najwyraźniej widzą już u siebie choroby współistniejące lub mają wśród znajomych ludzi, którzy zachorowali na ciężką grypę i na tej podstawie budują swoją wizję „pandemii”. Co nie znaczy, że „Myśli Polskiej” nie należy nie tylko czytać, ale i kupować, szczególnie publicystyka Mateusza Piskorskiego wniosła na jej łamy wyraźne ożywienie. Jednak nie zmienia to faktu, że w międzyczasie urosła jej potężna konkurencja w postaci „Gazety Warszawskiej” , gdzie felietony Izabeli Brodackiej – Falzman, długie teksty R. Kościelnego sprawiają, że na kolejny piątek i nowy numer czeka się z niecierpliwością. „Gazeta Warszawska” wydaje się znacznie bardziej realistyczna w ocenie tego co ważne, choć razi jej wiara w to, że Polska może coś osiągnąć sama w zwarciu z Niemcami i Rosją. Owszem, nie powinniśmy nikogo ślepo naśladować i mieć kompleksów, ale to co dzisiaj grozi światu, ma charakter globalny i wymaga także globalnego współdziałania.
Naszą słabość widać, gdy porównamy np. ilu lekarzy przeciwstawia się dokonywanemu pod szyldem walki z „groźnym koronawirusem” atakowi na zdrowie publiczne w Polsce i w innych krajach, ilu mamy sensownych posłów, zachowujących standardy dziennikarzy. No i nie ma już w Polsce Kościoła, dzisiejsi pozamykani w pałacach biskupi wstępowali do seminariów w czasach euforii po powołaniu na tron piotrowy Jana Pawła II, są w jakiś sposób smutnym świadectwem klęski jego nauczania i dowodem kompletnego braku znajomości ludzi.
Kto przypuszczał, że stanie się to tak szybko? Nawet opozycyjni księża łatwo ulegają czarowi występów dla mas w TVN, tak jakby nie byli w stanie pojąć, jaką im przypisano w tym spektaklu rolę i że choćby nie wiem jak się wysilali, to jej ram nie przeskoczą. Nie sądzę żebyśmy wymyślili na nowo jakichś bogów. Jesteśmy skazani na rozum i wiarę w starożytne cnoty: męstwo, roztropność, umiar i sprawiedliwość. Teraz trzeba przede wszystkim pomóc represjonowanym, musimy się złożyć na wszystkie koszty, wspomagać rodziny, chodzić na procesy, tworzyć grupy oporu w dzielnicach, miastach i wsiach. To wszystko jest bardzo proste, ale jak napisał von Clausewitz: na wojnie nawet najprostsze sprawy są bardzo trudne. Prostych spraw uczył właśnie zmarły, a de facto doprowadzony do śmierci Adolf Kudliński, cześć jego pamięci.
Sprawdź inne artykuły z tego wydania tygodnika:
Przejdź do archiwum tekstów na temat:
# Społeczeństwo i kultura Obywatele KOntrolują