Polscy sygnaliści potrzebują dobrej ustawy
Wdrażanie unijnych dyrektyw do polskiego porządku prawnego przypomina czasem drogę przez mękę – pełną opóźnień, ekspresowych konsultacji publicznych, czy gier lobbystów. Efekt? Powstaje ustawa, która od początku budzi kontrowersje. Czy taki los podzieli ustawa o ochronie osób zgłaszających naruszenie prawa, czyli sygnalistów?
Termin wprowadzenia unijnej dyrektywy upływa 17 grudnia 2021 roku. Rządowy projekt ustawy przygotowany przez Ministerstwo Rodziny i Polityki Społecznej został ogłoszony 18 października br., a konsultacje publiczne trwały od 19 października do 17 listopada br. Działając w porozumieniu z sygnalistami i prawnikami, swoje uwagi przekazał również Instytut Spraw Obywatelskich.
Potrzeby i obawy
Dotychczasowe doświadczenia polskich sygnalistów dowodzą, jak bardzo potrzebujemy tej ustawy.
Nieważne kim są: major żandarmerii wojskowej, pielęgniarka, czy prawniczka – po dokonaniu zgłoszenia ich życie waliło się w gruzy. Ich codziennością stawały się brak pracy, czyli brak środków na utrzymanie, stres, strach, procesy, groźby, często również społeczne wykluczenie – zwłaszcza jeśli pochodzi się z małej miejscowości. Do tego zero anonimowości.
Spróbujmy postawić się na ich miejscu. Dramat, prawda? Dlatego tak ważne jest, by nowa ustawa była solidnie skonstruowana, przemyślana, działała dla dobra ludzi, chroniła ich.
Ustawa nakłada na pracodawcę obowiązek wprowadzenia w firmie systemu dokonywania zgłoszeń przypadków naruszania prawa. Wydaje się, że akurat te wymagania mają szansę na spełnienie. Dlaczego? Bo w sieci już zaroiło się od ofert nie tylko szkoleniowych. Eksperci objaśnią nowe przepisy, zaproponują systemy przekazywania zgłoszeń, stosowne aplikacje, a nawet pełen outsourcing usługi (kanał zgłoszeniowy plus obsługa zgłoszeń). Do ustalenia pozostają terminy i ceny. Jak widać technikalia to nie problem. Większe obawy budzi… czynnik ludzki.
Słabe punkty
Dokonanie zgłoszenia naruszenia prawa wymaga odwagi i może mieć skutki nawet w postaci śledztwa, czy procesu. Jak takie wydarzenia będą odbierane w przedsiębiorstwie, w którym pracuje sygnalista?
Zostanie potraktowany ze zrozumieniem, czy jak donosiciel albo szpicel, jak to często ma miejsce? Pracodawca wykorzysta zgłoszenia jako źródło informacji o problemach, które warto rozwiązać dla dobra załogi i zakładu, czy okazję do ukręcenia sprawie łba, żeby nic nie wydostało się na zewnątrz?
Z pewnością część pracodawców traktuje pracowników bezpardonowo – rozważania, jak duża to część, zostawmy na inną okazję. Jako przykład świeża sprawa Mariusza Ławnika, który w łódzkim mBanku założył związek zawodowy. Poinformował o tym w intranecie załogę, po czym… został zwolniony dyscyplinarnie. Chociaż jako członka rady pracowników i przewodniczącego związku zawodowego przed zwolnieniem chronią go przepisy, pracodawcy nie drgnęła ręka przy podpisywaniu zwolnienia. Podkreślmy – dyscyplinarnego!
Co w tej sytuacji poczuł pan Mariusz? – Ogromne niedowierzanie i niezrozumienie, że mBank jako instytucja zaufania publicznego rażąco świadomie łamie prawo pracy. Nie mogłem uwierzyć w tak niegodziwe postępowanie. Brak szacunku do pracowników, ich reprezentantów w postaci rady pracowników oraz związku zawodowego – powiedział w rozmowie z Tygodnikiem Spraw Obywatelskich.
Inny aktualny przypadek to zwolnienie członkini prezydium związku zawodowego w Amazonie.
Jak widać, są pracodawcy, którzy nie wahają się łamać praw pracowniczych. Nawet kiedy pracownik jest chroniony. Teraz wyobraźmy sobie, że w takiego rodzaju firmie ktoś zgłosi naruszenie prawa. Choćby dokonał tego przez perfekcyjnie opracowany system, z czym, a może z kim, przyjdzie mu się później mierzyć?
Będzie jeszcze można dokonać zgłoszeń zewnętrznych, a także publicznych.
Pierwsze oceny
W łańcuchu zgłoszeń zewnętrznych centralnym organem ma być Rzecznik Praw Obywatelskich. Jak możliwość wywiązania się z obowiązków nałożonych w projekcie ustawy ocenił sam RPO – dr hab. Marcin Wiącek? Mówił o tym podczas dyskusji „Współcześni Don Kichoci. O co walczą sygnaliści?”.
RPO dostrzega dwa główne wyzwania stojące przed urzędem. Pierwsze to przyznanie kompetencji tzw. organu centralnego RPO. Nie skorzystano z możliwości znanej w niektórych państwach UE, aby powołać osobny organ, który zajmowałby się sygnalistami. RPO podejmuje interwencje, kiedy prawo naruszają organy władzy publicznej. Co z podmiotami prywatnymi?
Jako drugie wyzwanie Marcin Wiącek wskazał fakt, że projekt ustawy nakłada m.in. na RPO i przedsiębiorców ogromną liczbę obowiązków, związanych z wdrożeniem ochrony sygnalistów. Są to zadania wymagające nakładu środków finansowych, przeszkolenia personelu, przeprowadzenia procedur rekrutacyjnych, przygotowania aktów wewnętrznych, lokali, infrastruktury informatycznej itd. Ustawa ma wejść w życie w trakcie 14 dni od jej ogłoszenia. Wobec tego nie wymaga chyba uzasadnienia, że jej wdrożenie byłoby niewykonalne
Mankamenty projektu ustawy? Brakuje listy instytucji, które będą przyjmowały zgłoszenia zewnętrzne. Znamy tylko RPO i UOKiK. Organem centralnym powinien być organ umocowany centralnie, ale nie RPO. Na przykład w Słowenii specjalnie utworzono Urząd ds. Ochrony Sygnalistów. Dysponuje on szerokimi kompetencjami – m.in. ma uprawnienia do zawieszania w drodze decyzji administracyjnych czynności podjętych z zakresu prawa pracy przez pracodawcę wobec sygnalisty.
Złym pomysłem jest propozycja stosowania prawa karnego wobec przedsiębiorców, którzy nie wdrożą systemu do zgłoszeń lub zrobią to niewłaściwie. Odpowiedniejszymi byłyby przepisy administracyjne i kary finansowe.
Sygnalista, który zgłosił nadużycie, lub osoba, która jeszcze się nad tym zastanawia, powinni mieć dostęp do bezpłatnej pomocy prawnej. Martwi bardzo wąski katalog obszarów, z których sygnalista zgłaszając sprawę, może czuć się chroniony.
Jeśli pracodawca uzna za nieuzasadnione podstawy zgłoszenia, to sygnalista może zostać ukarany. Tymczasem to winny nadużycia powinien zostać ukarany. Gdzie w projekcie są głosy sygnalistów?
Co się stanie, jeśli np. z powodu mobbingu ze strony pracodawcy zgłoszenie wyślemy do RPO? Otóż RPO skieruje je do naszego pracodawcy. Czyli mobbera. Błędne koło.
Zdaniem sygnalistki Joanny Koczaj-Dyrda nawet optycznie porównując dyrektywę i projekt ustawy widać, że w dyrektywie np. jest wymienionych dużo więcej zabronionych działań odwetowych. Więc ten projekt nawet nie spełnia minimum zakreślonego w dyrektywie.
– Nie potrzebujemy atrapy ani udawanych protezowych działań. My, sygnaliści, potrzebujemy konkretów, ponieważ inaczej ta ustawa się nie przyjmie i nie będzie zgłoszeń – podkreśla sygnalistka.
Co dalej?
Dyrektywa unijna pochodzi z 2019 roku. Zatem temat nie jest nowy. Co zrobiliśmy przez ten czas, żeby zbudować pozytywny wizerunek sygnalisty w społeczeństwie? Organy państwowe, organizacje pracownicze, każdy z nas? I wreszcie sam proces tworzenia ustawy. Skoro tak ważny projekt jest przedstawiany społeczeństwu dosłownie pięć minut przed końcowym gwizdkiem, to wygląda na to, że nasi ustawodawcy również nie odrobili tej lekcji.
Z doświadczeń sygnalistów wynika, że będąc w potrzebie, nie zyskali wsparcia ze strony instytucji, do których się zwracali. Stąd potrzeba stworzenia odrębnej ustawy, wypracowania adekwatnych mechanizmów.
Co się stanie, jeśli do 17 grudnia nie implementujemy dyrektywy? W takiej sytuacji od 17 grudnia br. będziemy mogli powołać się bezpośrednio na niektóre przepisy dyrektywy, ale dopiero w sądzie. Wcześniej sygnalista nie będzie chroniony.
Nawet zakładając optymistycznie, że ustawodawca przyłoży się jeszcze do pracy i doszlifuje zapisy ustawy, czy to wystarczy, żeby sygnaliści poczuli się dobrze w Polsce? Trzeba przejść od nazywania ich donosicielami do postrzegania jako wartościowych, odważnych ludzi. O potrzebie budowania dialogu, zaufania i wzajemnego szacunku w miejscu pracy nie wspominając.
Sprawdź inne artykuły z tego wydania tygodnika:
Przejdź do archiwum tekstów na temat:
# Rynek pracy # Społeczeństwo i kultura Instytut Spraw Obywatelskich