Polska po wyborach. 10 wniosków
1. O kampanii można by napisać książkę: de facto trwała ona od rozstrzygnięcia Trybunału Konstytucyjnego pod wodzą Julii „Odkrycia Towarzyskiego” Przyłębskiej ws. aborcji, przez triumfalny powrót Donalda Tuska, aż tak naprawdę do końca głosowania. Krótko: była to chyba najbardziej brutalna i bezwzględna kampania wyborcza w dziejach III RP.
Nie możemy zapominać o tym, że partia rządząca miała niebotyczną przewagę w tej kampanii: dysponowała mediami rządowymi, przy okazji kampanii referendalnej finansowała kampanię wyborczą, miała w garści całą grupę Polska Press (za pośrednictwem Orlenu), a więc gazety lokalne itd. Wszystkie partie opozycyjne startowały więc z dużo gorszej pozycji.
Do tego w zasadzie do ostatniej chwili nie byliśmy pewni, kto wygra wybory – nie w sensie „matematycznego zwycięstwa” PiS-u, ale możliwości stworzenia rządu. Ostatnie sondaże przedwyborcze pokazywały, że obóz rządzący i Konfederacja idą łeb w łeb z tzw. demokratyczną opozycją. Napięcie zmniejszyły dopiero wyniki exit poll.
2.
Te wybory były niezwykłe pod wieloma względami. Przede wszystkim mieliśmy najwyższą w dziejach demokratycznej Polski frekwencję – nieco ponad 74% uprawnionych do głosowania postanowiło skorzystać ze swojego konstytucyjnego prawa (i obowiązku).
Dla porównania: w 2019 r. frekwencja wyniosła blisko 62%, tak samo jak w historycznych wyborach roku 1989. Co mnie szczególnie cieszy, to poruszenie młodych ludzi (18-29 lat), którzy zwyczajowo są uznawani za grupę niechętnie głosującą. Tym razem aż 70% z nich udało się do urn wyborczych i to oni w dużej mierze zdecydowali o wynikach tych wyborów – wśród tej grupy Zjednoczona Prawica zdobyła zaledwie 15%, najmniej spośród wszystkich ugrupowań.
Po raz pierwszy widziałem takie kolejki do lokali wyborczych. Na wrocławskim Jagodnie głosowano aż do 3 nad ranem – 6 godzin po teoretycznym zamknięciu lokali. Ludzie stali po kilka, kilkanaście godzin w kolejkach. Takie przebudzenie obywatelskie uszczęśliwia.
Po trzecie, to prawdopodobnie ostatnie tego typu starcie w wadze superciężkiej – duopol Tusk-Kaczyński odchodzi do historii. Donald Tusk osiągnął wszystko, co w krajowej polityce osiągnąć można: najdłużej pełnił funkcję premiera, był przewodniczącym Rady Europejskiej, szefował największej partii europejskiej, a teraz zrobił historyczny wynik indywidualny w wyborach parlamentarnych. Jarosław Kaczyński zaś wygrał właśnie wybory po raz czwarty, w tym trzykrotnie z rzędu, co się jeszcze nie wydarzyło. Poza tym ta kampania pokazała, że już po ludzku nie ma dość sił, by prowadzić tak intensywne życie polityczne i grać w szachy 5D ze wszystkimi graczami na raz.
Nigdy też nie obserwowałem aż takich emocji w związku z wyborami. Rozmawiałem z rodziną, przyjaciółmi, znajomymi, a nawet ludźmi napotkanymi w Żabce – wszyscy byli i są żywotnie zainteresowani tymi wyborami. Nawet ci spośród moich bliskich, którzy od lat nie głosowali, tym razem postanowili skorzystać ze swojego konstytucyjnego prawa; znajomi niezainteresowani na co dzień polityką omawiali na bieżąco wyniki exit poll itd. Znamienne jest to, że Joanna Szczepkowska sparafrazowała swoją wypowiedź z 1989 r. i na deskach Och Teatru oznajmiła: „15 października skończył się w Polsce PiS!”.
3.
Zjednoczona Prawica, ta zbieranina różnych prawicowych i konserwatywnych środowisk, a także odszczepieńców z innych partii (by przywołać byłą już posłankę Monikę Pawłowską, która w ciągu 4 lat zdążyła przejść z Wiosny do Porozumienia i skończyć wreszcie w PiS-ie), odniosła matematyczne zwycięstwo. Zajęła pierwsze miejsce z poparciem 35,38% wyborców – to spadek o 8 punktów procentowych w porównaniu z poprzednimi wyborami. Jednak spójrzmy też na pozostałe liczby: zdobyli 194 mandaty (spadek o 41 mandatów) i stracili 400 tysięcy głosów. To uniemożliwia stworzenie rządu. Nawet przy założeniu, że uda im się skłonić Konfederację do koalicji, wciąż brakuje im co najmniej 19 szabel. W obecnej sytuacji to praktycznie niemożliwe.
Jest to więc bardziej przegrana niż faktyczny triumf. Oczywiście, przedstawiciele tego środowiska podkreślają, że jako jedyni w historii III RP zwyciężyli trzy razy z rzędu. Jednak, wziąwszy pod uwagę przewagę, o której pisałem w punkcie pierwszym, taki wynik jest bezprecedensową porażką.
Symptomatycznym okręgiem dla tych wyborów jest województwo świętokrzyskie, w którym startował Jarosław Kaczyński, po raz pierwszy od lat opuszczając Warszawę. Wieczny Prezes miał robić za lokomotywę wyborczą, dzięki której odbiją tam kolejny mandat. A wyszło na to, że stracili 4 tysiące głosów i aż 2 mandaty.
Chyba kierownictwo Partii zdaje sobie z tego sprawę. Joachim Brudziński, który stał na czele kampanii wyborczej, zaczął już sugerować, że winnym przegranej (choć sam tak tego nie ujął) jest Mateusz Morawiecki – będący z kolei twarzą kampanii.
Z przecieków jednak mogliśmy się dowiedzieć, że na zamkniętym spotkaniu Prezes osobiście wziął odpowiedzialność za klęskę.
Zasadnym jest pytanie: co dalej z PiSem? To, oczywiście, prywatny folwark Prezesa i będzie trwał tak długo, jak trwać będzie sam Prezes. Nie wiadomo jednak, w jakim kształcie.
4.
Znamienne są w tym kontekście słowa Donalda Tuska wygłoszone zaraz po ukazaniu się wyników exit poll, które okazały się relatywnie zbieżne z oficjalnymi wynikami: „Nigdy tak się nie cieszyłem z drugiego miejsca”. Koalicja Obywatelska uplasowała się za obozem rządzącym z wynikiem 30,7% (wzrost o ok. 3 pkt. proc.) i zdobyła 157 mandatów (o 23 więcej). Obóz złożony z Platformy Obywatelskiej, Nowoczesnej, Inicjatywy Polska i Zielonych stał się tym samym wiodącą siłą nowego – na razie wciąż potencjalnego – rządu.
Tusk po 9 latach wraca do władzy, a wśród komentatorów trwają dyskusje, na ile mamy do czynienia z „efektem Tuska”.
Przypomnieć można, że kiedy wracał on do polskiej polityki, KO w sondażach nie miała nawet 20%. W ciągu tych 2 lat udało mu się nie tylko zdobyć dodatkowe 10 pkt proc., ale również zręcznie grać lewicowymi kartami, podbierając wyborców trzem tenorom. KO bez byłego premiera najprawdopodobniej nie miałaby aż takiej siły przebicia.
5.
Największym zwycięzcą jest Trzecia Droga.
Koalicja Polski 2050 i Polskiego Stronnictwa Ludowego pod przywództwem – odpowiednio – Szymona Hołowni i Władysława Kosiniaka-Kamysza zajęła trzecie miejsce z wynikiem 14,4%, a trzeba pamiętać, że np. w ostatnim przedwyborczym wydaniu Stanu Wyjątkowego jeszcze była wątpliwość, czy ta formacja w ogóle do Sejmu wejdzie. Wprowadzenie 65 posłów jest więc niezwykłym wynikiem.
Skąd taki rezultat? Trudno powiedzieć. Na pewno wystąpienie Szymona Hołowni w debacie w TVP mogło przyciągnąć część wyborców, zwłaszcza że na tle dźgających się Morawieckiego i Tuska wyszedł on na spokojnego centrystę i głos rozsądku. Ciekawą postacią jest również Kosiniak-Kamysz. Polityk, który miał być grabarzem PSL-u, okazał się genialnym strategiem. Oczywiście, nie zawsze podejmował rozważne decyzje (jak sojusz z Kukizem w poprzednich wyborach), ale zawsze słuszne ze strategicznego punktu widzenia.
Być może to właśnie centroprawicowe połączenie politycznego doświadczenia Kosiniaka-Kamysza i PSL-u, medialnych zdolności Hołowni, strachu przed kolejną kadencją Zjednoczonej Prawicy (który pompowano hasłem „albo Trzecia Droga albo trzecia kadencja PiSu”), a także powiewu świeżości, jaki poniekąd stanowiła Polska 2050, zaowocowało wspaniałym wynikiem.
Czy jednak faktycznie Trzecia Droga to powiew świeżości w polskiej polityce? PSL to najstarsza polska partia polityczna, która przerwała dwie wojny światowe, rządy sanacji i komunistów, a po 1989 była czterokrotnie u władzy (zawsze w koalicji). A Polska 2050 przypomina Platformę sprzed lat: konserwatywno-liberalną partię bez konkretów w sprawach światopoglądowych. Mam więc poczucie powrotu do 2007 r.
6.
Lewica ostatecznie osiągnęła dość słaby wynik, bo zaledwie 8,61% (spadek o blisko 4 pkt proc.). Jeszcze gorzej to wygląda z liczbą parlamentarzystów – 26 miejsc, czyli utrata aż 23 szabel. Powody do radości ma jednak Partia Razem, która zwiększyła stan posiadania o jeden mandat poselski i dwa senatorskie. Wyborcy pokazali żółtą kartkę Włodzimierzowi Czarzastemu, który w poniedziałek nie mógł być jeszcze pewny mandatu.
Lewicy nie sprzyjał system d’Hondta, Koalicja Obywatelska również podebrała jej wyborców. Mimo to, jak słusznie zauważył Czarzasty, po 18 latach lewica wraca do współrządzenia. Jest to dość spore osiągnięcie – rzadko kiedy partiom udaje się wrócić do parlamentu (nie potrafię sobie przypomnieć takiej sytuacji), a tym bardziej w ciągu 8 lat przejść z politycznego niebytu, jaki jest nieprzekroczenie progu w przypadku takiej partii jak SLD, do koalicji rządzącej. Powody do umiarkowanej radości bez wątpienia są, ale do euforii niespecjalnie. Zobaczymy, czy Lewicy uda się wyciągnąć nauczkę z tej sytuacji.
7.
Zaskoczeniem pozytywnym jest wynik Konfederacji – 7,16%. Wprawdzie zyskali 300 tysięcy nowych wyborców i jednocześnie 7 dodatkowych mandatów, jednak szersza perspektywa jest dla nich mało optymistyczna.
Formacja, która jeszcze w lipcu miała 15% w sondażach, w niedzielny wieczór nie mogła być wcale pewna przekroczenia progu. To najwięksi przegrani wyborów. I Bosak i Mentzen są tego świadomi.
Nieświadomi wydają się jednak wyborcy, którzy twierdzą, że ich formacja odniosła zwycięstwo, zwiększając swój stan posiadania w Sejmie.
Najciekawsze są jednak spory, jakie rozgorzały wewnątrz tego trójkąta (narodowcy, korwiniści i Braun). Jeszcze przed wyborami Wipler, jeden z liderów Konfederacji, oznajmił: „Korwin-Mikke został poproszony o niewypowiadanie się aż do wyborów”. Korwin posłuchał – ale zaraz po wyborach za pośrednictwem platformy X (dawnego Twittera) obwinił Bosaka i Mentzena za przegraną, twierdząc, że podstawowe atuty (czytaj: on i Grzegorz Braun) nie zostały wykorzystane. Niedługo potem został zawieszony w prawach członka partii.
8.
W Senacie demokratyczna opozycja umocniła stan posiadania. Odbiła aż 15 okręgów – a tym samym miejsc – PiS-owi. Mandat straciła m.in. Lidia Staroń, senatorka bezpartyjna, która okazyjnie wspierała większość sejmową, a mniejszość senacką. Pakt Senacki znokautował Zjednoczoną Prawicę.
9.
Klęska tego bizarnego plebiscytu, zwanego hucznie referendum, nie jest jednocześnie powodem do radości.
Aż 40% uprawnionych do głosowania dało się nabrać na wyborczą maskaradę partii rządzącej.
W porównaniu z wyborami i biorąc pod uwagę nakłady, jakie do dyspozycji miał rząd – referendum jest porażką, bez dwóch zdań.
10.
A co z rządem? Podejrzewam, że Andrzej Duda będzie robić wszystko, co możliwe, by przedłużyć agonię. Już teraz zarówno Kancelaria Prezydenta, jak i przedstawiciele obozu rządzącego mówią wprost, że na premiera zostanie desygnowany kandydat Zjednoczonej Prawicy – najprawdopodobniej Morawiecki. Nasz drogi prawie były premier znalazł się więc w trudnej sytuacji. Z jednej strony, jeśli ktoś inny zostałby namaszczony na premiera, sugerowałoby to, że popadł w niełaskę. Z drugiej – zostanie twarzą przegranej Partii, gdy nie otrzyma wotum zaufania (co jest niemal pewne).
Tu trzeba wyjaśnić, jak właściwie działa w Polsce powoływanie rządu. Dzieli się ono na tzw. trzy kroki konstytucyjne. W pierwszym („zasadniczym”) prezydent powierza misję sformowania rządu wybranemu kandydatowi. Konstytucja nie precyzuje, kto powinien nim zostać – głowa państwa ma (prawie) zupełną dowolność i na dobrą sprawę mógłby wyznaczyć nawet mnie.
W ciągu dwóch tygodni od pierwszego posiedzenia Sejmu wyznaczony premier powinien sformować rząd, który musi zostać zaprzysiężony przez prezydenta. Szef rządu ma kolejne 2 tygodnie na wygłoszenie expose, czyli programu nowego gabinetu z wnioskiem o wotum zaufania. Sejm większością bezwzględną (tzn. ponad połowy obecnych posłów) udziela wotum zaufania.
Jeśli tak się jednak nie stanie, wchodzimy w drugą („I rezerwową”) fazę powoływania rządu. Sejm ma kolejne 2 tygodnie na powołanie rządu (również bezwzględną większością) i tak powołany rząd zostaje zaprzysiężony przez prezydenta. Jeśli to się nie wydarzy, to wtedy mamy do czynienia z trzecim („II rezerwowym”) krokiem: jest zasadniczo tożsamy z pierwszym, tylko że wotum zaufania jest udzielane zwykłą większością głosów. A w wypadku, gdyby trzeci krok zawiódł – nowe wybory.
W ciągu ostatnich 26 lat, odkąd weszła w życie obecna Konstytucja, nie zdarzyło się, by stosowano drugi krok, nie mówiąc już o trzecim czy ponownych wyborach.
Tym razem po raz pierwszy możemy mieć do czynienia z powołaniem rządu przez Sejm. Opóźni to przejęcie władzy przez opozycję o dwa miesiące, biorąc pod uwagę, że pierwsze posiedzenie Sejmu musi zostać zwołane w ciągu 30 dni od wyborów.
Po raz pierwszy będziemy mieli tak szeroką koalicję – od centroprawicy do socjaldemokracji, w skład której wejdzie aż 8 różnych środowisk partyjnych. Jak już powstanie gabinet, premierem bez wątpienia będzie Donald Tusk, który po roku zwolni miejsce dla kogoś innego. Co będzie dalej? Jak podzielą się między sobą składowe nowej koalicji rządzącej? Czy będą w stanie się dogadywać przez całą kadencję? To już tylko czas pokaże.
Działania organizacji w latach 2022-2024 dofinansowane z Funduszy Norweskich w ramach Programu Aktywni Obywatele – Fundusz Regionalny.