Polskie tradycje społecznikowskie

anusz Korczak, Franciszek Stefczyk, Romuald Mielczarski
Janusz Korczak, Franciszek Stefczyk, Romuald Mielczarski, fot. CC BY 2.0 i domena publiczna

„Nie wolno zostawiać świata takim, jakim jest” – Janusz Korczak

Tradycje polskiego społecznikostwa sięgają daleko wstecz. Niezwykle trudno wyznaczyć, nawet w przybliżeniu, dokładny moment ich narodzin, tak samo jak niełatwo jest podać precyzyjną definicję społecznego działania. Już sam republikański ustrój I Rzeczpospolitej zawierał wyraźne elementy działania w imię interesu wspólnej, a więc pospolitej rzeczy. Z takim zamiarem społecznie, bo nikt za to nie płacił, sejmikowano, a w sytuacjach szczególnych zawiązywano konfederacje, czyli związki szlachty mające usprawnić działanie sejmu (konfederatów, w odróżnieniu od sejmu, nie obowiązywała zasada liberum veto) lub zrealizować konkretny plan polityczny. Już to rodzi pierwszą refleksję dotyczącą definicji celów społecznych. Wystarczy przywołać ostatnie konfederacje – barską i targowicką, by zrozumieć, że działanie dla dobra wspólnego może w praktyce oznaczać stawianie sobie celów zupełnie przeciwstawnych.

Po utracie przez Polskę własnej państwowości i przetoczeniu się przez kraj zawieruchy napoleońskiej, wyznacznikiem aktywności społecznej były dwa elementy: wciąż zachodzący proces demokratyzacji oraz fakt utraty niepodległości i braku państwa, które Polacy uznawaliby za własne. Trzeba jednak wspomnieć, że także w okresie napoleońskim i bezpośrednio przed i po utracie niepodległości pojawili się pierwsi społecznicy w nowoczesnym tego słowa znaczeniu, wśród których na czoło wysuwa się postać Stanisława Staszica.

Społecznym ruchem było w pewnym znaczeniu całe polskie Oświecenie. Staszic symbolizuje to, co będzie jednym z najważniejszych rysów polskiego społecznikostwa aż do czasów odzyskania niepodległości – zajmowanie się szeroko rozumianą oświatą i edukacją oraz tworzenie instytucji, które miałyby temu dziełu nadawać zorganizowany kształt. Innym znakiem rozpoznawczym polskich aktywistów było słowo, przede wszystkim pisane, Staszica Przestrogi dla Polski są aktualne do dziś.

Wielu społeczników i organizatorów funkcjonowało wśród działaczy gospodarczych Królestwa Kongresowego. Ich przedsięwzięcia to zarówno inicjatywy oddolne, jak i działanie w ramach piastowanych funkcji i urzędów. Sam Staszic kolejno funkcjonował w ruchu reformatorskim, którego największym osiągnięciem było uchwalenie Konstytucji 3 Maja, popierał powstanie kościuszkowskie, był organizatorem nauki, przemysłu, rolnictwa, a także prekursorem polskiej spółdzielczości. Pełnił najwyższe funkcje we władzach Księstwa Warszawskiego i Królestwa Kongresowego. Ten ostatni fakt naświetla kolejną istotną cechę polskich społeczników – dla wielu z nich najważniejsze było osiąganie konkretnych celów, a nie manifestacje za czy przede wszystkim przeciw władzy. Nie znaczy to, że gdy nadeszła godzina próby i szansa na odzyskanie niepodległości, nie stawali oni w szeregu z bronią w ręku. Jednak gdy uważali, że współpraca z zaborcą jest dla sprawy opłacalna, współpracowali, przynajmniej w pewnym zakresie.

Prawdopodobnie najbardziej znaczącym momentem kształtowania się nowoczesnego społeczeństwa obywatelskiego było powstanie styczniowe i sytuacja Polaków po jego tragicznym zakończeniu. Z jednej strony zniesienie pańszczyzny w największym zaborze zakończyło proces uwalniania większości polskiego społeczeństwa ze stanu zbliżonego do niewolnictwa, natomiast z drugiej wielu przedstawicieli dominującego pod względem politycznym, gospodarczym i kulturowym stanu szlacheckiego traciło dotychczasowe źródła utrzymania i znajdowało się w sytuacji obywateli zdanych jedynie na utrzymanie z pracy rąk własnych i umysłu. Wreszcie, rozwijający się żywiołowo XIX-wieczny kapitalizm sprawiał, że unieruchomione przez wieki na wsiach masy ludności chłopskiej, zaczynały być „mobilne” i wędrowały do miast poszukując lepszego życia, a czasem po prostu szans na przeżycie. Zniesienie pańszczyzny oznaczało bowiem koniec nędznego, ale jednak minimalnego zabezpieczenia biologicznej wegetacji.

To właśnie wtedy formuje się polska inteligencja, a społecznikostwo, czyli zaangażowanie w działanie dla dobra wspólnego, staje się nieodłącznym elementem jej etosu. Być może jest to daleki refleks dawnej Rzeczpospolitej, w której szlachta uważała udział w życiu publicznym za przywilej, ale i nierozerwalny pierwiastek swego wzorca postępowania. Zaangażowanie w podobne działania często miało odmienne podstawy ideowe.

Dobrą ilustracją tego zjawiska jest tworzenie polskiej spółdzielczości – jednego z najbardziej charakterystycznych pól działania społeczników. Aktywni w jej tworzeniu byli zarówno księża i ludzie o orientacji (stosując dzisiejsze kryteria) prawicowej czy konserwatywnej, dla których spółdzielnie były sposobem na podniesienie narodu pod względem cywilizacyjnym i moralnym, jak i osoby upatrujące w spółdzielczości element zmiany ustroju kapitalistycznego na humanistyczny socjalizm.

Dla tej pierwszej orientacji charakterystyczne są takie postacie, jak ksiądz i późniejszy biskup Stanisław Adamski – założyciel kilkuset stowarzyszeń oświatowych, a także Franciszek Stefczyk – działający w Galicji inicjator ruchu spółdzielczego w zaborze pruskim, twórca systemu spółdzielczych kas oszczędnościowo-pożyczkowych wzorowanych na kasach tworzonych przez F. W. Reiffeisena w Niemczech. Na tych samych obszarach działania, oświacie z jednej, a finansach i gospodarce z drugiej, skupiał się w Wielkopolsce ksiądz Piotr Wawrzyniak. W tej samej prowincji ksiądz Bliziński stworzył we wsi Lisków swego rodzaju idealną społeczność, w której zbudował wraz z parafianami niemal od zera instytucje oświaty, kultury, a przede wszystkim spółdzielczej gospodarki i finansów. Natomiast w Małopolsce działał w tych samych dziedzinach ksiądz Stojałowski.

W zaborze rosyjskim działalność społecznikowska koncentrowała się na podobnych zagadnieniach, jednak częściej niż w Galicji czy Wielkopolsce jej inspiracje miały źródło w nowoczesnych ideologiach, takich jak socjalizm, syndykalizm, anarchizm. Wystarczy wspomnieć w tym kontekście Edwarda Abramowskiego, Stanisława Wojciechowskiego czy Romualda Mielczarskiego. Był to jednak socjalizm szczególny, nasycony niezwykle intensywnym patriotyzmem, a także przekonaniem o konieczności łączenia postępu cywilizacyjnego i politycznego z moralnym.

Z dzisiejszego punktu widzenia interesująca jest również historia ochrony przyrody w Polsce. Jej początków można dopatrzyć się nawet we wprowadzaniu ograniczeń polowań czy wyrębu lasów przez kolejnych polskich królów. W XIX wieku były to działania władz Galicji, dotyczące ochrony fauny w Tatrach, ale natychmiast pojawiły się też inicjatywy oddolne, które doprowadziły do powstania w roku 1873 najpierw galicyjskiego, a następnie ogólnopolskiego Towarzystwa Tatrzańskiego.

Wśród jego założycieli znalazł się kolejny ksiądz-społecznik, niezwykle zasłużony dla Tatr i Zakopanego, Józef Stolarczyk. Natomiast postacią symboliczną dla społecznej ochrony przyrody i polskiego wkładu w nowoczesne myślenie o niej jest Jan Gwalbert Pawlikowski.

Społecznikostwo, czyli polityka ponad podziałami?

Syntetyczny obraz tych wszystkich dążeń dał w swoich powieściach i publicystyce Stefan Żeromski, nie tylko wielki pisarz, ale i działacz społeczny. To jego pomysłem jest najmocniej chyba kojarzona ze spółdzielczością w Polsce nazwa „Społem” – taki tytuł nosił powołany w 1906 roku w celu popularyzowania idei spółdzielczości dwutygodnik, którego Żeromski był współtwórcą.

W szkicu Snobizm i postęp wydanym w 1923 roku, przedstawił wizję tego, o co walczyły pokolenia polskich społeczników, bez względu na to, z jaką opcją polityczną czy ideologiczną (a te bywały krańcowo różne) związani byli poszczególni działacze: „Błogosławiony jest postęp nieustanny, nieustępliwy przed niczym, dokładny, ściśle świadomy swego rozwoju i biegu, postęp, który się zaczął w naszej ojczyźnie z chwilą wyzwolenia jej z obcej niewoli! Mało go jeszcze, jak mało szczerego złota w skarbcu polskim. Ale się z dnia na dzień powiększa jako i złoto. Postęp nie może się zamknąć w żadnej doktrynie, wyrywa się z objęć każdej, szukając w swych przemianach formy coraz doskonalszej, a zużywszy poprzednią, przeistacza się w inną, bardziej zbliżoną do wzorca wyśnionego. Nie może się zmieścić w szrankach żadnej politycznej czy społecznej partii, gdyż jego zadanie polega na przekształcaniu człowieka, skrępowanego powrozami doczesności na ducha wolnego, syna bożego i brata synów bożych. Nie może się zamknąć w granicach jednej warstwy społecznej, jednej kasty i jakiegokolwiek zespołu – nie poprzestaje na jednym narodzie, lecz narody ościenne, które w dziejowym zazębieniu się o naród polski, w granicach Rzeczypospolitej zostały, obejmuje w jedno pospólne pracowisko. Nikogo nie spycha w dół, nikogo nie strąca do ciemnicy, nalanej krwią ofiar, wszystkim naściężaj otwiera ten sam ustrój, zagarnia w kluby tego samego rozwoju, który zdąża w kierunku najlepszego stanu posiadania. Postęp ma własność światła, biegnącego w dal wiekuiście i ma naturę linii prostej, która w swym niepowstrzymanym rzucie naprzód nigdy i nigdzie nie ma końca. Etapami jego drogi są – praca wspólna w jasności dnia, dźwiganie wszystkiego ku dobremu, poświęcenie dla dobra braci, ofiara za siebie i bohaterstwo…”[1]. W tym fragmencie, jak w soczewce, widać optymistyczną, charakterystyczną dla lewicowo zorientowanej inteligencji wizję biegu dziejów, noszącą ślady wiary XIX-wiecznych pozytywistów, a nawet XVIII-wiecznych prekursorów Oświecenia.

Jeśli jednak wsłuchać się dokładniej w głos nie tylko wspominanych księży społeczników, ale i polskich biskupów, dostrzec można, jak niewiele różnili się od swoich lewicowych odpowiedników: „Ludzie, przejęci ideą sprawiedliwości, nie mogą patrzeć obojętnym okiem na taki stan rzeczy, dlatego łączą się, zrzeszają, aby zwalczać zło wspólnymi siłami we wspólnej akcji. Taką właśnie akcją jest Demokracja Chrześcijańska. Nazywa się demokracją dlatego, że obejmuje wszystkich ludzi, dla wszystkich pracuje, dla wszystkich żąda sprawiedliwości. Ponieważ zaś sprawiedliwości tej najbardziej jest pozbawiony lud, klasy pracujące, przeto najpierw dla ludu i z ludem należy dążyć do reform społecznych. Zaznaczamy, że demokracja nie jest opieką nad ludem, lecz idzie razem z ludem, uświadamia go, walczy razem z nim i chce przez lud wywalczyć dla ludu słuszne prawa i odpowiednie warunki życia. Demokracja nazywa się Chrześcijańską dlatego, że wypływa z ducha nauki Chrystusowej i opiera się na zasadach etyki Chrystusowej”[2]. To cytat z zasad Chrześcijańskiej Demokracji opublikowanych przez Komisję Pracy Społecznej episkopatu w roku 1906. Jak dodaje badacz dziejów katolicyzmu społecznego: „zastrzegano jednak przy okazji, iż niewłaściwym byłoby postrzeganie jej [Chrześcijańskiej Demokracji – O.S.] jako akcji religijnej, jest bowiem pracą społeczną. Stara się ona przede wszystkim, aby zapanowała idea sprawiedliwości w stosunkach społecznych, występuje w imię ideałów i haseł ogólnoludzkich i pracuje dla całej ludzkości”[3]. Podobnie fałszywe byłoby z drugiej strony upolitycznianie całej akcji, w związku z tym podkreślano, że „Demokracja Chrześcijańska wyklucza ze swego programu politykę i nie służy żadnym partiom i żadnym celom politycznym”[4].

Bardzo podobne tony można także odnaleźć w wypowiedziach działaczy związanych politycznie z różnymi nurtami ruchu ludowego. Jeżeli zaś dodać, że wspomniany pionier polskiej ekologii Jan Gwalbert Pawlikowski związany był silnie z Narodową Demokracją, to widać, że społecznikostwo czasów zaborów bez względu na ideowy fundament, na jakim stało u progu odrodzonej Rzeczpospolitej, bez względu na barwy polityczne, znacznie więcej łączyło niż dzieliło.

„Naszą największą spółdzielnią jest – Państwo” – Franciszek Stefczyk

Trudno jednoznacznie ocenić wszystkie efekty działań polskich społeczników okresu zaborów. Nie ulega wątpliwości, że w chwili odzyskania suwerenności nadal istniały w naszym społeczeństwie ogromne obszary nędzy i cywilizacyjnego zapóźnienia, jak choćby oceniany na ponad 30 proc. poziom analfabetyzmu, z którym startowaliśmy do niepodległego bytu. Fakt ogromnego ilościowego zróżnicowania tego zjawiska w poszczególnych zaborach pokazuje, że stosunkowo niewiele zależało w tej dziedzinie od samych Polaków, więcej od kultury krajów zaborczych (w zaborze rosyjskim analfabetyzm dochodził do prawie 60 proc., w zaborze pruskim nie przekraczał 5 proc.). W konsekwencji trudno było oczekiwać, by niepiśmienni chłopi na Polesiu byli w stanie działać tak, jak ich rodacy w Wielkopolsce czy na Śląsku.

Istnieje jednak inna miara sukcesu polskich społeczników drugiej polowy XIX i początku XX wieku. Jest nią bez wątpienia ustawodawstwo i ustrój, jaki Polacy przyjęli po odzyskaniu niepodległości. Ówczesne normy prawne w zakresie praw pracowniczych, reformy rolnej, ochrony lokatorów, oświaty, praw wyborczych, ale także spółdzielczości, a w latach 30. również ochrony przyrody, wyprzedzały większość państw europejskich i reprezentowały sobą to, co najlepsze w historii szeroko rozumianego postępu.

Wielu działaczy społecznych poprzedniej doby objęło stanowiska państwowe: Franciszek Stefczyk organizował Bank Rolny i prezesował Głównemu Urzędowi Ziemskiemu mającemu realizować reformę rolną, zasłużony dla spółdzielczości Stanisław Wojciechowski został najpierw szefem resortu spraw wewnętrznych, a następnie pełnił urząd Prezydenta Rzeczpospolitej. Wielu innych zdobyło mandaty poselskie z najróżniejszych partii. Posłami zostali m.in. twórca Liskowa – ksiądz Bliziński (z ramienia zbliżonego do endecji Narodowego Zjednoczenia Ludowego) czy Stefania Kosmowska, która została jedną z pierwszych polskich posłanek z silnie lewicującego PSL „Wyzwolenie”. Inni kontynuowali swoją działalność jako działacze oświatowi, np. Janusz Korczak, który po odbyciu służby wojskowej powrócił do pracy z dziećmi, czy spółdzielczy – Romuald Mielczarski najpierw odrzucał propozycje kolejnych tek ministerialnych, by przyjąć wybór do Komitetu Centralnego Międzynarodowego Związku Spółdzielczego.

Działamy bez cenzury. Nie puszczamy reklam, nie pobieramy opłat za teksty. Potrzebujemy Twojego wsparcia. Dorzuć się do mediów obywatelskich.

Przed całą generacją, której dane było zobaczyć spełnienie swoich marzeń o niepodległej, stanęło nie tylko pytanie o to, co robić, ale także konieczność zdefiniowania swojego miejsca w powojennej rzeczywistości. O ile bowiem poprzednia epoka stawiała przed nimi stosunkowo jasną linię podziału na „my” i „oni” (przy czym do „onych” zaliczały się, przynajmniej w dwóch zaborach, także instytucje państwowe), tak teraz państwo było własne, demokratyczne i to, co polscy społecznicy robili dotychczas rzucając na szalę swoje życie osobiste i zawodowe, teraz instytucje rządowe mogły realizować przy pomocy środków skuteczniejszych, a dawnych społeczników wprzęgnąć w realizację „budowy szklanych domów”. Jednak już sama powieść, z której pochodzi ta metafora, czyli Przedwiośnie cytowanego kilkakrotnie Stefana Żeromskiego, była wyrazem gorzkiego rozczarowania nową rzeczywistością. A przecież nie znał on jeszcze rzeczywistości Berezy Kartuskiej, Brześcia czy znaczącego stępienia ostrza tak zasadniczej ustawy, jak ta mówiąca o reformie rolnej, co nastąpiło pod presją polskiego ziemiaństwa w 1925 roku. Nie po raz ostatni w dziejach państw europejskich okazało się, że bliskość Armii Czerwonej (chodzi w tym wypadku o lipiec 1920 roku) sprzyja prospołecznym posunięciom, jednak w sytuacji, gdy niebezpieczeństwo zostaje oddalone, bardziej popularna staje się znowu wiara „w święte prawo własności”.

Sytuacja polskich inteligentów-społeczników u progu II Rzeczpospolitej była podobna do tej, jaka stała się udziałem polskiej opozycji demokratycznej w roku 1989. Wydawało się, że wystarczy zabrać się do pracy, by zrealizować marzenia.

Franciszek Stefczyk, który początkowo pełnił ważne funkcje polityczne, szybko zraził się do polityki reprezentowanej przez partie głównego nurtu. Najpierw upadł rząd Paderewskiego, który osobiście darzył Stefczyka ogromnym zaufaniem, potem on sam wystąpił z PSL i próbował samodzielnie tworzyć partię – Stronnictwo Katolicko-Ludowe. Jej program charakteryzuje Bohdan Cywiński: „[…] głosi ochronę prawa własności, ale równocześnie potrzebę jego ograniczenia w przypadku, gdyby mogło ono godzić w społeczne dobro wspólne. Słowa te uwydatniają znaczenie ruchu spółdzielczego, a równocześnie palącą potrzebę wprowadzenia nowej waluty dla zapobiegania ubożeniu mas ludności. Do tego z kolei konieczny jest silny i energiczny rząd, zdolny do zaprowadzenia w kraju polityki powszechnej oszczędności. Spoiwem programu jest zasada moralnej odpowiedzialności ogółu obywateli za politykę, która nie może poddawać się dążeniom „międzynarodowych czcicieli złotego cielca”[5]. Dalej autor Rodowodów niepokornych pisze: „Generalne przesłanie tego programu, które dziś skłonni jesteśmy oceniać jako zbieżne z postulatami współczesnej chrześcijańskiej nauki społecznej, w roku 1922 brzmiało inaczej, było nowatorskie i obrazoburcze, zbyt lewicowe dla katolickiej konserwy, a zbyt solidarystyczne dla ludowców i wszelkiej socjalnej lewicy. Stronnictwo Katolicko-Ludowe przegrało z kretesem, a Stefczyk razem z nim. Autorytetom moralnym rzadko szczęści się w polityce – uczciwych się chwali, ale się na nich nie głosuje”[6]. Zrażony do polityki twórca kas, które dzisiaj znowu noszą jego nazwisko, ostatnie lata życia spędził pracując na rzecz polskiej spółdzielczości. Janusz Korczak, choć podobnego zderzenia z polityką nie przeżył, także musiał odczuwać, jeśli nie gorycz, to rozczarowanie nową rzeczywistością. Jak pisał Andrzej Mencwel: „Co takiego się właściwie stało? Rozproszyła się, świadoma czy nieświadoma wiara we współbieżność osobistego wysiłku i społecznych przemian. Każdy z nas, do pewnego czasu przynajmniej, żyje taką wiarą: w życzliwość opatrzności, rozumność historii, pomyślne koniunkcje gwiazd. W dwudziestoleciu Korczak traci tę wiarę dzień za dniem: trzeba usługiwać na dobroczynnych balach żydowskim bankierom, na rogu Krochmalnej ktoś maluje wezwania: Żydzi do getta; byli wychowankowie, młodzi komuniści, nazywają »wychowawcę wychowawców«, wrogiem ludu; ziemia drży. Ziemia drży wokół Korczaka i coraz mniej ma jej pod stopami. Ale to drżenie ziemi powodujące narastający smutek, gorzką melancholię, przyśpiesza też wyzbycie się złudzeń, krystalizację postawy: (nic nikomu nie jest dane). Tu każdy od nowa i tylko dla siebie jedynego. Trzeba nieugięcie wykuwać »prawidła życia«, trzeba zmierzyć się »sam na sam z bogiem«”[7]. Okazuje się więc, że heroizm, którego wymagał od swoich bohaterów Żeromski, pisząc o ich zmaganiach na rzecz uczynienia świata lepszym, nic nie stracił na aktualności, pomimo odzyskania niepodległości i powstałego na fali powszechnego entuzjazmu postępowego ustawodawstwa uchwalonego w momencie jej nadejścia. Wraz z ograniczeniami demokracji, nadchodzącym światowym kryzysem gospodarczym i rodzącym się poczuciem grozy w przededniu II wojny światowej, nastroje takie, jak przedstawiane powyżej, narastały.

Jednakże polskie społecznikostwo w II Rzeczpospolitej nie zamarło. Szczególne uznanie muszą budzić osiągnięcia międzywojennej spółdzielczości – zarówno kas oszczędnościowo-pożyczkowych, spółdzielni spożywców, jak i raczkujących spółdzielni produkcyjnych. W połowie lat 30. ilość spółdzielni zrzeszonych w związku spożywców Społem przekroczyła tysiąc, a liczba członków szła w setki tysięcy.

Zrzeszały one głównie przedstawicieli warstw robotniczych i chłopskich, co, biorąc pod uwagę, że spółdzielczość oprócz zadań czysto ekonomicznych stawiała w Polsce zawsze wyraźne cele kulturowe, cywilizacyjne i moralne, miało niebagatelne znaczenie z punktu widzenia włączania historycznie i ekonomicznie upośledzonych warstw do społeczeństwa obywatelskiego. Do około 3,5 tys. przedwojennych kas Stefczyka należało 1,5 miliona ludzi. W annałach spółdzielczości na zawsze zapiszą się osiągnięcia Warszawskiej Spółdzielni Mieszkaniowej, której wzorcowe osiedla nie tylko pozwoliły kilku tysiącom rodzin zamieszkać w godziwych warunkach, ale stworzyły dla nich całościowe ramy godnego życia; ze wspólną przestrzenią publiczną, organizacją życia kulturalnego, opieką nad dziećmi itp. Nie zabrakło w dwudziestoleciu międzywojennym sporów w nowoczesnym znaczeniu ekologicznych, z których najgłośniejszy był ten dotyczący budowy kolejki na Kasprowy Wierch. Warto tylko w tym miejscu przypomnieć, że do dymisji podała się wtedy cała ówczesna Państwowa Rada Ochrony Przyrody, a ponad 90 organizacji społecznych i naukowych protestowało przeciwko budowie.

Polacy w II Rzeczpospolitej zrzeszali się chętnie, a powstające stowarzyszenia prezentowały niezwykle barwną paletę społecznej aktywności. Skupiały dziesiątki, a nawet setki tysięcy członków, autentycznych społeczników i wolontariuszy, którzy nie znali jeszcze pojęcia grantu i nie wyobrażali sobie, że organizacja może składać się de facto z kilku osób i opierać na dotacjach państwa czy innych instytucji. Nie oznacza to jednak, że organizacje nie otrzymywały czasem wsparcia ze strony państwa.

Już w dwudziestoleciu pojawił się problem ceny za poparcie, które wraz z odchodzeniem od demokracji coraz bardziej było zależne od tego, jak dana organizacja ustosunkowywała się do władzy i państwa. Po maju 1926 roku, a szczególnie po 1930 wiele z nich borykało się z konfiskatami, nękaniem przez policję czy organy skarbowe. Ale także wobec wzrastających represji obywatele pozostali nieugięci, znów się zrzeszali, zakładając w 1921 roku Ligę Obrony Praw Człowieka i Obywatela, która okazała się niezwykle przydatna, gdy nadeszły czasy Brześcia i Berezy Kartuskiej.

Tak samo jak kiedyś, kiedy dzieci biedoty nie było stać na chodzenie do szkół elementarnych, tak w dwudziestoleciu, kiedy studia były miejscem w większości zastrzeżonym dla elity, powstawały niezależne instytucje mające temu przeciwdziałać: Uniwersytety Ludowe tworzone przez działaczy ruchu ludowego (np. Ignacy Solarz), Towarzystwo Uniwersytetu Robotniczego TUR tworzone w miastach przez działaczy PPS, Organizacje Młodzieży Towarzystwa Uniwersytetu Robotniczego OMTUR, czerwone harcerstwo i wiele innych. Ośrodki katolickie również mogą pochwalić się o dokonaniami organizatorskimi – powstało wtedy elitarne „kółko” wybitnych społeczników i intelektualistów zgromadzone wokół Lasek i tworzonego tam ośrodka dla ociemniałych, warto też wspomnieć niesamowity rozmach inicjatywy Akcji Katolickiej, Harcerstwa Rzeczpospolitej czy działalność ojca Maksymiliana Kolbe w ośrodku niepokalanowskim.

Wraz z odzyskaniem niepodległości pojawiły się zupełnie inne środki osiągania ogólnospołecznych celów. Zaistniały autentycznie wolne media, co w technicznej rzeczywistości międzywojnia oznaczało przede wszystkim prasę, w mniejszym zaś stopniu dotyczyło uruchomionego w 1926 roku Polskiego Radia.

Debaty obywatelskie odbywały się przede wszystkim na łamach prasy i czasopism, które w większości miały wyraźnie określone barwy polityczno-ideowe. W zestawieniu Ministerstwa Spraw Wewnętrznych z 1924 roku figurowało 261 pism politycznych i ogólnoinformacyjnych oraz, w zależności od okresu, od kilkudziesięciu do ponad stu czasopism społeczno-kulturalnych i literackich. Porównując temperaturę ówczesnych sporów, mnogość punktów widzenia, śmiałość myślenia do tych z czasów współczesnych, wywołuje ona imponujące wrażenie.

Prasa była też miejscem na zaangażowane społecznie reportaże. Nie tak dawno ukazały się zbiory publicystyki związanego z wileńskim „Słowem” Józefa Mackiewicza, które redagował jego bardziej znany brat – Stanisław Cat Mackiewicz. Jednak to Józef po latach okazał się w swoim pozornie przyziemnym patrzeniu na ówczesną Polskę bardziej ponadczasowy. Czytając jego reportaże dotyczące buntu chłopów, którym władza usiłowała odebrać zwyczajowe prawa do połowów w jeziorze Narocz, czy relacje rozmów z rolnikami, których wywłaszczano z ziemi przeznaczonej pod budowę infrastruktury komunikacyjnej, ma się wrażenie ogromnego podobieństwa z czasami współczesnymi, gdy podobne procesy dotykają rolników wywłaszczanych z powodu budowy autostrad albo zagrożonych wydobyciem gazu łupkowego. Mackiewicz piszący z pozycji konserwatywnej okazał się też niezwykle nowoczesny, dzisiaj powiedzielibyśmy ekologiczny, wypowiadając się na temat utworzenia obszarów chronionych w Puszczy Białowieskiej i Rudnickiej. W odróżnieniu od kojarzonych z Warszawą postępowych inteligentów jego publicystyka, jak i powstałe w późniejszych latach wspaniałe powieści, przesycone są głębokim egzystencjalnym pesymizmem. Nie ma w jego twórczości egzaltacji, romantyzmu inteligentów postępowych, które nieobce były choćby Żeromskiemu. A jednak, co może paradoksalne, także on cicho wskazywał na tę samą postawę, do której doszedł Korczak: „mnie się zdaje, czasami, że każdy człowiek, wiesz, to jest tylko na jednej służbie, na służbie mianowicie samego siebie”[8] – mówili nie społecznicy, ale młodzi ochotnicy walczący z bronią w ręku z bolszewicką nawałą w 1920 roku. Była to surowa odmiana heroizmu, oparta nie na ideowych złudzeniach, czy wierze w prawa dziejowe, ale na poczuciu osobistej odpowiedzialności przed samym sobą za ślad, jaki po każdym z nas zostanie na ziemi.

W dzisiejszych czasach, kiedy po tragicznych doświadczeniach XX wieku wielkie narracje nie mają szans, by bez sporej dozy samooszukiwania się dostarczyć inspiracji współczesnym społecznikom, taki radykalny sceptycyzm i walka o zmianę świata na lepszy w imię racji najbardziej fundamentalnych czy estetycznych wydaje się jedyną podstawą, która może oprzeć się wszechobejmującemu relatywizmowi i zabijającej wszelką żarliwość pobłażliwej ironii. Współczesny społecznik, mimo innych warunków pracy, ale nie mniej bolesnego poczucia osamotnienia i beznadziei, mógłby tak samo, jak Korczak, powieściowi bohaterowie Żeromskiego i  wielu innych, na pytania: „Dlaczego? Po co?” odpowiedzieć: „Mimo wszystko”.

Tekst pochodzi z publikacji


Przypisy:

[1] S. Żeromski, Snobizm i postęp, Kraków 2003, s. 201.
[2] Cyt. za: R. Bender, Społeczne inicjatywy chrześcijańskie w Królestwie Polskim 1905 – 1918, Lublin 1978, s. 66.
[3] R. Łętocha, O dobro wspólne. Szkice z katolicyzmu społecznego, Kraków 2010.
[4] Ibidem
[5] B. Cywiński, Idzie o dobro wspólne. Opowieść o Franciszku Stefczyku, Sopot 2004, s.103.
[6] Ibidem.
[7] A. Mencwel, Etos lewicy. Esej o narodzinach kulturalizmu polskiego. Warszawa 1990, s. 347. Zob. także: Z. Gilead, Ziemia drży, [w:] Wspomnienia o Januszu Korczaku, wybór i oprac. L. Barszczewska, B. Milewicz, Warszawa 1981.
[8] J. Mackiewicz, Lewa wolna, Londyn 1965, s. 68.

Sprawdź inne artykuły z tego wydania tygodnika:

Nr 109 / (5) 2022

Przejdź do archiwum tekstów na temat:

# Społeczeństwo i kultura

Być może zainteresują Cię również:

Grupa INSPRO
OWES Instytutu

Szkolenie: Innowacje w pozyskiwaniu funduszy dla ngo. Zapraszamy!

By tworzyć stabilne budżety, liderzy ngo muszą zmienić sposób myślenia strategicznego i działania operacyjnego. Muszą szukać synergii pomiędzy 5 źródłami pozyskiwania funduszy. Nie wystarczy dobre serce. Nie wystarczą konkursy grantowe lub 1%. Nie wystarczą darczyńcy indywidualni. CZAS NA ROZWÓJ. CZAS NA SYNERGIĘ. CZAS NA WYGRANĄ! Centrum KLUCZ oraz Grupa INSPRO Sp. z o. o. zapraszają na praktyczne, 2-dniowe warsztaty o pozyskiwaniu  funduszy dla ngo.