Felieton

Potęga ciszy

cisza
Obraz Ernie A. Stephens z Pixabay

Czym tak naprawdę jest nasze życie? Do czego dążymy? Im człowiek starszy, tym wydaje mu się, że czas przyspiesza, że ma go coraz mniej na realizację obowiązków, których wcale nie ubywa. Czy jest w tym biegu w ogóle jakikolwiek sens? Co nam daje ten owczy pęd za doskonałością, za spełnieniem, które każdy z nas definiuje zgoła odmiennie? Gdy zbliżać się będzie kres naszego ziemskiego życia wszystkie rzeczy, wszystkie dobra materialne, które zgromadziliśmy, pozostaną bez właściciela. Nie zabierzemy ich „na tamtą stronę”. O co więc tyle zachodu?

Wtłoczeni w trybiki wielkiej machiny postępu technologicznego, globalizacji, uwarunkowań społecznych jesteśmy zmuszeni do uczestnictwa w tym „wyścigu szczurów”. Dobrnięcie do mety rzadko kiedy daje pełnię satysfakcji. Mimo to ciągle gdzieś pędzimy, coś załatwiamy, dochowujemy terminów, zapominając często o nas samych, zapominając, że życie jest jedno. Drugiej szansy nie dostaniemy. Badania na temat pracoholizmu Polaków[1] pokazują, że duży odsetek z nas ma problem z wyznaczeniem wyraźnej granicy między czasem pracy a czasem wolnym. Często zdarza się, że problemy służbowe, niedokończone zadania przynosimy do domu. Ingerujemy w naszą przestrzeń prywatną, w nasze prawo do efektywnie spędzonego czasu wolnego.

Człowiek najwięcej błędów popełnia wcale nie z niedbalstwa czy nieuwagi, ale właśnie z przemęczenia. Mamy trudności z wyznaczaniem granic i jest to coraz poważniejszy problem. Tym bardziej widoczny obecnie, w dobie zdobywającej w zawrotnym tempie coraz to większą popularność pracy zdalnej. Obowiązki służbowe wykonujemy w domu. Często chwalimy sobie tę elastyczność. Prędzej czy później dochodzi jednak do momentu, gdy już sami przed sobą nie umiemy odpowiedzieć na pytanie: czy my jeszcze pracujemy, czy już odpoczywamy?

Nieumiejętność odmowy, przyjmowanie na siebie coraz większej ilości obowiązków może prowadzić do wypalenia zawodowego. Powtarzalność wykonywanych czynności, brak perspektyw na rozwój osobisty podlany sosem ciągłych narzekań przełożonych, z biegiem czasu spowoduje, że taka „potrawa” okaże się niestrawna. W końcu kto by chciał jeść na  obiad schabowego z ziemniakami i tartą marchwią siedem dni w tygodniu?

Często jesteśmy przekonani, że wszystko wiemy najlepiej. Nie dopuszczamy myśli o delegowaniu zadań na współpracowników, bo uważamy, że to nic nie da. Obawiamy się wręcz, że doprowadzi to do niezrealizowania zadania zgodnie z nakreślonymi wymogami, do nieosiągnięcia celu. Obojętne czy pogląd ten odnieść do organizacji pozarządowych, czy przedsiębiorstw komercyjnych, nie mogą się one opierać na jednej osobie – Prezesie, Dyrektorze czy innym Kierowniku zarządzającym. Prędzej czy później ucierpi na tym zarówno organizacja, jak i osoba nią zarządzająca. Dlaczego?
Bo wszyscy pędzimy, bo świat pędzi, a my jesteśmy chomikiem, który przebiera niezdarnie łapkami, myśląc, że w końcu wespnie się na szczyt kołowrotka. Uwierzcie mi, to tak nie działa. Nawet najlepiej wytrenowany maratończyk musi się kiedyś zatrzymać, by nabrać powietrza, dać się zregenerować płucom.

Ciągły pęd to droga donikąd. Pełna zgoda, że życia nie da się „spauzować”. Nie wynaleziono dotychczas magicznego przycisku, dzięki któremu – tak jak w Matriksie – zatrzymamy wszystko wokół, będziemy oglądać na zwolnionych obrotach. Świat jest, niestety, pod tym względem wyjątkowo brutalny.

Kluczem do osiągnięcia równowagi wcale nie jest ciągłe „gonienie króliczka”. Sztuką jest umiejętne robienie „przystanków”, wiedza, kiedy zwolnić. Jeśli chcemy cały czas pozostawać w grze, musimy nauczyć się sami sobie wyznaczać granice. Kosztem jest nasze zdrowie. Nie da się ponownie załadować misji: „życie”. Jesteśmy tu i teraz. Rzeczywistość wokół nas może się zmieniać, a my musimy się umieć dostosować. Jeśli tę umiejętność tracimy, pojawiają się objawy chorobowe, podupadamy na zdrowiu, cierpi na tym nasza efektywność. Dlatego, oprócz twardego stawiania granic powinniśmy systematycznie robić sobie tzw. przegląd zdrowotny, by wiedzieć, czy nasze wnętrze poprawnie funkcjonuje. Najważniejsza i nierzadko niedoceniana, nad czym ubolewam, jest umiejętność regeneracji. Mam tu na myśli odpoczynek, umiejętność zwolnienia, czy jak to ujęła dr Katarzyna Czyż w jednej ze swoich książek – sztuka odpuszczania[2].

Dochodzimy do kluczowej kwestii tj. planowania odpoczynku. Jak zapewne zauważyliście na początku tego tekstu, obok słowa „odpoczynek” pojawiło się jeszcze jedno bardzo ważne – efektywność.

Jest wiele czynników, które wpływają na przyspieszenie mechanizmów otaczającego nas świata, jednocześnie utrudniając regenerację organizmu. Technologie są jednym z głównych, acz niejedynych winowajców. Żyjemy w epoce ciągłego dostępu do internetu. Zewsząd, w trybie ciągłym jesteśmy atakowani niekończącym się strumieniem informacji. Dostęp do tego, co oferuje cyfrowy świat mamy na wyciągnięcie palca. W dużej mierze przyczyniło się do tego upowszechnienie telefonów komórkowych z nielimitowanym dostępem do internetu. Żyjemy w ciągłym szumie informacyjnym, mając coraz większe trudności z odróżnieniem prawdy od fałszu.

Oprócz smartfonów, na co dzień nieprzebrany strumień informacji sączy nam się z radia czy ekranu telewizora. Często spotykam się, zarówno w mojej rodzinie, jak i u znajomych ze zjawiskiem włączania, czy to radia, czy telewizji tak po prostu, by grało, by wypełniało pustkę w tle.

Jak zatem w tym zgiełku odpoczywać i robić to efektywnie? Sztuką jest wspomniane już stopniowe zwolnienie biegu, w którym na co dzień się znajdujemy – przejście ze sprintu do truchtu, aż do całkowitego zatrzymania. Co byście powiedzieli na sprezentowanie sobie czasu dla siebie, takiego prawdziwie dla Was, bez żadnych cyfrowych rozpraszaczy, bez smartfonów, tabletów, laptopów w zasięgu wzroku itp.? Bylibyście w stanie odłączyć swoją „technologiczną wtyczkę”, wylogować się z systemu? Mielibyście w sobie na tyle odwagi, by wystąpić wbrew codziennym przyzwyczajeniom?

Co prawda jeszcze nie jesteśmy na takim etapie zaawansowania technologicznego, jaki zaprezentował James Cameron w słynnej serii filmów o terminatorze – cyborgu w ludzkiej powłoce, ale faktem jest, że człowiek również, tak jak komputer,  potrzebuje resetu, wewnętrznego oczyszczenia.

Teraz zadam Wam pytanie i chciałbym, byście sobie na nie szczerze odpowiedzieli. Bylibyście skłonni podarować sobie godzinkę czasu tylko dla siebie, w całkowitej samotności? Bylibyście skłonni zmierzyć się z ogarniającą ciszą? Ilu z Was próbowało?

Niedawno sam na sobie zacząłem ćwiczyć tę metodę. Przekonałem się z dużą mocą, jak wielka siła drzemie w ciszy. Moment, gdy przez dłuższy czas jest się w pełni skupionym na sobie, na swoim wnętrzu jest nie do opisania. Liczymy się tylko my i nasze myśli. Jest to uczucie, które w zależności od naszych przyzwyczajeń i przekonań może być wzmocnione medytacją, czy intymną modlitwą. Jest to stan duchowo orzeźwiający, wręcz poruszający. Uczę się odkrywać ciszę na nowo, kontemplować ten niewiarygodny stan zawieszenia, quasi zatrzymania w miejscu i czasie.

Jest takie bardzo mądre powiedzenie, że „cisza to najpiękniejsza muzyka”. Niestety rzadko kiedy mamy czas by się w nią wsłuchać, by ją usłyszeć. Jak zwykł mawiać wietnamski mnich buddyjski Thích Nhất Hạnh: „Cisza jest niezbędna. Potrzebujemy jej tak, jak potrzebujemy powietrza, jak rośliny potrzebują światła. Jeśli umysł jest stale zatłoczony słowami i myślami, brakuje nam przestrzeni”.[3]

Życzę Wam, drodzy Czytelnicy, byście raz na jakiś czas poszli za moim przykładem, wysiedli z pędzącego pociągu o nazwie „codzienność” i odczuli na sobie regeneracyjną potęgę drzemiącą w ciszy.


[1] Zobacz: https://www.uzaleznieniabehawioralne.pl/raporty-z-badan/pracoholizm-raporty-z-badan/okolo-11-proc-polakow-dotyczy-problem-uzaleznienia-od-pracy/ – dostęp 10.10.2021

[2] Dr Katarzyna Czyż, „Miej wyje**ne, będzie Ci dane. O trudnej sztuce odpuszczania”

[3] Thích Nhất Hạnh , „Cisza. Siła spokoju w świecie pełnym zgiełku”

Sprawdź inne artykuły z tego wydania tygodnika:

Nr 96 / (44) 2021

Przejdź do archiwum tekstów na temat:

# Społeczeństwo i kultura

Być może zainteresują Cię również: