Powrót cnót kontra wielki reset?
„Nic nie napawa otuchą bardziej niż niekwestionowana zdolność człowieka do świadomych wysiłków uwznioślających jego życie” – Henry David Thoreau.
Rechot, a może nawet trafniej byłoby powiedzieć wycie, jakie wywołała wypowiedź dr. Pawła Skrzydlewskiego – jednego z doradców ministra Czarnka z jednej strony jest czymś smutnym – pokazały, do jakiego stopnia zezwierzęcenia stoczyła się spora część polskiego społeczeństwa, z drugiej czymś pozytywnym – pełna agresji głośność krytykujących go wyjców, czy też ludzi będących na poziomie nastolatka reagującego jak pies Pawłowa, sprawiła, że do niektórych być może dotrze prawda o stanie polskich umysłów; ale co ważniejsze do jakiejś części Polaków dotrze informacja o tym, co jest podstawą i celem społeczeństwa, a są nią właśnie cnoty, czyli utrwalone dobre cechy charakteru jego członków. To one decydują o tym, kim jesteśmy jako jednostki i jakie jest całe społeczeństwo z nich złożone, gdyż jak pisał Arystoteles, który położył podwaliny pod naukę o cnotach: „Jesteśmy tym, co w swoim życiu powtarzamy. Doskonałość nie jest jednorazowym aktem, lecz nawykiem”.
W środowisku rodzącego się w Polsce społeczeństwa obywatelskiego często stawiane jest pytanie: czy działać w ramach istniejącego systemu, czy budować swój własny na jego obrzeżach.
Nie wchodząc głębiej w samo zagadnienie, warto zadać sobie proste pytanie: czy wolelibyśmy żyć w najlepszym systemie złożonym z łotrów, czy w najgorszym złożonym z ludzi roztropnych, mężnych, sprawiedliwych i zachowujących we wszystkim właściwą miarę – bo takie cztery cnoty są w naszej cywilizacji uważane za podstawy dobrego życia od około dwóch i pół tysiąca lat?
Na tak postawione pytanie odpowiedź wydaje się oczywista, a jednak warto przypomnieć, że kiedy w Polsce zmieniano ustrój mniej więcej 30 lat temu, znacznie bardziej popularne było przekonanie, że zmiany strukturalne, demokracja, wolny rynek zupełnie wystarczą, a filmy Barei, Piwowskiego przestaną mieć odbicie w rzeczywistości. Co więcej, pozory dobrobytu zaczęły sprawiać, że coraz dalej brnęliśmy w przekonanie, że piekła nie ma, a ludzie żyją dostatniej. Statystyki czytelnictwa, rozwodów, rzeczywista jakość żywności, ogłupienie młodzieży smartfonami i używkami wszelkiego rodzaju, prawdziwe epidemie prawdziwych chorób, spłycenie i zanik więzi społecznych, fatalne funkcjonowanie niemal wszystkich instytucji wydawały się nam czymś przejściowym i na tyle dalekim, że można się było od świadomości tych zjawisk odgrodzić barierą bezmyślnej rozrywki i ckliwej, kompletnie jałowej dobroczynności w rodzaju tej lansowanej przez WOŚP. Dopiero niedawno, gdy jej twórca okazał się zwolennikiem quasi hitlerowskich metod wobec osób opierających się terrorowi korporacji, do części jego zwolenników dotarła smutna prawda, że człowiekowi temu brak właśnie cnót, gdyż jego postawa była wyrazem niesprawiedliwości, tchórzostwa, głupoty i w żadnej z tych cech nie zachował umiaru.
Bardzo chciałbym, żeby wypowiedź Pawła Skrzydlewskiego nie okazała się czymś jednorazowym, przypadkowym wręcz, ale zapoczątkowała powrót do źródeł naszej cywilizacji, w której wyrabianie cnót było jej zasadniczym celem. Mam też nadzieję, że minister Czarnek nie ograniczy swoich działań w tej mierze do wpajania cnót jedynie niewieścich, ale także, a może przede wszystkim zainteresuje się wpajaniem młodym chłopcom cnót męskich.
W kulturze polskiej wzorce cnót kobiecych były silnie zdominowane przez maryjny katolicyzm. Matka Polka wychowywała synów na patriotów, którzy w rezultacie prowadzeni jej cichym, moralnym wyrzutem szli… w bój bez broni, czasem towarzyszyła im dziewica bohater, a potem cierpieli na tułaczkach czy zesłaniach.
Zupełnie inny obraz typowej polskiej rodziny prezentowała w swojej twórczości Gabriela Zapolska – przenikliwa kobieta, autorka „Moralności pani Dulskiej”. Wewnętrzne zakłamanie, hipokryzja, terror emocjonalny pani domu i kompletna bierność przyduszonego tymi cechami mężczyzny, to wzorce, o których mógłby ktoś z dumą powiedzieć, że wyprzedziły popularne w drugiej połowie XX wieku na Zachodzie wyśmiewanie ojców, a ostatnio w ogóle mężczyzn przedstawianych czy to jako nieszkodliwe zera pochrapujące nad gazetą, czy jako brutalni tyrani molestujący wszystkich wokół. Dostrzegał to z właściwą mu przenikliwością Roman Dmowski, w rządach kobiet widząc jedną z przyczyn słabości Polski. W ciągle aktualnych „Myślach nowoczesnego Polaka” pisał: „W żadnym kraju tak jak u nas żony nie rządzą mężami, dzieci rodzicami, a młodzież społeczeństwem”.
W bardzo ciekawej książce Adama Mazurka zatytułowanej „Dziennik pedagoga szkolnego. Czyli jak przetrwać na wojnie z systemem” autor opisał swoje doświadczenia w rozwiązywaniu problemów wychowawczych w warszawskich szkołach podstawowych, w których pracował. Ta książka jest mocnym dowodem na słuszność zajęcia się przez resort edukacji cnotami.
W szkolnej rzeczywistości opisywanej przez Mazurka brakuje cnót rodzicielskich rodzicom, obywatelskich i ludzkich urzędnikom i nauczycielom, z jej kart wyziera chaos moralny i co ważne intelektualny groch z kapustą panujący w głowach rodziców, nauczycieli i dyrekcji szkół.
W tym miejscu znowu warto odwołać się do Arystotelesa i przypomnieć, że zasadniczo łączył on cnoty moralne z intelektem, bliski polskim sercom poczciwy dureń, który zawsze chce dobrze, ale nigdy mu nie wychodzi albo ktoś zawsze go oszuka lub skrzywdzi, a on jedynie raz na sto lat „się przebudzi” to bynajmniej nie był wzór cnót, po prostu człowiek głupi, nienauczony logiki i paru innych umiejętności nie jest w stanie wypracować cnót charakteru, jakie pozwalają osiągnąć szczęście zarówno swoje, jak i społeczności. Stagiryta wskazywał też na ogromne znaczenie wspólnoty, która do cnót wychowuje, wielka w tym rola wspólnego pojmowania dobra i dążenia do niego, czyli przyjaźni, cnoty zupełnie dzisiaj zapomnianej.
Jeszcze inne braki w obszarze cnót wynikają dzisiaj z kompletnego zaniku praktyk inicjacyjnych, a termin „egzamin dojrzałości” w odniesieniu do tego, co się nim określa, brzmi jak najgorsze szyderstwo. Rechot, jaki rozległ się w odpowiedzi na wzmiankę Pawła Skrzydlewskiego, dowodzi niezbicie, że żyjemy w społeczeństwie ludzi, którym do dojrzałości bardzo daleko. Chociaż wielu z nich ma nie tylko matury, ale dyplomy i profesorskie tytuły, to jednak psychicznie i intelektualnie są na poziomie nastolatków, którzy ironicznym uśmiechem maskują brak własnego obycia i znajomości świata.
Promotorzy nowego totalitaryzmu podsuwanego nam pod szyldem wielkiego resetu, nowego ładu i tym podobnie brzmiących haseł ciągle zachęcają nas do zmian w życiu i do poddawania się coraz to brutalniejszej tresurze. Ma ona niedługo zapewnić nam szczęście czy to przez zażywanie cudownego eliksiru, czy to rezygnację z myślenia na rzecz sztucznej inteligencji lub zmianę źle pomyślanego przez ewolucję genotypu. Pytanie, czy tego typu rozwiązania będą projektowane przez chciwych władzy megalomaniaków, czy przez ludzi sprawiedliwych nie jest w ogóle stawiane, nie mówiąc o tym, czy ci drudzy w ogóle dopuściliby do tego typu gwałcących naturę pomysłów. Gdyby ministrowi Czarnkowi udało się w Polsce wychować pokolenie cnotliwych mężów i niewiast to nasz świat, a przynajmniej kraj z pewnością by tego typu zagrożeń uniknął. Pytanie jednak, czy minister dokona tego poprzez „naukę zdalną bądź hybrydową” za pośrednictwem aparatury należącej do tych, którym cnota w realizacji ich planów tylko przeszkadza i czy sam minister takie pytanie sobie zadaje?
Czytaj również: Powrót do podstaw
Zobacz również: O zdalnym nauczaniu