Felieton

Praca, demokracja, nadzieja. Na zawsze w pułapce kapitalizmu po polsku?

fot. Geralt z Pixabay

Po 1989 roku przekonywano Polki i Polaków, że nowy ustrój zapewni im kluczową rolę w życiu społecznym. Dziś jednak wiemy, że o wiele więcej niż szeroko rozumiane społeczeństwo obywatelskie znaczą instytucje i mechanizmy rynkowe. Interesy obywateli / obywatelek na ogół muszą ustąpić przed logiką, potrzebami i oczekiwaniami instytucji finansowych i reprezentacją – szczególnie wielkiego – biznesu. A nawet jeśli prawo, administracja i wyroki sądowe przyznają rację obywatelom i obywatelkom – kosztuje to sporo tych, którzy ośmielą się przeciwstawić realnie znaczącym podmiotom.

W czasach Polski Ludowej obywatel wobec państwa stawał na ogół jako niewygodny, kłopotliwy petent – pionek na planszy potężniejszych od siebie sił, sterowanych zgodnie z logiką systemu. Dla znacznej części polskiego społeczeństwa, poza momentami kryzysowymi, największym problemem w czasach PRL-u nie była jawna, brutalna fizycznie przemoc władzy – ale jej nieustanna presja na jednostkę i poszczególne warstwy społeczne i grupy zawodowe. Brak niezależności i samorządności na różnych poziomach życia nie tylko pozbawiał wiarygodności hasła o „ludowej demokracji”, czynił społeczeństwo zakładnikiem jednej partii, jej aparatu i mniej lub bardziej sprawnych i władnych autokratów, zwanych Pierwszymi sekretarzami PZPR.

Przemiany ustrojowe miały radykalnie zmienić tę sytuację. Wolność, demokracja i pluralizm miały oznaczać – tak początkowo sądzono – znacznie większy współudział Polek i Polaków w życiu publicznym.

Nie ograniczano tej kwestii jedynie do kwestii politycznych i partyjnych, wolności sumienia i wyznania. Niemało mówiono na początku o partycypacji pracowniczej, radach pracowników, związkach zawodowych. Polska w 1989 roku wciąż była krajem dużych grup zawodowych, branżowych organizacji pracowniczych. Zarówno rewolucja Solidarności, nauczanie Jana Pawła II, jak i marksistowska doktryna, po którą sięgała przez dekady władza, wzmacniały w pracownikach najemnych różnych zawodów przekonanie, że zakład pracy nie podlega jedynie woli właściciela/właścicieli. To przekonanie, ta nadzieja bardzo szybko okazała się jednak herezją. A wraz z tym, stopniowo ale stanowczo, społeczeństwo obywatelskie zaczęło być spychane do niszy, formatowane w sposób wygodny dla elit politycznych i finansowych III Rzeczpospolitej.

Już nie niewygodny petent – ale chętnie sięgający do portfela i grzecznie podpisujący umowy klient, najlepiej z wiarygodnością kredytową, stał się ideałem obywatela.

Dobry pracownik i pracownica? Owszem, czyli tacy, którzy nigdy nie będą się buntować i przystaną na każde warunki – to działało szczególnie w czasach dwucyfrowego bezrobocia, choć i dziś nie uległo większym zmianom, gdyż praca po polsku rzadko opiera się na współpracy, rozmowie i partnerstwie; znacznie częściej na relacji: despotyczny szef – posłuszny podwładny. Łańcuchy tych podległości czasem są bardziej złożone i subtelne, czasem, szczególnie w mniejszych firmach, przaśno-banalne. Widać je i w małych lokalnych biznesach w mniejszych miejscowościach i w korporacyjnych, transnarodowych, wielkomiejskich strukturach, które za zachodnimi fasadami i procedurami ukrywają lokalne obyczaje i nawyki „zarządzania ludzkim kapitałem”.

Trzydzieści lat po upadku PRL-u, trzydzieści lat po szumnym ogłoszeniu ery liberalnej demokracji nikt z nas nie ma wątpliwości, że społeczeństwo obywatelskie i prawa pracowników kończą się tam, gdzie zaczynają się interesy szeroko rozumianego biznesu i sprzymierzonej z nim na ogół klasy politycznej. To nie jest sprawa wyłącznie samoświadomości elit, przytłaczająca większość społeczeństwa ma świadomość, że tam, gdzie zaczynają się realne interesy ekonomiczne/finansowe, tam zwykły obywatel nie ma prawa głosu. I niewielkie, jeśli żadne, pole manewru. Po przekroczeniu drzwi firmy człowiek przestaje być panem niemałej części swojej woli, rozsądku, a nawet sumienia – dostaje za to pensję minimum, czasem trochę więcej, jeszcze rzadziej – średnią krajową. Podobno nawet ludzie, którzy mają z tego zdecydowanie więcej, też nie czują się panami samych siebie – ale nie jestem pewien, czy można ufać ich zapewnieniom.

Jesteśmy często przekonywani, że tak właśnie jest w kapitalistycznym świecie – choć przykład wielu państw na zachodzie i północy Europy przekonuje, że to nieprawda.

Zachodni kapitalizm, choć sponiewierany neoliberalizmem, nawet w naszych czasach jest w większym stopniu otwarty na pracownika, musi liczyć się z jego potrzebą i wolą.

I to nie tylko na poziomie jednostkowej woli – rola związków zawodowych, partycypacji pracowniczej, dialogu społecznego niesie tam ze sobą pewien istotny ciężar. Demokracja, nawet jeśli kulejąca, wciąż może wsadzić nogę w drzwi zarówno prywatnemu, jak i publicznemu właścicielowi. W Szwecji, Finlandii, w Niemczech, we Francji nie przestajesz być obywatelem i obywatelką, gdy „wybijesz kartę” zaczynając dzień/noc swojej pracy. Bo nie przestajesz wtedy być człowiekiem.

Ale nadwiślańską wersją liberalnej demokracji rządzą inne zasady. A przynajmniej – często z powodzeniem usiłują nią rządzić. Dlatego w naszych realiach – niestety – pracownicza reprezentacja w firmach często stara się realizować jedynie program minimum – to znaczy zabezpieczyć słuszne potrzeby finansowe i prawa pracownicze w sytuacji ostrych sporów, grupowych zwolnień. Nie bez znaczenia jest fakt, że nawet tam, gdzie tego rodzaju reprezentacja istnieje,  jej siła i znaczenie zależy od woli i kompetencji ludzi, którzy ją współtworzą. Często właściciel, nawet jeśli przyzwala na pracowniczą działalność w firmie, to stara się zminimalizować jej rolę, sprowadzić nieledwie do „żółtych związków zawodowych”: sterowność w firmach kojarzona jest zwykle z brakiem jakiejkolwiek realnej inicjatywy i działalności ze strony pracowniczych ciał przedstawicielskich.

Działamy bez cenzury. Nie puszczamy reklam, nie pobieramy opłat za teksty. Potrzebujemy Twojego wsparcia. Dorzuć się do mediów obywatelskich.

Czy w takiej sytuacji problemem jest zawsze polskie prawo? Czy nigdy nie można na nie liczyć? Czy zupełnie bezzębna jest również Państwowa Inspekcja Pracy? Nagłośniona po raz pierwszy przez Instytut Spraw Obywatelskich historia Niezależnego Związku Zawodowego Pracowników mBank S.A. znakomicie pokazuje, jak działa ten system. I że pracownicy oraz ich demokratycznie funkcjonujące w ramach firm gremia nie są zupełnie bez szans. Pod koniec marca 2022 roku Państwowa Inspekcja Pracy uznała, że w listopadzie 2021 roku mBank zwolnił Mariusza Ławnika „z rażącym naruszeniem prawa”. Sprawę ma również zbadać prokuratura – chodzi o art. 218 kodeksu karnego. Zgodnie z jego zapisem „złośliwe lub uporczywe naruszanie praw pracownika” zagrożone jest karą ograniczenia wolności albo pozbawienia wolności do dwóch lat.

Związek zawodowy w mBanku powstał po to, żeby dbać o elementarne prawa pracownicze. Jego członkowie i członkinie nie chcieli przeprowadzać rewolucji, wywłaszczać właścicieli, obalać kapitalistycznych reguł gry ani występować przeciw zyskom firmy.

Ławnik w jednym z wywiadów dla Tygodnika Spraw Obywatelskich mówił jasno: „W ostatnich latach w bankowości miało miejsce wiele zwolnień grupowych. W bankach, w których istniały organizacje związkowe, strona pracownicza była w stanie wynegocjować godziwe odprawy. Tam, gdzie ich nie było – przykładem może być Getin Noble Bank – odprawy były na najniższym poziomie dopuszczanym przez prawo, a więc wynosiły równowartość trzech pensji, lub były niewiele większe. Dla porównania, związki zawodowe w Santanderze wywalczyły 15 pensji ponad minimum ustawowe”. Wiedział, co mówi, bo wcześniej pracował w Getin Noble Bank i doskonale orientuje się w realiach płacy i pracy w tym sektorze rynkowym.

W mBanku wcześniej istniała rada pracowników. Ale jak mówi Ławnik: „Doszliśmy do kresu możliwości konsultowania spraw. Mimo konsultacji opinie rady pracowników mają niewielkie realne znaczenie. Odbijamy się od ściany. Nawarstwiło się wiele różnych problemów, również problemów płacowych: obniżenie premii, zamrożenie płac, które trwa do dziś, brak podwyżek wynagrodzeń. Formalnie nie ma żadnej akcji podwyżkowej, więc z grupą kilkunastu pracowników zawiązaliśmy związek zawodowy, by mieć większą moc. Już nie tylko konsultacyjną, ale też negocjacyjną”.

mBank postanowił sobie poradzić z niepotrzebnym kłopotem w sposób, który nikogo chyba nie zdumiewa. Miał szansę, by cała operacja się udała.

Początkowo media mało były zainteresowane nagłaśnianiem całej sprawy: szczególnie założenia związku zawodowego w instytucji finansowej nikt nie był skłonny uznać za interesującą, godną opowiedzenia opinii publicznej historię. W takim jak nadwiślański kapitalizmie to tylko zły przykład dla innych, niepotrzebny kłopot dla dużych działów sprzedaży reklam i generalnie – poważne podważenie reguł gry. Dopiero sprawa wyrzucenia z pracy Mariusza Ławnika, decyzja Państwowej Inspekcji Pracy, nagłośnienie medialne zarzutów dla zastępczyni dyrektorki działu HR, Pauliny Rutkowskiej, która w imieniu mBanku bezpośrednio dokonała zwolnienia, a także fakt, że z podobnymi sprawami, czyli dyscyplinarnymi zwolnieniami przewodniczącego bądź szczególnie chronionego członka zarządu związku zawodowego, mamy ostatnio w Polsce coraz częściej, pomogło nagłośnić sprawę.

Tej historii trzeba się będzie uważnie przyglądać w kolejnych miesiącach. Jej konsekwencje być może zdecydują na lata o kształcie kapitalizmu po polsku. Choć cieszy decyzja PIP, to przecież wygrana bitwa nie przesądza o losach wojny – dziś tej sprawie daleko jeszcze do szczęśliwego zakończenia. Widać dobrze, że instytucje finansowe mogą sobie pozwolić na wiele, choć polskie prawo, władne instytucje i opinia publiczna mogą stanowić realną przeciwwagę dla ich działań.

Kłopot w tym, że daleko nam jeszcze do systemowego wykorzenienia antypracowniczych praktyk – a wciąż nieliczni odważni ludzie muszą bić się o elementarną sprawiedliwość i elementarne prawa pracownicze w Polsce, która przez trzy dekady kapitalistycznego rozwoju zaprzeczyła swoim solidarnościowym ideałom.

Nowy ustrój znalazł nowe pułapki na ludzi i wciąż nie ma ochoty traktować ich jako pełnoprawnych obywateli – choć spędzamy w pracy niemałą część swojego dorosłego życia. Ale ludzie tacy jak Mariusz Ławnik, jego koledzy i koleżanki ze związku zawodowego w mBanku dają nadzieję, że nie jest to jednak sytuacja bez wyjścia.

Sprawdź inne artykuły z tego wydania tygodnika:

Nr 120 / (16) 2022

Przejdź do archiwum tekstów na temat:

# Rynek pracy # Społeczeństwo i kultura Centrum Wspierania Rad Pracowników

Przejdź na podstronę inicjatywy:

Co robimy / Centrum Wspierania Rad Pracowników

Być może zainteresują Cię również: