Protest to szansa na lepszy samorząd
Zarówno z perspektywy zajętych swoimi sprawami osób, zamieszkujących jakiś teren, jak i z perspektywy osób nim zarządzających, idealną sytuacją wydaje się brak jakichkolwiek konfliktów i konieczności reagowania na protesty. Są one jednak wpisane w DNA każdej wspólnoty, w tym samorządowej i w geny krzyżujących się w naszych miejscach do życia potrzeb i interesów. Czasem są przejawem potrzeb egoistycznych i nastawionych na własny zysk i komfort kosztem innych. Z reguły jednak w aktach masowego obywatelskiego sprzeciwu jest obecna lub dominuje troska o dobro wspólne. Zawsze zaś powinny być okazją do przyjrzenia się, co można poprawić. Okazją i dla nas, mieszkanek i mieszkańców, i dla tych, którym przekazaliśmy stery miast. Oczywiście nie dążę do makiawelicznego celowego generowania sprzeciwu dla celów politycznych ani do akceptacji podburzania ludzi do protestów przez lobbystów.
Chciałabym podzielić się dziś swoimi doświadczeniami i poddać pod dyskusję kilka pomysłów o tym, jak z dynamiki protestu, nawet przegranego, wypreparować zysk dla społeczności i wspólnoty samorządowej. Można je wprowadzić aktem prawa lokalnego – mogą to zrobić mieszkańcy lub samorządowcy.
Za każdym razem, gdy spotykałam się jako aktywistka i jako radna z protestami przeciwko poczynaniom władz miasta, zastanawiałam się: dlaczego decydenci nie dostrzegają sytuacji konfliktowych jako okazji do zdefiniowania przyczyn rozjeżdżania się oczekiwań ludzi z wyobrażeniami rządzących o potrzebach i sposobach ich zaspokojenia? I czemu wnioski z protestów nie służą systemowej naprawie tego, co nie działa. A sprzeciwy są z ulgą odhaczane i jedynymi refleksjami jest wzmożenie działań PR-owych władz. Ale też, czemu często protestującym wystarcza, że zażegnali zagrożenie w jednym miejscu – gdy wiadomo, że i w innych za moment wybuchnie analogiczny protest.
Mamy więc pytania, czemu obie strony sprzeciwu nie wykorzystują go jako szansy na trwałą naprawę sytuacji. I czemu protesty zbyt rzadko zmieniają prawo lokalne.
Oczywiście można uznać, że jako mieszkańcy mamy prawo interesować się tylko tym, co dotyka nas bezpośrednio i gdy wygramy w tym miejscu lub poniesiemy nieodwracalną klęskę, zamknąć sprawę i zająć się własną codziennością. Szkoda jednak nie wykorzystać zgromadzonej wokół protestu społeczności, energii i kontaktów, by powalczyć o więcej – dla swojej ulicy, osiedla albo dla wszystkich, którzy w przyszłości będą musieli wyjść na ulicę, biegać z petycjami, szukać wsparcia mediów. Ważne! Porażka także może i powinna być okazją do budowania trwalszej społeczności! Cieszy, że coraz częściej zawiązane w okresie protestu grupy działają dalej, drążąc kolejne problemy, wychodząc z konstruktywnymi inicjatywami, zakładając organizacje.
Przykładów takich trwałych społeczności, urodzonych z konfliktu, jest mnóstwo. Są nimi np. ruchy miejskie, działające na rzecz swoich miast w całym kraju, w pełnym spektrum tematów miejskiego życia. Są też znakomite inicjatywy bardziej lokalne. W Łodzi np. Stowarzyszenie Czyste Chojny, inicjatywa na Osiedlu Montwiłła-Mireckiego czy Społeczni Opiekunowie Drzew. Są one w stanie wywierać bardzo silną presję na władze samorządowe w sprawach bieżących, ale i w momentach spięć.
Są też bardzo cenne, bo budują wspólnoty miejskie, osiedlowe, sąsiedzkie. Współpracują z innymi inicjatywami, wspierają się wzajemnie i wymieniają doświadczeniami – to ogromny i twórczy kapitał społeczny!
Dostęp do informacji od ręki buduje zaufanie
Rządzącym często wydaje się, że łatwiej zarządza się, kiedy lokalna społeczność nic nie wie lub dowiaduje się o niekorzystnej decyzji, gdy nie można jej już zaradzić. I rzeczywiście często zrezygnowani mieszkańcy poddają się, w chwili wjechania na „ich” plac zabaw czy boisko maszyn budowlanych. Tylko czy o takie „zaspokajanie zbiorowych potrzeb wspólnoty samorządowej” chodzi? Przegapiony w ten sposób zostaje moment dający możliwość tak chętnie deklarowanego „wspólnego budowania miasta”, budowy zaufania, ale też możliwość pogodzenia różnych potrzeb i interesów skupionych w jednym miejscu – co ograniczyłoby lub wyeliminowało protesty. I dałoby władzom wymarzony komfort rządzenia, a nam, mieszkankom i mieszkańcom przekonanie o sprawczości.
Specyfiką początków protestów jest ich żywiołowość, szybkie zgromadzenie wokół tematu ludzi, którzy nie znają się, mogą mieć różne motywacje i widzieć różne rozwiązania sytuacji, często nieakceptowalne dla innych protestujących. Mamy wtedy do czynienia z mnóstwem emocji przy jednoczesnym braku rzetelnej, pełnej informacji. Zasoby otwartych danych w samorządach są bardzo ubogie i nie dotyczą bieżących decyzji politycznych i administracyjnych. Resztę informacji koniecznych do sprawdzenia i uwiarygodnienia zasadności protestu trzeba „wyrwać z gardła” urzędom.
Mamy więc tu zdefiniowany pierwszy konfliktogenny rys funkcjonowania samorządu – utrudnionego szybkiego dostępu do informacji – otwartych danych, analiz zamawianych za publiczne środki, projektów uchwał i wniosków oraz decyzji administracyjnych, I pierwszy temat na zmianę prawa lokalnego uchwałą kierunkową rady gminy lub zarządzeniem prezydenta.
Nawet jeśli nasza społeczność dowie się o niekorzystnych planach wcześniej, i tak bardzo trudno „wyciągnąć” konkrety i szczegóły na ich temat od władz samorządowych w drodze dostępu do informacji publicznej (DIP) czy informacji o środowisku. Skazuje to pełną obaw społeczność na snucie domysłów, naraża na kpiny ze strony wyposażonych w te informacje samorządowców i urzędników i niejednokrotnie niepotrzebnie prowadzi do eskalacji konfliktu. Wbrew poglądom lokalnych środowisk politycznych, działalność silnych organizacji watchdogowych przy poważnym ich traktowaniu ze strony JST może przyczynić się do budowy zaufania na linii wspólnota-rządzący, a z pewnością przyczynia się do poprawy jakości życia publicznego.
Wsparcie funkcjonowania takich organizacji i np. stworzonej przez nie publicznej bazy DIP-ów może także być przedmiotem inicjatywy uchwałodawczej.
Wielu kryzysów udałoby się uniknąć lub szybko je rozwiązać, zapewniając w dokumentach (dotyczy to zwłaszcza bieżących zezwoleń, pozwoleń i decyzji w sprawach budowlanych i środowiskowych) bezpośredni kontakt do osoby je wydającej. I klarowne zapisanie w BIP zakresu zadań pracowników, przydzielonych im terenów – najlepiej z mapami. Pozwala to szybko wyjaśnić wątpliwości, ustalić przyczyny zajętego przez urząd stanowiska, potwierdzić to mailem. Często zdarza się, że podział administracyjny samorządu nie pokrywa się z tym, kto odpowiada za np. nadzorowanie sprzątania na tym terenie. Takie z pozoru drobne niedogodności wprowadzają chaos i eskalują emocje w momencie protestu. A już regułą jest brak informacji o tym, do kogo w danej sprawie kierować sprzeciw!
Nie ma przeszkód, by na stronie internetowej urzędu, w dziale „dla mieszkańców” były opublikowane kontakty do organów/urzędów uprawnionych do interwencji – na miejscu lub w drodze odwołania od decyzji – w konkretnych sprawach rozstrzyganych na poziomie samorządu.
Są to elementy często lekceważone przez „zajętych ważniejszymi sprawami” burmistrzów czy prezydentów lub wręcz uważane za utrudniające ich pracę. My, mieszkańcy mamy zaś nieocenioną wiedzę – użytkownika!
Warto na bieżąco zanotować wszelkie tego typu niedogodności dostępu, wady proceduralne, pojawiające się, gdy nerwowo, stojąc przed maszyną do wyburzeń, usiłujemy ustalić „kto za to odpowiada” – i wystąpić do władz samorządowych o wprowadzenie zmian.
Protest na ulicy to etap najciekawszy medialnie i najchętniej relacjonowany. Wyglądamy bardzo malowniczo, stojąc z dzieckiem pod skazanym na wycięcie drzewem, gdy sąsiad przestawia pod nie samochód by blokować drwali… I bardzo łatwo jednocześnie o utratę wiarygodności protestu oraz o rozegranie przeciwko sobie protestujących – zwłaszcza w przypadku, kiedy władze dysponują sprawnymi rzecznikami prasowymi, gdy brak niezależnych, obywatelskich mediów a media mainstreamu są podzielone na dwa sterowalne politycznie obozy.
Niedawno w moim mieście z braku finansowania zniknęła taka obywatelska gazeta. Skwapliwie zastąpiono ją za dwa miliony (!) „samorządową” gazetą promującą dokonania prezydenta i deweloperów. W dodatku rozdawaną w autobusach, urzędach, bibliotekach, więc będącą szeroko dostępną.
Czemu istnienie mediów niepowiązanych z siłami politycznymi miałoby być korzystne także dla włodarzy? Bo otwarta debata o sprawach publicznych to wentyl bezpieczeństwa. Bo to okazja do zderzenia różnych poglądów i pomysłów. Okazja, by spotkać się zanim podejmie się decyzje i podjąć ją możliwie świadomie i optymalnie. To głosy mieszkańców bez cenzury i wazeliniarstwa – a przecież oderwanie ludzi władzy od rzeczywistości to początek końca ich rządów!
Jak spowodować, by takie media nie ulegały presji polityków mimo wsparcia? Dróg może być wiele np. rotacyjność zespołu redakcyjnego.
Mamy więc zdefiniowaną kolejną możliwość inicjatywy legislacyjnej – uchwałę o wspieraniu finansowym mediów obywatelskich i zobowiązaniu jednostek, instytucji i spółek samorządowych do ich udostępniania.
„Uliczny” sprzeciw przyciąga często polityków, z reguły opozycyjnych. Ci związani z władzami zostają wysłani do bronienia podjętych decyzji. Niestety często także do kpienia z protestujących, podważania ich wiarygodności i motywacji. Co gorsza, radni tacy otrzymują wtedy do ręki informacje niedostępne dla mieszkańców np. w drodze dostępu do informacji publicznej (słynne „A on to nie płaci czynszu za lokal!” wobec inicjatora referendum o odwołanie prezydenta). Pominę milczeniem etyczność takich praktyk. Koniecznie już w trakcie protestu trzeba rozstrzygnąć, czy i na jakiej zasadzie radni będą mogli zabrać głos podczas spotkań protestujących z mediami. Obrażony nierównym traktowaniem polityk czy samorządowiec może storpedować najlepszą uchwałę!
Dobrą praktyką, uprzedzającą zarzuty o upolitycznienie protestu jest powiadomienie o nim mailem/smsem wszystkich radnych, niezależnie od przynależności klubowej i zaproszenie do zabrania głosu lub wsparcia protestujących. Dostają wtedy równą szansę na włączenie się w inicjatywę lub odniesienie się do niej. Zwłaszcza, gdy sprawa wymaga rozstrzygnięcia przez radę w formie uchwały inicjowanej oddolnie. Radny nie ma obowiązku udostępnienia swojego prywatnego maila czy telefonu, w większości gmin radni nie posiadają indywidualnych komórek „służbowych”, może to być mail oficjalny, kontakt na WhatsAppie itp. Nie sądzę, by samorządowcy tłumnie odmówili takiej oddolnej inicjatywie.
Baza szybkich bezpośrednich kontaktów do samorządowców – jeśli nie ma jej w Waszym samorządzie, zadbajcie o to, by się pojawiła. Odpowiada za to przewodniczący/przewodnicząca rady i pracownik urzędu obsługujący radę JST.
Królestwo za eksperta!
Po etapie „ulicznym” protestu często przychodzi czas żmudnej pracy nad tym, co jeszcze można zrobić – skoro władze nie reagują, nie posłuchały. Często w etapie „ulicznym” wyłonili się już „liderzy protestu” czy osoby sprawniejsze medialnie – muszą to być osoby bardzo wiarygodne. Mogą pojawić się wtedy próby rozbicia protestującej grupy – czy to pozorami sprawczości jednego z liderów, skompromitowania twarzy medialnej protestu czy też wyjściem przez władze samorządowe z niewielkim ustępstwem lub wybiórczym, korzystnym tylko dla części uczestników protestu.
Podstawową trudnością społeczności występującej ze sprzeciwem, zwłaszcza w sprawach bardziej złożonych, jest wypracowanie konkretnych celów prowadzenia protestu – czyli „kiedy uznamy, że wygraliśmy”. Kluczowe jest szybkie ustalenie konkretnych postulatów, kierunków, w których zmierza protest i akceptowalnych działań, sposobu podejmowania decyzji oraz sojuszy i przedstawicieli protestu.
I ubranie ich w jak najskuteczniejszą formę presji na rządzących. Najlepiej formę wprost zmieniającą prawo lokalne. Często trzeba do tego pomocy.
To też czas na zebranie dalszych sił, zebranie dogłębniejszych informacji, uzbrojenie się w zaplecze eksperckie i na pozyskiwanie szerszego poparcia społecznego (osoby zainteresowane, organizacje o spójnych celach) i medialnego. Politycznego także, jeśli protestujący tak zdecydują. Jeśli protest ma mieć ciąg dalszy np. w formie inicjatywy legislacyjnej jest to czas kluczowy.
Piętą achillesową protestów bywa brak zaplecza merytorycznego, ludzi, którzy pomogliby uporządkować wiedzę i prawne możliwości. Pierwszym wyborem powinno być rozejrzenie się wśród własnych znajomych i sąsiadów. Nawet jeśli prawnik z naprzeciwka nie przyszedł na protest, napisze pismo. Koleżanka zajmuje się zawodowo wydawanie pozwoleń na budowę – doradzi, jak zablokować budowę przemysłowej chlewni. Działając dla dobra wspólnego, nie można wzbraniać się przed szukaniem pomocy!
W dużych miastach działają już z reguły organizacje pozarządowe mające kontakty eksperckie i doświadczenie w akcjach protestacyjnych. Można je znaleźć m. in. na stronie spis.ngo.pl lub kontaktując się z Kongresem Ruchów Miejskich.
W ostatnich latach doszło do otwarcia środowisk naukowych i zrzeszeń zawodowych na bieżącą współpracę z aktywnymi grupami mieszkańców. Nie tylko wspierają one inicjatywy i akty sprzeciwu w jednostkowych sprawach, ale też dzielą się wiedzą, szkoląc aktywistów, pisząc ekspertyzy, występując ze stanowiskami do władz publicznych. Można do nich dotrzeć m. in. poprzez ruchy miejskie. Odpłatne uzyskanie pomocy (np. ze zbiórki internetowej) bywa konieczne w przypadkach, gdy zmiana prawa lokalnego byłaby nieskuteczna, a losy protestu zależą od osoby, będącej stroną w postepowaniu administracyjnym czy sądowym.
Widzę jednak potrzebę utworzenia bazy ekspertów z konkretnych dziedzin kompetencji samorządów i finansowania przez nie porad specjalistycznych na zamówienie protestujących mieszkańców. Jest to być może temat na uruchomienie inicjatywy uchwałodawczej. Konieczne byłoby jednak zapewnienie absolutnej niezależności specjalistów i mechanizmów chronienia ich przed „wilczym biletem” w procedurach przetargowych i zleceniach z wolnej ręki.
By moje nie było mojsze, czyli negocjacje przy kawie
Gdy protestujący siadają nad pustą kartką, okazuje się często, że mimo wspólnego sprzeciwu, ich cele są różne, ba, rozbieżne. Jedni chcą by dziki zagajnik, którego bronili, został, jaki jest, inni – by stanęły w nim ławki i latarnie. Kolejni nie chcą tam dewelopera, bo sami chcieli kupić kawałek. Takie różnice bywają zaskoczeniem, ale są naturalne. Wiarygodny sprzeciw to jednak taki, w którym chodzi o dobro wspólne. Najlepszym sposobem jego doprecyzowania i eliminacji interesów indywidualnych jest dyskusja prowadząca do konsensusu punkt po punkcie przyjmowanym w głosowaniu.
Jest to etap, w którym musimy korzystać z każdej merytorycznej pomocy. Arborysta, architekt krajobrazu, prawnik to dla mieszkańców nieocenione wsparcie, dające broń specjalistycznych argumentów i udoskonalenia propozycji. Taką dyskusję warto osadzić w wiarygodnych społecznie dokumentach strategicznych i – w mojej opinii – wyjść z nią do ludzi, skorzystać z ich wiedzy i kontaktów!
Być może przydatna będzie pomoc zewnętrznego moderatora czy mediatora. Zwiększa to szanse na wypracowanie propozycji atrakcyjnych na tyle, że decydenci uznają je za ciekawsze od swoich planów, a obiektywne prowadzenie uzgodnień usprawnia pracę i łagodzi konflikty.
Czy nie byłoby korzystnie dla wszystkich, by samorząd docenił rady osiedli/dzielnic/sołectw, wyposażając we wsparcie organizacyjne? Czy jednostki pomocnicze nie powinny być naturalnym miejscem, w którym małe społeczności rozstrzygają o swojej okolicy w lokalnych konsultacjach i referendach?
Może warto utworzyć też bazę lokalnych moderatorów i mediatorów, których praca w sytuacjach konfliktu byłaby finansowana ze środków publicznych na wniosek rady osiedla lub inicjatorów protestu?
Zamiast „A tym znowu coś nie pasuje”
Natłok powtarzających się petycji i protestów w samorządach świadczy, że niewiele jest władz otwartych na zmianę decyzji i rewizję sposobu postępowania. Panuje przekonanie, że polityk nie może przyznać się do błędu. Szklane sufity współdecydowania są zawieszone nisko. „Samonaprawa” procedur urzędowych nie istnieje lub służy przyspieszeniu inwestycji, nie poprawie jakości pracy. Samorządy konkurują ze sobą wzajemnie o środki rządowe czy unijne i nie są wcale skłonne do dzielenia się dobrymi praktykami. W dodatku nadzór radnych nad prezydentami jest coraz bardziej pozorny, co pozbawia społeczność ważnego bezpiecznika i sojusznika.
Gdzie w tym miejsce na decyzje oparte o rozważenie racji, analizę danych, naukę i doświadczenia? W tej sytuacji protesty są postrzegane jako wrogie, oskarżane o motywacje polityczne, o sterowanie przez opozycję lub lobbystów. Zdarza się rozgrywanie protestujących za ich plecami i manipulowanie przekazem. Np. na konferencję prasową ws. sprzeciwu wobec budowy uciążliwej drogi pod oknami kamienic zaprasza się lokatorów zaniedbywanych budynków po drugiej stronie, przekonywanych, że bez tej inwestycji i rozbiórki nie doczekają się godnych mieszkań. Tymczasem gdyby zaprosić ich do wspólnego stołu z inicjatorami sprzeciwu, zapewne zostałoby wypracowane satysfakcjonujące mieszkańców rozwiązanie. A przecież o to Wam chodzi, szanowni samorządowcy, prawda?
Rozważny włodarz miasta docenia wiedzę „użytkowników miasta”, bo wie, że urząd często traci ją z oczu. Doceni też troskę o dobro wspólne wyrażane w proteście. Dostrzeże w aktach sprzeciwu szanse na dobre zmiany. Stworzy warunki, by protesty nie były oślepione brakiem informacji czy eskalującym gniewem i by postulaty protestujących mogły być traktowane jako wartościowa oferta. Podda analizie każdy przypadek protestu mieszkańców. Wychwyci i usunie przyczyny konfliktów i ich powtarzalności, leżące po stronie jego i podległych mu pracowników. Sprawdzi, czemu informacja dotarła za późno by spokojnie skorygować plany, albo dlaczego nie była pełna, by efekt zaplanowanej inwestycji nie był przykrym zaskoczeniem. Ustali, kto zawiódł i dlaczego. Sprawdzi, czemu mimo konsultacji, mieszkańcy nie akceptują tego, co powstało. Dopyta, co nie działa i co może zrobić, żeby kolejnym razem zadziałało. Stworzy takie mechanizmy by jednostkowe interwencje i sprzeciwy mieszkańców naprawiały systemowo funkcjonowanie urzędu, poszerzały jawność procedur, usprawniały nadzór społeczny i jakość inwestycji. Bo to się po prostu opłaca.
Właśnie – inwestycje. Czemu sprzeciw wobec słabego nadzoru nad nimi nie jest odbierany jako propozycja „zróbmy to razem, jesteśmy na miejscu – zorganizujmy system społecznego nadzoru nad realizacją inwestycji!”?
Obecnie głos protestów dotyczy np. sprzedaży terenów gminnych użytkowanych przez lokalne społeczności jako parkingi czy tereny rekreacyjne i przeznaczenie pod zabudowę deweloperską.
Jeśli wyobraźnia zawodzi władze naszych miast aż tak bardzo, że nie przyjdzie im do głowy ani uzgodnienie z ludźmi, które tereny mają być chronione przed zabudową ani nawet, że należałoby wyjść z informacją o zamiarze sprzedaży na zbywaną działkę, to może musimy my, tracący czas na blokadach, przygotować im po prostu takie obywatelskie projekty uchwał?
Może zobowiązać naszego burmistrza, by prezentując projekt budżetu miasta miał obowiązek poddania konsultacjom wykazu konkretnych działek, z których sprzedaży planuje uzyskać wskazane „20 milionów”?
Protestujmy gdy trzeba. Uczmy się, jak to robić. Bierzmy w swoje ręce stanowienie prawa. Domagajmy się docenienia, że walczymy o swoje małe ojczyzny. Domagajmy się, by nasi wybrańcy wyciągali z protestów naukę. Mamy prawo do mądrego samorządu, który naprawia dialog po pierwszym błędzie, a nie popełnia go uparcie jak osioł.
Czytelników zainteresowanych prawnymi trybami oddolnej zmiany prawa lokalnego, zachęcam do zapoznania się z poradnikiem „Wykorzystaj Prawo” Instytutu Spraw Obywatelskich
Sprawdź inne artykuły z tego wydania tygodnika:
Przejdź do archiwum tekstów na temat:
# Polityka # Społeczeństwo i kultura Akademia Instytutu Spraw Obywatelskich Obywatele KOntrolują
Przejdź na podstronę inicjatywy:
Co robimy / Akademia Instytutu Spraw Obywatelskich
Co robimy / Obywatele KOntrolują