Rady muszą zbudować nowy wizerunek
Z prof. Jackiem Męciną rozmawiamy o sytuacji rad pracowników w Polsce.
Antoni Grześczyk: Rady pracowników umiarkowanie przyjęły się w Polsce: piętnaście lat po tym, jak ustawa o informowaniu pracowników i przeprowadzaniu z nimi konsultacji wprowadziła możliwość ich powoływania, funkcjonują one w zaledwie 2% zakładów, w których mogłyby działać. Jak przypomniał Pan na III Ogólnopolskim Forum Rad Pracowników, które odbyło się w Senacie w 2021 roku, przed 2006 r. walczył Pan o przyjęcie wspomnianej ustawy. Jak ocenia Pan rozwój rad z perspektywy ich piętnastolecia? Mówienie o porażce to przesada czy realizm?
Prof. Jacek Męcina: Od początku dyskusji na temat implementacji dyrektywy, która ustanowiła ogólne ramowe warunki informowania i przeprowadzania konsultacji z pracownikami we Wspólnocie Europejskiej, związki zawodowe i pracodawcy traktowali rady pracowników jako dodatkową instytucję, która nie jest związkiem zawodowym, nie realizuje ustawowych obowiązków w obszarze prawa pracy, zatem może być konkurencją dla związków lub dodatkowym obciążeniem dla pracodawców. Znam firmy, gdzie rady funkcjonują od 2006 r. i pełnią funkcję informowania załogi, często będąc jedyną formą jej reprezentacji, a pracodawcy i pracownicy bardzo chwalą to rozwiązanie. Generalnie jednak idea partycypacji, wpisana w treść ustawy, okazała się mało atrakcyjna, nad czym ubolewam, bo wcześniej jako wiceminister gospodarki i pracy odpowiedzialny za implementację dyrektywy, a potem szef zespołu ds. prawa pracy Trójstronnej Komisji ds. Społeczno-Gospodarczych napracowałem się nad przygotowaniem wspomnianej regulacji. Myślę, że problem jest szerszy i dotyczy braku wizji zbiorowych stosunków pracy w Polsce.
Czy rady mogą stanowić alternatywę wobec związków zawodowych, oskarżanych często o skostnienie?
Ruch związkowy w Polsce, mimo relatywnie niskiego poziomu uzwiązkowienia, jest chyba dość żywy. Może otwartość związków na niektóre idee jest ograniczona, a poglądy bardzo tradycyjne, ale podejmują one tematy ważne z punktu widzenia praw pracowniczych i robią to dość skutecznie. Problemem są zakłady, gdzie pluralizm związkowy polega na funkcjonowaniu kilku lub nawet kilkunastu organizacji, które ze sobą konkurują. Jednak związków nie ma sektorze małych i średnich przedsiębiorstw, dominują w sektorze publicznym, przemyśle i dużych korporacjach, np. finansowych. Myślę, że godne rozważenia jest wyposażenie rad pracowników w niektóre kompetencje z zakresu prawa pracy, jeśli są w zakładzie pracy jedyną reprezentacją załogi. Zatem nie chodzi o bycie alternatywą, ale o możliwość korzystania z dodatkowych uprawień w sytuacji, gdy pracownicy nie posiadają przedstawicielstwa w formie związku zawodowego. Wprowadzenie takiego rozwiązania wymagałoby jednak bardzo szerokich konsultacji i namysłu, czy nie ograniczy ono możliwości wypełniania przez rady funkcji partycypacyjnych.
Według Państwowej Inspekcji Pracy nieprawidłowości dotyczące rad miały miejsce w co drugim przedsiębiorstwie. Pracowników nie informowano o możliwości założenia rady, istniejącym radom często nie udzielano informacji, do których zgodnie z ustawą powinny mieć dostęp. Co więcej, mając taką możliwość pracodawcy wolą rozmawiać ze związkami zawodowymi, a nie z radami pracowników. Z drugiej strony Henryka Bochniarz w wywiadzie z Grzegorzem Sroczyńskim sama wspomniała o radach pracowników w pozytywnym kontekście. W jakim znajdujemy się momencie, jeśli chodzi o stosunek biznesu do rad?
Rady pracowników, mimo że od 2006 r. bardzo mocno promowałem i popularyzowałem to rozwiązanie, nie przebiły się do świadomości przedsiębiorców. W pierwszych latach powstało ich najwięcej; sam wspierałem tworzenie dziesiątek, a może setek rad. Potem traciły one na popularności, a uwagę opinii publicznej i troskę o interesy pracowników przejęły związki zawodowe. Badania na temat dialogu na poziomie zakładu pracy, prowadzone przeze mnie w 2010 r., pokazały, że rady nie są tak wyraziste jak związki. To mocna pozycja związków zawodowych, także ta formalna, zdecydowała, że to ruch związkowy odgrywa kluczową rolę w relacjach z pracodawcami. W mojej opinii świadczy to o słabości procesów demokratyzacji stosunków pracy w Polsce, a zmiana postaw w tym zakresie niestety nie będzie łatwa. Omawiane wyżej zmiany legislacyjne w jakimś stopniu mogą wzmocnić pozycję przetargową rad pracowników, ale czy nie będzie to także oznaczać odchodzenia od zasad partycypacji na rzecz twardej reprezentacji interesów na wzór związków zawodowych?
Mimo zmiany kursu na bliższy państwu opiekuńczemu po roku 2015 r., upodmiotowienie pracowników w miejscu pracy nie znalazło się w strategiach rozwojowych obecnej ekipy rządzącej, a propozycja nowelizacji ustawy z roku 2016 r. nie została w ogóle rozpatrzona.
To prawda, że w agendzie politycznej częściej znajdują się tematy „twarde”, jak płaca minimalna, czas pracy czy ostatnio praca zdalna niż kwestia zmian w stosunkach pracy w kierunku bardziej partycypacyjnym. Ale to także kamyk do ogródka środowisk związanych z radami, w tym Państwa organizacji (Instytut Spraw Obywatelskich – przyp. red.). Aby o radach pracowników było głośniej, potrzebne są inicjatywy bardziej na czasie niż tylko zmiany w ustawie. Rady prawie wcale nie podejmują inicjatyw na rzecz ochrony praw pracowników ukraińskich – a robią to głośno związki zawodowe. Nie podejmują działań na rzecz pracowników 50+, a to kluczowe zagadnienie. Kolejnym jest kształcenie ustawiczne i zagrożenie wykluczeniem cyfrowym, ogromnym tematem jest wpływ procesów robotyzacji i automatyzacji na zatrudnienie. Do zagospodarowania jest wreszcie obszar CSR (społecznej odpowiedzialności biznesu), a w jego ramach np. inicjatywy pracowników związane z ochroną klimatu, dekarbonizacją. To moim zdaniem obszary partycypacji, które podjęte przez rady pracowników zbudują nowy wizerunek tych instytucji, z ogromnym pożytkiem dla ochrony interesów zatrudnionych, stosunków pracy i rozwoju społeczno-gospodarczego kraju.
Sprawdź inne artykuły z tego wydania tygodnika:
Przejdź do archiwum tekstów na temat:
# Rynek pracy Centrum Wspierania Rad Pracowników