Książka

Rafał Woś: To nie jest kraj dla pracowników

okładka To nie jest kraj dla pracowników
okładka To nie jest kraj dla pracowników fot. źródło wydawnictwo W.A.B.
Tygodnik Spraw Obywatelskich – logo

Nr 17 (2020)

Widzę dla mojej książki dwa scenariusze. W tym pesymistycznym powinna być ona jak ziarno, które wykiełkuje, gdy tylko okoliczności będą bardziej sprzyjające. Oczywiście dużo lepiej by się stało, gdyby ziścił się wariant optymistyczny, to znaczy, gdyby argumenty w niej zawarte przyspieszyły upadek duopolu, przyczyniając się do wznowienia debaty o tym, co dla Polski dziś autentycznie ważne i co naprawdę blokuje postęp społeczny oraz gospodarczy – Rafał Woś.

Zachęcamy do lektury książki. Wydawnictwu W.A.B, wydawcy książki, dziękujemy za udostępnienie fragmentu do publikacji.

Co dalej?

Dobra wiadomość jest taka, że zgodnie z obowiązującym w Polsce modelem mamy związkowy pluralizm (to w jakimś sensie pokłosie historycznej debaty Wałęsa–Miodowicz z roku 1988). Rozdrobnienie organizacji związkowych jest często podnoszone przez ich krytyków (po co tyle tych organizacji?!). Z drugiej strony taki model pozwala na pewien oddech. Kogo więc zniesmacza polityczne uwikłanie naszych największych central związkowych albo irytuje ich skostnienie, z radością przyjmie pewnie fakt, że na Solidarności i OPZZ nie kończy się polski krajobraz pracowniczy. Ciekawą ofertą może być dla niego na przykład Forum Związków Zawodowych, które zrzesza około 100 mniejszych organizacji z różnych zakładów (branża pielęgniarska, kolejnictwo czy energetyka).

Zawsze można szukać wsparcia na przykład w założonej w 2002 roku Inicjatywie Pracowniczej. IP wyrosła z poznańskiego środowiska anarchistycznego i od samego początku przedstawia się jako zaprzeczenie logiki działania związkowych gigantów. Forma ma być oddolna i apolityczna. „Wiele z naszych komisji zakładowych programowo nie korzysta z przywilejów związkowych. Nie chcemy od pracodawców etatów, telefonów, faksów. Bo one bywają potem powodem ubezwłasnowolnienia związków” – dowodzi Inicjatywa w swojej deklaracji ideowej. W przeszłości angażowała się w walkę o prawa pracownicze w takich firmach, jak Poczta Polska, Auchan, Zakłady Cegielskiego w Poznaniu, czy Kaufland. Ale jej siłą jest również docieranie do miejsc i problemów, które pozostają zazwyczaj poza radarem większych związkowych graczy. IP protestowała przeciwko usuwaniu targowisk z centrów polskich miasteczek i lokowaniu tam nowoczesnych hipermarketów, bo pracujący na tych targowiskach sprzedawcy to grupa tradycyjnie nieposiadająca prawie żadnej reprezentacji związkowej. Były też akcje związkowe wśród pracowników sezonowych – kolejnej zapomnianej frakcji polskiego prekariatu.

Jest też choćby Związek Syndykalistów Polski. „Próbujemy stawiać opór tam, gdzie innych nie ma. To znaczy w stale rozrastającej się strefie pozakodeksowej” – tłumaczył mi kiedyś Xavier Woliński z ZSP. Jego organizacja jest obecna na wielu frontach: od tradycyjnych miejsc pracy fizycznej po pełen młodych ludzi trzeci sektor. Zasłynęła na przykład wygranym dzikim strajkiem sprzątaczek i kucharek zorganizowanym w szpitalu w Bełchatowie. Strajk był „dziki” dlatego, że kobiety formalnie nie są od pewnego czasu pracownicami szpitala, a ich usługi zostały przekazane firmie zewnętrznej mieszczącej się w Warszawie (to coraz częstsza praktyka w instytucjach publicznych zmuszonych do działania na warunkach rynkowych). Innym celem ZSP są agencje pracy tymczasowej zawiadujące dziś „rezerwową armią bezrobotnych”, a więc potencjalnie najbardziej bezbronną grupą polskich pracowników. Z powodu pozakodeksowej specyfiki ich działalności organizacje takie jak ZSP sięgają czasem po środki dość niecodzienne. W 2013 roku opublikowali na przykład w Internecie listę „Złych pracodawców” (zgłoszenia przysyłali internauci). Znaleźli się na niej na przykład działająca w Wielkopolsce sieć marketów Dino (wyrzucanie z pracy związkowców), dyrektor ŻIH Paweł Śpiewak (nadużywanie umów czasowych) i firma ochroniarska Impuls (zalegała pracownikom z wypłatami). Takie sprawy rzadko skupiają na sobie uwagę opinii publicznej, która przyzwyczaiła się do mocno usadowionej w naszej historii – ale już anachronicznej – opowieści o konflikcie pracowniczym jako wielkim zwarciu gigantów.

Kolejnym pomysłem na wzmocnienie reprezentacji pracowniczej innej niż tradycyjne związki jest model rad. Na dobrą sprawę istnieje on już od dekady. W lipcu 2006 roku Sejm wprowadził do polskiego porządku prawnego dyrektywę Parlamentu europejskiego o wzmacnianiu dialogu społecznego. Ustawa stworzyła możliwość powoływania tak zwanych rad pracowników. Teoretycznie powinny one stanowić pośrednie ogniwo dialogu pracownika z pracodawcą, być jakby stopą włożoną przez pracowników w lekko uchylone drzwi. Zwłaszcza tam, gdzie firmy nie chcą nawet słyszeć o powołaniu pełnoprawnej komórki związkowej.

Problem jednak w tym, że model „rad pracowników” wdrożono w Polsce byle jak i trochę na odczepne. Ot, żeby Europa nam nie mówiła, że my w Polsce sabotujemy unijne pomysły. Do ustawy wpisano więc na przykład wymóg, że pod wnioskiem o powołanie rady musi się podpisać minimum 10 procent załogi, przy czym nazwiska sygnatariuszy (inaczej niż w przypadku związku) nie są utajnione. Rafał Górski z łódzkiego Instytutu Spraw Obywatelskich wspomina, że słyszał już niejedną historię o tym, jak po zebraniu podpisów załogi menedżer brał tę listę i szedł do podpisanych tam pracowników. Po jakimś czasie wracał z kartką pełną powykreślanych autografów. I tyle z rady zostawało.

Niestety w ciągu dekady, która upłynęła od uchwalenia ustawy, żadna władza nie zrobiła nic, by uczynić z rad rzeczywiście użyteczne narzędzie wzmacniające pozycję polskiego pracownika. W efekcie z około 3,5 tysiąca rad, które istniały w roku 2010, zrobiło się około 500.

Podsumujmy więc, by się dobrze utrwaliło. To jasne, że zinstytucjonalizowani reprezentanci świata pracy (związki, rady) nie są bez wad. Bywają narwani, lubią się nad sobą użalać i nierzadko szwankuje u nich sfera wizerunkowa. A i racja nie za każdym razem leży po ich stronie. Ale nie bądźmy zbyt surowi. Za uszami ma przecież każda z istniejących w Polsce instytucji życia publicznego. Nie ma powodu, by akurat przedstawicieli świata pracowników traktować jako pariasa. Fakt, że przez pierwsze dwadzieścia pięć lat polskiej wolności nie umieliśmy znaleźć dla nich rozsądnego miejsca w polskiej debacie publicznej i porządku instytucjonalnym, jest jedną z największych porażek III RP. Za ten stracony czas jako społeczeństwo już słono płacimy. Nie ma sensu, by rachunek dalej powiększać.

okładka To nie jest kraj dla pracowników
To nie jest kraj dla pracowników
fot. źródło wydawnictwo W.A.B.

Rafał Woś: To nie jest kraj dla pracowników, Wydawnictwo W.A.B, 2017

Sprawdź inne artykuły z tego wydania tygodnika:

Nr 17 (2020)

Przejdź do archiwum tekstów na temat:

# Rynek pracy Centrum Wspierania Rad Pracowników

Przejdź na podstronę inicjatywy:

Co robimy / Centrum Wspierania Rad Pracowników

Być może zainteresują Cię również: