Książka

Reiner Stach: Kafka. Lata decyzji 1910-1915

okładka książki Kafka
Tygodnik Spraw Obywatelskich – logo

Nr 286 / (25) 2025

Bogactwo życia Kafki rodziło się przede wszystkim w sferze psychicznej, w tym, co niewidoczne. Kto znajduje się pod pierwszym wrażeniem lektury „Zaginionego” albo „Zamku”, temu trudno będzie zrozumieć, że zawód autora, jego stan rodzinny, zamiłowania i antypatie nie mają prawie nic do rzeczy. Nawet dzienniki potwierdzają to wrażenie całkiem autonomicznej duchowości: zdolność Kafki do uchwycenia jakiejś sytuacji jednym spojrzeniem, a mimo to w największej rozdzielczości, wyodrębnienia znaczących szczegółów, wytropienia ukrytych zależności i utrzymania tego wszystkiego w języku nasyconym precyzyjnymi obrazami, unikającym wszelkiej nieostrości – to jest umiejętność, która graniczy z cudownością i wymyka się jakimkolwiek wyobrażalnym wyjaśnieniom natury społecznej czy psychologicznej. Takiego kogoś nazywano geniuszem (z opisu Wydawcy).

Wydawnictwu PIW dziękujemy za udostepnienie fragmentu do publikacji. Zachęcamy do lektury całej książki.

Literatura i turystyka

Kafka miał przez całe życie stosunek ambiwalentny do pieniędzy, znać było, że został wychowany przez człowieka interesu, ale też dystans Kafki do własnej klasy społecznej. Obca mu była przy­jemność posiadania, dlatego też nie gromadził pieniędzy ani nie oszczędzał dla oszczędzania. Z drugiej strony bezsensowne i nie­dobrowolne wydatki – nawet drobnych sum – wywoływały nieza­dowolenie, które czasem trwało ponad miarę i dlatego nierzadko prowadziło do zarzutów pod własnym adresem: Kafka uważał sie­bie za dusigrosza. Ta drobnomieszczańska awersja do wszelkiego rodzaju marnotrawstwa, a nawet do płacenia za wygodę uchroniła go jednak od wsparcia ze strony własnej rodziny jako niezbędnej potrzeby, a zachowanie ludzi takich jak Otto Gross – który nocował w luksusowych hotelach, a rachunki przesyłał znienawidzonemu ojcu – wydawałoby mu się nie tylko wątpliwe moralnie, lecz także wyjątkowo niekonsekwentne. Kafka zażądał podwyżki pensji, kie­dy uznał status quo za niesprawiedliwe, lecz abstrakcyjnej, dającej się wyrazić jedynie liczbowo wartości wymiennej pieniądza okazy­wał niezmiennie brak zainteresowania.

Tak więc to raczej ciekawość nim kierowała, gdy podczas wspól­nego spaceru promenadą nad jeziorem w Lucernie wczesnym wie­czorem usłyszał nagle stukanie żetonów. Dobiegało przez otwarte okna ogromnej sali uzdrowiskowej (dzisiejszego Grand Casino Lu­zern), w której – co dopiero sobie uzmysłowili – grano o pieniądze. Po nocnym życiu Lucerny tak czy owak nie spodziewali się wiele, wstęp kosztował tylko franka, nic więc nie przemawiało przeciw­ko temu, żeby przyjrzeć się z bliska tej prawdopodobnie niewin­nej rozrywce. Ani Kafka, ani Brod nie przestąpili wcześniej progu kasyna, które więcej dzieliło od świata doświadczeń ich ojców niż winiarnie o najgorszej reputacji.

O tym przeżyciu lepiej było nie wspominać w domu, zwłaszcza ojcu Kafki, który kilka dni wcześniej musiał się położyć z powodu bólu w okolicy serca wywołane­go przez kłopoty finansowe.

Gdyby musiał sobie wyobrażać Franza przy stole ruletkowym, byłby pewnie bliski zawału.

W Lucernie grano w boule, mocno uproszczoną wersję rulet­ki, grę, w której można było obstawiać liczby od 1 do 9. Bęben był nieruchomy, do środka wrzucono kulkę z ebonitu, ale słychać było bez przerwy przejęte z oryginalnej ruletki rutynowe odzywki kru­piera, które i Brod, i Kafka skrupulatnie notowali: Messieurs, faites votre jeu – marquez le jeu – les jeus sont faits – sont marqués – rien ne va plus. Obaj byli zafascynowani zręcznością i szybkością, z jaką krupierzy wykorzystywali do najróżniejszych zadań swoje jedyne narzędzie, metalowe grabki. „Przyciągają pieniądze do siebie”, no­tował Brod, „albo przerzucają je na wygrywające pola, przy czym zgarniają je tymi grabkami i dzielą. Używają też grabek do poka­zywania”. Niemal bliźniaczy opis znajdujemy w dzienniku Kafki, obaj nawet naszkicowali stół do gry.

Oczywiście zauważyli mono­tonię gry, podczas której napięcie i zaskoczenie można było prze­żyć jedynie wtedy, kiedy samemu się ryzykowało.

Ale czy naprawdę należało się angażować? Sala była duża, mieściły się w niej dwa sto­ły, każdy obstępował wianuszek ludzi; inni czekali w fotelach albo kręcili się po pomieszczeniu; ktoś, kto się tylko przyglądał, nie rzu­cał się w oczy. Podeszli do jednego z otwartych okien, od których wiało chłodem, i naradzili się, co robić. Możemy zagrać bez ryzyka, stwierdził Brod. Jeśli jeden będzie zawsze stawiał na parzyste, a dru­gi na nieparzyste, to pieniądze będą wędrować tam i z powrotem, i razem nic nie przegramy. Świetny pomysł, który natychmiast trafił Kafce do przekonania. W kasie każdy zamienił pięć franków na że­tony, tyle mniej więcej potrzebowali dziennie na hotel i restaurację.

Dziecięca wręcz naiwność tego „podstępu” naprawdę zdumie­wa i później była dla Kafki do tego stopnia krępująca, że pomi­jał milczeniem ten incydent. W rzeczywistości wdali się bowiem w grę, w której – bez względu na to, jak się do niej zabrać – traciło się pieniądze szybciej niż w ruletce. Piątka była wygrywającą liczbą w banku, co im zupełnie umknęło, kiedy koncentrowali się na ele­ganckich ruchach krupiera; kiedy wypadała piątka, wszyscy gracze przegrywali postawione pieniądze, a to oznaczało, że bank zabie­rał dziesięć procent tego, co goście położyli na zielonym stoliku. Wobec łatwej do przewidzenia klęski obu podróżnym nie pozostało nic innego, jak wejść z powrotem w rolę pisarza: „Pieniądze gubią się jak talary w trawie”, zanotował Brod, „albo jak woda, którą wy­puszcza się z wanny i która ścieka tak wolno, że wydaje się, jakby jej nie ubywało. Czasem też korek się zatka. Na końcu jednak wszyst­ko znika”. Podnieceni opuścili Dom Zdrojowy, wściekli przede wszystkim na siebie. Może dyrektor zwróciłby im te dziesięć fran­ków, gdyby obaj zagrozili samobójstwem? Nie, wisielczy humor też nie przyniósł ulgi. Teraz szybko do hotelu, pierwszy raz w łóżku od czterdziestu ośmiu godzin, i o wszystkim zapomnieć[9].

W odróżnieniu od większości turystów, których spotykali, Kafka i Brod podróżowali trasą wyznaczoną nie przez alpejskie szczyty, lecz wyłącznie przez zbiorniki wodne: Jezioro Zuryskie, Jezioro Czterech Kantonów, jeziora Lugano, Como, Maggiore.

Z wielkim przejęciem przyjaciele odnotowali rejsy parostatkiem, krajobrazy nadbrzeżne i okazje do kąpieli w jeziorze, natomiast myśli o wę­drówkach, a tym bardziej o uciążliwościach wielodniowych wycie­czek w góry, pozostawały im obce. Kafka okazywał raczej ironiczny stosunek do świata gór, skoro już przy wjeździe wymyślił, że każdy patriotycznie nastawiony Szwajcar musi odczuwać radość, wyobra­żając sobie te wszystkie wzniesienia swojego kraju rozciągnięte na płaszczyźnie, gdyż wtedy Szwajcaria miałaby powierzchnię więk­szą niż Rzesza Niemiecka[10].

Tylko raz, po wyjeździe z Lucerny, udali się na położony wyżej punkt widokowy, do którego jednak można było dojechać kolejką górską: Rigi Kulm na wysokości 1800 metrów, a tam sklepy z pa­miątkami, publiczność z całego świata oraz imponujący hotel blisko szczytu. Prażanie z pewnością byli zafascynowani panoramicz­nym widokiem na wysokogórskie krajobrazy i wiele jezior, ale ich notatki zachowały osobliwą sterylność i nie ma w nich wzmianki, że stali tu również Goethe i Flaubert. Mogły przeszkadzać im tłu­my turystów – a wśród nich wielu Anglików, których konwersacji nie rozumieli – byli wymęczeni i irytowało ich, że z powodu kiep­skiej table d’hôte w hotelowej restauracji znów wyrzucili w błoto osiem franków, bo zapłacili raczej za widok niż za jedzenie.

W dro­dze powrotnej, kiedy płynęli w dół jeziora, a podróż trwała już ponad godzinę, Brod zasnął. Kapelusz spadł mu z głowy, Angielki chichotały.

Dopiero we Flüelen, na następnej stacji, do której za­winął parowiec, nastrój się poprawił. Otrzymali czyste i zaciszne pokoje z balkonem i kiedy wyspali się do woli, zjedli śniadanie na wspaniałym zadaszonym tarasie nad jeziorem. Otaczające ich stro­me wzniesienia przejmowały Kafkę zgrozą, dosłownie wydawały się zaciemniać mu widok okolicy i ponownie wzbudziły tęsknotę za Włochami, do których już niebawem mieli dotrzeć. „Zamknięci górami we Flüelen”, pisał do Ottli. „Siedzimy przygarbieni, z nosa­mi zanurzonymi niemal w miodzie”[11].

„Nigdy nie byłem już potem”, stwierdzał Brod z perspektywy cza­su, „tak pogodny jak w czasie owych urlopów spędzanych z Kafką.

Wszystkie troski, wszystkie przykrości pozostawialiśmy w Pradze. Stawaliśmy się rozbawionymi dziećmi, przychodziły nam do głowy przezabawne i najdziwniejsze pomysły – było to wielkie szczęście przebywać w bliskości Kafki i napawać się celnością jego żywej my­śli (nawet jego hipochondria miała w sobie coś dowcipnego i fascy­nującego)”[12]. Zapewne nie była to idylla bez skazy, jest jednak rze­czą oczywistą, że Kafka podczas tygodni spędzanych na Południu był odprężony i dawał upust swojemu talentowi do dowcipkowania i wygłupów w takiej mierze, w jakiej w domu co najwyżej z rzadka pozwalał sobie wobec sióstr. Bawiło go rozszyfrowywanie pozor­nie logicznych skojarzeń i rozwijanie absurdalnych pomysłów tak konsekwentnie, że Brod ledwo mógł dotrzymać kroku i czasem nie miał jasności, czy przyjaciel mówi żartem, czy serio.

Podczas spaceru we Flüelen – być może rekapitulowali przeżycia pierwszych dni urlopu – pojawiła się refleksja, że inni podróżni tak­że dają sobie wyciągać z kieszeni pieniądze wyłącznie z niewiedzy. Tradycyjne przewodniki słabo przed tym chroniły, nie uwzględnia­ły bowiem w dostatecznej mierze praktycznych przeszkód, lokalnej specyfiki ani doświadczeń wcześniejszych gości. Skutkiem tego czy­telnik bedekera otrzymywał listę hoteli i restauracji, o których nie dowiadywał się niczego z wyjątkiem kategorii cenowej i adresu. Wy­bierał więc mniej lub bardziej na ślepo i można było przewidzieć, że co do wielu miejsc będzie rozczarowany lub poczuje się nawet oszu­kany. Kto mógł sobie pozwolić na mieszkanie w pałacach hotelo­wych, nie potrzebował takich wskazówek: po prostu pytał o „najlep­szy hotel w mieście”. Podróżująca klasa średnia ma wolność wyboru, ale nie chce z niej korzystać, wystarczy jedna przydatna wskazówka, która zagwarantuje jej zadowolenie. W każdym szczególe i na każ­dym kroku. Pragnie dostać do ręki wytyczoną trasę, zupełnie tak, jakby chodziło o wycieczkę z przewodnikiem. Czy w muzeach są dni ze zniżką na wstęp i które obrazy muszę koniecznie obejrzeć? Czy są bezpłatne bilety na koncerty? Czy muszę brać taksówkę, skoro jeździ tam tramwaj? Czy we Włoszech można zaryzykować podróż trzecią klasą? Co mogę robić w deszcz? Jak się zachować w sali gier? Po czym poznam naganiacza i kanciarza? Jak duże napiwki się daje i komu? (Lepiej dawać też ratownikowi, zanotował Brod). I ważne: gdzie są erotyczne i seksualne przyjemności za uczciwą cenę?

Prze­wodnik zawierający konkretne odpowiedzi na wszystkie te pytania i dający nieliczne, ale godne zaufania rekomendacje bardzo szybko zniszczyłby konkurencję, czyli Baedekera, co do tego Kafka i Brod byli zgodni.

Seria takich przewodników mogłaby przynosić miliono­we zyski, zwłaszcza gdyby ją wydawać w wielu językach.

W trakcie rozmowy obaj zapalali się coraz bardziej. Nie mając wiedzy o procedurach wydawniczych, a tym bardziej o podstawach prawnych publikacji przewodników obecnych na rynku, zwłaszcza Kafka odpalał istne fajerwerki praktycznych pomysłów, od orga­nizacji prac redakcyjnych przez marketing (plakaty w paryskim metrze!) po niezbędne regularne aktualizacje, które wydawano by za talony. Szybko wymyślili łatwą do zapamiętania nazwę serii: „Tanio” – „Tanio po Włoszech”, „Tanio do Paryża”…, słowo, które około 1900 roku nie miało jeszcze żadnych mocno negatywnych konotacji, które kierowało myśli ku czemuś przyjemnemu, „słusz­nie i tanio”[13] jako etyczny wariant „korzystnej relacji ceny do ja­kości usługi”. Projekt ten musiał zajmować przyjaciół godzinami, nawet podczas następnego etapu podróży, zarówno pod względem widoków, jak i technicznie spektakularnego przejazdu kolejką Gotthardbahn. Już następnego dnia Brod spisał zebrane pomysły na papierze listowym z hotelu Belvedere au Lac w Lugano, pięciostronicowy koncept „milionowego przedsięwzięcia” z odręcznymi uzupełnieniami Kafki, który był jednak krok dalej i zastanawiał się nad radykalnie nową koncepcją: dodatku w postaci przewodnika językowego. Niemożliwe jest, jak twierdził, gruntowne opanowanie języka obcego, a niepoprawne mówienie językiem, który się długo studiowało, w podróży nie może wystarczyć. Dlatego alternaty­wa: „Bezokoliczniki parami obok siebie. 200 słówek. Swego ro­dzaju esperanto. Język migowy we Włoszech. Wymowa staranna. Nie ma przeszkód dla chcących się uczyć dalej”. Niespodziewanie z twórczego ping-ponga narodził się poważny plan, żeby jednym komercyjnym aktem mocy – któremu rodzice nie będą mogli nic zarzucić – uwolnić się od biurowej harówki i zyskać finansową niezależność. Brod musiał Kafce obiecać, że użyje swoich kontak­tów w wydawnictwach i przynajmniej spróbuje nadać tej fantazji realny kształt. I rzeczywiście w latach następnych zaprezentował wspólny projekt młodemu wydawcy Ernstowi Rowohltowi.

Nieuf­ni pomysłodawcy obawiali się jednak, że zostaną okradzeni, chcieli zdradzić najważniejsze szczegóły dopiero po otrzymaniu zaliczek. W ten sposób został przypieczętowany los ambitnego planu i mi­lionowe zyski powróciły do królestwa imaginacji[14].

W Lugano Brod i Kafka spędzili wiele godzin przy wspólnym sto­le – nie tylko po to, żeby naradzać się nad wielkim projektem tu­rystycznym, lecz także uzupełnić i opracować aktualne notatki z podróży. Postanowili wreszcie rozpakować walizki i relaksować się przez parę dni.

Każde odwiedzane miasto nadal mierzyli wspólnymi wspomnieniami idylli w Rivie. „Pięknie tutaj, ale nie ma porównania z Rivą”, napisał Brod do brata pierwszego dnia. „Tam było romantycznie. Tutaj są same hotele”[15]. Kafka podpisał się na tej kartce. Szyb­ko jednak udobruchały ich kąpiele w jeziorze, uliczki i sklepy na Starym Mieście przypominające zabudową włoskie miasteczka oraz znajdujący się nad samą wodą taras ich hotelu. Na dodatek dwie i pół godziny dzieliły ich od brzegu jeziora Como, a statkiem i koleją mogli pojechać za granicę, żeby zwiedzić położoną pod Tre­mezzo Villa Carlotta z kolekcją sztuki i wspaniałym ogrodem, co usilnie polecał bedeker. Wielokrotnie opuszczali zabudowę miejską Lugano pieszo, mimo blisko trzydziestostopniowych upałów, a gdy drogą obsadzoną wawrzynami i drzewami oliwnymi dotarli na pół­nocnym brzegu do pełnej zakamarków, wspinającej się po stromym zboczu Gandrii, z widokiem na Lugano po drugiej stronie jeziora, umieścili ten obszar w swoim utopijnym kalejdoskopie Południa.

Na ustronnym kawałku plaży zbudowali sobie siedzenia z kamieni i pod bezchmurnym niebem godzinami pluskali w wodzie noga­mi.

Brod uwiecznił tę chwilę w sonecie dedykowanym Kafce (nie wspominając o jego mocnym oparzeniu słonecznym), a ten z kolei kilka miesięcy przed śmiercią zażyczył sobie, żeby im „jeszcze raz zaświeciło słońce Lugano”[16].

okładka książki Kafka Lata Decyzji 1910-1915

Reiner Stach, Kafka. Lata decyzji 1910-1915, Państwowy Instytut Wydawniczy, 2024, tłumaczenie Sława Lisiecka

Przypisy:
[9] Cytaty i szkice zob. tamże, s. 81 i n. i 149 (= T 952 i n.). Opis gry w boule (nie mylić z grą zręcznościową kulami, która nosi tę samą nazwę) w: H. Binder, Mit Kafka in den Süden, s. 202 i n. Półtora roku później Brod z żoną odwiedził kasyno w Monte Carlo i w felietonie znów podkreślił monotonię tej gry, która przypominała mu nawet pracę w fabryce, zob. Die Moral von Monte Carlo, „Berliner Tageblatt” 1913, 13 marca, s. 2.
[10] Zob. Max Brod, Franz Kafka, t. 1, s. 76 i 145 (= T 947).
[11] Widokówka do Ottli Kafki, 29 sierpnia 1911 (B1 139).
[12] M. Brod, Franz Kafka, s. 133–134.
[13] W oryginale tautologizm recht und billig (przyp. tłum.).
[14] Koncepcja została opublikowana pod tytułem Unser Millionenplan „Billig” w: Max Brod, Franz Kafka, t. 1, s. 189 i nn.; na temat przewodnika językowego tamże, s. 191 i n. Por. M. Brod, Franz Kafka, s. 158–160. Potwierdzenie faktu, że Brod przedłożył pomysł Ernstowi Rowohltowi, można znaleźć w liście Kafki do Broda z 10 lipca 1912 (B1 158, Ldr 92), w którym pojawia się pytanie o los wspólnego planu.
[15] Widokówka do Ottona Broda, 30 sierpnia 1911 (B1 140).
[16] M. Brod, Lugano-See, w: Max Brod, Franz Kafka, t. 1, s. 219; list do Maxa Broda, 2 listopada 1923, w: Max Brod, Franz Kafka, t. 2, s. 442 (Ldr 500). Notatki ich obu o całodziennym wypadzie nad jezioro Como są nieuporządkowane, niejasne. Zarówno Brod, jak i Kafka wyliczają wiele subtropikalnych gatunków roślin, jakie znaleźli w ogrodzie Villi Carlotta, wspominają jednak tylko mimochodem o oglądanych rzeźbach, między innymi o Amorze i Psyche Antonia Canovy. Rekonstrukcja tego dnia w: H. Binder, Mit Kafka in den Süden, s. 283 i nn.

Sprawdź inne artykuły z tego wydania tygodnika:

Nr 286 / (25) 2025

Przejdź do archiwum tekstów na temat:

# Społeczeństwo i kultura

Być może zainteresują Cię również: