Felieton

Rodacy do pracy

nie
fot. staboslaw z Pixabay

Olaf Swolkień

Tygodnik Spraw Obywatelskich – logo

Nr 41 (2020)

Dr Paweł Grzesiowski (pediatra) – „List spełnia kryterium chwastu, należy go wypielić” (o liście profesora Ryszarda Rutkowskiego do Ministra Zdrowia), Prof. Marian Zembala (kardiochirurg) – „Proszę, żeby takie osoby były izolowane i przetrzymywane albo w zakładach psychiatrycznych”, lek. med. Michał Sutkowski (pediatra) – „To są kretyni, bandyci i medyczni troglodyci. Ludzie, którzy nam zagrażają i nam źle życzą” (na antenie Telewizji Publicznej), lek. med. Konrad Firlej (lekarz ze stacji krwiodawstawa) –„Oni będą manipulować słowem, bo są specjalistami w praniu mózgów.” Andrzej Saramonowicz (filmowiec) – „Bezduszny skurwysyn”, prof. Krzysztof Simon (o, jest nawet zakaźnik ) „Agresywna dzicz, która nie przestrzega niczego”.

To tylko niektóre z wypowiedzi, jakimi rządowe (publiczne z nazwy, ale za które płacimy) i komercyjne media szczują i obrażają takich uczonych jak profesor Rutkowski, Chazan, Kuna, Zieliński, dr Martyka, Martynowska, Basiukiewicz. Profesorowie najbardziej renomowanych uniwersytetów z całego świata, tysiące uczonych i lekarzy, którzy podpisali deklarację z Great Barrington, a także tysiące Polaków, którzy w ostatnią sobotę odważnie wyszli na ulicę, żeby zaprotestować przeciw wprowadzaniu terroru i podduszania ludzi wbrew wszystkim wskazaniom medycznym i poczuciu zdrowego rozsądku.

Tak zwana ilość zakażeń, czyli pozytywnych wyników testów, których stosowanie inni profesorowie wybitni specjaliści z tej właśnie dziedziny (polecam wywiady o PCR–yzmie z profesor K. Polok i prof. R. Zielińskim w telewizji Alter Shot na Facebook’u i na You Tube) nazywają publicznie nowym łysenkizmem, rośnie najbardziej w tych krajach, które stosowały najostrzejsze restrykcje w poprzednich miesiącach lub w miesiącach początkowych (to przypadek Czech, Słowacji, Polski). Były one za to, a jakże, chwalone. Pamiętam te dumne słowa w rządowych mediach: „Chwalą Polskę za szybkie i zdecydowane działanie”. Balzac i Churchill nazywali to inaczej: „Pokaż Polakowi przepaść, zaraz w nią wskoczy”. Pisałem i przypominałem 17 marca br., że te „zdecydowane działania” niezbyt dobrego kardiologa przypominają równie „zdecydowane” działania partyjnego adiunkta, który niszczył nasz kraj w latach 90 ubiegłego wieku, a my nadal po raz kolejny cieszyliśmy się jak niekochane dzieci, że oto znowu nas chwalą, że „pokazaliśmy światu” itp. itd. Jakby ludzie z elit dawnej Solidarności niczego się nie nauczyli, po kolejnej już szkodzie.

Metoda walki z wirusem paragrypy polegająca na jego wyłapaniu do zera, jest chyba jeszcze bardziej absurdalna niż kampanie walki z wróblami w maoistycznych Chinach, czy ONZowska próba wytępienia komarów przy pomocy DDT.

Rząd polski miota się w sposób już naprawdę groteskowy, ale i niebezpieczny i tylko ogromnej sile duchowej protestujących zawdzięczamy, że sytuacja nie wymknęła się jak dotąd spod kontroli i na agresję oraz represje ciągle odpowiadają oni z niesamowitym spokojem i siłą duchową. Ale, ale Chrystus i pierwsi chrześcijanie też mieli ogromną siłę ducha, a jednak On został ukrzyżowany i jeżeli nie chcemy, by spotkał nas podobny los, lub by nie rzucono nas lwom czyli bezrozumnej, poszczutej na nas tłuszczy na pożarcie, to musimy myśleć i się organizować do walki.

Z jednej strony potrzebny jest ruch podobny do tego, jakim było tworzenie pierwszej Solidarności (jej siłą była regionalna, a nie branżowa struktura), a potem pod koniec lat 80. Komitetów Obywatelskich. Ludzie protestujący i poddawani represjom muszą wiedzieć, że otrzymają wsparcie prawne, finansowe i nie zostaną sami. Przydałby się jakiś Komitet złożony z autorytetów i liderów, wspólnie formułujący postulaty, stanowiska, dążący do tego, żeby się stać partnerem w ewentualnych negocjacjach z rządem. Z drugiej, i to jest zadanie równie ważne, a może i ważniejsze, bez którego nawet po chwilowym sukcesie znowu wpadniemy w te same koleiny, w których są dzisiaj dawni bohaterowie z lat 80., trzeba szybko posklejać różne elementy programowe i ustrojowe, które przewijają się w ruchach protestu.

Musimy walczyć o autentyczną demokrację (wzorem jest tu Szwajcaria), ale nie ma jej bez wolnych i obywatelskich mediów, nie ma bez sprawiedliwych i poddanych kontroli społecznej sądów (obecna sytuacja pokazuje jak nigdy dotąd, jak są ważne). Nie ma bez dobrej szkoły uczącej czytać i logicznie myśleć (w Szwajcarii profesja nauczyciela jest jedną z najbardziej szanowanych i najlepiej nagradzanych na całym Zachodzie).

Musimy walczyć o zdrową gospodarkę, ale nie ma jej bez odzyskania kontroli, czy może odebrania jej obecnym monopolistom, nad pieniądzem, wydostania się ze spirali długu. Konieczne jest przemyślenie na nowo fetysza wzrostu gospodarczego i wzrostu konsumpcji jako rzekomego wskaźnika dobrobytu. Musimy przywrócić ludzką medycynę i swobodę pacjentów w doborze sposobów leczenia. Nasz stosunek do przyrody i biologii nie może być mechanicznym działaniem na złość tym, którzy dzisiaj podszywają się pod ekologię. Wiąże się z tym także konieczność kontroli i pewnego sceptycyzmu wobec fetyszy nowych technologii, cyfryzacji i dehumanizacji naszych relacji.

Wbrew temu co głoszą siły zła i tak zwanego rozwoju, nie będziemy szczęśliwsi, gdy nasza egzystencja będzie przebiegać w zaizolowanej kabinie podłączonej do stymulatorów przyjemności. Wirus i jego coraz bardziej prawdopodobne pochodzenie z chińsko-amerykańskiego laboratorium, też zwrócił nam uwagę na konieczność ostrożności w naszym bawieniu się w Pana Boga.

Na symptomy tego szaleństwa wskazywano już przy okazji GMO, ale i wielu innych technologii czy pomysłów radykalnego czynienia sobie Ziemi poddaną, który to wyrwany ze Starego Testamentu cytat, też staje się teraz zupełnie fałszywym antidotum na szaleństwa z drugiej strony. Ziemia jest ogrodem, w którym potrzebne są także miejsca dzikie. Musimy ją traktować jak dom i musimy o niego dbać, jak głosił to choćby taki wybitny filozof i konserwatysta, jakim był zmarły w tym roku Roger Scruton. Jego prace pokazują, że ekologia to nie próba kontroli wszystkiego i wiara, że nowe technologie pozwolą nam nic nie zmieniać, ale powrót do ojkofilii – dbania o miejsce, w którym żyjemy w warunkach wolności i oddolnej samorządności. To samo głosi w swoich książkach Sir Julian Rose (jedną z jego prac miałem przyjemność tłumaczyć). Julian jest właścicielem dużego majątku w Wielkiej Brytanii i prowadzi małe gospodarstwo na polskiej wsi. Nie używa do tego celu trującej chemii ani nie dręczy zwierząt, ale utrzymanie takich gospodarstw wymaga ogromnej pracy i gospodarności, a nie wiary, że wszystko zrobią za nas maszyny i chemia, a my będziemy leżeć w cieple i nic nie robić.

Pamiętam do dziś jak polska chłopka na propozycję, by zrezygnować z używania trującego Roundupu odpowiedziała: „Ale Panie! To ja by się narobiła”. W rezultacie takiego podejścia polscy rolnicy tracą ziemię, bo iluzja nic nierobienia i łatwego zarobku kosztem konsumenta doprowadziła ich do stania się wyrobnikami banków, korporacji nasiennych i agrochemicznych. To tylko niektóre z zagadnień, które od wielu lat są poruszane w wielu tak zwanych niszowych pismach, które ja sam 25 lat temu poruszyłem w – jak to ironicznie stwierdził obecny wicepremier Piotr Gliński – „broszurce” o nowym ustroju, który ponoć do nas zawitał w 1989 roku, ale w gruncie rzeczy tych samych wartościach, które stoją u źródeł pozornie różnych totalitaryzmów.

No i jest oczywiście strona trzecia, kulturowo-duchowo-psychiczna.

Szybko tracimy cierpliwość. Wierzymy, że po jednym nad nimi zwycięstwie siły zła odpuszczą, a my będziemy mogli jeść pić i popuszczać pasa – ostatnie 30 lat były takimi latami popuszczania pasa w dziedzinie intelektualnej, moralnej.

Wybieraliśmy ciągle te same mniejsze zła, nie szukaliśmy prawdy, nigdy nikogo nie rozliczyliśmy – bo tak nam było wygodnie. Siedzieliśmy przy grillach i serialach, tak jakby siły zła gdzieś daleko, nas nie dotyczyły i jakby opętani rządzą władzy nad światem psychopaci mieli nam dać spokój, jak będziemy cicho. Nie chciało nam się ani działać, ani płacić składek na stowarzyszenia obywatelskie, które siłą rzeczy w dużej mierze przez naszą bierność się zdegenerowały i przeszły na garnuszek Sorosa albo rządu. Dzisiaj bardzo nam tego brakuje – to w nich wyrabia się dobre nawyki codziennej społecznej pracy, umiejętność ucierania stanowisk. (W Szwajcarii udział w nich jest powszechny i wiele osób poświęca swój czas na społeczną aktywność w stowarzyszeniach, w Polsce trudno jest wybrać trójkę klasową). Jesteśmy też bardzo emocjonalni, lubimy się puszyć i trudno nam uznać, że czegoś nie wiemy albo że nie mieliśmy racji, stąd szybkie przejście od dyskusji do kłótni i zapiekłych uraz, poczucia krzywdy i niedocenienia często będących wymówką dla nic nierobienia Łatwo nam przychodzi rzucanie oskarżeń i szukanie złych intencji. Potrzeba nam dystansu do samych siebie, do naszych ego, szacunku do towarzyszy wspólnej walki. Bez tych cech i nawyków może nam po jakimś czasie zabraknąć oddechu, a wszystko wskazuje, że będzie ona długa i trudna.

Sprawdź inne artykuły z tego wydania tygodnika:

Nr 41 (2020)

Przejdź do archiwum tekstów na temat:

# Polityka # Społeczeństwo i kultura Obywatele KOntrolują

Przejdź na podstronę inicjatywy:

Co robimy / Obywatele KOntrolują”

Być może zainteresują Cię również: