Felieton

Rok Milgrama

przycisk
fot. Gerd Altmann z Pixabay

Olaf Swolkień

Tygodnik Spraw Obywatelskich – logo

Nr 53 / (1) 2021

Amerykański psycholog Stanley Milgram 57 lat temu przeprowadził jeden z najbardziej fascynujących eksperymentów w historii psychologii społecznej. Kilkuset losowo dobranych mieszkańców miasteczka New Haven w USA zaprosił do udziału w eksperymencie mającym na celu zbadanie ludzkiej skłonności do posłuszeństwa (w pojedynczych wariantach brało udział kilkudziesięciu badanych).

Podobnie, jak równie ciekawe eksperymenty S. Asha, badające stopień ludzkiego konformizmu (uczestnicy byli przekonani, że badana jest ich zdolność postrzegania, po usłyszeniu kilkunastu opinii, że odcinek krótszy jest dłuższy, większość pokornie zgadzała się z tą przeczącą świadectwu zmysłów bzdurą), także i w tym wypadku uczestnicy eksperymentu nie znali jego rzeczywistego celu. Poinformowano ich, że chodzi o badanie wpływu kar na proces uczenia się. Kary polegały na uderzaniu prądem elektrycznym „ucznia”, gdy zrobił błąd i źle powtórzył pary słów, jakie miał zapamiętać. Kary zaczynały się od 15, a kończyły się na 450 woltach. Uczeń był przywiązany do krzesła i podłączony do elektrod, tak przynajmniej myślał badany.

W rzeczywistości to on był przedmiotem badania, a jęczący z bólu, skarżący się na problemy z sercem uczeń – podstawionym aktorem.

Trzecim uczestnikiem był uczony wydający nauczycielowi polecenia kontynuowania badania z uwagi na dobro eksperymentu, czy po prostu wzywający do kontynuacji. Okazało się, że większość – około 2/3 badanych doszła aż do ostatniego, 30 przycisku i na polecenie uczonego potraktowała „ucznia” elektrycznym kopniakiem o napięciu 450 woltów. Badania te Milgram przeprowadził w 24 wariantach. Jedną z ciekawszych zmian było przeniesienie miejsca badania z laboratorium elitarnego uniwersytetu Yale, na którym pracował Milgram, do zwykłego biura w dzielnicy przemysłowej.

Okazało się, że sam naukowy entourage zwiększał posłuszeństwo o około 20%, podobne efekty osiągano, gdy eksperymentator zamiast prostego ponaglenia używał komendy: proszę kontynuować, eksperyment tego wymaga. Badania Milgrama kontynuowano w różnych wariantach przez kolejne lata na całym  świecie. Kilka lat potem amerykański psychiatra Charles K. Hofling przeprowadził podobny eksperyment na pielęgniarkach, do których dzwonił w czasie dyżuru nieznany lekarz i zlecał podanie pacjentom fikcyjnego leku (był to cukier plus massa tabulettae), który w porozumieniu z ordynatorem umieścił w szafkach szpitalnych. Jednocześnie zalecał podanie dawki dwa razy większej od zalecanej na opakowaniu. Okazało się, że 21 spośród 22 badanych pielęgniarek wykonało to polecenie.

W roku 2017 w polskich mediach ukazały się informacje o powtórzeniu we Wrocławiu eksperymentu Milgrama przez dwóch wrocławskich psychologów D. Dolińskiego i T. Grzyba. Poza drobnymi różnicami technicznymi – mniejsza liczba przycisków, nieco inne parametry maksymalnego napięcia, badanie niemal niczym się nie różniło. Okazało się, że także w Polsce ponad 80% badanych posłusznie wykonywało polecenia profesora-eksperymentatora aż do ostatniego przycisku.

Pytani po zakończeniu eksperymentu odpowiadali: „No tak, naciskałem te przyciski, ale przecież cały czas mówiłem Panu, że mnie to frajdy nie sprawia”. „No, ale przecież Pan kazał. Czy ja zrobiłem coś złego? Po prostu robiłem to, co mi Pan kazał”. „Wie Pan, ja coś Panu powiem. Ja doszłam do dziesiątego przycisku, bo sobie to już na początku założyłam. Ale na jedenasty ani żaden inny już bym się nie dała namówić. Nie ma mowy”.

Z kolei jak piszą autorzy, osoba wyglądająca jak hipiska i zainteresowana prawami zwierząt: „Bez większych oporów wykonała wszystkie polecenia eksperymentatora (….) Wydaje się, że większym problemem było dla niej przyznanie (po poznaniu istoty eksperymentu – przyp. O.S.), że pomimo swego deklarowanego indywidualizmu zachowała się tak samo, jak większość ludzi w tej sytuacji, niż to, że raziła prądem cierpiącego człowieka… Na koniec raz jeszcze podkreśliła, jak bardzo niemożliwe wydaje jej się, że są ludzie, którzy potrafią intencjonalnie krzywdzić zwierzęta”. Niestety ani Milgram, ani jego następcy nie wpadli na pomysł, żeby badanego motywować informacją, że podduszając samego siebie zaplutym kawałkiem materiału, albo wstrzykując sobie preparat biologiczny o niezbadanym działaniu „chroni siebie i innych”, ale od czegóż mamy życie, przerastające wyobraźnię amerykańskich i polskich uczonych.

W książce pod tytułem „Posłuszni do bólu. O uległości wobec autorytetu w 50 lat po eksperymencie Milgrama”, którą obaj polscy uczeni napisali po dokonaniu eksperymentu, znaleźć można także wiele innych ciekawych rozważań nad ludzką tendencją do uległości. Czytając ją, szukałem oczywiście odniesień do tego, co spotkało nas w roku ubiegłym, a nie ulega wątpliwości, że cała tak zwana pandemia „groźnego koronawirusa” jest takim właśnie 25. wariantem eksperymentu Milgrama na światową skalę. Cechą tego wariantu jest to, czego Milgram nie mógł ze względów etycznych i prawnych przeprowadzić – w jego eksperymencie krzywda była fikcyjna, aktorzy, którzy jej doznawali udawali, że cierpią. Obecny, 25. wariant w wypadku polskim to oprócz innych strat i cierpień już kilkadziesiąt tysięcy ponadprzeciętnych zgonów spowodowanych celowo wznieconą paniką i narzuconymi restrykcjami.

Jednak co bardzo ciekawe, po przeprowadzeniu eksperymentu na początku lat 60. XX wieku, wiele miejsca w naukowym światku poświęcono… krzywdom moralnym, jakich rzekomo doznali… badani, dowiadując się nieco przykrej prawdy o sobie. Szokujące jest, że fakt ten przez obu autorów uznany został za rzecz oczywistą i niewartą krytycznej refleksji.

Okazuje się, że w świecie uczonych prawda jest traktowana jako krzywdząca moralnie i mniej warta od opartego na fałszu przekonaniu większości ludzi o własnej doskonałości. Starożytna mądrość zawarta w napisie u wejścia do wyroczni delfickiej „Poznaj samego siebie”, okazała się w opinii współczesnych uczonych… niemoralna.

Ludzie, którzy dowiadywali się, jak łatwo wykorzystując autorytet nauki skłonić ich do bycia kimś w rodzaju obozowego kapo, mieli być zdaniem świata uczonych krzywdzeni moralnie, bo uczeni najwyraźniej na serio wzięli wierszyk B. Brechta mówiący o tym, że „człowiek skłania się ku dobru raczej niż ku złu, lecz okoliczności nie sprzyjają mu”. Potwierdzają to przytaczane w książce Dolińskiego i Grzyba wyniki innych badań, według których znakomita większość ludzi jest przekonana, że wyniki eksperymentów Milgrama są zupełnie inne od faktycznych, a oni sami zachowaliby się o wiele lepiej niż przeciętni badani. I tak np. jak piszą Grzyb i Doliński „niemal wszystkie pielęgniarki z eksperymentu Hoflinga twierdziły, że takiego polecenia nigdy by nie wykonały”, a były tak samo losowo wybraną grupą, jak ich koleżanki, które posłusznie podały pacjentom potencjalnie szkodliwą dawkę zupełnie nieznanego leku. Podobnie zachowali się polscy badani, przekonani, że są lepsi od innych.

Zapewniam w tym miejscu, że gdy po nieuniknionych przemianach ustrojowych to ja będę ministrem polskiej edukacji, to jakąś formę eksperymentu Milgrama wprowadzę jako element egzaminu dojrzałości, który wtedy odzyska swoje prawdziwe znaczenie, a póki co chciałbym, żeby rozważył to ten, kto obecnie zajmuje to stanowisko i opis oraz wyniki jego przebiegu wprowadził jako obowiązkowy element podstawy programowej z przedmiotu Wiedza o społeczeństwie.

Równie interesujące z dzisiejszego punktu widzenia są wnioski, do jakich doszli uczeni badający, jakie okoliczności sprawiają, że ludzie są mniej lub bardziej ulegli. Aby to zbadać, ludzie przechodzący przez ulicę byli najpierw niepokojeni gwizdkiem policyjnym eksperymentatora, a następnie po wejściu na chodnik i stwierdzeniu, że gwizdał nie policjant, ale dowcipniś, proszeni o danie pieniędzy na zbiórkę bez podania jej celu. Okazało się, że dezorientowanie ich gwizdkiem sprawiało, iż byli o wiele bardziej skłonni do zastosowania się do bezzasadnej prośby. Jak piszą autorzy „Posłusznych do bólu”: „Okazało się również, że w warunkach huśtawki emocjonalnej ludzie, do których zwracano się z prośbą opatrzoną pozornym uzasadnieniem, niezwykle rzadko decydowali się na zadawanie jakichkolwiek pytań o cel i organizatorów zbiórki. Reakcja taka była natomiast powszechna wśród ludzi znajdujących się w neutralnym stanie emocjonalnym. Układ wyników dotyczących zarówno częstości spełniania próśb, jak i werbalnego wyrażania odczuwalnych wątpliwości jest więc całkowicie zgodny z założeniem, że warunki ulgi następującej po doznaniu lęku wprowadzają ludzi w stan bezrefleksyjności, a ten z kolei sprzyja uległości”. Czy kiedy popatrzymy na z pozoru nielogiczne i wręcz chaotyczne działania władz w większości krajów uzasadniane walką z „groźnym koronawirusem”, które a to zwiększają, a to litościwie łagodzą kolejne absurdalne, jak same mówią „restrykcje”, a w rzeczywistości ograniczenia podstawowych praw człowieka i obywatela, to nie wskazuje to na to, że znają one podstawowe mechanizmy psychologii społecznej opisywane przez fachowców? Warto w tym miejscu zaznaczyć, że jeden z autorów cytowanej książki jest konsultantem NATO w dziedzinie operacji psychologicznych.

Równie niepokojące jest, że autorzy polskiej powtórki nie mieli kłopotu ze znalezieniem uczestników nieznających eksperymentów Milgrama, co było oczywiście warunkiem ich zakwalifikowania do udziału w eksperymencie, a szukano także wśród czytelników inteligenckiej ponoć Gazety Wyborczej, nie mówiąc już o tym, że samo czytanie gazet jest w Polsce po roku 1989 r. zmienną pozytywnie selekcjonującą potencjalnych uczestników.

Na pewno należałoby się również zastanowić nad rolą nauki i naukowców jako autorytetu, których siła została przez Milgrama i jego następców udowodniona. Czy ma ona dzisiaj jakichś konkurentów o podobnej sile wymuszania posłuszeństwa? Czy nie przypominają oni kapłanów z powieści „Faraon” naszego B. Prusa?

Co ciekawe autorzy „Posłusznych do bólu” nie tylko sami nie zastanawiają się głębiej nad tym pytaniem, ale co więcej sami zdają się ulegać presji środowiska czy autorytetu, powtarzając obiegowe bzdury na temat „antyszczepionkowców” – w tym wypadku ich zdaniem uleganie autorytetom (że są to autorytety głównie medialne, jakoś uszło ich uwadze) ma być dowodem na to, że czasami posłuszeństwo wobec autorytetu jest czymś pozytywnym.

I na koniec szczypta optymizmu. W naszym tygodniku, który właśnie obchodzi pierwszą rocznicę swego istnienia, od samego początku pseudemii, plandemii (jak zwał, tak zwał) – „groźnego koronawirusa” nie daliśmy się ani nabrać, ani nie ulegliśmy posłuszeństwu wobec pseudo-autorytetów, od marca 2020 zadawaliśmy pytania i wyrażaliśmy wątpliwości (ja sam pisałem o tym 17 marca ubiegłego już roku) i używając metafory z eksperymentu Milgrama nie nacisnęliśmy ani jednego przycisku. Inna rzecz, że mamy w tym wieloletnią wprawę, podobnie jak pewien działacz pierwszej Solidarności, który w czasie polskiej wersji eksperymentu w 2017 roku też odmówił naciskania kolejnych przycisków twierdząc: „Wiecie co, ja byłem członkiem Solidarności. Tej pierwszej, przed i w stanie wojennym. Ubecja też chciała mnie złamać, też chciała, żebym robił złe rzeczy, doniósł, wyrzekł się swoich poglądów. Wtedy się nie złamałem. To i wy mnie nie złamiecie”. Trwania w takiej postawie wierności człowieczeństwu i zasadom naszej cywilizacji, życzę sobie i wszystkim czytelnikom w Nowym 2021 roku.

W felietonie korzystałem z książki: „Posłuszni do bólu. O uległości wobec autorytetu w 50 lat po eksperymencie Milgrama”, Dariusz Doliński, T. Grzyb, Smak słowa, Sopot, 2017 r. z niej pochodzą również wszystkie zawarte w tekście cytaty.

Sprawdź inne artykuły z tego wydania tygodnika:

Nr 53 / (1) 2021

Przejdź do archiwum tekstów na temat:

# Społeczeństwo i kultura

Być może zainteresują Cię również: