Ronald Wright: Krótka historia postępu
Krótka historia postępu poświęcona jest historii ludzkości, upadkom minionych cywilizacji oraz kondycji świata w XXI wieku. Książka zdobyła nagrodę Libris w kategorii „literatura faktu” i zainspirowała film dokumentalny Martina Scorsese z 2011 roku zatytułowany „Pułapki rozwoju” (Surviving Progress). Wydanie polskie zawiera wprowadzenie autora uaktualnione w 2021 roku – od Wydawcy.
Wydawnictwu Pogotowie Kazikowe dziękujemy za udostępnienie fragmentu do publikacji. Zachęcamy do lektury całej książki.
„Myśliwi, którzy nauczyli się zabijać dwa mamuty zamiast jednego, dokonali postępu. Ci, którzy wpadli na pomysł, by zagnać stado na krawędź urwiska i uśmiercić dwieście sztuk naraz, posunęli się za daleko. Żyli na wysokim poziomie… przez chwilę. Potem nastał głód.”
Ronald Wright
V
BUNT NARZĘDZI
Mam słabość do ironicznych graffiti. Swego czasu rzuciło mi się w oczy zdanie, które nawiązuje do zagrożeń związanych z postępem: „Za każdym razem, gdy historia się powtarza, cena idzie w górę”.
Upadek pierwszej cywilizacji na ziemi, cywilizacji sumeryjskiej, dotknął jedynie pół miliona ludzi. Upadek Cesarstwa Rzymskiego dotknął dziesiątki milionów. Gdyby nasza cywilizacja miała upaść, oznaczałoby to oczywiście katastrofę dla miliardów.
(…)
Ci, którzy w młodości podróżowali i wracali w te same miejsca po dwudziestu lub trzydziestu latach, nie mogli nie zauważyć zmasowanego naporu postępu, czy to przemiany gospodarstw rolnych w przedmieścia, dżungli w rancza hodujące bydło, rzek w tamy, lasów namorzynowych w hodowle krewetek, gór w kopalnie cementu, czy raf koralowych w luksusowe apartamentowce.
Cały czas różnią nas kultury i systemy polityczne, jeśli jednak chodzi o ekonomię, mamy dziś jedną wielką cywilizację, żerującą na zasobach naturalnych całej planety. Wszędzie wycinamy drzewa, wszędzie odławiamy ryby, wszędzie meliorujemy grunty, wszędzie budujemy, żaden zakątek biosfery nie uniknął zalewu naszych śmieci. Dwudziestokrotny wzrost obrotów handlu światowego od lat 70. XX wieku pokazuje, że prawie nikt nie jest samowystarczalny. Każde Eldorado zostało splądrowane, w każdym Shangri-La stanął Holiday Inn. Joseph Tainter zauważa współzależność i ostrzega: „upadek, jeśli i kiedy znów nadejdzie, będzie tym razem globalny. […] Światowa cywilizacja rozpadnie się jako całość”.
Eksperci z wielu dziedzin zaczęli dostrzegać to samo zjawisko domykających się drzwi możliwości. Uprzedzają, że obecne lata mogą być ostatnimi, w których cywilizacja wciąż jest na tyle zasobna i politycznie spójna, by obrać kurs na rozważniejsze, skupione na ochronie i sprawiedliwości społecznej tory. 12 lat temu, na krótko przed szczytem klimatycznym w Rio, który doprowadził do opracowania Protokołu z Kioto poświęconego zmianom klimatycznym, ponad połowa żyjących laureatów Nagrody Nobla przestrzegała, że mamy jedynie mniej więcej dekadę, by zrównoważyć cały system.
W raporcie, który administracja George’a W. Busha bezskutecznie usiłowała zataić, Pentagon przewiduje światowy głód, anarchię i konflikty zbrojne „w ciągu jednego pokolenia”, o ile dalsze zmiany klimatyczne nie sprowokują jeszcze bardziej dramatycznych scenariuszy.
Martin Rees z Uniwersytetu w Cambridge, astronom królewski i były przewodniczący Brytyjskiego Stowarzyszenia Popierania Rozwoju Nauki, konkluduje w swojej książce z 2003 roku Our Final Century (Na sze ostatnie stulecie): „Szanse na to, że nasza obecna cywilizacja przetrwa do końca tego wieku, są nie większe niż 50/50… chyba że wszystkie narody zaakceptują politykę mniejszego ryzyka i zrównoważonego rozwoju opartego na obecnych technologiach”.
Sceptycy wykazują, że wcześniejsze przewidywania katastrofy jak dotąd się nie potwierdziły. I to jest właśnie raj głupców. Niektóre z naszych ucieczek – ot, choćby ta od wojny nuklearnej – były bardziej efektem szczęśliwego przypadku niż mądrego rozstrzygnięcia.
Ucieczki te nie są zresztą ostateczne. Odłożyliśmy inne problemy na bok, ale ich nie rozwiązaliśmy. Na przykład niedobór żywności został jedynie odsunięty w czasie poprzez przejście z roślin hybrydowych na rolnictwo oparte na chemii, co odbyło się olbrzymim kosztem kondycji gleb i różnorodności roślin.
Po atakach z 11 września 2001 roku światowe media i politycy skupili się, co zrozumiałe, na terroryzmie. Wypada tu zwrócić uwagę na dwie rzeczy.
Po pierwsze terroryzm jest niewielkim zagrożeniem w porównaniu z głodem, chorobami i zmianami klimatycznymi . Tamtego dnia w Stanach Zjednoczonych zginęły 3 tysiące ludzi. Na świecie każdego dnia umiera 25 tysięcy jedynie z powodu zanieczyszczonej wody. Każdego roku 20 milionów dzieci zapada na upośledzenie umysłowe wskutek niedożywienia . Każdego roku wskutek erozji i niekontrolowanego rozrostu miast tracimy obszar uprawny o powierzchni większej niż Szkocja, co ma miejsce przede wszystkim w Azji.
Po drugie nie da się powstrzymać terroryzmu, lecząc objawy, a nie przyczyny. Przemoc rodzi się z niesprawiedliwości, ubóstwa, nierówności i innej przemocy. Tę lekcję przekazała nam w bolesny sposób, kosztem 80 milionów ludzkich istnień , pierwsza połowa XX wieku. Naturalnie pełen brzuch i uczciwe przesłuchanie nie powstrzymają fanatyków, ale mogą znacznie zmniejszyć liczbę tych, którzy staną się fanatykami.
Po drugiej wojnie światowej powszechnie zgodzono się, że źródła przemocy należy zwalczać poprzez tworzenie międzynarodowych instytucji i demokratycznie zarządzanych form kapitalizmu opartych na ekonomii Keynesowskiej i amerykańskim Nowym Ładzie. Ta polityka, choć daleka od ideału, powiodła się w Europie, Japonii i niektórych częściach Trzeciego Św iata . (Przypominam, że nie mówimy już o „wojnie z terrorem”, ale o „wojnie z niedostatkiem”).
Podważanie tego powojennego konsensusu i przywoływanie na powrót archaicznych wzorców politycznych oznaczałoby powrót do krwawej przeszłości. Ale do tego właśnie zmierza nowa prawica od późnych lat 70. XX wieku, zawijając stare pomysły w nowe papierki i wykorzystując je do transferowania władzy od rządów z mandatem wyborczym do niedemokratycznie zarządzanych korporacji. Lojalni wobec prawicy publicyści, także w Kanadzie, przedstawiają w mediach ów proces jako „cięcie podatków” i „deregulację”. Pycha ekonomii leseferystycznej (jeśli dasz koniom więcej żreć, to i wróble skorzystają ) była wielokrotnie poddawana próbom i wielokrotnie ponosiła porażkę, pozostawiając po sobie zgliszcza i rozbite społeczeństwa.
Bunt przeciwko redystrybucji zabija cywilizację od dzielnic biedoty po las deszczowy.
Podatki w większości państw nie zostały, realnie rzecz biorąc, obniżone, zwyczajnie przesunięto je w dół piramidy dochodów i zamiast na pomoc społeczną oraz zdrowotną kieruje się je na programy zbrojeniowe i rozwój przedsiębiorczości. Wybitny amerykański sędzia Oliver Wendell Holmes powiedział: „Nie mam nic przeciwko płaceniu podatków, kupuję w ten sposób cywilizację”. Powszechne zaufanie do opieki społecznej, która zaspokaja podstawowe potrzeby, jest fundamentem obniżenia wskaźnika urodzeń w krajach biednych i godnego życia w społeczeństwach we wszystkich krajach świata. Utrata tego zaufania skutkuje wolną amerykanką, która aktualnie rujnuje Ziemię.
W XX wieku, o czym już wspominałem w tej książce, liczba mieszkańców Ziemi zwiększyła się czterokrotnie, ekonomia zaś czterdziestokrotnie. Gdyby obietnica modernizacji nie była jedynie mydleniem oczu – innymi słowy, gdyby przepaść pomiędzy bogatymi i biednymi miała zostać proporcjonalnie na tym samym poziomie co w roku śmierci królowej Wiktorii – wszystkim ludziom żyłoby się dziś 10 razy lepiej. Tymczasem liczba osób żyjących w skrajnym ubóstwie jest dziś tak wielka jak ogólna liczba ludzkości w 1901 roku.
Pod koniec XX wieku łączny majątek trojga najbogatszych ludzi (z których wszyscy byli Amerykanami) wynosił więcej niż majątek 48 najbiedniejszych państw świata. W 1998 roku Organizacja Narodów Zjednoczonych obliczyła, że rozsądnie wydane 40 miliardów dolarów mogłoby zapewnić najbiedniejszym na ziemi czystą wodę, urządzenia sanitarne i zaspokojenie innych podstawowych potrzeb . Te szacunki mogą być naturalnie optymistyczne i kwota mogła wzrosnąć przez ostatnich sześć lat, jednak tak czy inaczej byłoby to wciąż znacznie mniej, niż wynoszą fundusze już przeznaczone na tarczę antyrakietową, nieprzyzwoicie wybujałą fanaberię, która nie zda egzaminu, jest nikomu niepotrzebna, może za to sprowokować nowy wyścig zbrojeń i militaryzację przestrzeni.
Przypomnijmy trzy modele upadku według Josepha Taintera: uciekający pociąg, dinozaur, domek z kart.
Wzrost liczby ludności i zanieczyszczeń, przyspieszenie rozwoju technologii, koncentracja bogactwa i władzy – wszystko to są uciekające pociągi, na dodatek połączone ze sobą. Choć wzrost liczby ludności wyhamowuje, do 2050 roku będzie nas na ziemi o trzy miliardy więcej. Na krótką metę będziemy w stanie wykarmić taką liczbę, ale będziemy musieli hodować mniej mięsa (do wyprodukowania jednego kilograma mięsa trzeba zużyć 10 kilogramów paszy roślinnej) oraz dystrybuować żywność po całym świecie. Nie będziemy mogli pozwolić sobie na konsumpcję na taką skalę jak obecnie ani też na zanieczyszczanie środowiska w takim stopniu, w jakim czynimy to w tej chwili. Oczywiście, moglibyśmy pomóc takim krajom jak Indie czy Chiny zindustrializować się bez powtarzania naszych błędów. Zamiast tego wyłączyliśmy standardy środowiskowe z umów handlowych. Niczym seksualni turyści z nielegalnymi skłonnościami, najbrudniejszą robotę wykonujemy pośród biednych.
Jeśli cywilizacja ma przetrwać, musi żyć w zgodzie z naturą, a nie na jej koszt.
Wskaźniki ekologiczne sugerują, że we wczesnych latach 60. XX wieku ludzie konsumowali około 70% rocznej produkcji przyrody; w latach 80. osiągnęliśmy 100%, a w 1999 roku 125% . Te szacunki mogą być nieprecyzyjne, ale trend jest oczywisty – wyznacza drogę do bankructwa.
Wszystkie te rzeczy nie powinny nas dziwić, po tym jak odczytaliśmy czarne skrzynki roztrzaskanych wraków dawnych cywilizacji. Nasze obecne zachowanie jest bardzo typowe dla upadłych społeczeństw będących w zenicie własnej chciwości i arogancji. To czynnik dinozaura: niechęć do zmiany nabytych zwyczajów i inercja na wszystkich społecznych poziomach. George Soros, zreformowany spekulant walutowy, nazywa ekonomiczne dinozaury „rynkowymi fundamentalistami”. I choć jego punkt widzenia zdaje się powszechny, trudno jest mi zaakceptować ten termin, niewiele bowiem z tychże dinozaurów naprawdę wierzy w wolny rynek. Zdecydowanie preferują monopole, kartele i kontrakty rządowe . Idea, zgodnie z którą świat miałby być sterowany poprzez notowania giełdowe, jest równie szalona co wszelkie inne złudzenia fundamentalistów, tak islamskie, jak chrześcijańskie czy marksistowskie.
W wypadku Wyspy Wielkanocnej kult posągów stał się autodestrukcyjną manią, ideologiczną patologią. W Stanach Zjednoczonych ekstremizm rynkowy (od którego można by oczekiwać, że będzie czysto materialistyczny, a przez to otwarty na racjonalny interes władzy) połączył siły z ewangelickim mesjanizmem, by na gruncie metafizycznym zwalczać inteligentną politykę. Chrześcijaństwo głównego nurtu to wiara altruistyczna, ta jednak jego odmiana stała się wrogo nastawiona do dobra publicznego: rodzaj społecznego darwinizmu głoszony przez ludzi, którzy Darwina w istocie nienawidzą. James Watt, sekretarz spraw wewnętrznych prezydenta Ronalda Reagana, ogłosił w Kongresie, że nie ma powodu, by zawracać sobie głowę środowiskiem naturalnym, ponieważ, jak powiedział: „Nie wiem, ile przyszłych pokoleń zostało nam do spełnienia proroctwa i powrotu Pana”. George W. Bush otoczył się myślącymi w podobny sposób i wycofał się z Protokołu z Kioto dotyczącego zmian klimatycznych.
Adolf Hitler wykrzyknął kiedyś radośnie: „Jakie to szczęście dla rządzących, że ludzie nie myślą!”. A co czynić, gdy to władcy przestaną myśleć?
Upadek cywilizacji często jest dość nagły – to efekt domku z kart – gdy bowiem ich zapotrzebowanie osiągnie granice możliwości zasobów naturalnych, stają się bardzo podatne na wahania przyrody. Najbardziej bezpośrednim zagrożeniem spowodowanym zmianami klimatycznymi jest niestabilność pogody powodująca serię nieurodzajów w tak zwanych światowych spichlerz ach. Częstotliwość i nasilenie susz, powodzi, pożarów oraz huraganów rośnie, a powodowane przez z nie zanieczyszczenia – w połączeniu z wojnami – nakręcają spiralę destrukcji. Eksperci medyczni martwią się, że natura może niebawem zaskoczyć nas jakąś epidemią: miliardy tłoczących się naczelnych (wielu z nich chorych, niedożywionych) latają samolotami w tę i z powrotem. To darmowy lunch czekający na zwinnego mi kroba. „Matka Natura zawsze przychodzi na ratunek społeczeństwu dotkniętemu… przeludnieniem – stwierdził ironicznie Alfred Crosby – a jej posługi nigdy nie są subtelne”.
Argumenty za reformą, które próbowałem przywołać, nie opierają się na altruizmie ani na idei ratowania przyrody dla niej samej. Uważam, że są to imperatywy moralne, nawet jeśli tego typu motywy stają w konflikcie z samym źródłem ludzkich dążeń.
Najistotniejszym powodem zreformowania naszego systemu jest świadomość, że w obecnym kształcie nie sprzyja on niczyim interesom. Jest machiną do samobójstwa.
Każdy z nas ma w sobie inercję dinozaura, szczerze jednak powiem, że pojęcia nie mam, czy aktywiści-dinozaury – twardziele i twardzielki z Big Oil oraz skrajnej prawicy – wiedzą, co naprawdę czynią. Sami przecież mają dzieci i wnuki, które będą potrzebowały zdrowej żywności, czystego powietrza oraz wody i które chciałyby popatrzeć na żyjące oceany i lasy. Majętność nie zapewni im schronienia przed zanieczyszczeniami. Pestycydy rozpylane w Chinach kondensują się w lodowcach Antarktydy i jeziorach Gór Skalistych. Bogactwo nie jest tarczą, która chroni przed chaosem. Jasno dowiodły tego wszystkie wyniosłe głowy, które stoczyły się z gilotyny, przede wszystkim zaś zaskoczenie wymalowane na ich twarzach.
W Argentynie mawiają, że Bóg każdej nocy sprząta bałagan, który Argentyńczycy czynią za dnia. Nasi liderzy na to właśnie zdają się liczyć. Tylko że to tak nie działa. Sprawy toczą się tak szybko, że bezczynność sama w sobie jest jednym z najpoważniejszych błędów. Trwający 10 tysięcy lat eksperyment naszej obecności na Ziemi przetrwa lub upadnie w zależności od tego, co zrobimy, a czego nie zrobimy. Teraz. Reforma, której potrzebujemy, nie jest antykapitalistyczna, antyamerykańska ani nawet szczególnie proekologiczna, jest prostym przejściem z myślenia krótkowzrocznego na dalekowzroczne. Z lekkomyślności i zbytku do umiaru i zapobiegliwości.
Naszą wielką przewagą, szansą, by uniknąć losu dawnych społeczeństw, jest fakt, że znamy ich historię. Wiemy, co poszło źle i dlaczego. Homo sapiens posiadł wszelkie informacje, by zrozumieć, kim jest. Jest łowcą z czasów epoki lodowej, jeśli chodzi o inteligencję, tylko w połowie rozwiniętym. Sprytnym, ale rzadko mądrym.
Doszliśmy do tego momentu, w którym mieszkańcy Rapa Nui wciąż mogą powstrzymać pozbawioną sensu wycinkę drzew i produkcję posągów, mogą zebrać nasiona ostatnich drzew, by posiać je w miejscu niedostępnym dla szczurów. Mamy narzędzia i środki, by dzielić się zasobami, usunąć zanieczyszczenia, zapewnić podstawy opieki zdrowotnej i antykoncepcji, dostosować limity ekonomiczne do tych narzuconych przez przyrodę. Jeśli nie zrobimy tego wszystkiego teraz, gdy jeszcze jakoś nam się powodzi, nie zdołamy tego zrobić, gdy nadejdą naprawdę ciężkie czasy. Nasz los wymknie się nam wówczas z rąk. I całe to nowe stulecie XXI wieku nie zdąży zbytnio się zestarzeć, a my wkroczymy w wiek chaosu i upadku. Upadku, który przyćmi wszystkie mroczne czasy naszej przeszłości.
Przed nami nasza ostatnia szansa, by dobrze zaplanować przyszłość.