Felieton

Róże na gruzie

gruz
fot. Wokandapix z Pixabay

Tylko gdy widzimy sens swoich działań, a ten, kto je nam narzuca, sam daje przykład, jesteśmy skłonni je ponosić. Ot, prosta zasada, której zbyt często nie rozumieją w Polsce osoby decyzyjne. Co jakiś czas w portalach społecznościowych padają podejrzenia, że segregowane śmieci i tak wpadają do jednej śmieciarki, więc ktoś nas tu robi w bambuko. Pewnie wystarczyłoby na pojazdach napisać „komora odpadów szklanych, komora odpadów z tworzyw sztucznych”, ale po co, skoro można podrwić sobie z wątpliwości mieszkańców, dodatkowo nadszarpując i tak nikłe zaufanie.

Ale moje miasto – Łódź – ma szczęście. Po latach niszczenia zieleni i betonowania Wielkimi Inwestycjami, gdy trzeba było upominać się o tak oczywiste rzeczy jak ochrona drzew przy inwestycjach czy wtórne wykorzystanie bazaltowej kostki z przebudowywanych ulic, nastąpił radykalny zwrot.

Wszystko ma być ekologiczne i proklimatyczne, a my, łodzianki i łodzianie od 2020 roku uczestniczymy w realizacji Ekopaktu. Co prawda nie za bardzo można go znaleźć na stronach BIP urzędu, ale po solidnym przeszukaniu prasy dowiemy się, że już w 2030 będziemy mieć tak zaawansowaną gospodarkę cyrkularną, że aż 75% śmieci będzie segregowane! To o 15% więcej niż stanowi Ustawa o utrzymaniu czystości i porządku w gminach. Ale do obiegu zamkniętego z tego punktu bardzo daleko.

A może wcale nie?

W ostatnich dniach opinię publiczną zbulwersowały zdjęcia radnej Marty Grzeszczyk z zachwalanej przez władze inwestycji rewitalizacyjnej – przebicia drogi przez kwartał w ścisłym centrum. To zresztą kolejny raz, gdy w tym miejscu mieszkańcom „znowu coś się nie podoba” – a to wycięcie bez potrzeby ogromnego, rozłożystego jesionu w ramach zazieleniania, a to zapędy, by na korzeniach drzew zrobić parking policji. Tym razem jednak poszło o śmieci.

Wykonawca budowy ulicy najwyraźniej bardzo przejął się Ekopaktem dla Łodzi. Może nie chciał generować spalin przy transporcie odpadów z rozbiórek do miejsca składowania i przy transporcie podłoża pod rośliny. Albo postanowił wykonać ekologiczny drenaż pod nowe nasadzenia – z pokruszonych z grubsza i idealnie rozgrabionych po terenie przyszłych zieleńców cegieł i innych budowlanych śmieci. Na to zapewne 20 cm humusu, w nim krzaki, ekologiczna agrowłóknina, żwir na walkę z wyspami ciepła – i do odbioru wytrzyma!

Można powiedzieć „zdarza się”. Nie, nie powinno się zdarzyć. Kierownik kontraktu, inspektor nadzoru, pracownicy urzędu – wszyscy oni mają obowiązek realizować Ekopakt, bo jego zasady muszą być wpisane w wymogi przetargu. Miejskiej gospodarki obiegu zamkniętego nie realizuje się na papierze, tylko w codziennych działaniach, w każdej sferze. W ogromnej mierze w formie bieżącego nadzoru nad inwestycjami.

Smaczku dodaje też fakt, że urzędnicy z niedawno otwartej Fabryki Aktywności Miejskiej albo nie widzieli, albo nie zareagowali na takie wtórne użycie odpadów budowlanych i trzeba było mieszkającej nieopodal opozycyjnej radnej, by gruz pod róże dotarł do troskliwych oczu władz.

Z ciekawości sprawdziłam dane o odpadach budowalnych w „Analizie stanu gospodarki odpadami komunalnymi w Łodzi za 2020 rok” – okazuje się, że wg tego dokumentu „poziom recyklingu, przygotowania do ponownego użycia i odzysku innymi metodami innych niż niebezpieczne odpadów budowlanych i rozbiórkowych ustalony na 2020 r. na poziomie co najmniej 70% został osiągnięty i wyniósł 95,03 %”. Jeszcze nie zapytałam, czy ten imponujący poziom osiągnęliśmy dzięki tak nowatorskim metodom, jak opisana powyżej. A może sadzenie róż na gruzie mieści się jednak w 4,97% odpadów jeszcze niezagospodarowanych zgodnie z ideami zero waste? W Krakowie jest to aż 99,63% – czy gród Kraka lepiej pilnuje inwestycje?

Skuszona wizjami ambitnych wyników recyklingu gruzu, rzuciłam okiem na dwa kolejne place budów w ramach programu rewitalizacji. Na placu składowania materiałów przy innej śródmiejskiej ulicy natrafiłam na koparkę, ładującą ceglany gruz, stare szmaty, zbrojenia, puszki i butelki z ogromnej pryzmy po rozbiórce kamienicy na wywrotkę. Na kolejnej do wywrotki trafiały razem ze żwirem ogromne bryły fragmentów granitowych krawężników i kocie łby z podbudowy. Szkoda – pomyślałam – można było dać je studentom, byłyby z nich piękne podstawy do lamp. I jak wydłużyłoby to cykl życia tego cennego, wyrwanego ziemi surowca!

Czy wszystkim samorządom surowce tak przeciekają przez palce? Czy sposób zagospodarowania odpadów określany w ustawie jako R12 oznacza też „wsypanie do dziury i zasypanie ziemią”? Czy w ogóle te tony gruzu trafiły do statystyki jako odpad? Zapytam o to we wniosku o dostęp do informacji publicznej.

Jednak gruz to tylko jeden z rodzajów odpadów – czy w przypadku innych też są podobne praktyki? Rosnące w zakątkach Polski pryzmy śmieci wskazują, że jest prawdopodobne wyciekanie ogromnych ilości surowców poza system.

Unia Europejska widzi problem rozbieżności między wykazywaną a faktyczną ilością śmieci wtórnie spożytkowanych. Od 2021 r. zgodnie z deklaracjami uszczelnia wzór obliczania poziomu recyklingu odpadów komunalnych. Koniec z liczeniem tylko czterech frakcji i zmiennymi deformującymi wyniki. Ładnie wyglądające statystyki z prezydenckich sprawozdań przestają właśnie być powodem do dumy, a osiągnięcie wymaganych poziomów staje się nie lada wyzwaniem.

I tak 88,20% poziomu recyklingu odpadów komunalnych w Lublinie w 2018 r. okazuje się być… skromnym 19,05%, 77,86% Kielc to raptem 21,87%. Wygląda na to, że moje miasto nie jest liderem przechwalania się – 35,88% to po urealnieniu 21,51% [1].

Gdzie tu gospodarka obiegu zamkniętego, skoro segregowanie i recykling to wyzwanie? I jak miasta zamierzają dotrzeć do tego etapu bez analiz, wytyczających drogi i wskazujących konieczne procesy zmian? Moje miasto takich analiz nie prowadzi, a od 21,51% do 100% droga daleka.

Co roku rosną wydatki na zbieranie śmieci w gminach.

W 2017 roku moje miasto za odbiór i zagospodarowanie odpadów komunalnych, likwidację dzikich wysypisk, odbiór i zagospodarowanie przeterminowanych leków i termometrów rtęciowych oraz utrzymanie Punktów Selektywnego Zbierania Odpadów Komunalnych (PSZOK) i administracji zapłaciło 99,6 mln zł. W 2019 – 166,3 mln, w 2021 – 224,9 mln [2].

Ale rosną też ceny surowców przy miejskich inwestycjach, stają się one towarem deficytowym. Ten proces będzie trwał dopóki decydenci – krajowi i samorządowi – nie przestaną mało produktywnie „ganiać króliczka”. Każda możliwość wykorzystania powtórnie mebla, tkanin, części, najpierw w formie produktu, potem jako surowca, powinna być premiowana finansowo i wspierana organizacyjnie. Nie ma ucieczki od przejścia od segregowania do wykorzystywania już wyprodukowanych przedmiotów i już wydobytych/wytworzonych surowców.

A może potrzebna jest presja społeczna, by obietnice zostały dotrzymane, by „dogonić króliczka”? W końcu duża część z nas nie chce pozbywać się śmieci w spalarniach, a – jak wierzę – prawie nikt nie chce, by lądowały w naszych lasach i rzekach.

Nie sprzyja temu brak dostępu do zagregowanej informacji. Od kilu lat sprawozdania prezydentów miast z gospodarki odpadami – najbardziej czytelne opracowania na ten temat w gminach – kierowane obowiązkowo co roku do marszałka i Regionalnej Dyrekcji Ochrony Środowiska są składane przez aplikację utrudniającą udostępnienie w ramach dostępu do informacji publicznej. W wielu miastach brak również wszystkich corocznych Analiz stanu gospodarki odpadami komunalnymi. Moje dopiero po złożeniu przeze mnie wniosku o dostęp do informacji publicznej uznało, że warto w jednym miejscu pokazać dokumenty za poprzednie lata.

Deklarując chęć pisania esejów o gospodarce odpadami z perspektywy uważnej mieszkanki miałam ambitny cel prześledzenia losów naszej butelki, bluzki, starej wanny, szafy czy liści z ogrodu do miejsca, w którym zostaną naprawione, użyte ponownie, przetworzone albo zeskładowane. Nie będzie to łatwe. W zakresie obowiązków samorządów jest tylko wycinek cyklu życia rzeczy, a nie robią wiele, by to zmienić.

Mimo kolejnych zmian ustawowych, nadal droga kupionych przez nas rzeczy „od szafy do śmieci” jest bardzo krótka.

Dziś mam wrażenie, że jesteśmy raczej w żłobku rewolucji śmieciowej i wiele jeszcze przed nami. Nasi politycy muszą przestać udawać, że obowiązujące ustawy załatwiają sprawę i że potoczy się to bez wyrzeczeń. Mimo buńczucznych deklaracji, analiz i sprawozdań także samorządy nie poświecą przykładem, że warto domagać się od firmy remontowej, by posegregowała odpady z remontu naszej kuchni czy salonu. I nie przeproszą się ze szmateksami i komisami na głównych ulicach.

Skoro prezydentka dużego miasta, uzbrojona w rzesze pracowników nie potrafi upilnować własnych śmieci na własnym podwórku, czy ona i inni politycy będą potrafili wprowadzić nas w nową erę – odpowiedzialności organizmów miast, państw za wspólną przyszłość?


Źródła:

[1] Opracowanie Towarzystwa na Rzecz Ziemi
[2]Odpowiedź na wniosek o dostęp do informacji publicznej z dn. 30.03.2022

Iceland, Liechtenstein, Norawy – Active citizens fund – logo

Projekt „Rady na odpady” finansowany przez Islandię, Liechtenstein i Norwegię z Funduszy EOG w ramach Programu Aktywni Obywatele – Fundusz Regionalny

Sprawdź inne artykuły z tego wydania tygodnika:

Nr 129 / (25) 2022

Przejdź do archiwum tekstów na temat:

# Ekologia # Polityka Rady na odpady

Być może zainteresują Cię również: