Felieton

Rozmowy o żywnościowym mordorze w czasach pandemii przy życiodajnym upadłym drzewie

warzywa
fot. Nils Klatt z Pixabay
Tygodnik Spraw Obywatelskich – logo

Nr 11 (2020)

Głos bardzo młodej kobiety radośnie oznajmił: „W tym pniu nie ma śmieci!”. To zdanie wyrwało mnie z nasłuchiwania popisów dzięciołów, które swoim donośnym opukiwaniem drzew zdominowały ptasie trele w koronach i krzakach. Było to na godzinę przed zachodem słońca, w niedzielę pierwszego tygodnia kwarantanny spowodowanej koronawirusem.

Miejsce: bardzo rzadko uczęszczana część w podwarszawskim parku z kilkudziesięcioma pomnikami przyrody, gdzie upadli entowie* mogą w spokoju siać dalsze życie, gdzie ludzie glebie nie zabierają liści, gdzie można poczuć zapachy butwiejącego drewna, ogrzewanej słońcem gleby.

Młody mężczyzna, z którym kobieta spacerowała, opiekuńczo asekurował Ją, gdy zaglądała do pnia wielkiego drzewa powalonego przez czas, a może wichurę. Konstatacja, że to niestety ludzie przynoszą śmieci do wnętrza pni, stała się ziarnem dla rozmowy pełnej myślowych przygód, podróży do świata innych ocen, a czasem podobnych, poglądów oraz obserwacji o naturze współczesnego świata, który tak bardzo zmienił się po 1989 roku.

Przy zachowaniu kilkumetrowego dystansu – czas to przecież pandemii; w tym miejscu prawie nigdy nikogo nie spotykałem – przez kilkanaście minut żywo i z zaangażowaniem rozmawialiśmy. Wymieniałem myśli i emocje oraz doświadczenia z dwójką młodych ludzi, którzy wychowywali się i wchodzili w dorosłe życie w tej samej okolicy między Wisłą a Narwią, ale ponad trzy dekady później. Z zaciekawieniem poznawaliśmy różnice i zbieżności w postrzeganiu świata. Słuchałem osób już dorosłych, ale z mojej perspektywy prawie /już?/ seniora, to ludzi bardzo młodych. Rozmowa przebiegała w bardzo dobrej atmosferze, ponieważ nie było prób przekonywania do swoich racji. Dominowały refleksje, prowokujące dygresje. Wspomnienia, w tym te Dziadków oraz Rodziców młodej kobiety i młodego mężczyzny. Porównania do współczesności często nie były przez nas oceniane na jej korzyść. Było też o naturze gospodarczej naszej rzeczywistości, w tym o tym, co najcenniejsze dla życia: woda, powietrze, gleba, żywność, warunki prawne i uwarunkowania finansowe (ceny mieszkań!) do zakładania Rodziny i wychowywania Dzieci, opiekowania się Dziadkami, konsekwencjach teraźniejszych i przyszłych umów śmieciowych…

W sumie dotykaliśmy tego, co najważniejsze, przez co dyskusja koncentrowała się na wartościach uwikłanych w gospodarkę.

Tematem wiodącym w pewnym momencie stał się dostęp do żywności, takiej od rolnika, który nie stosuje chemii, albo stosuje ją bardzo odpowiedzialnie, a uprawa oraz hodowla jest w pobliżu.

To szczególnie ważne, gdyż poprzedniego dnia komunikat o zamknięciu przez lokalny SANEPID targowiska „wiejskiego” w stolicy naszego powiatu spowodował u mnie mobilizację. Ale nie zakupową w sensie zapasów, a zaopatrzeniową w sensie informacji. Pomaszerowałem w celu zdobycia kontaktu do Ludzi od warzyw, owoców, nabiału, kiszonek… Pożywienia! Targowisko, na którym od wielu lat kupuję wprost od rolników i sadowników, pozwala mi zaopatrywać się w prawdziwe „superfoodsy”.

Stare odmiany warzyw i owoców mają wiele cennych cech, tak różniących je od tych laboratoryjnie wyselekcjonowanych nowoczesnych odmian. Te tradycyjne mają smak i zapach, unikalny kolor, różnią się od tych przemysłowych też intensywnym nasyceniem wartości odżywczych.
Niektóre warzywa w chwili zakupu są jeszcze otulone ochroną warstwą ziemi na znak, że niedawno leżały w kopcu (zimą), że są z pola (w sezonie). Stare warzywa i owoce mają też indywidualny charakter urody. Widać po ich budowie, kiedy rosły, a kiedy zwolniły, bo deszczu było za mało. Czasami trafi się np. w jabłku kontroler jakości w osobistej postaci, jako dowód, że to pokarm, który nie zabija, a daje siły witalne.

Dlatego musiałem zadbać o dostęp do źródeł cennego Pokarmu. Przeszedłem się najpierw po kilku straganach, gdzie owoce swojej pracy oferują Ci, których znam jedynie na „Dzień dobry, poproszę o … Dziękuję bardzo. Do widzenia”. Wziąłem ich numery telefonów oraz omówiłem sposoby dalszego zaopatrywania. Tych rolników i sadowników, których znam bardziej prywatnie też odwiedziłem, by życzyć zdrowia i szybkiego do zobaczenia. Rozmawialiśmy o niebezpieczeństwach konsekwencji ekonomicznych przerwania łańcucha relacji lokalny rolnik – lokalny konsument (indywidualny, kooperatywy**, RWS***), zagrożeniem dla spłaty kredytów, podatków…
Im bliżej było do godziny 14.00, tym megafony targowiska coraz częściej nawoływały do opuszczenia tej enklawy wiejskości w miasteczku. O pełnej godzinie nastała zupełna cisza. Targowisko opustoszało. Na wejściach pojawiły się taśmy zagradzające.

Działamy bez cenzury. Nie puszczamy reklam, nie pobieramy opłat za teksty. Potrzebujemy Twojego wsparcia. Dorzuć się do mediów obywatelskich.

Wracając z targowiska specjalnie nadłożyłem drogi, by przejść obok kilku hipermarketów, które zdominowały handel w miasteczku. Wszystkie były pootwierane, a w nich kłębiły się tłumy. Zastanawiałem się, czy stłoczone kolejki przed kasami, niedezynfekowane na bieżąco kasy samoobsługowe, to klimatyzowane powietrze… Czy na pewno to jest bezpieczniejsze „środowisko” pod kątem walki z epidemią?! Czy nie lepiej jest zapewnić ludziom dostęp do najlepszej pod kątem zdrowotnym żywności ekologicznej i lokalnej na otwartej przestrzeni. Tak się dzieje teraz w krajach „starej unii”, gdzie targowiska dalej funkcjonują. Oczywiście z zachowaniem zasad odstępu między kupującymi, kupującymi i sprzedającymi, optymalnych warunków higienicznych.
Dobre praktyki można garściami czerpać od naszych sąsiadów w UE. Czy wzorem Austrii, Szwecji, Estonii, albo Czech, nasi politycy będą potrafili stworzyć korzystne warunki prawne i fiskalne do rozwoju rolnictwa ekologicznego, regeneratywnego. Na początek przynajmniej niech przestaną je niszczyć****!

Para moich rozmówców podkreślała, że poszukiwanie prawdziwej żywności wymaga obecnie wielkiego wysiłku. Zgadzam się. Dominująca wersja kapitalizmu powoduje, że dla konsumenta z małej miejscowości na centralnym Mazowszu kupno prawdziwego żytniego chleba jest związane z podjęciem szczególnych działań np. podróży do sąsiedniego powiatu, albo do stolicy. Mimo, że punktów handlowych oferujących „niby-chleb” w najbliższej okolicy jest tak wiele.

Dzieje się tak między innymi, ponieważ media (w tym publiczne, które mają być w swej „misji” bardzo odpowiedzialne) są pełne fałszywej komunikacji korporacji od produkcji śmieciowego żarcia. Indywidualnemu konsumentowi trudno walczyć z dominacją monopoli od junkfood na rynku spożywczym. Przy temacie głównym pojawiały się wątki zniszczenia przestrzeni publicznej w zakresie architektury i planowania przestrzennego, atomizacji życia, strachu przed przekroczeniem punktów krytycznych w procesie niszczenia klimatu i bioróżnorodności życia na Ziemi… Ze smutkiem obserwowałem język ich ciał, który pokazywał, że te refleksje wywołują realny niepokój u moich rozmówców. I u mnie też.

…Nagle zamilkliśmy! Ledwie z kilka metrów od nas na ułamek sekundy zatrzymał się samiec sarny. Koziołek, żeby nie wbiec prosto w ludzi, zmienił kierunek i dalej niespiesznie udał się w stronę Wisły, rzeki dzikiej na odcinku na północ tuż za Warszawą…

Mimowolnie ucieszyliśmy się widokiem piękna witalności dzikiego zwierzaka. Przyroda „deus ex machina” tchnęła w nas nową falę energii, nadziei, mobilizacji. Dalej dyskutowaliśmy o szansach odejścia od toksycznej wersji gospodarki, w tym o pracach nad Nowym Zielonym Ładem w UE, Wspólnej Polityce Rolnej. Rozważaliśmy, czy warto się w te inicjatywy programowe włączać. Młodzi ludzie oponowali wobec sensu i skuteczności takich społecznych działań. Podkreślali, że w ich ocenie czas walki politycznej jest trudniejszy niż opór obywatelski w zmaganiu z „peerelem”. W duchu się z nimi zgadzam. Mają prawo tak widzieć swoją sytuację, ale w tej rozmowie mi nie wolno był być pesymistą. W „Do widzenia” starałem się włożyć dodatkową dawkę nadziei, ale i podziękowania za to spotkanie.

Odchodziłem w stronę brzegu – dzikiej na tym odcinku – Wisły wzdłuż ścieżki, przy której rosną drzewa, na których jeszcze widać resztki zamontowanej ludzkimi rękoma drewnianej ławki. Deski musiały być przybite dawno temu do drzew, wrosły w pnie. Teraz ślady ławki są na wysokości kilku metrów. Majestatyczne drzewa dominujące nad ścieżką przez rezerwat, powoli uwalniają się od ingerencji człowieka. Ścieżka ta za dnia służy spacerującym. Po zmierzchu władanie przejmują dziki i sarny. Rano nim przyjdą ludzie widać ślady leśnych domowników. Kiedyś te drzewa upadną, ale dadzą nowe życie.

Zastanawiałem się, czy moje pokolenie, które wchodziło dorosłe w życie na przełomie PRL i III RP da następnym pokoleniom warunki do dobrego życia, w tym zdrowego pożywienia. Póki co przemysł „spożywczego” Mordoru***** ma się przecież świetnie. Czy wystarczy indywidualnie robić swoje? Czy każdy na swoim zawodowym i obywatelskim poletku może zdecydować jakie ziarno sieje? Czy wykorzystując swoją wiedzę możemy przyczynić się rozwoju rynku zdrowej żywności, która nie jest kontrolowana przez korporacje?

To, jaka będzie żywność, ma związek między innymi z edukacją zawodową. Ministerstwo Rolnictwa i Rozwoju Wsi w ostatnim czasie przejmuje rolnicze szkolnictwo zawodowe od starostów i zapowiada tworzenie nowych podstaw programowych. Obecna podstawa programowa do zawodu technik rolnik sprawia wrażenie, jakby miała za zadanie przygotować rolnika do wojny z naturą. Myślę, że warto byśmy zadali publiczne pytanie, czy podstawa programowa do zawodu rolnik w „koniunkcji” do zawodu pszczelarza odpowiada na dramatyczny spadek liczby zapylaczy? Czy zastanawiamy się, jaką wizję człowieka i świata przyrody kształtujemy w umysłach uczniów w nauczaniu zawodów związanych z ogrodnictwem, leśnictwem, gotowaniem, transportem, energetyką…

Szukajmy odpowiedzi, bo pytań jest tak wiele, a dobrego pożywienia potrzebujemy na co dzień, nie tylko od „święta”, czy czasu kwarantanny.


* Entowie – dendromorficzna rasa istot ze świata fantasy J.R.R. Tolkiena. Tu powalone ze starości lub przez wichury pnie drzew, które są źródłem nowych form życia: mchy, porosty, grzyby…

** Kooperatywy spożywcze – rodzaj nieformalnej spółdzielni, w której członkowie wspólnie kupują produkty spożywcze bezpośrednio od producentów, z pominięciem pośredników (Źródło: https://wawelskakooperatywa.wordpress.com/about/ )

*** RWS – Rolnictwo Wspierane przez Społeczność to model współpracy drobnych gospodarstw rolnych oraz konsumentów opartej na bezpośrednim kontakcie i wzajemnym wsparciu tych dwóch grup. Chodzi w nim o solidarne inwestowanie w działalność i rozwój lokalnych rodzinnych gospodarstw rolnych i zarazem umożliwienie odbiorcom dostępu do świeżej zdrowej żywności po przystępnej cenie (Źródło: http://igo.org.pl/wp-content/uploads/2014/04/PrzewodnikRWS-NET.pdf )

**** Patrz raport NIK o rolnictwie ekologicznym https://www.nik.gov.pl/aktualnosci/rolnictwo-ekologiczne.html

***** Mordor – kraina ze świata fantasy J.R.R. Tolkiena, siedziba złego czarownika Saurona, który tworzył sztuczne gatunki, dążył do zniszczenia naturalnego życia na ziemi. Saurona pokonały zjednoczone siły elfów, krasnoludów, hobbitów, ludzi, entów, zwierząt, z wykorzystaniem naturalnych mocy żywiołów.

Sprawdź inne artykuły z tego wydania tygodnika:

Nr 11 (2020)

Przejdź do archiwum tekstów na temat:

# Zdrowie Chcę wiedzieć

Przejdź na podstronę inicjatywy:

Co robimy / Chcę wiedzieć

Być może zainteresują Cię również: