„Selekcja” – tu potrzebne są wszystkie cechy wojownika
Z majorem Arkadiuszem Kupsem, twórcą scenariusza i prowadzącym ekstremalną grę terenową „Selekcja”, rozmawiamy o wyzwaniach w trakcie zmagań, sile psychicznej i fizycznej uczestników, ludzkich charakterach, wojsku i jednostkach specjalnych.
Rafał Górski: Gdyby Alfred Hitchcock żył i chciał nakręcić film o „Selekcji” to, jaka, Pana zdaniem, powinna być pierwsza scena tego filmu?
mjr Arkadiusz Kups: Całkowita ciemność z jednego z wielu bunkrów na terenie Toru Psychologicznego i tylko słyszalny dźwięk sunącego w podziemnym tunelu uczestnika, pchającego przed sobą zasobnik… a potem eksplozja światła i dziesiątki pytań i komend do uczestnika, który próbuje wstać w całkowitej konsternacji i ogarnąć ten potok informacji i dźwięków. Kompletny chaos…
Czym jest „Selekcja”? Proszę wytłumaczyć jak chłop krowie na granicy 🙂
Najprościej: przez pięć dni i nocy z wybranej po testach fizycznych grupy usiłujemy wyłonić tych najsprawniejszych intelektualnie, najodporniejszych na zmęczenie, brak snu, stres i inne czynniki. Ludzie poddani niesamowitej presji, manipulacjom, wysiłkowi zostają na wzór najlepszych formacji na świecie ocenieni i sklasyfikowani. Nie ma nagród, premii jest tylko pamiątkowa decha i zaszczyt bycia w elitarnym klubie „Selekcji”.
„Chcemy, by prawdziwi wojownicy, ludzie stworzeni do formacji desantowych, szturmowych i specjalnych szli tam najprostszą drogą” – to idea, na której oparła się „Selekcja” w 1998 roku. Skąd pomysł na „Selekcję”? Jakie są korzenie tej imprezy, która ma już ponad 20 lat?
Pomysł zrodził się w 1998 roku w redakcji „Żołnierza Polskiego”. Wtedy istniała służba zasadnicza, a Wojskowe Komendy Uzupełnień kierowały ludzi do jednostek na zasadzie człowiek – przydział. Nikogo nie interesowało wyszkolenie, motoryka czy zdolności. Armia na zasadzie maszynki do mięsa wciągała kolejne pobory, nie dbając o indywidualności. One potrzebne były w jednostkach specjalnych, desancie czy rozpoznaniu. Temu miała służyć „Selekcja” i takie było jej założenie do czasu powstania armii zawodowej. W tamtych czasach nie istniały żadne metody klasyfikowania i werbowania poborowych do jednostek specjalnych. Przez wiele lat „Selekcja” wypełniała skromnie tę lukę, choć nigdy formalnie nie została wykorzystana do procesów werbunkowych czy kwalifikacyjnych.
„Selekcja” to też taki powrót do korzeni. W roku 1994 rozwiązano w Polsce wszystkie jednostki specjalne, pozostawiając w Lublińcu Pułk Komandosów. Ten pomysł centralizacji od początku był błędem. Przestały istnieć 62., 56. czy 48. Kompania Specjalna i wszystkie kompanie specjalne przy dywizjach. „Selekcja” od początku była takim miejscem, gdzie kultywowano tradycje tych jednostek, a zwłaszcza 56. KS. Metody szkoleniowe, normy, wzorce, które były na porządku dziennym w 56. KS pojawiły się na „Selekcji”.
„Selekcja oceniała wszystkie nasze możliwości, tak fizyczne, jak i psychiczne. Góry wygrywają z człowiekiem, gdy ten chce je pokonać siłą. Trzeba zwyciężać myśleniem. Ale sam spryt nie doprowadzi cię z RV (punkt kontaktowy) do RV na czas, a na pewno nie dzień w dzień. Aby to osiągnąć, potrzebna jest kondycja fizyczna, ale kondycja i wytrwałość nie zależą tylko od rozmiaru człowieka. Jedynie silne ciało w połączeniu z silnym umysłem pozwalają wyciągnąć zwycięski los na tej loterii. Jedno bez drugiego nie przynosiło sukcesu, bo i nie mogło” – to fragment książki „Delta Force”, w którym Eric Haney komentuje selekcję dla kandydatów na operatorów Delty. Co Pan na to? Jak sprawa wygląda w przypadku polskiej „Selekcji”?
Zaczynaliśmy bardzo skromnie zarówno sprzętowo, jak i z wiadomościami o rekrutacjach i metodach klasyfikowania. Temat metod selekcyjnych do formacji specjalnych był tematem mojej pracy na studiach w Akademii Obrony Narodowej, a reszta to były doświadczenia z pracy w jednostkach specjalnych, konfrontacje z innymi jednostkami specjalnymi zarówno tymi ze wschodu, jak i zachodu.
W latach 80. gdy trafiłem do 62. KS na praktykę jako podchorąży Wyższej Szkoły Oficerskiej Wojsk Zmechanizowanych, a potem do osławionego 1. Batalionu Szturmowego w Dziwnowie jako młody oficer, nie było selekcji do tych formacji. Niemniej rotacja była bardzo duża, zwłaszcza wśród oficerów. Zaczynało się karierę, choć karier nie robiło się w jednostkach specjalnych od dowodzenia podstawowym zespołem – Grupą Specjalną. To wymagało sporego zaangażowania i szkoła oficerska wcale nie przygotowywała do takich zadań. Szkolenie było bardzo intensywne i trwało, usłane wyjazdami, cały rok. Spędzało się poza garnizonem ponad 200 dni w roku i intensywne szkolenie wymagało sporego zaangażowania. By przetrzymać ten magiel, trzeba mieć nie tylko silne ciało, ale i psychikę. To, co powiedział Eric Haney, jest prawdą. Głowa jest podstawą, wola walki i przetrwania – ale musi to wszystko mieć oparcie w mocnej konstrukcji fizycznej. Jak mówię na „Selekcji”: „Płuca i serce, ale z tym musi iść w parze mocna psychika”.
Dlaczego Rysio stał się dla Pana najwyraźniejszym wspomnieniem czwartej edycji imprezy?
Rysio był takim reliktem Peerelu… plecak harcerski z lat 60., traktory na stopach (specyficzne buty na twardej podeszwie), flanelowa koszula i derka na wypadek deszczu. Facet wyglądał trochę dziwnie na tle ludzi ubranych w goretexowe kurtki, polary, plecaki ze stelażem, z butami na vibramie. Zastanawiałem się na początku, o ile jest młodszy ode mnie i jak sobie poradzi z konkurencjami. W drugim dniu zaczęło padać i padało przez trzy doby. Marsz został głównym tematem realizacyjnym. Szli i szli… Ludzie systematycznie rezygnowali, nie radząc sobie głównie z brakiem motywacji. Rysio zaciął się w sobie. Miałem takie wrażenie, że gdyby nawet na metr kwadratowy spadła tona wody, on dalej by maszerował, nie przejmując się pogodą. Ludzie rezygnując, oddawali Rysiowi swoje wypasione wyposażenie, a on skromnie je przyjmował z odrobiną nieśmiałości. Po trzech dniach na niebo wyszło słońce, mocniej przypaliło i ci wszyscy, którzy w porę nie zdjęli mokrych butów i odzieży z membraną, błyskawicznie się zatarli. Rysio dalej szedł i realizował zadania. Ile go to kosztowało wysiłku i bólu, zobaczyliśmy, kiedy padło sakramentalne zdanie: To jest koniec „Selekcji”. Jego stopy wyglądały jak kawałek wątroby ze sklepu mięsnego, a flanelowa koszula prawie przyrosła do pleców.
Okazało się, że Ryszard jest bez pracy i wybrał się na „Selekcję” celem jej znalezienia. Po emisji programu pan Ryszard został w swojej miejscowości znanym człowiekiem i miejscowa firma zatrudniła go do pracy w ochronie.
Ten przykład pokazuje, że wielką wartością jest wola walki, determinacja. Sprzęt jest ważny, bardzo ważny, ale najważniejszy jest człowiek i jego wartość. Tak jak mówimy o walce: broń jest ważna, ale najważniejszy jest człowiek i jego umiejętności.
„Poznaj samego siebie” to starożytna mądrość zawarta w napisie u wejścia do wyroczni delfickiej. Podobno „Selekcja” oferuje poznanie samego siebie. Czy to prawda? Proszę o przykłady z życia.
Mógłbym podawać setki przykładów, ale to nic nie da. By przekonać się o tym, trzeba samemu dojść do ekstremalnych stanów i wyzwań. Czasami ludzie, na których nikt nie stawia, dokonują rzeczy niesamowitych. Przysłowiowe ,,szczypiorki” dochodzą tam, gdzie nie powinni dojść, a ludzie z pozoru silni odpadają lub pęka im psychika. Widziałem wiele takich przypadków, w których facet wyglądający jak Arnold Schwarzenegger stawał przed prostym zadaniem i łamał się… Widziałem faceta, który nie miał prawa skończyć „Selekcji”, ubrany w chińskie trampki bez wkładek, gdzie każdy kamyk na drodze niemiłosiernie ugniata stopę, dawałem mu góra 24 godziny… Doszedł do końca i dziś jest oficerem w jednostkach specjalnych.
Zresztą, po co to wszystko… Rafale, byłeś na „Selekcji”, powiedz sam, czy ta impreza zmieniła Twoje życie, spojrzenie na nie. Na to pytanie powinieneś odpowiedzieć Ty.
Jak cywil, który ma na co dzień pracę siedzącą przed komputerem, powinien przygotowywać się do „Selekcji”, żeby w trakcie przygotowań nie nabawić się kontuzji, a na poligonie drawskim nie trafić do kostnicy?
Z tą kostnicą to przesada. Przez XX edycji nie mieliśmy nigdy żadnej poważnej interwencji lekarskiej z wyjątkiem wstrząsu anafilaktycznego z powodu ukąszenia owada. „Selekcja” jest trudną imprezą, o szerokiej rozpiętości konkurencji. Do Preselekcji może podejść każdy, by zobaczyć, jaki prezentuje poziom w porównaniu do innych. Na poligonie też w każdej chwili można zrezygnować. Zawsze powtarzam: „Każdy może w każdym momencie zrezygnować”. Już samo podjęcie walki i udział w „Selekcji” jest pewnego rodzaju wyzwaniem. Nie każdego stać na taki akt. Łatwo ogląda się z boku pot, zmęczenie i walkę innych, ale trudniej zdecydować się samemu na udział w takim wyzwaniu, gdzie nie ma nagród czy splendorów. Trzeba samemu chcieć i robi się to dla siebie.
Pamiętam, jak w Drawsku Pomorskim kazał nam Pan zaliczyć w dowolnej kolejności wszystkie punkty na mapie, którą każdy z nas dostał do ręki. Punkty były ponumerowane od 1 do 13. Gdy padł rozkaz startu, większość ludzi pobiegła w standardowej kolejności od punktu 1 do punktu 2, następnie do punktu 3 i tak po kolei do 13. Pomyślałem wtedy, że zacznę zaliczać punkty od końca, od punktu 13 do punktu 1. Ten sposób okazał się prawidłowy. „Myślenie nieszablonowe” – dlaczego warto je ćwiczyć przed „Selekcją”?
Selekcja nie jest imprezą sportową, ale imprezą gdzie potrzebne są wszystkie cechy wojownika. Myślenie jest wpisane w charakter tego wyzwania. Ta prosta zależność ma swoje korzenie w działaniach specjalnych. Niekonwencjonalność to atrybut komandosów.
Ideę działań specjalnych opiera się na nieszablonowym myśleniu, kreatywności, odwadze. „Szczęście sprzyja odważnym” – ta maksyma towarzyszy wielu formacjom specjalnym, ale w tym wszystkim jest też spora dawka nieszablonowego myślenia. Jak przechytrzyć przeciwnika, jak go ograć… To też jedna z zasad konkurencji na „Selekcji” – jak oszukać pościg, jak się zamaskować, jak przetrwać przesłuchanie i przekazać dane…
Łut szczęścia – czy on jest potrzebny do przejścia „Selekcji”?
Zdecydowanie tak, ale szczęściu trzeba pomagać. Tak jak w życiu. W „Selekcji” szczęście jest ważne, ale też ciągła gotowość, płynność obserwacji sytuacji, czujność. Za chwilę padnie pytanie: „Jaki numer rejestracyjny miał samochód, przy którym staliśmy. Ile celów podniosło się na strzelnicy, jaki logotyp wisiał na ścianie w bunkrze itp.”. Czasami nawet nie liczy się trafna odpowiedź, ale szybkość reakcji, pewność siebie, umiejętność radzenia sobie w stresie.
Duża i mała zabawa biegowa. Proszę wyjaśnić, co kryje się pod tym pojęciem i dlaczego warto bawić się w te zabawy.
Mam takie wrażenie, że my, jako Polacy, jesteśmy strasznie zakompleksieni. Stąd nasza ciągota do zapożyczania terminów czy zwrotów angielskich, amerykanizacja zwyczajów… Od 2005 roku zaczynamy „Selekcję” etapem wstępnym tzw. Preselekcją, gdzie realizujemy sprawdzian na bazie treningu obwodowego. Od kilku lat zrobiła się moda na Cross Fit – czytaj trening obwodowy. Mamy w tym kraju tyle świetnych wzorców, metod, których nie znamy. Metoda Zbyszka Cyganiewicza, genialna na trening w terenie, mała i duża zabawa biegowa… Trzeba tylko poszperać, poszukać, bo to wszystko już było. Starsi ludzie pamiętają czasopismo ,,Sport dla wszystkich”, czy ,,Żołnierz Polski”, gdzie w cyklicznych odcinkach prezentowano samoobronę czy sporty siłowe. Trening można prowadzić wszędzie i bez względu na warunki pogodowe, i warto o tym pamiętać. Aktywność ruchowa realizowana na łonie natury jest najbardziej wartościowa. Dziś powstają ogródki z przyrządami do ćwiczeń i warto z nich korzystać.
Organizm ma swoją wytrzymałość i zdolność do regeneracji. W jakim wieku nie ma już szans na przejście „Selekcji” do końca?
To trudne pytanie. Najstarszy uczestnik „Selekcji”, który startował chyba z sześć razy to Senior. Nie ukończył imprezy, ale spokojnie przechodził Preselekcję. Na poligonie dotrwał do trzeciej doby. Najstarsi absolwenci „Selekcji” mieli 49 i 50 lat i doskonale radzili sobie na imprezie. Wiadomo, że z wiekiem jest problem z regeneracją, która przebiega wolniej oraz z kontuzjami, które się odnawiają. Spore obciążenia na „Selekcji” oraz mała dawka snu powodują, iż starsi uczestnicy mają dużo trudniej. Z roku na rok startuje coraz więcej kobiet i one są doskonale przygotowane. W konkurencjach, w których wymagane jest opanowanie emocji, radzą sobie dużo lepiej niż mężczyźni.
Jak Pan ocenia charaktery ludzi, którzy przez te kilkadziesiąt lat mierzyli się z „Selekcją”? Czy obserwuje Pan tu jakieś zmiany na przestrzeni lat?
Zdecydowanie tak i są to takie same zmiany, jakie obserwujemy w wojsku, czy innych służbach. Młode pokolenie zrobiło się strasznie roszczeniowe, nastawione jedynie na odbiór. Liczy się tylko to, co jest ważne dla mnie i z takim nastawieniem spotykam się coraz częściej. Jest coraz więcej zachowań aspołecznych i typowo konsumpcyjnych, a dostęp do mediów i możliwość publikowania spowodowała, że nie ma tematów tabu i cała prywatność jest na pokaz.
A dlaczego uczestnik „Selekcji” powinien czytać poezję i znać na pamięć „Przesłanie Pana Cogito” Zbigniewa Herberta?
W każdej edycji „Selekcji” uczestnicy dostają jakiś wiersz do nauki. Nie chodzi tu tylko o zapychanie ich psychiki kolejną dawką informacji do zapamiętywania. Kody, azymuty, hasła to sprawdzian zdolności zapamiętywania, ale wybrany wiersz to coś, co tych ludzi ma prowadzić przez życie. To przesłanie nie tylko na „Selekcji”, gdy jest ci ciężko i trudno i ma to cię motywować. Ten fragment wiersza ma być drogowskazem na całe życie, stąd też m.in. Herbert.
Moim zdaniem „Selekcja” stała się instytucją pożytku publicznego. Czy nasze państwo dba o tę instytucję?
Od 20 lat MON wspiera nas sprzętowo. Proszę o kolejne pytanie.
O czym Pan marzy, majorze, w związku z „Selekcją”, a o czym w związku z funkcjonowaniem wojska polskiego?
W moim wieku jeszcze się o marzenia walczy, marzyć będę po przekroczeniu 70 lat. Obecne wojsko mentalnie jest zbyt blisko korporacji i zatraciło coś, co nazywa się etosem. Dziś się pracuje, nie służy i nad tym boleję. Wojsko zbyt blisko związało się z polityką, czy raczej politykami i to nie wróży dobrze. Dziś w codziennym działaniu jest więcej dbałości o PR niż o realne działanie czy przygotowanie.
Prędzej czy później w tym kraju wróci obowiązkowa służba wojskowa. Nawet gdyby miała ona trwać sześć miesięcy, przy naszym położeniu geopolitycznym jest ona niezbędna.
Co Pan radzi ludziom, którzy trafiają z „Selekcji” do jednostek, w których liczy się tylko to, ile kto ma belek i gwiazdek, a nie to, co naprawdę potrafi?
Zawsze mówię, że szacunku i poważania nie zdobywa się tym, co ma się na pagonach, ale tym, co się sobą prezentuje i jakim jest się człowiekiem. Autorytet buduje się według zasady: „Za mną”. Dla ludzi trzeba być wzorem do naśladowania.
„Warto poczytać o dawnych czasach. Wtedy żołnierz nie pracował, ale służył. Ludzie nie liczyli czasu spędzonego w mundurze. I wszyscy byli pewni jednego: w czasie szkolenia trzeba dostać w kość, żeby być dobrze przygotowanym do wykonywania realnych zadań”. Tak pisał Jarosław Rybak na czwartej stronie okładki książki „Mjr Kups o 56. Kompanii Specjalnej”. A jak jest teraz w naszym wojsku?
Wydawało mi się, kiedy ogłoszono powstanie armii zawodowej, że skończy się problem z zaliczaniem norm z wychowania fizycznego, skończy się problem z nadwagą żołnierzy, a słowo profesjonalizm zapanuje w każdym obszarze armii. Wiadomo, że poziom wydolności motorycznej społeczeństwa z roku na rok spada i ten obraz widać również w wojsku. Materiał ludzki jest coraz gorszy i to przekłada się również na jakość. Kolejnym problemem są braki kadrowe w wielu formacjach, nawet tych najbardziej elitarnych. Pasjonatów też ubywa i dziś problemem są jakość i ilość powołań.