SLAPP – narzędzie do zastraszania niepokornych obywateli
Z Piotrem Rymarowiczem, prezesem Towarzystwa na rzecz Ziemi rozmawiamy o zastraszaniu jego stowarzyszenia przez firmę kwotą dwustu jedenastu milionów złotych, greenwashingu oraz o tym, kto zyskuje, a kto traci na SLAPP-ach.
(Wywiad jest zredagowaną i uzupełnioną wersją podcastu Czy masz świadomość? pt. SLAPP – zastraszanie organizacji społecznych w praktyce).
Rafał Górski: Piotrze, co to jest SLAPP?
Piotr Rymarowicz: Strategic Lawsuit Against Public Participation, czyli strategiczny pozew przeciwko udziałowi społecznemu. Mówiąc w sposób bardziej zrozumiały jest to pozew, który ma na celu zastraszenie przeciwnika i zniechęcenie go do działań przeciwko jakiejś inwestycji, firmie, która jest autorem tego pozwu.
Tak ja to rozumiem i tak to wyglądało w naszym przypadku.
Rozumiem, że to nie jest już pojedynczy proceder na świecie, w Europie, Polsce, tylko to dzieje się w sposób systematyczny?
Z tego, co wiem, tak. Ja nie jestem w tym ekspertem. Mam rozeznanie w tym zakresie tylko dlatego, że sami staliśmy się przedmiotem takiego pozwu. Tak się składa, że wcześniej jeden z kolegów z Towarzystwa również został pozwany przez firmę komunalną, a kolejny przez dewelopera. Jeśli chodzi o budowę spalarni odpadów, czyli tematu, który mnie głównie interesuje, wiem, że istnieją także inne przypadki tego typu, więc jest to raczej dość powszechny proceder, także w Polsce, niestety.
A dlaczego firma Synthos próbowała zastraszyć Towarzystwo na rzecz Ziemi?
Dlatego że sprzeciwiamy się budowie spalarni w Oświęcimiu i to, na ich nieszczęście, dość skutecznie. Te działania prowadzimy już od dwunastu lat.
Rozumiem, że firma chce tę spalarnię wybudować?
Tak, firma chce wybudować spalarnię w Oświęcimiu. Naszym zdaniem z naruszeniem procedur, niezgodnie z przepisami w zakresie udziału społecznego (decyzję środowiskową wydano bez obligatoryjnych konsultacji społecznych), jak i w kontekście ochrony środowiska. To jest przyczyna naszej niechęci. Generalnie, jesteśmy też przeciwnikami budowy spalarni odpadów, gdyż nie jest to, naszym zdaniem, właściwy sposób postępowania z nimi.
A w jaki sposób firma gnębiła Wasze stowarzyszenie?
Tu przede wszystkim były dwie kluczowe sytuacje. Najpierw pismo z 29 marca 2022 roku, które nazwałbym przedprocesowym – wezwano nas do zaprzestania, czyli do wycofania się z postępowań administracyjnych, w których uczestniczymy.
W tym dokumencie pojawiła się kwota 211 500 000,00 zł (dwieście jedenaście milionów pięćset tysięcy złotych). To kwota utraconych przychodów, którą firma Synthos próbowała straszyć Towarzystwo na rzecz Ziemi.
Swoją drogą, to dużo mówi o tym, jakie pieniądze można zarobić na spalaniu odpadów. Potem pojawił się już konkretny pozew sądowy, ponieważ oczywiście odpowiedzieliśmy, że absolutnie nie zaprzestaniemy naszych działań, gdyż są zgodne z prawem i interesem społecznym, a działania podjęte przez firmę są rodem z Białorusi. Nadal tak uważamy. Próbowano również wpłynąć na nas poprzez starostwo, żądając rozwiązania stowarzyszenia czy podjęcia działań, które mogłyby doprowadzić w ostatecznym efekcie do jego rozwiązania, zarzucając nam działania niezgodne ze statutem i prawem o stowarzyszeniach. To były dwie główne ścieżki postępowania firmy.
Kiedy to się zaczęło? Ile to już trwa?
Ponad dwa lata. Pierwsze pismo Synthosu miało datę 29 marca 2022 roku.
Czy pamiętasz dzień, w którym otworzyłeś kopertę, zobaczyłeś to pismo i tę kwotę – pamiętasz, co wtedy czułeś?
Akurat nie ja otwierałem to pismo, bo to troszkę inaczej u nas funkcjonuje: pisma trafiają do biura, potem ktoś z biura przesyła do nas, więc najprawdopodobniej zobaczyłem ten dokument na ekranie komputera w formie skanu. Cóż, pewne zdziwienie mnie ogarnęło, może nawet przerażenie, gdyż takie działania mają na celu wywołanie efektu mrożącego, zastraszenia. Mimo to firmie nie udało się nas wystraszyć. Większe wrażenie zrobiło na mnie pismo ze starostwa, w którym zostały powielone argumenty i żądania skierowane przez firmę właśnie do starosty oświęcimskiego. Pytania w nim postawione były dziwne, dość niezrozumiałe dla nas, nie bardzo było wiadomo, o co chodzi, do czego one zmierzają. Być może próbowano nas sprowokować do udzielenia odpowiedzi, którą potem firma mogłaby przeciwko nam wykorzystać, tak ja to odebrałem.
Przypomniało mi się zdanie z książki „Świat Machiavellego” Waldemara Hanasza: „Sprawy polityczne są zwykle złożone, trudne do zrozumienia i wytłumaczenia, dlatego prawda nam umyka, a wiedza jest zwykle użyta do retorycznej perswazji i manipulacji”.
To pismo ze starostwa zrobiło na mnie większe wrażenie, gdyż zdziwiłem się, że organ państwowy tak bezkrytycznie podszedł do oczekiwań firmy Synthos. Po prostu skopiował z ich pisma te żądania i przesłał do nas jako wezwanie starosty do wyjaśnień.
Muszę przyznać, że wtedy się zdenerwowałem. Naszym zdaniem, a później także zdaniem naszego prawnika, starosta powinien najpierw sam zweryfikować, czy te żądania mają sens i oparcie w prawie. Na szczęście potem się to dość pozytywnie skończyło, bo po naszej trochę nerwowej reakcji starosta uznał nasze wyjaśnienia za wystarczające i już nie drążył tematu, więc ta sprawa dość szybko się zamknęła.
Właśnie, użyłeś sformułowania „naszego prawnika”. Czy sam też jesteś prawnikiem…
Nie, nie, może robię takie wrażenie, ale nie jestem prawnikiem. Natomiast przyznaję, jestem dość dobrze zorientowany w procedurach administracyjnych, którymi się zajmuję już chyba z trzydzieści lat albo więcej.
Właśnie, jesteś zorientowany. Próbuję sobie wyobrazić, co się dzieje, kiedy takie pismo dostaje stowarzyszenie, w którym ludzie nie mają takiej pogłębionej wiedzy ani swoich prawników. Myślę, że to może być sytuacja szokowa.
Może tak być i myślę, że jeżeli firmy uciekają się do takich działań, to jest to prawdopodobnie często skuteczne. My się postawiliśmy, natomiast mogę się domyślać, że skoro zdecydowali się na taki ruch, to pewnie zrobili wcześniej research, a może podejmowali już takie działania w stosunku do innych podmiotów i mieli doświadczenie w tym zakresie. Być może były one skuteczne i liczyli, że tym razem też tak będzie.
A jaki jest wyrok sądu w tej sprawie?
Wyrok sądu jest dla nas pozytywny. Roszczenie zostało oddalone, zresztą znacznie zredukowano je w stosunku do pierwotnej kwoty, bo firma prawie dziesięciokrotnie je obniżyła. Aczkolwiek, nawet gdyby kwota była sto razy mniejsza, to jeśli byśmy przegrali i firma wyegzekwowała od nas taką sumę, to byłby koniec Towarzystwa. Natomiast wyrok jest pozytywny, pozew został oddalony, istnieje mocne uzasadnienie, że to nie miało podstaw. Postępowaliśmy zgodnie z prawem, nasze działania nie naruszały obowiązujących przepisów, czego dowodem jest to, że decyzje podejmowane przez organy w tej sprawie były wielokrotnie uchylane m.in. przez wojewódzki sąd administracyjny, czyli sądy przyznawały nam rację.
A co dalej w tej sprawie? Jak myślisz, jak ona się dalej może potoczyć?
Trudno przewidzieć. Ciekawe jest to, że gdy wejdzie się na stronę internetową firmy Synthos, można się przekonać, że ma szczytne cele środowiskowe. Deklaruje neutralność klimatyczną, produkcję bezwęglową i tego typu rzeczy, ale oczywiście nie można mieć pewności, jak firma dalej się zachowa. Myślę, że będzie starała się ciągnąć tę sprawę, która toczy się na dwóch płaszczyznach. Pierwsza kwestia to jest pozew sądowy, gdzie firma zapowiedziała już, że wystąpi o uzasadnienie niekorzystnego dla niej wyroku i potem zdecyduje, czy będzie apelować czy nie.
Drugą sprawą jest to pierwotne postępowanie dotyczące wydania pozwolenia na budowę spalarni, gdzie my uczestniczymy na prawach strony i kwestionujemy ten wniosek. Prowadzi je w tej chwili wojewoda małopolski. Uważamy, że dokumentacja, którą złożyła firma, nie jest wystarczająca, żeby wojewoda mógł podjąć pozytywną decyzję. W międzyczasie okazało się również, że ta inwestycja jest niezgodna z miejscowym planem zagospodarowania przestrzennego, na co sąd administracyjny też zwrócił uwagę, więc prawdopodobnie także dlatego ta inwestycja nie będzie mogła powstać. Liczymy na to, że wojewoda wyda negatywną decyzję, ale oczywiście firma będzie mogła zaskarżyć ją potem do sądu, dlatego nie wiadomo, czym to wszystko się skończy. Ale może będzie tak, że firma zreflektuje się, widząc, że my na pewno nie odpuścimy. 27 września 2024 r. wojewoda niestety oddalił nasze odwołanie, więc czeka nas kolejna batalia sądowa.
Tak, zreflektuje się, kiedy zobaczy, że kosa trafiła na kamień. Ja idąc tym tropem, wszedłem właśnie na stronę internetową tej firmy. Cytuję: „Wiemy, jak dbać o naszą planetę. Wierzymy, że zmiana świata na lepsze jest możliwa. Jedyny warunek to zacząć od siebie tu i teraz”. I dalej, cytuję: „Dostarczamy przyjazne rozwiązania, które pomagają zmieniać świat. Tak, aby był lepszym, bardziej przyjaznym i bezpiecznym miejscem do życia i pracy. Rozwiązania oferowane przez Synthos towarzyszą nam każdego dnia – to dzięki nim możemy zatrzymać negatywne zmiany w otaczającym nas świecie. Przekonaj się, jakie to proste!”. I tutaj zdjęcie samochodu oraz hasło „redukcja emisji CO2” . Jak Ty byś to wszystko skomentował?
Jako ściemę niestety, przynajmniej biorąc pod uwagę to, co się dzieje w tej sprawie dotychczas. To typowy greenwashing i to nie jest jedyny problem firmy Synthos. Mieszkańcy mogliby dużo powiedzieć o tym, jak uciążliwym sąsiadem jest to przedsiębiorstwo, różne jego spółki. My o tym mówimy.
Może w końcu Synthos uzna, że nie warto aż tak daleko iść w sprzeczność z własnymi deklaracjami. Tym bardziej, że my podnosimy ten temat w postępowaniu administracyjnym. Firma deklaruje redukcję emisji dwutlenku węgla, a przecież powszechnie wiadomo, że spalarnia jest najbardziej emisyjnym źródłem CO2 w przeliczeniu na kWh wytworzonej energii. To jest bezdyskusyjne, są na to dowody. Ta emisja jest większa nie tylko od tak zwanych odnawialnych źródeł energii, ale też od produkcji energii z użyciem gazu, nawet od elektrowni węglowej. Więc jeżeli firma naprawdę chce działać zgodnie ze swoimi postulatami, to musi z tego projektu zrezygnować.
A kto Twoim zdaniem zyskuje, a kto traci na SLAPP-ach?
Traci społeczeństwo oczywiście, jeżeli SLAPP-y są skuteczne, a możemy się domyślać, że tak się dzieje w wielu przypadkach. Oczywiście zyskuje biznes, bo przepycha takie brudne inwestycje, które być może nie doszłyby do skutku, gdyby sprzeciw społeczny został wyartykułowany, a obywatele mogli uczestniczyć w postępowaniach administracyjnych czy też zgłaszać zastrzeżenia w debacie publicznej. Ale przykład naszego Towarzystwa, przynajmniej dotychczas pokazuje, że ta sytuacja może się odwrócić. Wydaje mi się, że dzięki tej sprawie, problem został nagłośniony. Nasz sprzeciw, powody, dla których nie chcemy spalarni – to poszło w świat.
Ostatnio zaobserwowałem ciekawą sytuację, jeśli chodzi o nowe projekty budowy spalarni. Jeszcze parę miesięcy temu, gdy firma chciała budować spalarnię w Polsce, to organizowała tak zwane konsultacje – ja to nazywam eventami promocyjnymi – na które zapraszano mieszkańców. Zazwyczaj nikt na to nie przychodził, gdyż ludzie szybko się orientowali, że tu wcale nie chodzi o żadne konsultacje, tylko przyjeżdża profesor Wielgosiński i jeszcze paru innych, ekspertów od palenia odpadów, i promują budowę spalarni. Ostatnio zauważyłem, że zrezygnowano z tej formy promocji. Być może deweloperzy spalarni uznali, że nie ma jednak szans na przekonanie społeczeństwa. Teraz stosują inne podejście. Mam wrażenie, że próbuje się ukryć te projekty spalarniowe. Na szczęście została opublikowana lista nowych wniosków do Narodowego Funduszu Ochrony Środowiska, dwadzieścia jeden kolejnych spalarni wnioskuje o dotację. Społeczeństwo może się już czegoś dowiedzieć z tej listy. My teraz szukamy w Biuletynach Informacji Publicznej [BIP – przyp. red.] konkretnych informacji o tych projektach.
A jakiego ważnego pytania w temacie SLAPP-ów nikt Ci jeszcze nie zadał i jaka jest na nie odpowiedź?
Chciałbym wrócić do początków sprawy ze spalarnią w Oświęcimiu i powiedzieć, dlaczego my podnieśliśmy zdecydowany sprzeciw dopiero na etapie wydawania pozwolenia na budowę, a nie na etapie wydawania decyzji środowiskowej. Zazwyczaj jest tak, że takie uwagi zgłaszamy w momencie wydawania decyzji o środowiskowych uwarunkowaniach inwestycji, gdyż wtedy jest przewidziany udział społeczny, konsultacje, nie takie fasadowe jak te eventy promocyjne, o których wspomniałem, tylko formalne konsultacje prowadzone przez organ administracji publicznej, podczas których jest możliwość zapoznania się z raportem oddziaływania na środowisko i uwagami organów, jakie tam zostały przedłożone. Jest to formalny wymóg i organ takie konsultacje musi przeprowadzić.
Postępowanie w sprawie spalarni odbyło się bez konsultacji społecznych, więc nie mogliśmy zabrać głosu. Mało tego, postępowanie prowadzone przez prezydenta miasta Oświęcim było kuriozalne, dlatego że ono trwało niecałe dwa miesiące, a dokładnie tylko pięćdziesiąt sześć dni. Nigdy nie spotkałem się z tak szybko wydaną decyzją środowiskową w sprawie budowy spalarni.
Jeśli jest wymagany udział społeczny, konsultacje i można składać uwagi do raportu, to te postępowania tak krótko nie trwają. Jeżeli społeczeństwo lub sam organ zgłosi uwagi, to inwestor musi na nie odpowiedzieć – coś uzupełnić, dodać. A tu, proszę sobie wyobrazić, wniosek wpłynął do urzędu siedemnastego października 2011 roku, a już dwunastego grudnia została wydana decyzja środowiskowa.
Regionalny Dyrektor Ochrony Środowiska, który opiniował wniosek, ósmego grudnia wydał postanowienie uzgadniające inwestycję, a dziewiątego grudnia ta opinia wpłynęła do urzędu. Gdyby urząd postąpił zgodnie z zasadami, powinien ogłosić konsultacje społeczne i przez dwadzieścia jeden dni (wtedy chyba obowiązywał taki termin) można by było zgłaszać uwagi. Wtedy dowiedzielibyśmy się o tym i pewnie byśmy zgłosili swoje komentarze, może mieszkańcy także. Może byśmy rozważyli wniosek o rozprawę administracyjną, żeby eksperci też mogli się wypowiedzieć w tym zakresie. Niestety nic takiego nie nastąpiło. W piątek, dziewiątego grudnia opinia wpłynęła do urzędu, a już w poniedziałek, czyli dwunastego grudnia, została wydana decyzja, to znaczy, że konsultacje się nie odbyły.
Ta inwestycja była zaszyta gdzieś w BIP-ie, więc naprawdę nie było szans namierzyć faktu, że jakieś postępowanie się toczy. W Kodeksie Postępowania Administracyjnego znajduje się wymóg, żeby poinformować o zgromadzeniu kompletnego materiału dowodowego. Organ zazwyczaj daje pięć dni na zapoznanie się, zgłoszenie uwag, wniosków, żądań w stosunku do zgromadzonych dowodów. Nawet tego nie było. Taki był pośpiech. Prawdopodobnie firma wywierała ciśnienie na prezydencie miasta, który, moim zdaniem, wyrządził im niedźwiedzią przysługę, ponieważ gdyby ta procedura została przeprowadzona zgodnie z prawem, to całej tej sytuacji może by już nie było. Może firma by się nie wykosztowała na kolejne działania, raporty, opinie. Firma pozwała nas za wydatki poniesione w okresie około trzech lat i wyszło im, że wydali 300 000 złotych. Dla nas to naprawdę poważne koszty, może dla nich nie, ale mimo wszystko szkoda tych pieniędzy, wysiłku, czasu. Ta sprawa mogła być zamknięta w 2011, 2012 roku. Niestety, naszym zdaniem prezydent złamał prawo i takie są tego efekty.
Piotrze, bardzo dziękuję za rozmowę.