Książka

Dariusz Kortko, Judyta Watoła: Słodziutki. Biografia cukru

Tygodnik Spraw Obywatelskich – logo

Nr 92 / (40) 2021

Cukier – uwodząco słodki i zabójczo niebezpieczny. Z jednej strony daje chwile przyjemności, z drugiej – wywołuje wiele groźnych chorób. Dariusz Kortko i Judyta Watoła opisują historię słodyczy i pokazują, jak cukier zmienia świat.

Wydawnictwu Agora dziękujemy za udostępnienie fragmentu do publikacji. Zachęcamy do lektury całej książki.

Uzależnia jak kokaina

Powszechnie wiadomo, że różne strefy języka odpowiadają za odczuwanie różnych smaków: nasada reaguje na gorycz, krawędzie z tyłu na smak kwaśny, krawędzie z przodu na słony, a czubek odczuwa słodycz, prawda? Nieprawda! Od 1974 roku wiadomo, że wszystkie kubki smakowe na języku – a jest ich około 10 tysięcy – rozpoznają każdy smak. Ale nie tylko one.

Delektujemy się pyszną czekoladką z nadzieniem. Słodkie! – wysyłają do mózgu wiadomość kubki smakowe języka, ale na słodycz reaguje całe wnętrze jamy ustnej, szczególnie podniebienie. Receptory w przełyku, żołądku i trzustce, wkrótce potwierdzą tę informację. Mózg jest zadowolony, kocha cukier, pragnie go i za dostarczanie kolejnych porcji nagradza nas stanem błogości. Nie potrafimy się temu uczuciu oprzeć.
Nie tylko my.
Anthony Sclafani, doktorant uniwersytetu nowojorskiego, na początku lat 60. zajmuje się laboratoryjnymi szczurami. Są ostrożne, nieufne, nawet w klatce tłoczą się w kątach. Naukowiec zauważa, że uwielbiają słodzone płatki śniadaniowe i chce się dowiedzieć, czy dla cukru gryzonie zmienią swoje zwyczaje.
Sclafani wysypuje płatki na środku klatki, w najbardziej oświetlonym miejscu. Gryzonie zwykle wysyłają zwiadowcę, żeby sprawdził czy to nie pułapka. Ale na widok słodzonych płatków ignorują instynkt i łapczywie rzucają się na jedzenie.

Kilka lat później Sclafani jest już adiunktem na wydziale psychologii. Przeprowadza nowy eksperyment. Sprawdza jak szybko i czym można utuczyć szczury. Psia karma nawet polana tłuszczem nie zmienia wagi zwierząt. Szczury nie potrafią najeść tłuszczu na zapas, szybko są syte. Zupełnie inaczej jest gdy dostają słodycze – jak w amoku rzucają się na batoniki, ciastka, skondensowane mleko słodzone. Nie mogą się opanować, nie przestają ich jeść. I tyją. Sclafani opisuje eksperyment w 1976 roku. To dowód, że organizm może się uzależnić od niektórych składników, na przykład od cukru.
Naukowcy z Florydy idą dalej. Szczury, które rzucają się na sernik, są rażone prądem. Wytrzymują, żądza słodyczy jest silniejsza.

Naukowcy są już pewni, że cukier uzależnia szczury. Na odwyku po diecie cukrowej wykazują typowe objawy zespołu odstawiennego.

A ludzie? Dr Regina Wierzejska z Instytutu Żywności i Żywienia w Warszawie: – Dowodów nie ma. Teoretycznie można się oczywiście uzależnić od wszystkiego. W amerykańskich badaniach na temat substancji uzależniających są wymienione nikotyna, alkohol, opiaty, ale już nawet kofeiny tam nie ma. W przypadku cukru bardziej chodzi o przyzwyczajenie, preferencje smakowe. Ktoś lubi ostre potrawy, ktoś inny kwaśne i tyle. Nie ma danych potwierdzających, że cukier uzależnia i chyba długo jeszcze nie będzie.

*

Ośrodek Monell Chemical Senses w Filadelfii bada, dlaczego lubimy jedne substancje, a innych unikamy, jakie są tajemnice smaku i zapachu. Naukowcy odkrywają, że:
za wyczuwanie słodkiego smaku odpowiada malutka cząsteczka. Można ją znaleźć nie tylko w kubkach smakowych języka, ale i w całym układzie trawiennym. Nazywają ją białkiem TIR3.
– dzieci mają szczególną skłonność do produktów bardzo słodkich i bardzo słonych, odrzucają smaki gorzkie.
– ludzie nie kupują jedzenia z powodu jego składników odżywczych, zwykle kierują się smakiem i potrzebą zaspokojenia zmysłów – za zjedzenie czegoś pysznego mózg nagradza nas stanem błogości. Dla producentów żywności kluczem jest ustalenie tzw. optymalnego poziomu błogości, czyli idealną zawartość cukru, która sprawia, że jedzenie i picie dają największą przyjemność
– nic lepiej nie zaspokaja zmysłów człowieka niż cukier
– poziom błogości można łatwo wyliczyć i uwzględnić w recepturach np. majonezu, keczupu, jogurtu, chleba…

Naukowców z ośrodka Monell interesuje, dlaczego dzieci tak lubią słodycze. Czy dlatego, że od urodzenia przyzwyczajamy je do cukru, czy to naturalna, biologiczna potrzeba?

Okazuje się, że słodki smak to sygnał dla mózgu, że jedzenie zawiera dużo energii, a dzieci potrzebują jej o wiele więcej niż dorośli. Cukier wprowadza w błogostan, sprawia, że czujemy się lepiej. Wystarczy podać dziecku coś słodkiego, by przestało płakać. W naturalnym środowisku człowieka słodkich produktów było niewiele, więc nie było w tym nic groźnego. Co innego w świecie, gdzie cukier jest wszędzie.

Producenci żywności dobrze znają te badania. Wiedzą, że nie muszą nakłaniać dzieci do słodkich potraw. Słodkie – pyszne. Gorzkie lub kwaśne – niedobre. Im więcej cukru, tym lepiej.
Julie Mennela, biopsycholożka z ośrodka Monell w swoim raporcie z badań nad słabością dzieci do cukru podsumowuje: „Producenci żywności manipulują biologia dziecka, wręcz na niej żerują”.
W odpowiedzi na ten raport koncerny spożywcze – jak zwykle – przystępują do kontrofensywy. Zatrudniają naukowców z… ośrodka Monell i szybko pokazują inne badania. Wnioski: już noworodki uwielbiają cukier, słodycz jest więc naturalna. Więcej – spośród wszystkich podstawowych smaków słodki jest jedynym preferowanym przez niemowlęta. 

*

Chcemy zobaczyć fabrykę czekolady. Zapraszają nas do Wedla, ale na pewno nie zobaczymy, jak robią Ptasie Mleczko i słynne torciki. To tajemnica. Pokażą tylko produkcję tabliczek czekolady.
Już w recepcji uderza wspaniały zapach, czuć go na fabrycznym podwórku, a w hali produkcyjnej wręcz odurza. To dlatego, że czekolada, która leje się tutaj z rur, jest jeszcze ciepła. Widzimy jak jest przecedzana przez wielkie sita i wylewa się do forem. Taśmy potrząsają formami, żeby poziom masy się wyrównał. Potem chłodnia i już na innej taśmie suną błyszczące tabliczka za tabliczką.
Zanim masa wyleje się do forem, jest temperowana, czyli na przemian schładzana i podgrzewana. Nadaje jej to gładką konsystencję i połysk. Dzięki temu nie pojawi się na niej szybko biały nalot, czyli kwiat tłuszczowy.

Tabliczki na taśmie przechodzą kontrolę. Najpierw wykrywacz metalu. Rury, którymi transportuje się masę są przecież metalowe. Dlatego na wielkich sitach, przez które się ją przecedza, znajdują się magnesy, które mogą wychwycić niewidoczne gołym okiem opiłki.

Prześwietla się też gotowe tabliczki. Jeśli jest coś nie tak, kilka sekund później tabliczkę strąca z taśmy podmuch sprężonego powietrza. Czekolady, które suną po taśmie krzywo, albo jedna na drugiej, też są strącane. Podobnie jak te, co ważą nie tyle, ile trzeba. Według przepisów tabliczka czekolady o deklarowanej wadze stu gram może mieć od 98 do 102 gramów. Ani więcej, ani mniej.

Patrzymy na skrzynkę z odpadami. Na oko niczego tym tabliczkom niczego brakuje. – Zmarnują się? – pytamy. – Nic takiego. Przetapiamy je jeszcze raz – zapewniają pracownicy przy taśmie.

Dalej automatyczne pakowanie do folii, a potem do pudełek. W każdym pudełku 20 sztuk. I na paletę. Na każdej palecie mieści się 288 pudełek. Z magazynu prosto do tirów, maksymalnie 33 palety do jednego. Liczymy w pośpiechu. Wielkie nieba! W jednym tirze zmieści się aż 19 ton czekolady.

*

Od zapachu kręci nam się w nosach, ale czekolada działa na wszystkie zmysły. Pracownicy Wedla uczestniczą w panelach sensorycznych. Są także testerzy z zewnątrz. Przychodzą do fabryki dwa razy w tygodniu i objadają się czekoladą. W zamian mówią co smakowało im bardziej, a co mniej.

Testerzy muszą być niepalący, i – oczywiście – nie mogą być „smakowymi daltonistami”. Test wydaje się łatwy. Dostaje się 10 kubeczków z przezroczystym płynem. Trzeba napić się z każdego i określić co było słodkie, co gorzkie, co kwaśne albo słone. To tylko z pozoru prosta rzecz. W każdym kubku tyle samo płynu i po pierwszym łyku wszystko smakuje jak woda. Płyny to roztwory: soli, cukru, glutaminianu sodu itd. Ale stężenie tych składników w roztworze jest minimalne. Test przechodzą nieliczni. A potem mają jeszcze pół roku szkolenia i regularnych ocen. I nauki słownika, bo potoczny język dla określenia smaku czekolady nie wystarczy.

Smakowanie nowych czekoladek odbywa się w izolowanym pokoju z jednolitym oświetleniem. Panelistów nic nie może rozpraszać. Na dwie godziny przed próbą nie wolno pić im kawy. Nie mogą też używać perfum.
Panele smakowe urządza się przede wszystkim po to, by testować nowe produkty. Wszyscy paneliści to osoby dorosłe. A przecież słodycze jedzą przede wszystkim dzieci. One mają swoje testy, ale dużo prostsze. W Wedlu już zauważyli, że polskim dzieciom zmienił się smak. „Gorzka” czy „Jedyna” a nawet „Mleczna” są już dla młodych za mało słodkie. Dlatego nowe czekolady Wedla mają więcej cukru, a nam nowy produkt z karmelem wydaje się przesłodzony.

W fabryce pytamy o cukier, który nie jest zdrowy. Chcemy się dowiedzieć, ile go jest w czekoladzie. Słyszymy, że to tajemnica.

Poza tym czekolada oprócz cukru zawiera też magnez, cynk, żelazo, kwas foliowy, teobrominę i inne cenne składniki. Poprawia nastrój, pomaga zwalczyć stres, a nawet opóźnia starzenie się. Zresztą Polacy zjadają stosunkowo mało czekolady. Przeciętny Niemiec, czy Amerykanin pochłania ponad sześć kilogramów czekolady rocznie, Szwajcar – osiem. Polak tylko skromne cztery.
Kiedyś to już słyszeliśmy… 

*

W 1977 roku pod żądaniem, by Federalna Komisja Handlu zakazała nadawania reklam słodzonych produktów w trakcie programów dla dzieci, podpisuje się ponad 12 tysięcy pracowników amerykańskiej służby zdrowia. Do petycji dołączają dwieście przeżartych próchnicą dziecięcych zębów, zebranych od dentystów.

Federalna Komisja Handlu zwykle unika konfliktów, jeśli oskarża to łagodnie, zawsze z wieloma zastrzeżeniami. Tym razem jest inaczej. Nowy szef komisji, młody i waleczny Michael Pertschuk, postanawia pokazać nowe oblicze tej instytucji. Komisja uznaje, że należy zakazać nie tylko reklamy jedzenia, ale wszelkich produktów dla dzieci. Ale rynek takich reklam, wyceniany jest na 600 mln dolarów i media nie mogą pogodzić się z utratą takiego budżetu. Pertschuk musi się zmierzyć z potęgą amerykańskiej prasy, radia i telewizji.

Wpływowy „Washington Post” zauważa: „Ograniczenie spożycia cukru przez dzieci jest szczytnym celem. Ale przed czym tak naprawdę mamy chronić dzieci? Przed słodyczami i pokrytymi cukrem płatkami śniadaniowymi, które prowadzą do próchnicy zębów? Czy przed bezradnością rodziców, albo ich nieumiejętnością odmawiania? Przecież produkty jako takie nie znikną; nadal będą zapełniały półki supermarketów, niezależnie od tego, co się stanie z reklamami. Zatem tak naprawdę cała propozycja ma na celu ochronę dzieci przed słabościami ich rodziców oraz rodziców przed natrętnym uporem dzieci. Ale to już jest tradycyjne zajęcie guwernantki”.

Federalna Komisja Handlu odpowiada raportem. Przypomina, że dzieci są łatwowierne, a reklamy traktują jak prawdziwe informacje. Potem przytacza twarde dane: przeciętne amerykańskie dziecko między drugim a jedenastym rokiem życia ogląda w telewizji około 200 tys. reklam. Połowa z nich pokazuje płatki śniadaniowe z dużą zawartością cukru, przekąski, słodycze i gazowane napoje. W każdej stacji telewizyjnej spożycie cukru było promowane przynajmniej cztery razy w ciągu pół godziny. Dzieci z reklam dowiadują się, że słodkie ciasteczka są lepsze od owoców, śniadanie „nie jest fajne” bez płatków pokrytych cukrem, jedzenie słodyczy jest miłe, to powszechnie przyjęta metoda zaspokajania głodu, a postępujący tak chłopcy i dziewczęta są zdrowi i szczęśliwi.
Ale tej bitwy Federalna Komisja Handlu wygrać nie może. Pieniądze są ważniejsze.
Koncerny spożywcze, dla świętego spokoju, wycofują słowo „cukier” z nazw wielu produktów. Super Sugar Crisp Cereal nazywają się teraz Super Golden Crisp, Sugar Frosted Flakes zmieniają się na Frosted Flakes, Sugar Smacks to teraz Honey Smacks.
Cukru w nich jednak nie ubywa.

Działamy bez cenzury. Nie puszczamy reklam, nie pobieramy opłat za teksty. Potrzebujemy Twojego wsparcia. Dorzuć się do mediów obywatelskich.

*

Jeffrey Dunn, prezes Coca-Coli na Amerykę Północną i Południową, w 2001 roku doznaje przemiany. Odwiedza Brazylię, obiecujący, bo gwałtownie rosnący rynek zbytu. W głowie ma zdania z książki „Pogromcy cukru”, którą właśnie czyta: „Aby lepiej wyobrazić sobie obecność 10 łyżeczek cukru w porcji napoju, pomyśl, ilu ludzi zdecydowałoby się osłodzić szklankę herbaty 10 łyżeczkami cukru, a potem ją wypić?”. „Nadmierna ilość kalorii odkłada się w organizmie w postaci tłuszczu”.  
Dunn patrzy na dzieci z biednych dzielnic Rio de Janeiro i wyobraża sobie, że za chwilę cała machina koncernu zarzuci na nie swoje sieci. Nie chce uczestniczyć w tym procederze i odchodzi z firmy.
Po kilku latach Micheal Moss, dziennikarz New York Timesa i laureat nagrody Pulitzera dowie się od byłego prezesa, jak koncern sprzedaje swoje produkty. Dunn opowiada o kulisach zaciętej wojny między Coca-Colą a koncernem PepsiCo i metodach, jakie stosują obydwie firmy, by zwiększyć sprzedaż napojów gazowanych. W latach 60. Coca-Cola miażdży Pepsi, w latach 80. to Pepsi jest górą, lata 90. to znów dominacja Coca-Coli. Nieważne kto wygra – każda batalia zwiększa sprzedaż napojów gazowanych.

Specjaliści od marketingu stają na głowie, by każdy zapragnął napić się gazowanego brunatnego płynu, którego skład objęty jest wielką tajemnicą. W rzeczywistości to woda, kofeina, ekstrakty z liści koki, sok z limonki, wanilia i mnóstwo cukru. Dlaczego ludzie tak przepadają za tą mieszanką?

Dunn zna tajemnicę: – W przemyśle spożywczym wszyscy wiedzą, że najlepiej sprzedają się smaki, które nam się nie nudzą, a najbardziej fascynującą cechą coca-coli jest jej niezrównana harmonia smaków. W tym napoju żaden się szczególnie nie wyróżnia, nie ma w niej żadnego irytującego posmaku. Coca-cola ma wręcz idealny poziom błogości. Można ją pić, pić, pić…. Nigdy się nam nie znudzi.

*

Jak Coca-Cola uzależnia od siebie konsumentów? Wróć! Nie można używać słowa „uzależnia”, bo nie ma na to żadnych naukowych dowodów. W koncernie mówi się raczej o „notorycznych odbiorcach”. Jak ich zdobyć?

Coca-Cola ma żelazną zasadę: nigdy nie tworzy reklam skierowanych do dzieci poniżej 12 lat. Może się tym chwalić, bo najważniejsze są i tak nastolatki. Dostają większe kieszonkowe, podejmują pierwsze samodzielne decyzje, na co wydać te pieniądze. Kto jest bardziej wartościowym klientem: trzydziestolatek, który zostawia w kasie sklepu spożywczego 10 dolarów czy nastolatek, który kupuje tylko puszkę napoju gazowanego i batonik?
Marketingowcy firm produkujących napoje i przekąski dobrze wiedzą, że nastolatek. To prawda, że wydaje mniej, ale przychodzi do sklepu częściej, niemal codziennie. 

Jest jeszcze ważniejsza rzecz – u nastolatków kształtują się wzorce sympatii do określonych produktów. Kto zacznie kupować dany napój, będzie mu wierny do końca życia. Wystarczy tylko, żeby napój był pod ręką zawsze, wiązał się z rodzinnymi wspomnieniami, ważnymi meczami, na których ojciec zabierał syna, z koncertami, na których doszło do pierwszych pocałunków.
Oto cała tajemnica sukcesu i odpowiedź na pytanie, dlaczego przeciętny Amerykanin wypija średnio ponad 150 litrów coli rocznie, czyli spożywa aż 60 tys. niepotrzebnych kalorii. Albo inaczej: dlaczego pochłania 3700 łyżeczek cukru pijąc tylko gazowane napoje!

*

W Polsce nie ma dobrych szacunków o obecności cukru w żywności. Dr Regina Wierzejska z Instytutu Żywności i Żywienia w Warszawie przeprowadziła kiedyś analizę składu produktów mlecznych: jogurtów, kefirów, serków, deserów. W trzech czwartych produktów dodany był cukier, żeby były słodsze. W jogurtach, do których dokłada się kolorowe drażetki, jest o jedną łyżeczkę cukru więcej niż w innych, np. owocowych, które też mają prawie dwie łyżeczki cukru dodanego.

Światowa Organizacja Zdrowia w 2015 roku obniżyła dopuszczalną dawkę cukru w codziennej diecie. Wcześniej dopuszczała, żeby stanowił nie więcej niż 10 proc. dostarczanej organizmowi energii. Przy 2 tys. kalorii na dzień wychodziło około 50 gramów cukru, czyli 10 łyżeczek. Teraz dopuszcza tylko 5 proc. energii z cukru, czyli tylko 5 łyżeczek dziennie.

Przy takiej normie zjedzenie jednego słodkiego jogurtu zapewnia całe dzienne zapotrzebowanie na cukier! Szklanka słodkiego napoju też.

*

W Polsce co roku produkuje się aż 741 tys. ton słodyczy, nie wliczając w to ciast i ciastek. Dla 91 proc. Polaków to stały element diety. Prawie 40 proc. badanych przyznaje, że zjada coś słodkiego co najmniej pięć razy w tygodniu, a 11 proc. sięga po słodycze nawet kilka razy dziennie – najchętniej czekolady mleczne i nadziewane. Dzieci uwielbiają pastylki, gumy rozpuszczalne oraz żelki o różnych smakach i kształtach. Ich producenci najbardziej korzystają z mody na zdrową żywność – ogłaszają, że dodają do nich witaminy.
Niemal dla 60 proc. konsumentów kaloryczność jest ważnym kryterium przy zakupie słodyczy, ale tylko 8 proc. deklaruje, że w przyszłości zamierza częściej sięgać po smakołyki o obniżonej zawartości cukru lub tłuszczu.

W odpowiedzi na strach przed otyłością producenci słodyczy wprowadzają mniejsze opakowania. „W Wielkiej Brytanii, Australii oraz Stanach Zjednoczonych firma Mars już kilka lat temu ograniczyła wielkość swoich batonów tak, aby liczba kalorii nie przekraczała 250. W zeszłym roku ta sama zasada została także wprowadzona na polskim rynku. Coraz popularniejsze  staną się opakowania zbiorcze, zawierające mniejsze porcje słodyczy, np. minibatony” – piszą autorzy raportu.

Czego się boją producenci słodyczy? Nie, nie tego, że przestaniemy jeść słodycze. A tego, że coraz więcej czekolady jedzą mieszkańcy Indii i Chin, co może wywołać wzrost cen kakao, a wtedy „nie jest wykluczone, że będą musieli zmniejszyć zawartość kakao w swoich słodyczach”.
Nie trudno się domyśleć, że zamiast kakao dosypią cukier.

Doktor Wierzejska: – W Instytucie Żywienia i Żywności organizujemy spotkania z producentami żywności. Mówimy, że cukier jest niebezpieczny. Przemysł musi zrozumieć, że to jest wspólny interes. Przecież oni też mają rodziny, dzieci.
Na razie bez efektów.

W Polsce dzieci spożywają około 70-80 gramów cukru dziennie. Najmłodsze, poniżej 10 lat zjadają aż 95 gramów dziennie – najwięcej w Europie. Gorzej jest tylko w Stanach Zjednoczonych, gdzie młodzież zjada po 34 łyżeczki cukru, czyli około 170 gramów dziennie.

– Producenci słodyczy chętnie posługują się argumentem, że spożycie cukru w gospodarstwach domowych w ostatnich latach nawet spadło. To prawda, że kupujemy coraz mniej cukru na kilogramy. Ale z drugiej strony, spożycie słodzonych wyrobów gotowych bardzo wzrosło – przypomina dr. Wierzejska. – Jemy też więcej słodkiego na mieście, czego w badaniach w ogóle nie można uchwycić.
Profesor Bart Hoebel z Princeton University przeprowadził eksperyment: 43 uzależnionym od kokainy szczurom przez dwa tygodnie oferował wybór między kokainą a mocno słodzoną wodą. 40 szczurów wybierało cukier. Pozbawiane cukru gryzonie stawały się agresywne, miały zespół odstawienia, jak w czasie narkotykowego głodu.
A ty co masz w lodówce?
W jednej puszce Coca-coli jest dziewięć łyżeczek cukru. W puszce gotowej zupy pomidorowej – pięć, w puszce red bulla – siedem, w szklance soku pomarańczowego – sześć.

Naukowcy ostrzegają: Niepohamowany apetyt na słodkie zwraca się przeciwko nam. Lekarze biją na alarm. Nadmiar cukru grozi stłuszczeniem wątroby, rozwojem nadciśnienia, wzrostem poziomu trójglicerydów, chorobami nerek. Cukier uszkadza neurony POMC, które odpowiadają za wywoływanie poczucia sytości.

Karmione cukrem myszy już po miesiącu przestają sobie radzić z pokonaniem labiryntów, w których wcześniej biegały bez kłopotu.
Dlaczego nikt nie bije na alarm?

Doktor Stan Glantz, z Uniwersytetu Kalifornijskiego w San Francisco: – Stan debaty cukrowej przypomina stan debaty tytoniowej w latach 60. Wystarczy spojrzeć na klasyczne reklamy papierosów, w których lekarze palili Camele zapewniając, że to zdrowe dla gardła. Firmy tytoniowe i firmy cukrowe stosują dokładnie te same zagrania. Ale tytoń i jedzenie odróżnia jedno. Tytoniu nie potrzebujemy, bez jedzenia nie przeżyjemy. Dlatego nie możemy zniszczyć branży żywieniowej.

*

Wiadomo, że cukier zwiększa ryzyko wystąpienia chorób serca i cukrzycy, powoduje wyższe stężenie tzw. złego cholesterolu LDL, ale lekarze są ostrożni, bo nie potrafią ustalić granicy, powyżej której spożycie cukru byłoby niebezpieczne.
Dr Wierzejska: – Coraz trudniej o twarde dane, bo rynek żywności szybko się zmienia, a tabele wartości odżywczej różnych produktów – także opracowywane w naszym instytucie – nie nadążają za rozwojem rynku. W efekcie podana w tabelach zawartość cukru w różnych produktach, na przykład mlecznych, może być już nieaktualna. Dzieje się tak, ponieważ na rynek wprowadzanych jest mnóstwo nowych produktów o obniżonej zawartości cukru, bez dodatku cukru, itp. Musimy gonić rynek, choć dogonić go pewnie nigdy nam się nie uda.
A gdybyśmy tak nagle obniżyli o połowę zawartość cukru we wszystkich produktach spożywczych? Ludzie byliby w szoku. Nie smakowałoby by im.

Sprawdź inne artykuły z tego wydania tygodnika:

Nr 92 / (40) 2021

Przejdź do archiwum tekstów na temat:

# Polityka # Społeczeństwo i kultura # Zdrowie

Być może zainteresują Cię również: