Rozmowa

Smog? Czułam, że to jest ważna historia

zanieczyszczenie
zanieczyszczenie fot. Vicki Nunn z Pixabay

Beth Gardiner , Piotr Skubisz

Tygodnik Spraw Obywatelskich – logo

Nr 35 (2020)

Z Beth Gardiner, amerykańską dziennikarką, autorką książki „Uduszeni” rozmawiamy podczas jej wizyty w Polsce o szkodliwości smogu, jego wpływie na zdrowie i różne sfery naszego życia.

Piotr Skubisz: Beth, co sprawiło, że z dziennikarki postanowiłaś stać się pisarką i napisałaś książkę „Uduszeni”?

Beth Gardiner: Zawsze wyobrażałam sobie, że pewnego dnia napiszę książkę. Miałam taką ambicję. Nadal jestem dziennikarką. Myślę, że napisanie tej książki to też praca dziennikarska, ale to dziennikarstwo w obszerniejszej formie, a nie „artykułowe”, jak wcześniej.

Myślę, że są pewne różnice między pisaniem artykułów, które bardziej odnoszą się do chwili obecnej, a pisaniem książki, która nie jest tak „szybka” jak „newsy”.

Tak, to co innego i musiałam dużo się nauczyć, ale zawsze chciałam napisać książkę. Dochodzisz do pewnego punktu w swoim życiu w pewnym wieku i myślisz o wszystkich tych rzeczach, o których kiedyś mówiłeś. I pewnego dnia stwierdzasz, że musisz je zrobić teraz, bo inaczej nigdy ich nie zrobisz. Wiesz, teraz jestem po czterdziestce… mam 49 lat, a kiedy zaczynałam książkę, miałam 44 lata. Rozglądałam się za tematami. W końcu zrozumiałam, że mam dobry temat, bo to było coś, na czym naprawdę mi zależało. Ale też, gdy zaczęłam się więcej dowiadywać, zrozumiałam, że to bardzo ważna historia i naprawdę czułam się jak dziennikarz, jakbym pracowała nad artykułem do gazety; czułam, że to ważna historia, która nie miała dotąd wystarczającego zasięgu. Smog przeszkadzał mi od 19 lat, odkąd zamieszkałam w Londynie. Możesz go poczuć, gdy chodzisz po ulicach, powietrze jest gęste. Wciąż mi przeszkadza każdego dnia. Masz opary na twarzy. Jeszcze 15 lat temu po prostu myślałam, że to tylko ja – ta nadwrażliwa Amerykanka w Londynie, moja wyobraźnia.

Tak? Takie było twoje wrażenie?!

Tak, wydawało mi się, że nikt o tym nie mówił. Myślałam, że tylko ja. I tak jakby zepchnęłam temat na bok i przestałam o nim myśleć. I wtedy w 2012 roku zaczęłam pracować nad artykułem, który miał związek z Olimpiadą w Londynie oraz znaczeniem jakości powietrza dla sportowców. W trakcie pisania spędziłam trochę czasu na googlowaniu i czytaniu badań naukowych o zanieczyszczeniu powietrza i jego wpływie na zdrowie oraz ilości zanieczyszczeń, które mamy w Londynie. Wystarczyło tylko 5 minut, aby moja szczęka zaczęła opadać. Byłam zszokowana, ponieważ zdałam sobie sprawę, że to nie była moja wyobraźnia. Czytałam zarówno badania naukowe, jak i statystyczne. Nie byłabym zaskoczona czytając, że zanieczyszczenie powietrza może wywołać atak astmy. Wydaje mi się, że to oczywiste.

No tak, to nie sprawia zaskakującego wrażenia.

Jasne, pewnie, może nawet raka płuc. Nie zdziwiłabym się, racja, to ma sens – oddychanie powietrzem wpływa na nasze płuca. Ale zszokowały mnie dwie kwestie. Jedną z nich była lista różnorodnych schorzeń, które są związane z zanieczyszczeniem powietrza. To nie tylko problemy oddechowe. To ataki serca, udary, demencja, Parkinson i przedwczesny poród, poronienia, a teraz nawet otyłość i cukrzyca i choroby psychiczne. Zaczyna pojawiać się coraz więcej dowodów, że są one związane z zanieczyszczeniem powietrza. Wliczając w to największy problem, którym jest przedwczesna śmierć. Gdy zanieczyszczenie powietrza rośnie, wszystkie te rzeczy również. To mnie zszokowało.

A potem drugą rzeczą, która mnie zszokowała, były liczby, kiedy zaczęłam czytać statystyki. 7 milionów ludzi każdego roku na świecie umiera na skutek zanieczyszczenia powietrza. 9 000 w samym Londynie, mieście w którym mieszkam. Sto tysięcy w Ameryce, mojej ojczyźnie. 45 000 ludzi rocznie umiera tu, w Polsce, na skutek zanieczyszczenia powietrza.

Jestem dziennikarką, prawda? Więc to jest dla mnie naprawdę wielki temat! Dlaczego nie czytam o tym codziennie? Stąd właśnie ta książka. Dlatego chciałam ją napisać. Czułam, że to jest ważna historia i naszym obowiązkiem, jako dziennikarzy, jest opisywanie tych rzeczy, które wpływają na życie ludzi. Nie mówię, że wiele innych rzeczy nie jest dla nas ważnych, ale np. terroryzm… Wiesz, kiedy w zamachu ginie kilka osób, zmieniamy wszystkie serwisy informacyjne…

Tak, wszystkie kanały informacyjne pokazują to natychmiast…

Dokładnie, a zanieczyszczenie powietrza dotyczy o wielu więcej ludzi. Poczułam nadzieję, że uda mi się napisać książkę i wtedy poczułam się dobrze. Wiedziałam, że to jest to, co mogę zrobić. Na początku nie wiedziałam, co jest potrzebne do napisania książki. Myślałam jednak, że zanieczyszczenie powietrza jest tak ważnym tematem, że warto poświęcić mu książkę. Nie wiedziałam tylko, czy będzie wystarczająco interesująca dla innych.

Dlaczego? Książka leży tu na stole. Dotyczy podstawowej wartości ważnej dla nas wszystkich.

Ale ważna i interesująca to nie to samo. Można napisać książkę, która kazałaby mi jechać do każdego miasta na świecie i spotykać się z dziećmi mającymi ataki astmy. Kto by to przeczytał? Potrzebna jest różnorodność. Zrozumiałam to, kiedy zaczęłam jeździć do różnych miejsc. Jedną z pierwszych podróży, które odbyłam, był wyjazd do Polski.

Odkryłam, że w każdym miejscu, do którego się udałam, temat krzyżuje się z największymi problemami, z jakimi mamy do czynienia w naszych współczesnych społeczeństwach. Zanieczyszczenie powietrza krzyżuje się z rasową sprawiedliwością w Ameryce, z ekonomicznymi nierównościami. Oczywiście również ze zmianami klimatycznymi, z wieloma naprawdę istotnymi kwestiami.

Czy możesz powiedzieć kilka słów na ten temat? Jak to się wiąże z kwestiami rasowymi?

W wielu krajach najbardziej zanieczyszczone dzielnice to miejsca, gdzie mieszkają mniejszości rasowe, co wynika z dziedzictwa dyskryminacji rasowej. Grupy te nie mają władzy politycznej i łatwiej jest umieścić trującą elektrownię, zanieczyszczającą fabrykę w dzielnicy takiej społeczności. I krzyżuje się to z nierównościami ekonomicznymi w Londynie, Los Angeles, czy Indiach… Oczywiście zanieczyszczenie powietrza wpływa na każdego, kto nim oddycha, na całe miasto i na cały kraj, ale w wielu miejscach będziesz mieszkał tuż przy autostradzie, albo tuż obok rafinerii ropy naftowej, czy portu. Czynsz jest niski, więc mieszkają w takich miejscach ludzie, których nie stać na życie w zielonej okolicy. Jasne, że nie zawsze tak jest. W Polsce czasami bogatsze dzielnice mają więcej domów jednorodzinnych, więcej kominków i kominów. Zawsze są wyjątki, ale jest to ważna część historii zanieczyszczenia powietrza. Myślę, że bardzo ważne są pytania o to, jak zrównoważyć prywatny zysk z dobrem publicznym i jaką władzę dajemy naszym rządom w zakresie regulacji i ochrony zdrowia publicznego w naszym imieniu. Oczywiście w dużym stopniu krzyżuje się to ze zmianami klimatycznymi.

W Chinach odkryłam, że zanieczyszczenie powietrza wiąże się z pytaniami o cenzurę i wolność słowa, które są tam jednym z największych problemów. Te wszystkie obserwacje uświadomiły mi, że jest to naprawdę interesujące i może powstać książka, którą ludzie chcieliby przeczytać, bo przekaże coś więcej niż wyłącznie jeden temat.

Wspomniałaś o Chinach i aktywizmie. Wydaje się, że to raczej stereotyp, ale powiedziałbym, że dla większości ludzi Chiny wydają się krajem „nieco” oddalonym od wolności słowa, od społeczeństwa obywatelskiego. Jaka była w Chinach przestrzeń dla społeczeństwa obywatelskiego czy aktywistów w zakresie ochrony czystości powietrza?

Chiny od dziesięcioleci mają bardzo zanieczyszczone powietrze. Odkąd rozpoczęły proces uprzemysławiania, aż do około 2013 roku nikt o tym nie mówił. W telewizji powiedzieliby „zła pogoda dzisiaj”, „mgła” i nikt tego nie rozumiał. Nawet jedna z najważniejszych dziennikarek w Chinach zajmujących się tym zagadnieniem powiedziała, że jeszcze kilka lat temu nie rozumiała, nie dostrzegała problemu.

Działamy bez cenzury. Nie puszczamy reklam, nie pobieramy opłat za teksty. Potrzebujemy Twojego wsparcia. Dorzuć się do mediów obywatelskich.

Co wywołało zmianę?

W Chinach doszło do „powstania” w mediach społecznościowych około roku 2011. To, co się stało, nie było tak naprawdę zamierzone. Ambasada USA w Chinach zamontowała monitor wskazujący poziom zanieczyszczeń powietrza na dachu swojej siedziby w Pekinie i tweetowała odczyty zanieczyszczeń. Twitter nie jest tak naprawdę dostępny w Chinach. Jest zablokowany, ale jeśli masz VPN (wirtualna sieć prywatna – przyp. red.), możesz uzyskać do niego dostęp. Wielu obcokrajowców w Chinach mogłoby w ten sposób skorzystać z informacji. Ambasada USA nie próbowała sprawiać kłopotów Chińczykom. Tweetowali odczyty zanieczyszczeń dla Amerykanów i innych cudzoziemców mieszkających w Chinach, którzy chcieli tych informacji. Ale ludzie, szczególnie Chińczycy w Pekinie, zaczęli to dostrzegać. Może nie mogłoby się to zdarzyć dzisiaj, ale kilka lat temu Chińczycy używali VPN i otrzymywali amerykańskie odczyty.

W tym samym czasie rząd chiński dzielił się swoimi odczytami zanieczyszczeń powietrza, które wskazywały niskie poziomy. Niektórzy influencerzy, duże chińskie nazwiska na Weibo, który jest chińskim odpowiednikiem Twittera, zaczęli dzielić się informacjami. Robili zrzut ekranu z amerykańskim odczytem i umieszczali go obok chińskiego.

Ludzie zaczęli rozumieć nie tylko, że mają bardzo poważny problem z jakością powietrza, ale także, że ich rząd kłamał w tej sprawie. Nastąpiła mała rewolucja w mediach.

Oczywiście, rząd jest bardzo skuteczny w kontrolowaniu informacji i wypowiedzi. Teraz nawet o wiele bardziej, ponieważ prezydent Xi naprawdę zacisnął kleszcze.

Jestem zdziwiony, że to jednak wypłynęło…

…i stało się naprawdę viralowe, ludzie zaczęli się złościć. Chiny nie są krajem demokratycznym. To nie działa tak, że społeczeństwo się złości i głosuje na nowych przywódców, ale mimo wszystko chiński rząd jest na swój sposób wrażliwy na głos opinii publicznej, ponieważ bardzo zależy mu na utrzymaniu stabilności, która jest jednym z głównych priorytetów. Jeśli coś idzie źle, to sytuacja zaczyna nabierać znaczenia, bo obawiają się, że mogą stracić władzę. Było kilka rozproszonych protestów ulicznych i myślę, że zaczęli mieć poczucie, że ta sprawa jest czymś, co może zjednoczyć ludzi i faktycznie może zagrozić rządowi.

To są spekulacje, bo nikt tak naprawdę nie wie, co się tam dzieje. Rozmawiałam z wieloma analitykami i innymi ekspertami w Pekinie i zrozumiałam, że rząd czuł, że muszą to zdławić lub rozproszyć. Próba rozwiązania problemu doprowadziła do pewnych działań. Z Chinami często tak właśnie jest – dwa kroki do przodu i jeden krok do tyłu. Zygzakują to w tę, to w drugą stronę, a co pół roku są zmiany. Teraz ich firmy zwalniają trochę pracowników z powodu wojny handlowej z Ameryką. Nie wiem, jaki będzie wpływ koronawirusa. Ale tak, wojna handlowa spowodowała wiele problemów ekonomicznych w Chinach. Jest wiele różnych frakcji w ramach przywództwa i czasami jedna z nich zyskuje na sile, a czasami inna. Kiedy gospodarka zwalnia, to frakcja, która zyskuje na sile, to ta, która chce dorzucić więcej pieniędzy do „brudnych” gałęzi przemysłu: ciężki, emisyjny, elektrownie węglowe, produkcja stali, szkła, cementu i papieru. Inwestują w nie pieniądze, bo to jest bodziec ekonomiczny, ale jednocześnie tworzy się dużo zanieczyszczeń. Mamy zygzak. Obecnie Chiny eksportują dużo zanieczyszczeń poprzez inicjatywę „Jeden pas, jedna droga” [inicjatywa władz Chińskiej Republiki Ludowej, dotycząca reaktywacji Jedwabnego Szlaku – przyp. red.]. Na całym świecie budują elektrownie węglowe, więcej cementowni, portów. Ale prawdą jest również to, że w latach 2010-2018 poziom zanieczyszczenia pyłem w Pekinie spadł o 60 procent – sześć zero!

Niektórzy stawiają pytanie, czy dane są wiarygodne.

Myślę, że teraz dane są wiarygodne. Opowiadam tę historię w książce w rozdziale poświęconym Chinom. Przed 2013 rokiem w Chinach nie było oficjalnego monitoringu PM 2.5, a teraz mają tysiące punktów pomiarowych w całym kraju i można mieć do nich dostęp. Ty i każdy Chińczyk na swoim telefonie komórkowym możecie uzyskać dostęp do danych rządowych, możesz pobrać w tym celu aplikację na telefon. Poznałam jednego z najlepszych ekologów w Chinach, nazywa się Ma Juan, który pracował nad aplikacją i walczył o nią, a potem nie mógł uwierzyć, ile osiągnęli. Można uzyskać nie tylko dane z monitoringu, aby wiedzieć, jaki jest poziom zanieczyszczenia w tej chwili. Zainstalowali także tzw. monitory ogrodzeniowe tuż przy różnych obiektach zanieczyszczających, takich jak elektrownia węglowa albo huta stali. Każdy obywatel, każda osoba w Chinach może skorzystać z aplikacji, którą stworzył ekolog Ma Juan, wykorzystującej oficjalne dane rządowe, które docierają w czasie rzeczywistym z tych wszystkich monitorów i można spojrzeć nie tylko na poziom zanieczyszczenia, ale na monitor z konkretnej fabryki i zobaczyć, jakie teraz zanieczyszczenia emituje ta fabryka. A jeśli jest ponad normę – istnieje prawny limit tego, ile wolno im zanieczyszczać – można umieścić informację na Weibo i oznaczyć lokalne organy ścigania i władze.

To jest oficjalne działanie, rząd bierze w tym udział. Nigdy nie słyszałam o tym w Europie, w Ameryce. Nigdzie o czymś takim nie słyszałam. Dla mnie niewiarygodne, że dzieje się tak w Chinach, jednym z najbardziej represyjnych państw, które ściśle kontrolują informacje. To dlatego, że chiński rząd postanowił coś z tym zrobić. Więc teraz akceptują w bardzo wąskim zakresie mówienie i dzielenie się informacjami o tym obszarze.

W książce napisałaś: „Nic nie jest tak podstawowe i niezbędne dla ludzkiego życia jak powietrze, którym oddychamy”. Czym oddychamy, co wdychamy?

Cóż, to zależy, gdzie jesteś. Jeśli jesteś w Polsce, to oddychasz często dymem węglowym, który zawiera cząstki stałe. Zawiera dużo różnych toksyn, w tym dwutlenek siarki.

W książce wspominasz o prawdopodobnie swoistym kamieniu węgielnym w zakresie badań naukowych w tej dziedzinie – studium Eda Avola i Jima Gaudermana. Czy możesz powiedzieć, dlaczego to było takie ważne badanie?

Było to długoterminowe badanie przeprowadzone przez naukowców z Uniwersytetu Południowej Kalifornii i polegało na rekrutacji grup wielu tysięcy dzieci, które odwiedzano w ich szkołach raz do roku.

Jak długo trwało to badanie?

Zależało to od dzieci. Niektóre z nich zaczynały od 10 roku życia, 12 lat, 15 lat. Każdego roku przychodzili i przeprowadzali dzieciom badanie spirometrem – dmuchasz w rurkę, która mierzy twoją pojemność płuc. Zapisywali niektóre informacje o dzieciach – gdzie mieszkały, dane o jakości powietrza z tych miejsc. Odkryli, że kiedy skończysz 18 lub 20 lat, twoje płuca przestają rosnąć i niezależnie od tego, jaką pojemność płuc masz w tym wieku, zostajesz z nią na resztę życia. A wiemy, że jeśli masz mniejszą pojemność i słabsze płuca, jest bardziej prawdopodobne, że będziesz miał problemy zdrowotne w późniejszym okresie życia. Wpływa to nawet na twoje płuca przez całe życie. Jest bardziej prawdopodobne, że przy słabszych płucach umrzesz młodo. Naukowcy stwierdzili, że dzieci, które oddychały brudnym powietrzem w bardziej zanieczyszczonych miejscach, miały słabsze płuca niż dzieci żyjące w miejscach z czystszym powietrzem.

Co w tym badaniu znaczyło „brudniejsze” powietrze? Jakiego rodzaju substancji lub zanieczyszczeń szukali?

W Kalifornii dużą część problemu tworzy ruch drogowy. W Południowej Kalifornii jest też wiele portów i żegluga, która należy do bardzo zanieczyszczających branż, łącznie z wielkimi międzynarodowymi przewoźnikami towarowymi, którzy używają paliwa zwanego paliwem bunkrowym. Jest bardzo toksyczne. W Kalifornii nie spala się zbyt wiele węgla.

Dwoma trującymi substancjami, które były ściśle skorelowane ze skutkami zdrowotnymi, były PM 2.5 i dwutlenek azotu.

W książce wspominasz również o badaniu przeprowadzonym w Meksyku na szczeniętach. Byłem zdumiony.

Kiedy czytałam to opracowanie, byłam bardzo poruszona. Miasto Meksyk poprawiło się, ale długo było jednym z najgorszych miejsc pod względem zanieczyszczenia powietrza w Ameryce Północnej. Neuropatolog przeprowadziła badania szczeniąt i porównała szczenięta, które żyły w mieście Meksyk ze szczeniętami, które żyły w wiejskim środowisku. Przeprowadzono autopsję szczeniąt, zbadano ich mózgi i stwierdzono, że w mózgach szczeniąt, które żyły w środowisku z zanieczyszczonym powietrzem znaleziono te same fizjologiczne markery, których lekarze używają do diagnozowania choroby Alzheimera u ludzi.

Myślę więc, że dwie rzeczy są naprawdę poruszające w kontekście tych informacji. Po pierwsze: zanieczyszczenia powietrza są związane z chorobą Alzheimera. Po drugie: To nie są stare psy, to są młode psy! A my oczywiście myślimy, że Alzheimer jest chorobą wieku podeszłego.

A potem, po tych badaniach, zajęła się kolejnymi i zbadała mózgi młodych ludzi, którzy zginęli w wypadkach. Odkryto, że również w mózgach młodych ludzi z Mexico City były symptomy oznaczające Alzheimera.

Następnie zrobili kolejne badania z żywymi ludźmi, dziećmi i przeprowadzili testy poznawcze na pamięć dzieci. Odkryli, że dzieci, które były narażone na zanieczyszczenia, miały IQ niższe o 10 punktów niż ich rówieśnicy. To jest przerażające.

Tak, to prawda. W twojej książce czytałem o innym rodzaju badania, a może raczej o studium przypadku, który sprawił, że inaczej, głębiej zacząłem myśleć o całej sprawie. Historia „Johna Doe” [angielskie określenie na NN – Nazwisko Nieznane, John lub Jane Doe – przyp. aut.] i pana Millera.

Wiemy z badań naukowych, że zanieczyszczenie powietrza zabija wielu ludzi, ale bardzo rzadko można wskazać konkretny przypadek, prawda? Dlatego nazywa się to „poziomem populacji”. Na poziomie populacji naukowcy mówią o 7 milionach dodatkowych zgonów na świecie, które nie miałyby miejsca, gdybyśmy mieli czystsze powietrze. Ale w danym przypadku nie zawsze można powiedzieć, którzy to są ludzie. Więc jeśli jutro będę miała atak serca, lekarz nigdy nie będzie mógł mi powiedzieć, że miałaś ten atak serca, ponieważ mieszkałaś w Londynie przez 19 lat i mieszkałaś w pobliżu ruchliwej ulicy, kiedy byłaś dzieckiem…

Nie możesz tego wskazać w konkretnym przypadku, poza nielicznymi. A taka była historia, którą opowiedział mi dr Miller. Poznałam go w domu innego aktywisty walczącego z zanieczyszczeniem powietrza w Los Angeles. Dr Miller jest teraz na emeryturze i sam jest aktywistą, ale opowiedział mi historię, która przydarzyła mu się na pogotowiu, na ostrym dyżurze, kiedy jeszcze tam pracował. O dziecku, które trafiło do szpitala. Chłopcu, któremu przestało bić serce. W takiej chwili, powiedział, nie myślisz o niczym innym, tylko o tym, że to jedyna rzecz, która ma znaczenie – by serce tego dziecka zaczęło bić od nowa. Doprowadzili do tego, uratowali chłopakowi życie. Był dumny, że uratował komuś życie. To oczywiście jego praca, ale jednocześnie to go rozzłościło. Pomyślał, jakie to marnotrawstwo, że musieli to robić. Jest tyle chorób na świecie, których nie da się uniknąć. A to było do uniknięcia. Później dowiedział się od rodziców, że dziecko miało bardzo ciężki atak astmy, który spowodował zatrzymanie akcji serca. To był dzień smogu. I wydawało mu się całkiem jasne, że można prostą linią połączyć zły stan powietrza z atakiem astmy i zatrzymaniem akcji serca.

Czyli jest to coś więcej niż korelacja.

To skrajny i rzadki przykład, w którym można dokonać tego połączenia. To pozostało z nim przez całe jego życie. Był identyfikator, który wydrukowali dla tego chłopca. Chłopiec nie był anonimowy, miał rodzinę, ale przed jej przyjazdem nie mieli jeszcze jego danych, więc po prostu wydrukowali identyfikator z napisem „John Doe”. Dr Miller powiedział mi, że trzymał ten identyfikator w portfelu przez lata i wyciągał go czasem. Bycie aktywistą zajmującym się zanieczyszczeniami powietrza jest frustrujące. Tracisz dużo czasu waląc głową w mur, przegrywasz wiele bitew. To mocno przygnębia, zniechęca.

Słyszałam to samo tutaj, w Warszawie. Rozmawiałam z wieloma osobami, zwłaszcza z rodzicami, którzy mówili mi: „czuję się taka bezsilna” i zauważyłam, że to bardzo powszechne uczucie – „chcę czegoś lepszego”. I wiem, że potrzebujemy zmian i musimy odejść od węgla. Słyszę tę bezsilność i myślę, że dr Miller też to czuł. Ciężko jest być aktywistą. Dlatego trzymał ten identyfikator. Powiedział mi, że wyjmuje go z portfela, by przypomnieć sobie, dlaczego próbował być głosem za kogoś, kto tego głosu nie miał.

Zaczęliśmy od kilku badań a przeszliśmy do konkretnego człowieka. Wspomniałaś o rodzicach, rodzicielstwie. Poczułem, że bodźcem do napisania tej książki było również twoje rodzicielstwo. Masz córkę?

Tak.

Masz córkę, o którą się martwisz, swoje obawy. Piszesz o badaniach dotyczących zdrowia człowieka, a w szczególności wpływu na dzieci, na ciążę, na płód, na wcześniaki i niestety przypadki poronień, nowotworów wśród dzieci. Lista jest bardzo długa. Co mówi nam świat nauki? Jaki jest wpływ zanieczyszczonego powietrza na noworodki i na przyszły rozwój organizmu?

Profesor Ritz jest epidemiologiem w UCLA i od lat 90. ubiegłego wieku przeprowadziła wiele badań na temat narażenia prenatalnego z powodu zanieczyszczenia powietrza. A to wynikało z jej osobistych doświadczeń. Mieszkała w pobliżu bardzo ruchliwej autostrady w Los Angeles, kiedy była w ciąży ze swoim pierwszym synem. Teraz ma dwóch. Okazało się, że nic mu nie jest, ale miał niską wagę urodzeniową, a ona nie wiedziała dlaczego, bo ciąża miała świetny przebieg. Wszystko było w porządku. Jest ekspertem od zdrowia publicznego, dobrze o siebie dbała. Powiedziała, że jedyne, co przychodziło jej do głowy, to że oddychała tymi zanieczyszczeniami.

Ale wtedy nie było powszechne myślenie o zanieczyszczeniu powietrza i jego wpływie na zdrowie?

Tak. To nie było powszechne. Nikt o tym nie myślał. Więc nie miała danych, miała osobiste doświadczenie i dowód anegdotyczny, ale postanowiła poszukać danych. Nie było żadnych badań. Ona jest epidemiologiem, więc powiedziała, że zrobi te badania. Przed urodzeniem drugiego syna przeniosła się w nowe miejsce na wzgórzach w pobliżu wybrzeża, gdzie powietrze było znacznie czystsze. Jej drugi syn urodził się z normalną wagą. Więc znów, to próba anegdotyczna o wielkości „dwa”, nie można wyciągnąć naukowych wniosków.

Ale była inspiracją do zebrania danych.

I niestety to, co odkryła, jest bardzo niepokojące. Wykorzystała ogromne ilości informacji dostępnych w publicznych bazach danych. Kalifornia posiada rejestry wad wrodzonych i nowotworów dziecięcych. Zebrała również dane dotyczące, jak to nazywają, niekorzystnych rezultatów ciąż. Chodzi m.in. o przedwczesne narodziny lub poronienia. Odkrywała to powoli, przez bardzo długi czas, ponieważ ten rodzaj pracy jest bardzo czasochłonny.

Zauważyła jednak, że każdy kolejny problem był związany z tym, że matka w czasie ciąży oddychała spalinami z ruchu drogowego: wady serca u niemowląt, nowotwory dziecięce, przedwczesny poród….

Kiedy po raz pierwszy zaczęła to badać i starała się o dotacje, powiedziała, że inni ludzie z tej dziedziny uważali ją za szaloną. Mogliby uwierzyć, gdyby ktoś powiedział o problemach z płucami związanych z zanieczyszczeniem powietrza, ale nie mogli uwierzyć, że może to mieć wpływ na ciążę. Z biegiem lat inni zaczęli się tym również interesować i teraz jest dużo badań naukowych na ten temat.

Jest jeszcze jedno badanie, które zostało przeprowadzone na Wschodnim Wybrzeżu, gdzie zmieniono system pobierania opłat za przejazd z New Jersey i wpłynęło to na ruch uliczny.

Z systemu bramek na bezprzewodowy?

Przejeżdżasz przez nie, nie musisz się zatrzymywać, zmienia to schematy ruchu drogowego i miejsca, które kiedyś cały czas tworzyły spowolnienia w ruchu i korki. Stwierdzono, że wskaźnik przedwczesnych urodzeń w promieniu, jeśli dobrze pamiętam, dwóch kilometrów zmniejszył się o dziewięć procent. To dobrze. Dobrze, że jest niższy, ale nie jest dobrze, że jest.

Sprawdź inne artykuły z tego wydania tygodnika:

Nr 35 (2020)

Przejdź do archiwum tekstów na temat:

# Ekologia # Zdrowie Chcę wiedzieć

Przejdź na podstronę inicjatywy:

Co robimy / Chcę wiedzieć

Być może zainteresują Cię również:

Dom to praca

Rozmowa / Andrzej Zybała

Czy gratyfikowanie, i w jakiej formie, pracy domowej kobiet jest potrzebne? Chciałbym bardzo, aby tak było. Niewątpliwie konieczne jest docenianie, a także wynagradzanie w jakiejś formie,…