Książka

Stephanie Kelton: Mit deficytu. Nowoczesna teoria monetarna i gospodarka zaspokajania potrzeb

okładka książki mit deficytu
Tygodnik Spraw Obywatelskich – logo

Nr 289 / (28) 2025

„Mit deficytu” to genialna eksploracja nowoczesnej teorii monetarnej (MMT) autorstwa Stephanie Kelton. Całkowicie zmienia nasze rozumienie, jak najlepiej radzić sobie z kluczowymi problemami, począwszy od ubóstwa i nierówności, po tworzenie miejsc pracy, rozszerzanie dostępu do opieki zdrowotnej, zmianę klimatu i budowanie trwałej infrastruktury (z opisu Wydawcy).

Wydawnictwu Ekonomicznemu Heterodox dziękujemy za udostepnienie fragmentu do publikacji. Zachęcamy do lektury całej książki.

Dziwaczna naklejka na zderzaku

Kłopoty mają nie ci, którzy czegoś nie wiedzą, lecz ci, którzy uważają, że wiedzą, tymczasem się mylą. Mark Twain

Pamiętam, jak w 2008 roku, pokonując jednogodzinną drogę do pracy z Lawrence w stanie Kansas do Uniwersytetu Missouri w Kansas City, gdzie wykładałam ekonomię, zobaczyłam naklejkę na tylnym zderzaku mercedesa typu SUV. Przedstawiała ona postać lekko zgarbionego mężczyzny z pustymi, wywróconymi na lewą stronę kieszeniami. Jego twarz miała twardy, poważny wyraz. Miał na sobie spodnie w czerwone i białe paski, ciemnoniebieską kurtkę i staromodny cylinder z naszytymi gwiazdami. To był Wuj Sam[1]. Podobnie jak osoba kierująca tym autem z naklejką, wielu uwierzyło, że nasz rząd jest spłukany, a budżet nie jest w stanie sprostać najważniejszym problemom naszych czasów.

Niezależnie od tego czy debata publiczna dotyczy służby zdrowia, infrastruktury, edukacji, czy zmian klimatu, niezmiennie pojawia się jedno pytanie: ale jak za to zapłacicie? Naklejka na zderzaku SUV-a rzeczywiście odzwierciedlała realną frustrację i niepokój społeczeństwa związane z kwestiami fiskalnymi, a w szczególności z rozmiarem deficytu budżetowego. Biorąc pod uwagę to, z jaką zaciekłością politycy z różnych partii wypowiadają się na temat deficytu, jest zrozumiałe, dlaczego każdemu udzielają się emocje na myśl o tym, że nasz rząd zachowuje się nierozważnie. W końcu gdyby ktokolwiek z nas zachowywał się tak jak rząd, to wkrótce byśmy zbankrutowali, przypominając obraz spłukanego Wuja Sama.

Ale co, jeśli budżet rządu w sposób fundamentalny różni się od budżetu domowego?

A co, jeśli pokażę Ci, że straszenie deficytem budżetowym nie ma żadnego uzasadnienia? A gdybym Cię przekonała, że możemy mieć taką gospodarkę, która stawia na pierwszym miejscu ludzi i planetę? I że znalezienie pieniędzy na poprawę obecnej sytuacji nie jest problemem?

Mikołaj Kopernik i inni podążający za nim naukowcy zmienili nasze pojmowanie kosmosu, dowodząc, że to Ziemia krąży wokół Słońca, a nie na odwrót. Podobny przewrót potrzebny jest w naszym pojmowaniu deficytu budżetu państwa i jego relacji z całą gospodarką. Jeśli chodzi o powiększanie naszego dobrobytu, istnieje więcej możliwości, niż jesteśmy tego świadomi, ale desperacko potrzebujemy zdać sobie sprawę z mitów, które nas ograniczają.

Niniejsza książka jest próbą wyjaśnienia z perspektywy Nowoczesnej Teorii Monetarnej (ang. Modern Money Theory, MMT), której jestem gorącą orędowniczką, tego ekonomicznego przewrotu kopernikańskiego. Główne argumenty, które przedstawiam, odnoszą się do wszystkich krajów suwerennych pod względem monetarnym, czyli takich jak: USA, Wielka Brytania, Japonia, Australia, Kanada i inne[2], których rząd jako monopolista emituje walutę fiducjarną[3]. MMT zmieniło sposób patrzenia na politykę i ekonomię, ukazując, że prawie za każdym razem deficyt budżetowy rządu jest dobry dla gospodarki. I konieczny.

To, jak obecnie mówimy o deficycie i jak go traktujemy, jest zazwyczaj niekompletnym i niedokładnym opisem rzeczywistości.

Zamiast gonić za źle postawionym celem, jakim jest zrównoważony budżet, powinniśmy realizować obietnicę odpowiedniego wykorzystania tego, co MMT nazywa naszymi publicznymi pieniędzmi lub suwerenną walutą, aby zrównoważyć gospodarkę tak, by dobrobyt był powszechny, a nie ograniczony do coraz mniejszej garstki osób.

Pieniądze podatnika to według obiegowej mądrości centrum monetarnego wszechświata. Wynika to z przekonania, że państwo nie ma swoich pieniędzy. A co za tym idzie, jedyne pieniądze, które posiada rząd, to pieniądze zebrane od ludzi, takich jak ja i ty. MMT radykalnie zmienia ten obraz, pokazując, że to emitent własnej waluty, czyli rząd centralny – a nie podatnik – finansuje wszystkie wydatki rządowe. Podatki są ważne, ale z zupełnie innych powodów, które omówię w tej książce.

Pogląd, jakoby podatki finansowały wydatki rządu, jest czystą fantazją.

Kiedy pierwszy raz usłyszałam takie stwierdzenia, byłam sceptyczna. Właściwie to się im opierałam. W trakcie moich wczesnych studiów badawczych jako profesjonalna ekonomistka starałam się obalić twierdzenia MMT, intensywnie badając temat finansowych operacji rządu. Zanim rozwinęłam to w moją pierwszą opublikowaną i zrecenzowaną pracę naukową, zorientowałam się, że moje wcześniejsze założenia były błędne. Kluczowa idea stojąca za MMT, choć początkowo wydawała się dziwaczna, okazała się w warstwie opisowej poprawna. I tak z jednej strony MMT jest technicznym i niezwiązanym z żadnym konkretnym światopoglądem opisem funkcjonowania współczesnego systemu monetarnego. Jej moc objaśniająca nie zależy ani od ideologii, którą wyznajesz, ani od partii politycznej, do której należysz.

MMT wyjaśnia raczej, co jest ekonomicznie możliwe, a tym samym radykalnie zmienia obszar debaty publicznej, która w temacie ograniczeń finansowych utknęła w martwym punkcie.

MMT skupia się na szerokim spektrum ekonomicznych i społecznych efektów proponowanych zmian w polityce państwa, a nie na wąskim aspekcie dotyczącym wpływu na budżet. Abba P. Lerner, żyjący w czasach Johna Maynarda Keynesa, był prekursorem takiego podejścia, które nazwał później finansami funkcjonalnymi (ang. functional finance). Jego pomysł polegał na tym, aby oceniać zmiany w polityce gospodarczej przez ich skutki albo też funkcje, jakie one pełnią. Czy pozwala kontrolować inflację, utrzymać pełne zatrudnienie i czy prowadzi do bardziej sprawiedliwej dystrybucji dochodów i bogactwa? Sama liczba przedstawiająca wysokość deficytu budżetowego na koniec roku jest z tej perspektywy całkowicie bez znaczenia.

Czy wierzę, że rozwiązanie wszystkich naszych problemów polega zwyczajnie na wydawaniu większej ilości pieniędzy? Oczywiście, że nie. Z tego, że rząd nie ma ograniczeń finansowych w swoim budżecie, nie wynika, że nie ma ograniczeń realnych związanych z jego wydatkami. Każda gospodarka ma swój wewnętrzny limit prędkości powiązany z dostępnością realnych zasobów produkcyjnych, takich jak stan technologii, ilość i jakość ziemi, siły roboczej, fabryk, maszyn i innych materiałów.

Jeśli rząd spróbuje wydać za dużo pieniędzy do gospodarki, która już pracuje na pełnych obrotach, inflacja przyspieszy[4]. I to jest właśnie realne ograniczenie.

Jednak ograniczenia rządu nie wynikają z jego zdolności do wydawania pieniędzy ani z deficytu, lecz z presji inflacyjnej i zasobów w realnej gospodarce. MMT zatem odróżnia realne ograniczenia związane z inflacją od iluzorycznych ograniczeń [związanych z deficytem – przyp. tłum.], które sami sobie narzuciliśmy.

Prawdopodobnie słyszałaś już o głównych twierdzeniach MMT. Ja natomiast widziałam ich praktyczne zastosowanie, pracując w Senacie Stanów Zjednoczonych.

Za każdym razem, kiedy pojawiał się temat ubezpieczeń społecznych lub kiedy jakiś członek Kongresu chciał

przeznaczyć więcej pieniędzy na edukację czy służbę zdrowia, zaczynało się mówić o tym, jak za to wszystko zapłacić, aby uniknąć wzrostu deficytu. Ale czy zauważyłaś, że gdy tematem dyskusji są wydatki na zbrojenia, ratowanie banków lub obniżki podatków dla zamożnych Amerykanów, jakoś nigdy nie jest podnoszony ten problem?

Dopóki liczba głosów w Kongresie się zgadza, rząd centralny zawsze może sfinansować swoje priorytety. Tak właśnie to działa.

Deficyt nie powstrzymał Franklina Delano Roosevelta przed ogłoszeniem i wdrożeniem w życie Nowego Ładu w latach 30. ubiegłego wieku. Deficyt nie przeszkodził też Johnowi F. Kennedy’emu w wysłaniu pierwszego człowieka na Księżyc. I nigdy nie powstrzymał Kongresu przed zaangażowaniem się w wojnę.

Dzieje się tak, ponieważ Kongres dysponuje siłą publicznej kasy (ang. power of the purse). Jeżeli rzeczywiście chce coś osiągnąć, to pieniądze zawsze się znajdą. Gdyby nasi ustawodawcy chcieli, mogliby już dziś wprowadzić ustawy mające na celu podniesienie standardu życia, zwiększenie inwestycji w edukację, w nowe technologie, budowę trwałej infrastruktury. Wydawanie lub niewydawanie pieniędzy to decyzja polityczna. Oczywiście ekonomiczne konsekwencje każdej nowej ustawy powinny być dobrze przemyślane.

Jednakże wydatki rządu nigdy nie powinny być uzależnione od jakichś arbitralnych kryteriów dotyczących rozmiaru deficytu ani też od ślepej wiary w tak zwane zrównoważone finanse.

***

Sądzę, iż to nie przypadek, że tego listopadowego dnia w 2008 roku zobaczyłam naklejkę z Wujem Samem na zderzaku auta. Archaiczne przekonanie o tym, że rządowi może zabraknąć pieniędzy, zyskiwało na popularności. Nasze społeczeństwo znalazło się w najgorszym kryzysie od czasów wielkiego kryzysu. Można było odnieść wrażenie, że my, jako kraj, zbankrutujemy, tak samo jak spora część reszty świata. To, co miało swój początek w załamaniu rynku kredytów subprime, szybko przelało się na globalne rynki finansowe i ostatecznie przerodziło się w kryzys na światową skalę. Kosztem tego kryzysu dla milionów Amerykanów była utrata miejsc pracy, utrata lub przejęcie domów i upadek firm[5]. Tylko w listopadzie 2008 roku pracę straciło 800 tysięcy Amerykanów. Miliony ludzi złożyły wniosek o zasiłek dla bezrobotnych, zasiłek żywieniowy, pomoc socjalną w ramach Medicaid oraz innych programów wsparcia publicznego. Popadająca w recesję gospodarka oznaczała dramatyczny spadek wpływów podatkowych, ale także ogromny wzrost wydatków na wsparcie osób bez pracy, co w rezultacie doprowadziło do rekordowego deficytu budżetowego w kwocie 779 miliardów dolarów. Zapanowała panika.

Zwolennicy i zwolenniczki MMT, włącznie ze mną, dojrzeli w tej sytuacji szansę do zaproponowania odważnych pomysłów politycznych dla obejmującej władzę administracji Baracka Obamy. Wystąpiliśmy do Kongresu z propozycją wdrożenia trwałego pakietu stymulacyjnego – zaproponowaliśmy wakacje podatkowe, dodatkową pomoc finansową dla samorządów terytorialnych i administracji stanowej, a także uruchomienie programu gwarancji zatrudnienia.

Do 16 stycznia 2009 roku cztery największe amerykańskie instytucje finansowe straciły połowę swojej wartości giełdowej. Rynek pracy dalej wykrwawiał się w tempie setek tysięcy miejsc pracy na miesiąc. Podobnie jak Roosevelt, prezydent Obama został zaprzysiężony 20 stycznia, w wyjątkowym historycznie momencie. W ciągu pierwszych trzydziestu dni podpisał ustawy uruchamiające pakiet stymulacyjny w wysokości 787 miliardów dolarów. Niektórzy z jego bliskich doradców naciskali na kwotę wynoszącą przynajmniej 1,3 biliona dolarów, argumentując, że tylko taki zastrzyk finansowy pozwoliłby uniknąć przedłużającej się recesji. Inni z kolei nie chcieli nawet słyszeć o kwocie powyżej 1 biliona. W końcu Obamie puściły nerwy.

Dlaczego? Ponieważ w głębi duszy był konserwatystą, jeśli chodziło o politykę fiskalną. Był otoczony ludźmi, którzy podawali mu coraz to inne liczby, a on postanowił zachować ostrożność, wybierając liczbę z dolnego przedziału padających kwot. Przewodnicząca jego Rady Ekonomicznej, Christina Romer, rozumiała, że kryzys tej wielkości nie może zostać zażegnany skromną kwotą 787 miliardów dolarów. Argumentowała za ambitnym programem stymulującym w wysokości powyżej biliona dolarów, zwracając się do Obamy: „Panie prezydencie, to jest pana cholerna chwila prawdy. Jest dużo gorzej, niż przypuszczaliśmy”[6]. Przeanalizowała dane, po czym doszła do wniosku, że pakiet w wysokości 1,8 biliona dolarów może być konieczny, aby pokonać pogłębiającą się recesję. Jednak ta propozycja została odrzucona przez głównego doradcę ekonomicznego Obamy, Lawrence’a Summersa, absolwenta Harvardu i byłego sekretarza skarbu. Summers może i wolał większy pakiet stymulacyjny, ale obawiał się, że proszenie Kongresu o akceptację wydatków zbliżonych do biliona może grozić ośmieszeniem, dodając, że „opinia publiczna by tego nie zniosła i nigdy nie przeszłoby to przez Kongres”[7]. David Axelrod, który w niedługim czasie miał zostać jednym z doradców prezydenta, był podobnego zdania co Summers – obawiał się, że pakiet powyżej biliona dolarów wywoła powszechny „wstrząs i zdumienie” zarówno w Kongresie, jak i wśród Amerykanów.

Ostatecznie podpisany i przegłosowany w Kongresie pakiet stymulacyjny w wysokości 787 miliardów dolarów zakładał pomoc finansową dla władz lokalnych i administracji stanowej. Jego celem było niwelowanie skutków kryzysu poprzez finansowanie projektów infrastrukturalnych, zielonych projektów inwestycyjnych, a także poprzez znaczące ulgi podatkowe mające na celu pobudzenie prywatnej konsumpcji i inwestycji. To wszystko pomogło, ale było niewystarczające. Gospodarka szybko się skurczyła, a kiedy deficyt powiększył się do rozmiarów przekraczających 1,4 biliona dolarów, prezydent Obama musiał zmierzyć się z falą pytań dotyczących rosnącego zadłużenia. W dniu 23 maja 2009 roku w wywiadzie dla C-SPAN gospodarz programu Steve Scully zapytał: „W którym momencie zabraknie
nam pieniędzy?”, na co Obama odpowiedział: „Cóż, pieniędzy brakuje już teraz”[8]. I tak to wyglądało. Prezydent potwierdził tym samym to, czego obawiał się od samego początku kierowca auta z naklejką przedstawiającą Wuja Sama.

Stany Zjednoczone były bankrutem.

Trwająca od grudnia 2007 do czerwca 2009 roku wielka recesja odcisnęła trwały ślad na społecznościach i rodzinach w Stanach Zjednoczonych i poza granicami tego kraju. Ponowne zatrudnienie 8,7 miliona osób pozbawionych pracy w latach 2007–2010 zajęło ponad sześć lat[9]. Miliony Amerykanów zmagały się ze znalezieniem pracy jeszcze przez kolejny rok lub dłużej. Wielu z nich nigdy jej nie znalazło. Ci, którzy mieli szczęście znaleźć pracę, często musieli się zadowolić zatrudnieniem na pół etatu lub decydować się na pracę z niższym niż przed kryzysem wynagrodzeniem. Tymczasem kryzys na rynku nieruchomości, związany z przejmowaniem domów obciążonych hipoteką, pochłonął łącznie 8 bilionów dolarów. Szacuje się, że w związku z tym 6,3 miliona Amerykanów, w tym 2,1 miliona dzieci, popadło w ubóstwo w latach 2007–2009[10].

Kongres mógł i powinien zrobić więcej, ale nie było to łatwe – mit deficytu nadal trzymał się mocno. W styczniu 2010 roku, kiedy stopa bezrobocia urosła do olbrzymiego poziomu 9,8%, prezydent Obama zaczął właściwie marsz w przeciwnym kierunku. W tym miesiącu w swoim orędziu o stanie państwa oświadczył, że zamierza dokonać odwrotu w polityce stymulacji fiskalnej: „Rodziny w całym kraju zaciskają pasa i każdego dnia podejmują trudne decyzje. Rząd federalny powinien zrobić to samo”. To, co nastąpiło później, to długotrwały okres samookaleczania.

Bank Rezerwy Federalnej w San Francisco (Federal Reserve Bank of San Francisco, FRBSF) oszacował, że kryzys finansowy oraz będący jego konsekwencją okres stagnacji i powolnej regeneracji w latach 2008–2018 kosztował gospodarkę Stanów Zjednoczonych około 7% potencjału gospodarczego. Pomyślmy o tym jako o skali dóbr i usług (oraz dochodów), które mogły być, lecz nie zostały wytworzone w czasie tych dziesięciu lat – tylko dlatego, że nie zrobiliśmy dostatecznie dużo, aby wspomóc gospodarkę i zabezpieczyć miejsca pracy. Przez niewłaściwą politykę przygotowaliśmy grunt pod słabą i powolną odbudowę gospodarczą, przez co nasze społeczności ucierpiały, a poniesiona strata dobrobytu w skali gospodarki liczyła biliony dolarów. Według FRBSF, dekada przygaszonego wzrostu kosztowała każdą kobietę, każdego mężczyznę i każde dziecko w Ameryce równowartość 70 tysięcy dolarów.

Dlaczego nie prowadziliśmy lepszej polityki? Może dlatego, że nasz system polityczny, oparty na dominacji dwóch partii w Kongresie, stał się tak bardzo podzielony, że był zupełnie niezdolny do podjęcia jakichkolwiek działań, nawet w obliczu narodowej katastrofy gospodarczej, która zagrażała zarówno społeczeństwu, jak i dużemu biznesowi w Ameryce.

Jest w tym z pewnością ziarno prawdy. W 2010 roku lider senackiej większości Mitch McConnell otwarcie deklarował, że „najważniejszym celem do osiągniecia jest sprawienie, aby Obama nie został wybrany na kolejną kadencję”.

Jednak polityka partyjna nie była jedyną przeszkodą. Polityka prowadzona przez oba obozy władzy, od dekad dyktowana histerią wokół deficytu, była o wiele większym problemem.

Większy deficyt pozwoliłby na szybszą i silniejszą regenerację, chroniąc miliony rodzin i pozwalając uniknąć wielobilionowych strat w gospodarce. Ale nikt posiadający choćby odrobinę realnej władzy nie walczył o powiększenie deficytu. Nie walczył o to prezydent Obama, nie walczyli o to jego najbliżsi doradcy ekonomiczni, nie walczyli o to nawet najbardziej progresywni politycy w Izbie Reprezentantów i w Senacie. Dlaczego? Czy rzeczywiście wszyscy uwierzyli w to, że państwu skończyły się pieniądze? Czy też politycy obawiali się wywołać emocje wśród wyborców, takich jak ten kierowca z naklejką na zderzaku swojego mercedesa?

Tak długo, jak postrzegamy deficyt jako problem, nie możemy wykorzystać jego mocy jako narzędzia do rozwiązywania realnych problemów. Obecnie około połowa Amerykanów (dokładnie 48%) twierdzi, że obniżenie deficytu budżetowego powinno być priorytetowym zadaniem zarówno prezydenta, jak i Kongresu.

Celem tej książki jest obniżenie do zera liczby osób uważających deficyt za problem. Nie będzie to łatwe. Aby to osiągnąć, musimy ostrożnie rozbroić mity i wyjaśnić nieporozumienia, które ukształtowały nasz dyskurs publiczny.

***

W pierwszych sześciu rozdziałach tej książki zajmę się sześcioma mitami, które narosły wokół deficytu i które już od dłuższego czasu krępują działania naszego kraju. Na samym początku rozprawiam się z mitem, że budżet państwa działa na takiej samej zasadzie jak budżet domowy. Nie ma bardziej szkodliwego mitu. Prawda jest taka, że budżet państwa ani na jotę nie przypomina budżetu pojedynczej rodziny czy przedsiębiorstwa. Dzieje się tak, ponieważ Wuj Sam ma coś, czego nie ma nikt z nas: moc emitowania własnej waluty, jaką jest amerykański dolar. Wuj Sam nigdy nie znajdzie się w sytuacji, w której nie ma środków, by opłacić stos piętrzących się rachunków. Reszta z nas może się w takiej sytuacji znaleźć.

Wuj Sam nigdy nie zbankrutuje. Reszta z nas może.

Za każdym razem, kiedy rząd stara się zrównoważyć swój budżet, tak jak czynią to gospodarstwa domowe, traci okazję do wykorzystania siły swojej suwerennej waluty jako narzędzia istotnej poprawy życia swoich obywateli. W tej książce mam zamiar pokazać to, czego dowodzi MMT: że państwo z suwerenną walutą w swoich wydatkach nie jest ograniczone wielkością wpływów podatkowych i pożyczek oraz że najważniejszym ograniczeniem dla wydatków państwa jest inflacja.

Drugi mit głosi, że deficyty są oznaką nadmiernych wydatków państwa.

Jest to prosty wniosek płynący wprost z tego, co słyszymy od polityków; z ich lamentów, że deficyty budżetowe są oznaką tego, iż rząd „żyje ponad stan”. I to jest błąd. Prawdą jest, że deficyt jest jedynie księgowym potwierdzeniem, iż rząd wydał więcej pieniędzy, niż zebrał w podatkach. Ale to tylko część prawdy. Resztę dopowiada MMT, posługując się prostą logiką księgową. Załóżmy, że rząd wydaje 100 dolarów do gospodarki, a potem pobiera podatki w wysokości 90 dolarów. Różnica tych dwóch liczb jest właśnie nazywana deficytem budżetowym rządu. Ale to tylko część historii. Wuj Sam tworzy nadwyżkę finansową dla kogoś innego. Jest tak, ponieważ odjęcie 10 dolarów z konta rządu musi się wiązać z dodaniem 10 dolarów na konto podmiotu w jakiejś innej części gospodarki. Problem tkwi w tym, że politycy patrzą na ten obraz z zasłoniętym jednym okiem. Widzą tylko deficyt budżetowy, ale nie dostrzegają już odpowiadającej mu nadwyżki pieniężnej po drugiej stronie bilansu. A jako że większość Amerykanów również jej nie dostrzega, zgadzają się na działania zmierzające do zrównoważenia budżetu, nawet jeśli oznacza to drenaż pieniędzy z ich kieszeni. Oczywiście może się zdarzyć, że rząd wydaje za dużo pieniędzy. Deficyty mogą być za duże.

Ale oznaką nadmiernych wydatków państwa jest inflacja, a w większości przypadków deficyt jest za mały, a nie za duży.

Trzeci mit mówi, że deficyty budżetowe obciążają przyszłe pokolenia. Politycy uwielbiają powtarzać ten mit. Mówią, że rząd, poprzez swoje deficyty, przygniatający ciężar spłaty długów przenosi na nasze dzieci i wnuki. Jednym z najgorętszych propagatorów tego mitu był Ronald Reagan. Senator Bernie Sanders powtórzył za nim niedawno: „Jestem zaniepokojony długiem. Nie jest to coś, co powinniśmy zostawiać naszym dzieciom i wnukom”[11].

Trzeba przyznać, że choć to efektowny zabieg retoryczny, to nie ma on uzasadnienia w logice ekonomicznej. Dowodzi tego historia. Dług publiczny jako procent produktu krajowego brutto (PKB) wynosił 120% w okresie tuż po zakończeniu drugiej wojny światowej, osiągając najwyższą wartość w historii USA. W tym samym okresie w Ameryce zbudowana została klasa średnia, mediana realnych dochodów szybko rosła, a kolejne pokolenie cieszyło się jeszcze wyższym standardem życia bez ciężaru zwiększonych podatków. W rzeczywistości więc deficyty rządu nie obciążają przyszłych pokoleń. Zwiększanie deficytów nie sprawia, że kolejne pokolenia są uboższe, tak samo jak ich zmniejszanie nie czyni przyszłych pokoleń bogatszymi.

Czwarty mit, z którym przyjdzie nam się zmierzyć, głosi, że deficyty budżetowe są szkodliwe, ponieważ wypierają prywatne inwestycje i przyczyniają się do wolniejszego wzrostu. Ten mit jest propagowany głównie przez ekonomistów głównego nurtu, ekspertów i specjalistów, którzy powinni być źródłem rzetelnej wiedzy. Mit ten opiera się na błędnym założeniu, zgodnie z którym rząd, chcąc sfinansować swój deficyt, musi konkurować z innymi pożyczkobiorcami o ograniczony zasób oszczędności w gospodarce. Pomysł polega na tym, by deficyty rządowe pochłaniały pieniądze, które mogłyby zostać zainwestowane w przedsięwzięcia sektora prywatnego, długoterminowo zwiększające dobrobyt.

W rzeczywistości jest dokładnie odwrotnie: deficyty budżetowe powiększają istniejący w gospodarce zasób prywatnych oszczędności i są katalizatorem inwestycji w sektorze prywatnym.

Piąty mit mówi, że deficyty czynią Stany Zjednoczone zależne od zagranicy. Propagatorzy tego mitu próbują dowieść, że kraje, takie jak Chiny i Japonia, mają ogromny wpływ na nasz kraj z racji posiadania tak dużej ilości naszego długu. Wkrótce zobaczymy, że politycy – celowo lub nieświadomie – wykorzystują ten mit jako wymówkę umożliwiającą ignorowanie finansowania programów społecznych. Czasami używa się tu analogii do zaciągania kredytu w walucie obcej. Pomija się przy tym fakt, że żaden dolar nie pochodzi z Chin. Każdy pochodzi z USA. W istocie nie zapożyczamy się w Chinach, lecz zwyczajnie dostarczamy Chińczykom dolarów [płacąc za importowane dobra i usługi – przyp. red.], a następnie pozwalamy im również na utrzymywanie tychże dolarów w formie bezpiecznych obligacji skarbowych rządu USA. Nie ma w tym absolutnie nic ryzykownego ani szkodliwego. Jeśli tylko zechcemy, możemy natychmiast spłacić cały ten dług za pomocą jednego uderzenia w klawiaturę komputera. Obawy o zadłużanie przyszłych pokoleń to kolejny przykład niezrozumienia – lub też intencjonalnego przeinaczania dla celów politycznych – podstawowych mechanizmów rządzących emisją suwerennej waluty.

Szósty mit, z którym przyjdzie nam się zmierzyć, głosi, że wydatki na ubezpieczenia i transfery społeczne popychają nas w kierunku kryzysu fiskalnego. Ubezpieczenia społeczne, emerytury, ubezpieczenia zdrowotne i wszelkie programy wsparcia socjalnego są tutaj głównym winowajcą. Wkrótce przekonamy się, dlaczego to rozumowanie jest błędne. Nie ma absolutnie żadnego powodu, dla którego mielibyśmy ograniczać wydatki na wsparcie społeczne. Nasz rząd zawsze będzie w stanie spłacać swoje zobowiązania w przyszłości, ponieważ nigdy nie może mu zabraknąć pieniędzy.

Zamiast sprzeczać się o to, jaki jest finansowy koszt tych programów, nasi ustawodawcy powinni debatować nad tym, jaka polityka jest w stanie najlepiej zrealizować potrzeby całego społeczeństwa.

Pieniądze są zawsze dostępne. Pytanie jest inne: co za te pieniądze można kupić? Zmiany demograficzne i katastrofa klimatyczna są w obecnych czasach realnymi problemami – to one zagrażają dostępności naszych zasobów. Musimy mieć pewność, że robimy wszystko, co w naszej mocy, aby racjonalnie zarządzać dostępnymi zasobami i metodami produkcji, w miarę jak pokolenie wyżu demograficznego będzie znikać z rynku pracy. Jednak jeśli chodzi o wydatki na świadczenia społeczne, stać nas na dotrzymanie obietnicy złożonej zarówno obecnym emerytom, jak i przyszłym pokoleniom.

Po dogłębnym zbadaniu błędów, jakie stoją za każdym z tych sześciu mitów, i ich podważeniu przy użyciu silnych dowodów przejdziemy do deficytów, które mają realne znaczenie. Prawdziwe kryzysy, z którymi się mierzymy, nie mają nic wspólnego z deficytem budżetowym ani z wydatkami na świadczenia społeczne. Fakt, że 21% wszystkich dzieci w USA żyje w biedzie – to jest realny kryzys. Fakt, że infrastruktura w naszym kraju jest oceniana na dwóję z minusem – to jest kryzys[12]. Fakt, że dzisiejszy poziom nierówności społecznych w USA ostatni raz był równie wysoki w okresie tak zwanego wieku pozłacanego (ang. Gilded Age)– to jest kryzys.

Fakt, że przeciętny amerykański pracownik nie odnotował podwyżki realnej płacy od lat 70. XX wieku – to jest kryzys.

Fakt, że 44 miliony Amerykanek i Amerykanów są zadłużone z tytułu kredytów studenckich łącznie na kwotę 1,7 biliona dolarów – to jest kryzys. Fakt, że ostatecznie nie będzie nas już „stać” na nic, kiedy przyspieszymy kryzys klimatyczny i kiedy zniszczymy życie na tej planecie – to jest chyba największy kryzys naszych czasów.

To wszystko są realne kryzysy. Deficyt budżetowy to nie jest kryzys.

***

Zbrodnia, jakiej dokonał prezydent Donald Trump w 2017 roku, podpisując ustawę obniżającą podatki, nie polega na tym, że zwiększył deficyt budżetowy, lecz na tym, że użył deficytu, aby wspomóc finansowo tych, którzy najmniej tego wsparcia potrzebują.

Ta ustawa zwiększyła nierówności społeczne, doprowadzając do koncentracji władzy ekonomicznej i politycznej w rękach niewielu. Z wiedzy czerpanej z podstaw MMT wynika, że budowanie lepszej gospodarki nie jest zależne od znajdowania źródeł finansowania na cele, które chcemy osiągnąć. Jednak możemy i musimy opodatkowywać bogatych. Ale nie dlatego, że bez ich pieniędzy nie stać nas na wprowadzenie potrzebnych zmian. Powinniśmy opodatkować miliarderów, aby zmniejszyć nierówność w dystrybucji dochodów i majątków oraz aby chronić naszą demokrację. Jednak dążąc do zlikwidowania ubóstwa albo do wprowadzenia publicznej gwarancji zatrudnienia z godnym wynagrodzeniem, o co walczyła między innymi Coretta Scott King[13], nie musimy wyważać drzwi do sejfów bogatych. Obecnie mamy już potrzebne narzędzia. Udawanie zależności od ludzi z ogromnym majątkiem powoduje powstanie fałszywego przekazu, że są oni nam bardziej potrzebni, niż są w rzeczywistości. Oczywiście nie oznacza to, że wzrost deficytu nie ma znaczenia oraz że można wyrzucić do kosza wszystkie środki ostrożności i wydawać pieniądze bez granic. Teoria ekonomiczna, którą omówię w tej książce, postuluje większą odpowiedzialność fiskalną rządu, a nie mniejszą. Powinniśmy również gruntownie przemyśleć znaczenie odpowiedzialnego budżetowania zasobów realnych. Nasze błędne przekonania o deficycie powodują, że duża część dostępnych zasobów w naszej gospodarce jest zwyczajnie marnotrawiona lub pozostaje niewykorzystana.

MMT daje nam siłę do wyobrażenia sobie nowej polityki i nowej gospodarki. Teoria ta rzuca wyzwanie ekonomicznemu status quo na całej szerokości politycznego spektrum, kwestionując „zdrową ekonomię” (ang. sound economics), i dlatego wzbudza tak wielkie zainteresowanie na całym świecie wśród polityków, naukowców, bankierów centralnych, ministrów finansów, aktywistów i zwykłych ludzi.

Patrzenie przez pryzmat MMT pozwala nam zauważyć, że przemiana społeczeństwa jest możliwa, że możemy tego dokonać, że stać nas na inwestycje w edukację, służbę zdrowia i nowoczesną infrastrukturę.

W przeciwieństwie do powszechnej narracji o rzadkości zasobów MMT promuje narrację o dostępnych możliwościach. Kiedy już obalimy mity, które narosły wokół deficytu, będziemy w stanie zobaczyć, że deficyt budżetowy jest w istocie dobry dla gospodarki, że pozwala na prowadzenie polityki fiskalnej, dla której priorytetem są ludzkie potrzeby i interes publiczny.

Nie mamy nic do stracenia prócz ograniczeń, które sami sobie narzuciliśmy.

Stany Zjednoczone są najbardziej zamożnym krajem w historii świata. Ale nawet kiedy Amerykanie byli znacznie ubożsi, tak jak podczas wielkiego kryzysu, udało nam się powołać do życia system opieki społecznej, ustanowić płacę minimalną, zelektryfikować obszary wiejskie, dofinansować kredyty mieszkaniowe oraz sfinansować wielkie programy robót publicznych. Tak jak Dorotka z Czarnoksiężnika z Krainy Oz musimy obalić mity, przez które daliśmy sobie wmówić, że jesteśmy zupełnie bezsilni i że nie mamy żadnej sprawczości.

Kiedy ta książka szła do druku, pandemia Covid-19 uderzyła w gospodarki całego świata z ogromną mocą, pokazując nam siłę sposobu myślenia przez pryzmat MMT. Całe gałęzie przemysłu są zamykane. Rośnie ryzyko załamania gospodarczego spowodowanego szybko rosnącą utratą miejsc pracy, a bezrobocie może osiągnąć taki poziom, jaki obserwowaliśmy podczas wielkiego kryzysu. Kongres przeznaczył ponad bilion dolarów na walkę z pandemią Covid-19 i wyłaniającym się kryzysem gospodarczym. Jednak tym razem konieczne będzie dużo więcej niż bilion dolarów.

Deficyt rządu, który zgodnie z oczekiwaniami sprzed pandemii miał wynieść bilion dolarów, osiągnie prawdopodobnie ponad 3 biliony dolarów w ciągu kilku najbliższych miesięcy. Jeżeli historia nas czegokolwiek uczy, to spodziewam się, że obawy przed rosnącym deficytem budżetowym wytworzą presję na wprowadzenie polityki oszczędności, by stłamsić ów deficyt. Byłaby to niewyobrażalna katastrofa. Obecnie, a także w nadchodzących miesiącach, najbardziej odpowiedzialną fiskalnie strategią walki z kryzysem jest zwiększanie wydatków i deficytu.

Kolejny rok będzie dla wszystkich niezmiernie trudny. Będziemy żyć w podwyższonej niepewności związanej z wirusem – przynajmniej do momentu, aż pandemia zostanie całkowicie wyhamowana, a szczepionka będzie szeroko dostępna. Wielu z nas doświadczy trudnej sytuacji socjalnej i ekonomicznej. Jest już wystarczająco dużo powodów do obaw i nie ma potrzeby dokładać sobie jeszcze jednego – związanego ze stanem finansów państwa.

To jest właśnie dobry moment, aby dowiedzieć się kilku ważnych rzeczy o tym, skąd biorą się pieniądze oraz dlaczego to rząd centralny – i tylko rząd centralny – może stanąć na wysokości zadania i uratować gospodarkę.

okładka książki mit deficytu

Stephanie Kelton, Mit deficytu. Nowoczesna teoria monetarna i gospodarka zaspokajania potrzeb, Wydawnictwo Ekonomiczne Heterodox, 2024, tłumaczenie Gracjan Bachurewicz i Joanna Bednarek

Przypisy:
[1] Ang. Uncle Sam – potoczne określenie amerykańskiego rządu federalnego [przyp. red.].
[2] Autorka w oryginale nie wymienia explicite w tym miejscu Polski. Jednocześnie, ponieważ Rzeczpospolita Polska dysponuje własną, suwerenną walutą, tj. polski złoty nie jest powiązany z żadną inną walutą ani towarem na sztywno, a także posiada własny bank centralny, to spełnia ona kryteria stawiane krajom będącym suwerennymi emitentami waluty. Kryteria określające stopień posiadanej przez dany kraj suwerenności monetarnej autorka podaje w kolejnym przypisie [przyp. tłum.].
[3] Najlepiej jest myśleć o suwerenności monetarnej jako o spektrum, w obrębie którego niektóre kraje cieszą się większym, inne mniejszym, a jeszcze inne zerowym stopniem suwerenności monetarnej. Kraje posiadające najwyższy stopień suwerenności monetarnej to te, które tworzą wydatki, pobierają podatki i zadłużają się we własnej, niewymienialnej na sztywno walucie (tj. operują w systemie zmiennego kursu walutowego w stosunku do pozostałych walut). Niewymienna (na sztywno) waluta oznacza, że państwo jako jej emitent nie zobowiązuje się do jej wymiany na inną walutę lub towar (np. złoto) po stałym kursie. Zgodnie z tą definicją kraje takie jak: USA, Wielka Brytania, Japonia, Australia, Kanada, a nawet Chiny, są suwerennymi emitentami waluty. Natomiast kraje takie jak: Ekwador czy Panama – w przeciwieństwie do
wcześniej wymienionych – nie cieszą się suwerennością monetarną, ponieważ ich systemy monetarne oparte są praktycznie wyłącznie na dolarze amerykańskim, czyli na walucie obcej, której te kraje nie emitują. Z kolei kraje, takie jak Wenezuela i Argentyna, które co prawda emitują własną walutę, ale jednocześnie w znacznym stopniu zadłużają się w dolarze amerykańskim, cieszą się jedynie ograniczoną suwerennością monetarną. Dziewiętnaście krajów europejskich, które zdecydowały się przyjąć wspólną walutę euro, w ten sposób pozbawiając się prawa do emisji własnej waluty, całkowicie utraciło suwerenność monetarną. Te kraje przekazały prawo do emisji swojej waluty Europejskiemu Bankowi Centralnemu.
[4] Zastosowane sformułowanie „wydać pieniądze do gospodarki”, ekonomicznie rzecz ujmując, jest tożsame ze sformułowaniem „dodać pieniądze do gospodarki” i tak też, w tym znaczeniu, będzie używane w niniejszej książce. W oryginale sformułowanie to brzmi „spend money into the economy” [przyp. tłum.].
[5] Według ośrodka badawczego Northwestern Institute for Policy Research, „ponad 8 milionów Amerykanów straciło pracę, niemal 4 miliony domów zostało zajęte, a 2,5 miliona firm ogłosiło upadłość”. Institute for Policy Research, The Great Recession: 10 Years Later, 27 września 2018, https://www.ipr.northwestern.edu/news/2018/great-recession-10-years-later.html.
[6] Ryan Lizza, Inside the Crisis, The New Yorker, 12 października 2009,
www.newyorker.com/magazine/2009/10/12/inside-the-crisis.
[7] Tamże.
[8] Joe Weisenthal, Obama: The US Government Is Broke!, Business Insider, 24 maja 2009 r.,
www.businessinsider.com/obama-the-us-government-is-broke-2009-5.
[9] CBPP, Chart Book: The Legacy of the Great Recession, Center on Budget and Policy Priorities,
6 czerwca 2019, https://www.cbpp.org/research/chart-book-the-legacy-of-the-great-recession.
[10] Dean Baker, The Housing Bubble and the Great Recession: Ten Years LaterLater, Center for Economic and Policy Research, Washington, DC, wrzesień 2018, cepr.net/images/stories/reports/housing-bubble-2018-09.pdf.
[11] Eric Levitt, Bernie Sanders Is the Howard Schultz of the Left, Intelligencer, 16 kwietnia 2019,
https://nymag.com/intelligencer/2019/04/bernie-sanders-fox-news-town-hall-medicarefor-all-video-centrism.html.
[12] W oryginale „jest oceniana na D+”, co w amerykańskim systemie edukacyjnym jest jedną
z najniższych ocen możliwych do uzyskania [przyp. tłum.].
[13] Amerykańska działaczka ruchu praw obywatelskich, żona Martina Luthera Kinga [przyp. red.].

Sprawdź inne artykuły z tego wydania tygodnika:

Nr 289 / (28) 2025

Przejdź do archiwum tekstów na temat:

# Ekonomia # Polityka # Rynek pracy

Być może zainteresują Cię również: