Rozmowa

Stulecie Głównego Szlaku Beskidzkiego, co warto wiedzieć?

zdjęcie nóg wyciągniętych na ziemi podczas odpoczynku w górach
Nigdzie nam się nie spieszy, fot. Rafał Górski

Z Leszkiem Piekło, prezesem Stowarzyszenia Główny Szlak Beskidzki, miłośnikiem górskich wycieczek, rozmawiamy o historii GSB, obchodach Dni Stulecia, działalności stowarzyszenia oraz o tym, dlaczego warto przejść GSB i jak można się do tego przygotować.

(Wywiad jest zredagowaną i uzupełnioną wersją podcastu Czy masz świadomość? pt. „Główny Szlak Beskidzki ma 100 lat! Hej ku górom).

Rafał Górski: „W górach musisz wykonać pewien wysiłek bez zapłaty. Jest to mistyka, szukanie czegoś wyjątkowego. Do tego trzeba mieć wyobraźnię i filozofię życiową. Nie każdego na to stać, nie każdemu się chce. Bo w górach nie ma granic, tam się szuka wolności. A samo przebywanie w górach łagodzi, eliminuje agresję. Są elementy rywalizacji ale rywalizacji z wyznaczonym celem, a nie z przeciwnikiem”, mówił Krzysztof Wielicki, jeden z najwybitniejszych himalaistów świata.

Leszku, co wyjątkowego zdarzyło Ci się na Głównym Szlaku Beskidzkim (GSB), co zapamiętasz do końca życia?

Leszek Piekło: Jedno z takich szczególnych wydarzeń nie było dla mnie zbyt szczęśliwe, gdyż mam na myśli mój ciężki zawał serca na Małej Babiej Górze. Żartuję czasem, że miało to miejsce nieco poza przebiegiem Głównego Szlaku Beskidzkiego, dlatego pewnie to się wydarzyło. To był ciężki zawał, z zatrzymaniem akcji serca, ze wstrząsem kardiogennym, więc sytuacja okazała się bardzo poważna, ale dzięki staraniom ratowników GOPR, kardiologów, kardiochirurgów, po dwóch i pół miesiąca byłem ponownie na GSB.

A coś, co bardziej radośnie wspominasz, jakieś wydarzenie z humorem? 

Takich było dużo, ale wybiorę wydarzenie, które miało miejsce pod koniec lutego 2017 roku, kiedy zaplanowałem przejście Głównego Szlaku Beskidzkiego w warunkach zimowych. 

Pod koniec lutego wyruszyłem z Wołosatego, tak jak w większość moich tras, z kolegą, wiele lat młodszym od siebie. Temperatura na dole we wsi wynosiła około -25°C. Doszliśmy na Przełęcz Bukowską, pogoda była w miarę znośna, praktycznie bezwietrzna, temperatura niska, był też śnieg, chwilami pojawiało się sporo słońca, ale w momencie, kiedy dotarliśmy na Halicz i zaczęliśmy schodzić w kierunku Przełęczy Goprowskiej, zerwał się wiatr szacowany na 120/130 km/h. Widoczność spadła do zera, na trawersie pod Krzemieniem w kierunku Przełęczy Goprowskiej wiał wiatr ze wszystkich możliwych kierunków, temperatura odczuwalna wynosiła pewnie -30/-40°C. Zaczęła się walka o przetrwanie, ale dzięki wytrwałości, konsekwencji i bardzo intensywnemu wydzielaniu się adrenaliny, udało nam się wyjść z tej opresji, dotrzeć na Przełęcz pod Tarnicą i potem zeszliśmy z powrotem do Wołosatego. 

Po drodze wyprowadziliśmy jeszcze trzech biegaczy, którzy wyszli, gdyż uznali, że to była dobra pogoda na trekking, jednak okazali się w ogóle nieprzygotowani na wycieczkę górską.

Plan przewidywał, że wyruszę na drugi dzień, ale niestety warunki pogodowe nie pozwoliły, trzeba było przerwać wyprawę i w niedzielę wróciłem do domu. To właśnie najbardziej dramatyczna sytuacja, jakiej doświadczyłem, ale z drugiej strony dzisiaj wspominam to nie tylko jako niesamowite przeżycie, ale i szczęście, ponieważ były to bardzo trudne warunki, wręcz ekstremalne.

W trakcie tej szaleńczej wyprawy uświadamiałem sobie, jak wiatr i niską temperaturę muszą przeżywać ludzie wiszący na sześciu, siedmiu tysiącach metrów, czasem na skale, pozbawieni widoków, a nieraz i bez pewności przeżycia. 

A w jakim wieku byłeś, kiedy tę zimową podróż chciałeś odbyć?

To był 2017 rok, czyli miałem 67 lat. 

To należy Ci się duży szacunek, Leszku. Główny Szlak Beskidzki ma sto lat, jaka jest jego historia? 

Tak, rzeczywiście w 1924 roku po raz pierwszy na szczeblu zarządu Głównego Polskiego Towarzystwa Tatrzańskiego zapadły decyzje o wyznaczeniu Głównego Szlaku Beskidzkiego. 

W tej historii ważne jest, by wspomnieć o Kazimierzu Ignacym Sosnowskim, urodzonym niedaleko Krakowa w Niepołomicach. Był absolwentem Uniwersytetu Jagiellońskiego, polonistą, nauczycielem w liceum ogólnokształcącym w Nowym Sączu, człowiekiem, który w pewnym momencie zaczął fascynować się Karpatami czy właściwie Beskidami. Już w 1914 roku wydał pierwszy przewodnik po Beskidach Zachodnich. Obejmował on trasę mniej więcej od Krynicy do Beskidu Śląskiego, a w 1923 roku opublikował w Przeglądzie Sportowym artykuł, w którym zwrócił uwagę na potrzebę uregulowania szlaków w Beskidach i szczególnej troski o te pasma górskie. Z wiadomych względów popularne były już wtedy Tatry, natomiast Beskidy cieszyły się mniejszym zainteresowaniem. Oczywiście istniały jakieś krótkie szlaki, wycieczki, ale były to jednak niezbyt popularne góry. 

W 1924 roku Polskie Towarzystwo Tatrzańskie podjęło uchwałę i wybrało Kazimierza Ignacego Sosnowskiego na człowieka, który ma wyznaczyć szlak, zaczynając od Beskidu Śląskiego, konkretnie od Ustronia. Pierwsze znakowanie zakończyło się cztery lata później w rejonie Krynicy, czyli w Beskidzie Sądeckim.

Potem rozpoczęto znakowanie innego szlaku o nazwie Główny Szlak Karpacki, imieniem Józefa Piłsudskiego, z miejscowości, która leżała wówczas na terenie Polski – Sianki, to są źródła Sanu i wyznaczono ten szlak do Czarnohory. W okresie przedwojennym połączono te dwa szlaki i krótko, dosłownie przez kilka lat stanowiły całość, liczącą wtedy łącznie około tysiąca kilometrów. 

Potem rozpoczęła się wojna. Utraciliśmy tereny wschodnie. GSB popadł w niebyt, niepamięć, ale już w latach siedemdziesiątych zaczęto o tym pisać, zmieniać przebieg szlaku, bo rzeczywiście od pierwszego wytyczenia trasy, nawet na tym odcinku polskim, trochę się zmieniło, to nie były duże różnice, ale niektóre były istotne. Szlak zaczął pomału odżywać. 

Między nami mówiąc, zakochałem się w tym szlaku dzięki przewodnikowi Agaty Hanuli, zacząłem go czytać, poznawać, a później odcinkami chodzić po tej trasie i tak zostało do dzisiaj.

A co przewidują obchody stulecia szlaku?

Dwa lata temu, będąc w sanatorium w Ustroniu, zacząłem poznawać historię GSB od samego początku, rozpocząłem też kolekcjonowanie wszystkich przewodników Sosnowskiego, wydań przedwojennych, ale i niektórych powojennych, nie tylko Kazimierza, lecz także innych autorów. Zacząłem penetrować archiwa miejskie w Ustroniu, bo to w tym mieście rozpoczęto znakowanie szlaku, choć trwa co prawda spór o to, czy był to Ustroń czy Ustroń Polana. Zacząłem rozmawiać z władzami miasta, że zbliża się rocznica stulecia. 

W tej chwili jest już przygotowane duże wydarzenie, nazwane obchodami Dni Stulecia GSB. Pierwszego dnia – 11 października odbędzie się bieg na sto kilometrów organizowany przez fundację Bieg Rzeźnika, a później czekają atrakcje w Miejskim Domu Kultury „Prażakówka” w Ustroniu. Będą to prelekcje, ale również koncerty zespołów. W piątek wieczorem przenosimy się do schroniska pod Baranią Górą, tam w sobotę i niedzielę odbędą się bardziej turystyczne i oficjalne wystąpienia, prelekcje na temat wędrówek turystycznych, na pewno też dotyczących przejścia GSB, będzie można dostać również odznakę stulecia. Jak to bywa w niedzielę, trzeba myśleć o powrocie do realiów, ale planowane jest krótkie przejście na Baranią Górę i potem wracamy do domu. To będzie właśnie wydarzenie podsumowujące sto lat, choć oczywiście na różnych odcinkach szlaku można by obchodzić stulecie w innym momencie, bo w Krynicy trzy lata później, odcinek do Wołosatego jeszcze później, ale na razie myślimy o tym jednym roku. 

Główny Szlak Beskidzki - namiot z widokiem na góry
Główny Szlak Beskidzki – namiot z widokiem na góry, fot. Rafał Górski

Powiedz, skąd wziął się pomysł na inicjatywę powołania do życia Stowarzyszenia Główny Szlak Beskidzki? 

Piętnaście lat temu zacząłem chodzić niemalże maniakalnie po GSB i zakochałem się w tym szlaku. Z natury jestem społecznikiem, dzisiaj mówi się wolontariuszem, ale mam na myśli czasy, kiedy słowo „wolontariat” nie było jeszcze znane w Polsce. Byłem też harcerzem, instruktorem Związku Harcerstwa Polskiego, często ten szlak przechodziłem, organizowałem tak zwaną sieć noclegów, bo w skład tego wchodzą nie tylko schroniska, to również bardzo wiele agroturystyk. 

Jeszcze piętnaście lat temu ludzie mieszkając albo prowadząc działalność na GSB, wiedzieli jedynie, że są na czerwonym szlaku, ale co to za szlak, gdzie przebiega, jaki jest długi, ile ma lat, wiedziało niewiele osób, a właściwie prawie nikt. Dlatego opowiadałem o GSB, tłumaczyłem skąd i którędy biegnie, ale również widziałem braki infrastruktury na jego przebiegu, mówię tutaj o deszczochronach i tak dalej. 

Kiedyś wracałem z Hali Krupowej w kierunku Bystrej Podhalańskiej i na jednej z niewielkich łąk przechodziłem koło przewróconego schronu. Pomyślałem, że przecież można by to odbudować. Tak zaczęła się moja pasja działania na GSB – zadzwoniłem do leśniczego, potem wysłałem maila do nadleśniczego i faktycznie za dwa, trzy miesiące powstał nowy schron Naroże, który do dzisiaj jest używany przez turystów.

Parę lat później na tym samym odcinku znalazłem drewniany obiekt z desek, który służył wcześniej pracownikom leśnym do odpoczynku, spożycia śniadania, gdy trwała wycinka lasu, ale ponieważ sytuacja się zmieniła, w tej chwili leśnicy nie zatrudniają własnych ekip, tylko robią to osoby z zewnątrz, obiekt ten stał pusty.

Zadzwoniłem do następnego leśnictwa, potem do innego nadleśnictwa i raptem nadleśniczy zaproponował zrobienie schronu przeciwdeszczowego, ale z opcją sypialną – tak powstało Wędźno.

Kiedy w lutym byłem w schronisku na Soszowie, to jest teren narciarski, postanowiłem zrobić szybką ankietę. Mianowicie pytałem osoby, które szły z trochę większymi plecakami, gdzie idą, czy wiedzą, gdzie się znajdują? Na dwadzieścia przepytanych przeze mnie osób, nikt nie wiedział, że znajduje się na GSB i że ten szlak z Soszowa liczy jeszcze blisko 500 kilometrów w kierunku Bieszczad. Uznałem wtedy, że czas powołać organizację, która będzie mieć większe możliwości niż prywatna osoba, gdyż inaczej nadleśnictwa, gminy rozmawiają ze stowarzyszeniem czy fundacją, a inaczej z prywatną osobą. I tak powstało Stowarzyszenie Główny Szlak Beskidzki. W tym roku, w listopadzie miną trzy lata od jego powołania, a 7 lutego już trzy lata od formalnego zarejestrowania, ponieważ czekaliśmy na to nieco ponad dwa miesiące.

Jakie działania podejmujecie w ramach stowarzyszenia?

Przede wszystkim realizujemy projekty promocyjne. Działamy też na rzecz budowy następnych schronów, np. schron turystyczny Lipka. Schrony często kojarzą się z działania wojennymi, ale trzeba powiedzieć, że one istniały już, jak odbywały się pielgrzymki, gdy o turystyce się jeszcze nie mówiło, to raczej wojsko zapożyczyło określenie schron, a nie turyści od wojska. 

W tej chwili z okazji stulecia szlaku przygotowujemy wspólnie z wydawnictwem Compass wyjątkowe wydanie przewodnika po GSB w limitowanej serii. A te wydarzenia w październiku, o których wcześniej wspominaliśmy, między innymi mają za cel uświadomienie wielu samorządom, nadleśnictwom, że na ich terenie przechodzi GSB. 

Muszę powiedzieć, że nadal bardzo wiele organów nie wie, że ma taką perełkę na swoim terenie, dlatego na to wydarzenie będą zapraszane nadleśnictwa, leśniczy, wójtowie, burmistrzowie, członkowie PTTK. Oprócz tego, że chcemy promować nasze działania, pragniemy też uświadomić samorządy, że mają coś, co naprawdę jest perłą wśród szlaków, gdyż to jest najdłuższy, najstarszy szlak (starsze są trasy w części Beskidu Sądeckiego i Tatrach) przebiegający przez jedenaście powiatów, kilkadziesiąt gmin lub miast, bo jest w tym np. Krynica.

Ile kilometrów liczy szlak?

Trudno wskazać konkretną liczbę, ponieważ źródła podają różne informacje, ale według mojej wiedzy ten szlak liczy 519 kilometrów. Oczywiście, dawno nie było pomiaru geodezyjnego, natomiast wszystkie urządzenia np. zegarki nie są dokładne. W związku z czym, żeby go przejść, trzeba liczyć około 550 kilometrów, gdyż należy wziąć pod uwagę dojście do noclegu, czasem do sklepu, a zdarzy się, jeśli ktoś zna szlak słabo, że zabłądzi i trzeba zawracać. Generalnie, źródła podają od 496 do 519 kilometrów, według mojej opinii prawidłowe jest około 500 kilometrów, gdyż tak jak wspomniałem – nie ma precyzyjnych pomiarów, a te by trzeba było wykonać metodą geodezyjną. 

widok z Beskidów
Na szlaku, fot. Rafał Górski

Dlaczego warto przejść GSB?

Ludzie odnajdują różne motywacje, dzielą się różnymi refleksjami po przejściu szlaku. Mój pogląd na ten temat również się zmienia, ale po pierwsze jest to fantastyczny reset umysłowy, tego się po prostu nie da wyrazić. Kolejna sprawa, to oczywiście fantastyczny klimat, ludzie, zarówno ci, którzy idą po GSB, ale również i ci, którzy świadczą na naszą rzecz usługi, czyli pracownicy sklepów, agroturystyk, schronisk. W związku z czym mamy szansę na kontakt z wieloma osobami, z różnymi nacjami, kulturami, religiami, bo idziemy przez Beskid Niski, więc wcale nierzadko spotykamy Łemków, ale spotkamy również Bieszczada czy ludzi, którzy urodzili się i wychowali na przykład w Warszawie, ale od lat działają w Bieszczadach, zmienili miejsce swojego życia. To powiedzenie, „zostawię wszystko i wyprowadzę się w Bieszczady” nie jest tylko sloganem, to rzeczywiście fakt, może to nie są ogromne liczby ludzi, ale jednak rzeczywiście są osoby, które się na to decydują. Dla mnie to jest właśnie niesamowite przeżycie. 

Ja ten szlak przeszedłem sześć razy, więc jestem pod tym względem rekordzistą, ale dodatkowo przeszedłem go dwa razy dwukrotnie – w 2016 roku wyszedłem z Bieszczad z Wołosatego, doszedłem do Ustronia i wróciłem do Wołosatego, zajęło mi to 38 dni. Tę wyprawę zresztą poświęciłem „chłopakowi z Wetliny”, świetnemu narciarzowi ekstremalnemu, który zjechał kilka tysięczników, Olkowi Ostrowskiemu, zresztą to syn mojego przyjaciela Piotra Ostrowskiego, pseudonim Niedźwiedź. Olek zginął w górach w 2015 roku w czasie próby zjazdu, tamtą wyprawę poświęciłem właśnie jego pamięci. Drugie dwukrotne przejście odbyło się w ubiegłym roku, tym razem już nie samotnie, tylko we dwóch, dokonaliśmy tego ja i Marek Szlicht z Lublina. Co ciekawe, celem tej wyprawy była promocja transplantologii, oczywiście promowano i mówiło się przy tym również o GSB. Marek Szlicht był wtedy dziewięć lat po przeszczepie serca, przeszliśmy ten szlak z Ustronia do Wołosatego i z powrotem, tym razem w 53 dni.

Jakie masz rady dla osób, które chciałyby przejść ten szlak, jak mogą się przygotować?

Generalnie rzecz biorąc, praktyka dowodzi, że niekoniecznie trzeba się przygotowywać, jeśli ktoś jest w miarę aktywny – biega, nawet w warunkach miejskich, przynajmniej parę razy w roku przejdzie jakiś większy lub mniejszy odcinek GSB. 

Oczywiście, zdarzają się osoby, które podejmują się sportowego wyzwania – na przykład dwa, trzy tygodnie temu pewien człowiek przebiegł szlak w siedem dni w jedną stronę i siedem dni w drugą, czyli dokonał tego w czternaście dni, to jest wyczyn sportowy.

Jednak tak zwyczajnie, będąc sprawnym fizycznie, można przejść szlak w ciągu około trzech tygodni. Jeśli ktoś nie ma wielkiego doświadczenia, to trzeba przyjąć tylko jedną zasadę: pierwsze dwa, trzy, czasem cztery dni należy iść spokojnie, wolniej, może dłużej, ale spokojniej, a potem organizm już zaczyna rejestrować, że jest na długiej drodze, mięśnie nie popadają w skrajności, czyli zakwasy i w ciągu trzech tygodni można tego dokonać. 

W tej chwili na szlaku jest Asia, urzędniczka mieszkająca w Warszawie, jej jedyna aktywność to wychodzenie trzy razy dziennie na spacer z psem, a jeśli dobrze pamiętam, to dzisiaj powinna dojść do Przehyby, czyli ma już za sobą ponad trzysta kilometrów. Idzie oczywiście wolniej niż inni, ale ważne jest to, że daje radę, z początku trochę narzekała, ale już w tej chwili tego nie robi. Ktoś może zapytać, jaki wiek jest dobry? Nie ma tu różnicy, do tej pory najmłodszy był sześciolatek, który przeszedł szlak w trzech etapach w tym roku z ojcem. Rekordzistą jestem też ja, gdyż w ubiegłym roku, mając 75 lat, przeszedłem GSB dwukrotnie. Być może ktoś starszy ode mnie to zrobił, ale nie słyszałem o tym.

Jakiego ważnego pytania nikt Ci jeszcze nie zadał w temacie, o którym rozmawiamy i jaka jest na nie odpowiedź? 

Chyba nie ma już takich pytań, które by nie padły. Najczęściej pytano mnie o wilki i niedźwiedzie. Ja chodzę po Beskidach od 1965 roku i do tego roku nie miałem szansy spotkać niedźwiedzi. Wcześniej widziałem ślady jesienią, szczególnie na niskich szlakach i słyszałem pomruki niedźwiedzicy matki, jak karci swoje dzieci. W tym roku zobaczyłem dwa małe niedźwiedzie, najpierw jednego, potem mamę z drugim, ale znajdowały się ode mnie w odległości 200 metrów. Gdy matka mnie zauważyła, to tylko ostro mruknęła i zawróciła z dzieciakami w jakiś dukt, który był widoczny trochę dalej. 

Wilki spotkałem dwukrotnie w zimie. Pierwszy raz wataha przeszła mi szlak poprzecznie 30, może 40 metrów przede mną, nie miały zamiaru podchodzić, tylko się przyglądały i poszły spokojnie. Drugi raz wataha była trochę dalej, około 150-200 metrów przede mną, ale szliśmy razem jednym szlakiem, taką leśną drogą, też w grudniu. Ja zawsze powtarzam, by w takiej sytuacji nie zmieniać kroku, rytmu, nie szukać aparatu fotograficznego, gdyż nie wiemy, jak zwierzęta zareagują na naszą zmianę sposobu poruszania się, czy uznają to za lęk czy próbę ataku, w związku z czym, idziemy tym samym krokiem, jeśli zwalniamy, to bardzo delikatnie. Po kilkuset metrach wilki poszły prosto, mój szlak skręcał w lewo, więc tak się rozstaliśmy. 

Trzeba sobie zdawać sprawę, że to my jesteśmy gośćmi w lesie i w górach, zwierzęta są tam od pokoleń, ludzi przybywa, wilków trochę, niedźwiedzi, rzekomo też, ale w mojej ocenie to przybywa ich w polskich Karpatach.

Zresztą czytałem na ten temat artykuły, pogłowie niedźwiedzia jest takie samo, jakie było w latach pięćdziesiątych. Natomiast oczywiście one migrują w inne tereny, ponieważ zaludnienie Beskidów jest coraz większe, pojawia się też coraz więcej obiektów, budowli i tak dalej. Niedźwiedzie, wilki również muszą szukać gdzieś indziej miejsca, więc wędrują na północ, ostatnio widziano niedźwiedzia w rejonie Mielca, w Dębicy. Rzekomo te wilki będące na północy nad morzem genetycznie są pochodnymi wilków karpackich, więc one widocznie wędrują, szukają miejsc do bytowania. Nie ma się tu czego obawiać. Ja co prawda tego nie praktykuję, ale jest taka metoda, polegająca na tym, że wiesza się dzwoneczek u plecaka, dzięki temu to trochę przypomina owce, można też iść z kijami trekkingowymi, wtedy wilki i niedźwiedzie słyszą nas znacznie wcześniej i na pewno zejdą ze szlaku. Trzeba także pamiętać, że nie należy schodzić z trasy, jeśli nawet musimy zejść kawałeczek za tak zwaną potrzebą, to schodzimy metr, dwa, nie odchodzimy w jakieś gęstwiny, w młodniki, wywrócone pnie, bo w ciągu dnia istnieje prawdopodobieństwo, że tam właśnie bytuje samica z małymi i wtedy taki kontakt może się skończyć próbą ataku czy nawet atakiem. 

Bardzo dziękuję Leszku za rozmowę!

Sprawdź inne artykuły z tego wydania tygodnika:

Nr 249 / (41) 2024

Przejdź do archiwum tekstów na temat:

# Ekologia

Być może zainteresują Cię również:

Dom to praca

Rozmowa / Wojciech Eichelberger

Gdyby, będąc premierem, znalazł się Pan w wielkiej sali na spotkaniu z kobietami pracującymi w domu, co by im Pan powiedział? Powiedziałbym: szanowne Panie, nadszedł czas, żeby zacząć…