Tarcza jeszcze bardziej antypracownicza
Ponieważ rządowa tarcza antykryzysowa została uchwalona przez Sejm w trybie ekspresowym i nie spełniała oczekiwań jej beneficjentów, zdecydowano się na rozszerzenie ustawy o szereg zapisów. Niestety nie dość, że antypracowniczy charakter tarczy został utrzymany poprzez pozostawienie szkodliwych z punktu widzenia pracowników rozwiązań, to partia rządząca zaimplementowała do niej założenia, które dodatkowo pogorszą i tak już bardzo niekorzystną w czasie kryzysu sytuację zatrudnionych na etatach i umowach cywilnoprawnych.
Tarcza antykryzysowa to pakiet rozwiązań przygotowanych przez rząd, którego celem jest ochrona polskich obywateli przed negatywnymi skutkami kryzysu wywołanego przez pandemię. I choć rząd gotów jest przeznaczyć na to zadanie 212 miliardów złotych, to od samego początku jej uchwalenia wielu ekspertów i przedstawicieli związków zawodowych krytykuje to, że niewielka część tych środków wesprze pracowników, a poszczególne zapisy tarczy doprowadzą do jeszcze większego uśmieciowienia i uelastycznienia pracy. I tak jak jeden z jej filarów, czyli finansowanie przedsiębiorców, w dalece niedoskonałej formie może zostać zrealizowany, to już umieszczenie na stronach rządowych informacji o „ochronie miejsc pracy i bezpieczeństwa pracowników” wygląda kuriozalnie w obliczu tego, co w ustawie się znalazło.
Pracowniku, zaciśnij pasa!
Jeśli ktoś myślał, że rząd wyciągnie z tego wnioski, a ogłoszenie tarczy antykryzysowej 2.0 choć trochę uspokoi pracowników, którzy obecnie drżą na myśl o obniżaniu wynagrodzeń i zwolnieniach, to mam dla niego same złe wiadomości. Przede wszystkim rząd nie wycofał się z najbardziej antypracowniczych rozwiązań zawartych w pierwotnej ustawie.
Postojowe dla osób na umowach cywilnoprawnych co prawda rozszerzono do okresu trzech miesięcy, ale nadal nie zlikwidowano wielu barier, które praktycznie eliminują większość potencjalnych beneficjentów z szansy na uzyskanie świadczenia, takich jak podpisanie umowy zlecenie lub dzieło nie później niż do 1 lutego. Jeśli więc zawarłeś umowę 2 lutego, to do pomocy się nie kwalifikujesz. Taki warunek wydaje się nie mieć żadnych logicznych przesłanek, poza próbą zaoszczędzenia pieniędzy budżetowych przez rząd na osobach będących w najgorszej sytuacji na rynku pracy. Zawarte w pierwszej tarczy przepisy o możliwości wydłużenia czasu pracy i skrócenia doby pracowniczej z 11 do 8 godzin przez pracodawców, którzy ucierpieli na skutek pandemii, też nie zostały z pakietu usunięte. Co gorsza, utrzymany został zapis o możliwości obniżania wynagrodzeń aż o 50 procent, ale nie mniej niż wynosi płaca minimalna, więc wielu pracowników oddelegowanych na postój dostanie tylko pensje równe wysokości najmniejszego ustawowego uposażenia. Nie zlikwidowano również furtki, która umożliwia pracodawcom zredukowanie wynagrodzenia do poziomu płacy minimalnej przy zmniejszeniu wymiaru czasu pracy o 20%. Pracuj więcej, zarabiaj mniej, a jeśli nawet będziesz w pracy krócej, to licz się z tym, że otrzymasz jałmużnę – tyle zostało z szumnych zapowiedzi rządu o zwiększeniu bezpieczeństwa pracowników!
W związku z nieuniknionym skokowym wzrostem bezrobocia w ciągu najbliższych kilku miesięcy, wyjątkowo niezrozumiałe wydaje się to, że w drugiej wersji tarczy rząd po raz kolejny zignorował potrzeby socjalne bezrobotnych. Nie zwiększono bowiem kwoty zasiłku dla bezrobotnych, który obecnie oscyluje między 698,12 złotych brutto a 1033,68 złotych brutto, w zależności od stażu pracy, a dodatkowo krąg jego beneficjentów jest bardzo ograniczony przepisami. Trudno o bardziej czytelny sygnał, że w trakcie kryzysu rząd bardziej dba o biznesmenów niż osoby pozbawione pracy nie ze swojej winy. Co prawda minister Jadwiga Emilewicz niedawno powiedziała, że w kręgach rządowych rozważa się zwiększenie kwoty zasiłku w niedalekim okresie czasu, ale to są na razie tylko mgliste zapowiedzi bez konkretu w postaci projektu legislacyjnego. Wydaje się, że akt prawny rozszerzający zakres tarczy antykryzysowej był idealnym miejscem do tego, aby takie zmiany wprowadzić. Poza tym, jeśli nawet przy optymistycznym założeniu zasiłek rzeczywiście wzrośnie, to dopiero za kilka miesięcy, a wielu Polaków, którzy w marcu lub kwietniu stracili źródło utrzymania, potrzebuje tej pomocy już teraz.
Terapia szokowa do kwadratu
Niestety nowe przepisy, które zostały przeforsowanie w nowelizacji ustawy, też nie mogą napawać optymizmem pracowników. Zgodnie z projektem Rada Ministrów będzie mogła zredukować zatrudnienie w administracji rządowej oraz wprowadzić na czas określony mniej korzystne warunki zatrudnienia pracowników niż wynikałoby to z podstawy. W praktyce oznacza to drastyczne cięcia płac szeregowych urzędników, którzy już teraz mają zbyt niskie uposażenia. Przy czym warto zaznaczyć, że niższe płace i gorsze warunki pracy mogą obowiązywać aż do końca roku, nawet jeśli pandemia zakończy się wcześniej.
Niepokój może wzbudzać także dodany do rozszerzenia tarczy zapis o zobowiązaniu pracownika do pozostawania poza normalnymi godzinami pracy w zakładzie pracy oraz nakazaniu im odbycia odpoczynku w miejscu wyznaczonym przez pracodawcę. Wygląda to na zapalenie zielonego światła do zmuszania pracowników do nadgodzin, a tym samym pracy ponad siły, możliwe że przy obniżonym wynagrodzeniu.
Nawet te rozwiązania, które wyglądają dobrze, często obwarowane są przepisami co najmniej kontrowersyjnymi. Dotyczy to postanowienia zawartego w Tarczy 2.0, w ramach którego pracodawca nadal nie może zwolnić pracownika z przyczyn go niedotyczących w okresie, kiedy pobiera na niego świadczenie. Logika idąca za tym zapisem wydaje się sensowna, szkoda tylko, że wykreślono z niego nakaz utrzymania zatrudnienia bezpośrednio po okresie pobierania świadczeń. Oznacza to, że pracownik musi liczyć się z tym, że od razu po powrocie do pracy otrzyma wypowiedzenie. Dobrze, że w specustawie pozostawiono zasiłek opiekuńczy dla rodziców, którzy w związku z zamknięciem szkół musieli zająć się dziećmi, ale niestety nadal jego kwota stanowi jedynie 80% wymiaru, a nie 100%, o co zabiegało między innymi OPZZ.
Zarówno w pierwszej, jak i drugiej wersji tarczy zabrakło osobnych przepisów uwzględniających pomoc dla pracowników agencji pracy tymczasowych, które były potrzebne, bo pracodawcy z „przestojem”, na których rzecz wykonują pracę, nie zatrudniają ich bezpośrednio, a co za tym idzie, nie mogą się ubiegać o dofinansowanie do postojowego dla pracowników. Grupa ta została więc pozbawiona jakiegokolwiek wsparcia, stając się ofiarą braku wyobraźni twórców specustawy, a także poniekąd długoletniego przyzwolenia wszystkich poprzednich rządów na patologie związane z funkcjonowaniem agencji pracy tymczasowej.
Firmy zwalniają, związki protestują, politycy klaszczą
Rząd nie konsultując rozszerzenia tarczy ze związkami zawodowymi, skłócił się nawet z „Solidarnością”, która tuż po uchwaleniu specustawy bardzo nieśmiało sprzeciwiała się jej zapisom. Po zlekceważeniu największej w Polsce centrali ta odwdzięczyła się szeregiem zarzutów wobec Tarczy 1.0 i 2.0, takich jak: zbyt niski poziom dofinansowania wynagrodzeń pracowników, świadczących pracę w skróconym czasie pracy lub pozostających w przestoju ekonomicznym oraz niezakwalifikowanie pracowników domowych jako uprawnionych do otrzymania wsparcia. Związkowcom nie podoba się również rozszerzenie katalogu pracodawców, którym nadaje się przywileje polegające na ograniczeniu przepisów kodeksu pracy w swoich firmach w trakcie epidemii, a także zbyt daleko idące obciążanie pracowników poprzez umożliwienie jednoczesnego stosowania skrócenia wymiaru czasu pracy i przestoju ekonomicznego.
Tymczasem ledwie kilka tygodni po uchwaleniu specustawy pracownicy już doświadczają jej negatywnych skutków. Na porządku dziennym są zwolnienia pod pretekstem spadku obrotów przedsiębiorstw i obniżanie wynagrodzeń, również tym, którzy są na pierwszej linii frontu – pielęgniarkom i pracownikom służby medycznej, co jest groteskowe, biorąc pod uwagę uczestnictwo polityków w akcji polegającej na klaskaniu w ich stronę za trud włożony w walce z epidemią. Niejednokrotnie te obniżki nie są spowodowane naprawdę ciężką sytuacją firmy, lecz zwykłą chęcią zaoszczędzenia na pracownikach. Zauważony został też proceder wymuszania na pracownikach zgody na redukcję pensji po to, żeby i tak ich zwolnić, po czym zapłacić mniej w okresie wypowiedzenia. Spora część zleceniodawców odmawia zleceniobiorcom załatwienia formalności niezbędnych do uzyskania „postojowego”. Jest to bezpośredni efekt zapisu tarczy zrzucającego na barki pracodawców, a nie samych zatrudnionych, obowiązku wysłania wniosku o przyznanie tego świadczenia. To sprawiło, że zleceniobiorcy są zdani na łaskę szefów, która jak widać, na pstrym koniu jeździ.
Istnieje niestety obawa, że wiele z tych rozwiązań zostanie zaimplementowane na stałe do krajobrazu polskiego rynku pracy, a nie tylko na czas pandemii. To powszechna praktyka wielu rządów przy okazji większych tąpnięć gospodarczych, czego przykładem są wdrożone w latach 2008-2009 przez koalicję PO-PSL, w ramach pakietu antykryzysowego, przepisy w teorii służące do przejścia suchą nogą przez światowy kryzys finansowy, które jednak po recesji nie zostały wycofane. Nie jest więc wykluczone, że jeszcze w tym roku związki zawodowe zostaną zmuszone do odważniejszej konfrontacji z rządem, obecnie częściowo niemożliwej ze względu na obowiązujący w Polsce lock-down.
Sprawdź inne artykuły z tego wydania tygodnika:
Przejdź do archiwum tekstów na temat:
# Rynek pracy Centrum Wspierania Rad Pracowników