Temat na pierwszą stronę, czyli o nowej („czwartej”?) władzy
Pamiętacie tę groteskową scenę z „Ginger i Fred” Felliniego, w której pewna kobieta wzięła udział w konkursie polegającym na powstrzymaniu się od oglądania telewizji przez miesiąc? Udało się, wygrała niemałą sumę pieniędzy, ale za to jakim kosztem! Zapłakana przed kamerami w telewizyjnym show wyznaje z drżeniem w głosie: „nigdy więcej…!”. Rozradowany prezenter dopowiada: „zgadzamy się, ani dnia więcej bez telewizji!”.
Oczywiście dziś, po tylu latach, śmiech z tej groteskowej sceny przychodzi nam z łatwością, przecież oglądanie telewizji jest już zdecydowanie passé, kto w ogóle ma jeszcze teleodbiornik w domu? Zdaje się wręcz, że jego posiadanie jest oznaką uzależnienia czy ogłupienia. Dziś bardziej pasowałoby „ani dnia więcej bez Internetu!” albo „bez telefonu!”. Ale w tej sprawie jakoś jesteśmy spokojni, przecież takie są czasy, bez smartfona jak bez ręki i wszystko jest w porządku, prawda? Nieważne, że tam w Internecie znajdziemy najczęściej to samo, co w tej krytykowanej dziś telewizji, no ale… Sami decydujemy, kiedy i co kliknąć, więc można to w końcu nazwać wolnością. Z pewnością znacznie większą niż skakanie pomiędzy tysiącami „różnorodnych” kanałów. (O tej wolności i różnorodności przypomina nawet pewna reklama tabletek przeciwgrzybicznych, zapisuję z pamięci: „Dzisiejszy świat daje nam wolność wyboru: nie podoba ci się serial? Wybierz inny. Ktoś cię denerwuje? Pomiń go! […] Infekcja intymna? Wybierz odpowiedzialnie, bo możesz!”. Czyż to nie piękne w swej prostocie?).
I trochę o tej „wolności”, a także o „niezależnych” mediach jest „Temat na pierwszą stronę” Umberto Eco z 2015 r., do którego wróciłam właśnie teraz, w naszych nowych wspaniałych czasach, tak ku przypomnieniu sobie zapomnianego słowa na w. (wiecie jeszcze, o które słowo chodzi?).
Eco oczywiście gra z czytelnikiem, balansując między groteską teorii spiskowych i wnikliwą analizą technik manipulacyjnych, ale co najważniejsze ukazuje nam dosyć niepokojącą wizję świata kształtowanego przez czwartą władzę. Pytanie, czy określenie „czwarta” nie jest nieaktualnym już niedopatrzeniem?
„Temat na pierwszą stronę” to kulisy pracy dziennikarzy gazety „Jutro”. Książka wprawdzie nie powstała na faktach, ale… Do złudzenia przypomina rzeczywistość. Zresztą, zobaczcie sami, czy coś Wam się nie skojarzy.
Punkt pierwszy: target. Do jakiego czytelnika skierowana będzie gazeta „Jutro”? Najlepiej dwunastoletniego (chodzi o wiek dojrzałości umysłowej), „wychodzimy z założenia, że nie są to czytelnicy pilni, a nawet, że znaczna ich część nie ma w domu ani jednej książki”, z tego też powodu zajmowanie się kulturą nie ma większego sensu, jeśli odbiorcy czytają co najwyżej „La Gazzetta dello Sport”. Kolejną niesłychanie istotną cechą charakterystyczną targetu „Jutra” jest mianowicie jego słaba, by nie powiedzieć żadna, pamięć: „[…] nie pamiętają nawet tego, co się stało dziesięć lat temu”. Dzięki temu nie trzeba będzie nawet wymyślać wiadomości, „wystarczy ponownie wprowadzić je do obiegu […] ludzie mają krótką pamięć”. Jak pisał Wiesław Myśliwski w „Ostatnim rozdaniu”, „świat będzie potrzebował dobrze wyrobionej masy […] podporządkować, ujednolicić, a do tego, aby czuła się szczęśliwa”. I właśnie taką dobrze wyrobioną masę stanowi klientela tego jakże niezależnego dziennika „Jutro”. Dlatego być może redaktor i jego podwładni nie mają żadnych wątpliwości, gdy próbują odpowiedzieć sobie na pytanie, czy to gazety idą za poglądami ludzi, czy raczej je tworzą: jedno i drugie. „Ludzie początkowo nie wiedzą, jakie mają poglądy, potem my im to mówimy, a oni dostrzegają, że je mieli”.
Punkt drugi: jak pisać, by osiągnąć swoje cele? Przede wszystkim należy trzymać się zasady oddzielania faktów od opinii. Czyli innymi słowy, jak nienachalnie „przepchnąć” opinię:
Sztuka polega na tym, żeby w cudzysłowie umieścić najpierw opinię banalną, a później inną, rozsądniejszą, znacznie bliższą opinii samego dziennikarza. W ten sposób czytelnik odnosi wrażenie, że poinformowano go o dwóch faktach, jest jednak skłonny zaakceptować tylko jedną opinię jako bardziej przekonującą.
No, ale co jeśli wypłyną jakieś niewygodne dla gazety wypowiedzi? Jak najprościej zdyskredytować intruza? Najprościej to zastosować się do rady Schopenhauera z „Erystyki”, gdy wszystkie inne metody zawodzą, nie pozostaje nic innego niż ataki personalne:
Tenisówki i skarpetki koloru szmaragdowego! […] To dandys albo dziecko kwiat […] Łatwo sobie wyobrazić, że zażywa narkotyki. Tego jednak nie powiemy, czytelnik powinien sam się domyślić. […] proszę wykorzystać te dane, stworzyć wizerunek odpowiednio mroczny i facet będzie załatwiony jak trzeba.
Gdyby tego było mało albo gdyby okazało się to jednak nazbyt nachalne, to wystarczy czasem odpowiedni przyrostek deprecjonujący, np.: „anty”. Wspominał już o tym Noam Chomsky i Edward Herman w „Modelu propagandy”, ten prosty zabieg naprawdę załatwia sporo problemów. „Antyszczepionkowcy” – teoretycznie przeciwnicy szczepień wszelakich, ale jeśli podpiąć to określenie pod ludzi, którzy są jedynie przeciwko przymusowi szczepień (zwłaszcza na najsłynniejszą chorobę świata), to mamy nagle zupełnie inny obraz. To na pewno furiaci, chcący wszystkich pozarażać. „Antycovidowcy” – jak to rozumieć? Idąc logiką języka polskiego to po prostu przeciwnicy czegoś zwanego „covidem”. A więc dalej, negujący zjawisko zwane „covidem”. Czyli furiaci. Spokojnie można przypiąć to określenie do wszystkich tych, którym nie odpowiada walka z owym „covidem” albo po prostu bezpodstawne ograniczanie praw i wolności osobistych. Czujecie tę „subtelną” różnicę w przekazie? Jedno „anty”, niby nic, a robi jednak ogromną różnicę.
Wracając do Eco kolejna technika to przepraszanie. Nade wszystko, trzeba przepraszać. Przypływ pokory? Nie dajmy się zwieść, prędzej „przypływ bezczelności: robisz coś, czego robić nie powinieneś, potem przepraszasz i umywasz ręce”. Dodając do tego cud niepamięci, jesteśmy na dobrej drodze powrotnej do kolejnych nikczemności, za które później oczywiście ponownie gorąco przeprosimy. (Wyobraźmy sobie taką fantastyczną sytuację: politycy przepraszający za bezsensowne ograniczenia wolności ludzi żyjących w demokratycznych krajach, np. za godzinę policyjną – przepraszamy, myśleliśmy, że wirus zaraża tylko po osiemnastej, dziś już wiemy, że to nieprawda: zaraża już po szesnastej).
Poza opisem pracy tej jakże niezależnej redakcji dodatkową atrakcją zdaje się groteskowa postać dziennikarza Bragadoccia, snującego nieprawdopodobne teorie spiskowe. Pomiędzy teoriami o niejasnościach śmierci Mussoliniego, mamy jednak kolejne, mniej zwyczajne, jakoby wszystkie gazety były z jednej gliny, chroniły się wzajemnie… Na uwagę zasługuje cytat przedstawiający, jakby to ująć, „technikę kolażu” (czy raczej montażu…?):
Gazety kłamią, historycy kłamią, dziś kłamie także telewizja. Widziałeś w dziennikach telewizyjnych rok temu, podczas wojny z Irakiem, umazanego smołą kormorana, który kona w Zatoce Perskiej? Później ustalono, że o tej porze roku w Zatoce nie mogło być kormoranów i że zdjęcia zrobiono osiem lat wcześniej, w okresie wojny iracko – irańskiej.
Nie wiem, na ile powyższy fragment przywoła u czytelników wspomnienie słynnych trumien z Bergamo, które okazały się „wstawką” z zupełnie innej okazji sprzed kilku lat… (Konkretnie z 2013 r.). Wpadka? No jasne, każdemu się może zdarzyć… Po co rozpamiętywać, powiedział ktoś i dalej z ufnością oglądał ulubiony program informacyjny. Zastanawiające jest to, czemu taka „wpadka” nie wzbudzi zgoła innej reakcji: skoro tutaj został zastosowany tak piękny montaż, to może się to powtórzyć? Może powtarza się nieustannie?…
Odbiorca mass mediów jest tak jak czytelnik „Tematu na pierwszą stronę”, niczym owca, wprowadzony między wilki. Dziennikarze wymieniają się między sobą cynicznymi uwagami o ogłupionym targecie, sypią jak z rękawa technikami manipulacyjnymi, z drugiej strony jeden z nich, niczym Mel Gibson w „Teorii spisku” przedstawia nieprawdopodobne teorie spiskowe (z których większa część z czasem okazuje się nimi nie być, ale przy tak słabej pamięci odbiorców to przecież co za różnica…), z trzeciej znowu banalne stwierdzenia w stylu „media kłamią”. Wszyscy przecież wiemy, że kłamią, wszyscy wiemy, że manipulują, więc po co właściwie nam taka książka? W końcu my jesteśmy tymi rozsądnymi odbiorcami mass mediów, prawda? Przynajmniej wszyscy chcemy w to wierzyć. Przynajmniej nie te „nasze” media kłamią, tylko te drugie, przeciwne. My natomiast zawsze stoimy po stronie prawdy i nie trzeba przypominać odgrzewanych banałów.
A co jeśli Eco przypomina jednak o ważnych mechanizmach? Może powinniśmy sobie przypominać o nich co chwila, zawsze, przy każdym sięgnięciu po smartfona? Co, jeśli nasze ulubione media stosują wyżej wymienione techniki? „Dziś nawet w wielkich dziennikach czytamy Simone de Beauvoire, Beaudelaire i Rooswelt, więc korektor staje się przestarzały jak prasa drukarska Gutenberga”. Ile błędów moglibyśmy wyhaczyć, gdybyśmy tylko wnikliwiej czytali serwowane nam artykuły? Przykro stwierdzić, ale można coraz częściej odnieść wrażenie, że jesteśmy traktowani jako najgłupszy z możliwych targetów mass mediów.
A co z naszą pamięcią? Wprawdzie nie ma jeszcze aż tak dobrze, jak u Orwella (chyba), żeby zmieniano wydania wczorajszych dzienników, bo poprzednie wiadomości nie bardzo korespondują z najnowszą narracją, jednak czasem pewne wywiady z niewygodnymi gośćmi trudno odnaleźć w czeluściach Internetu. Nie wspominając o tym, jak wolne media otwarcie przerywają program, który potem całkowicie gdzieś znika, bo słynna aktorka jest przecież „szalona” (ad personam jak nic), tylko dlatego, że wypowiedziała kilka nieadekwatnych (ale według kogo?) słów o obecnej pandemii zniewolenia? Sama chętnie obejrzałabym słynny śniadaniowy program (którego zwykle, przyznaję, nie oglądam…), by ocenić, czy przedstawiona tam treść jest naprawdę nie dla mnie. Jednak ani ja, ani nikt inny, kto nie oglądał tego wówczas na żywo, nie ma już takiej szansy. #murem za wolnymi mediami! (czy jakoś tak…). Z kolei pewien inny popularny program całkowicie został zlikwidowany, tylko dlatego, że według niektórych wcale nie warto rozmawiać ze specjalistami, którzy mają inną wizję na walkę z najsłynniejszą chorobą świata. Czy to nie jest zastanawiające?
A i zapomniałabym: selekcja wiadomości. Toż to wspaniały wynalazek! O czymś mówimy bezustannie, więc jest najistotniejsze, o czymś nie mówimy wcale, więc tego nie ma, as simple as that! Pierwszy przykład z brzegu: w mass mediach znajduję informację o tym, jakie to długie kolejki we Włoszech ustawiły się po preparat na najsłynniejszą chorobę świata, zaraz po tym, jak włoski rząd ogłosił, że nikt bez przepustki (tj. zaświadczenia o przyjętym preparacie) nie będzie mógł pracować (swoją drogą ciekawy sposób na walkę z chorobą, choć mnie to przypomina raczej walkę z udręczonymi ludźmi poprzez odbieranie im środków do życia, no ale, jak zwał tak zwał, prawda?). Wyobrażam więc sobie: wow, to naprawdę działa, wystarczy postawić ludzi pod ścianą, a zrobią wszystko, czego się od nich oczekuje (bardzo demokratycznie zresztą…).
ALE na tym nie kończy się jednak moja refleksja, szukam dalej. Oczywiście nie jest łatwo, bo pozycjonowanie wiadomości górą, ale docieram do wielu filmików pokazujących ogromne protesty w największych miastach włoskich. Tysiące ludzi przeciwko zmuszaniu ich do czegoś, czego nie chcą. Więc to są ci, którzy grzecznie ustawiają się w kolejkach, tak? I kolejna refleksja: wow, ludzie tłumnie protestują! Porozumiewają się porty w najważniejszych miastach, „Trieste chiama, Genova risponde!” [Triest woła, Genua odpowiada!], te wszystkie banery z napisem LIBERTÀ, toż to jest przecież TEMAT NA PIERWSZĄ STRONĘ. Powinno się roić od spragnionych niusów dziennikarzy. GDZIE SĄ? Dlaczego ich nie ma? Dlaczego nie warto pokazywać tak silnego niezadowolenia społecznego? Jasne, tłumy protestujących przeciwko przymusowi trochę nie korespondują z artykułami o przymusowych tłumach w kolejkach, ale przecież żyjemy w demokracji, są różne punkty widzenia, JESTEŚMY PRZECIEŻ TACY WOLNI! Czy nie tak?
Ale o czym ja się w ogóle tutaj rozpisuję, przecież nie ma tematu. Najsłynniejsze stacje przemilczały, nikt nikogo nie woła, wszystkim się podoba nowy wspaniały świat, w którym, żeby wejść do restauracji, kina, teatru, trzeba pokazywać przepustki. Jest okej, a jak ci się nie podoba, to zrób po prostu to, o co cię tak „grzecznie proszą”. Och, ta siła perswazji! A jak nie? Jak nie, to nie masz życia, po prostu.
Na szczęście istnieją jeszcze media alternatywne, które chętnie promują lekarzy, naukowców, prawników czy po prostu społeczników, dzięki którym osoby, które jak ja, szukają innych źródeł informacji czy w ogóle innych informacji (bo, zauważcie, nawet te nasze polskie, tak bardzo od lat „podzielone” mass media, w najsłynniejszym od niemal dwóch lat temacie idą ręka w rękę, różnice programowe zerowe) mogą się jednak czegoś dowiedzieć. Czegoś odbiegającego od powszechnej propagandy, jedynej i słusznej narracji. Narracji nakazującej wdychanie własnego CO2, przymusowego i bezprawnego zamykania w domach i wielu innych absurdów. Dzięki nim mogłam ze wzruszeniem obserwować polski przemarsz ludzi kochających wolność z banerem: „Trieste chiama, la Polonia risponde!”. A zatem może nie wszyscy pokornie godzą się na dyktaturę w najnowszym jej wydaniu, dyktaturę medyczną? Może jest jeszcze jakaś nadzieja? I tak, naprawdę istnieją specjaliści, którzy mówią co innego o najsłynniejszej chorobie na świecie. I nie, nie kupili swoich dyplomów. Którzy, jacy? Zachęcam do własnych, n i e z a l e ż n y c h poszukiwań. Opłaci się. Jednak jeśli nie brzmi to przekonująco, bo zbyt tajemniczo, to na pierwszą „dawkę” polecam coś z naszego ogródka: Polskie Stowarzyszenie Niezależnych Lekarzy i Naukowców.
Na koniec poleciłabym każdemu tak piosenkę, jak i tekst kultowego polskiego zespołu „Opowieści z pandemii”, ale dziwnym trafem ani tekstu znaleźć nie mogę, ani porządnej wersji studyjnej na słynnej platformie muzycznej. Wiem, wiem, znów szukam dziury w całym i spisku. No, ale dziwne trochę, nie? Opowiada o powszechnej władzy pełnej kontroli, o tym, że nie będzie już wolnej przestrzeni… No nic, kończę już tę „historię przegadaną, o tym, jak nam wolność zabrano”.
Cytaty użyte w tekście pochodzą z następujących źródeł:
U. Eco, „Temat na pierwszą stronę”, w tłumaczeniu Krzysztofa Żaboklickiego, Noir sur Blanc, Warszawa, 2015 r.,
W. Myśliwski, „Ostatnie rozdanie”, Wydawnictwo Znak, Kraków, 2013 r.,
Fragment tekstu piosenki zespołu Kult „Opowieści z pandemii”.