Felieton

To może być kraj dla sygnalistów

protest
protest fot. Niek Verlaan z Pixabay

Zaangażowanie związków zawodowych i rad pracowników w ochronę działań sygnalistów to idealna okazja, by upiec dwie pieczenie na jednym ogniu – zaimplementować unijną dyrektywę i zwiększyć rolę organizacji pracowniczych w Polsce. Szkoda byłoby zmarnować tę szansę. 

Dosłownie kilka lat temu zgłoszono na policję popełnione przeze mnie wykroczenie drogowe. Jadący za mną kierowca nagrał mój błąd, w wyniku którego szczęśliwie nic się nie stało, i przekazał nagranie policji. Oczywiście dobrowolnie poddałem się karze, w związku z czym udałem się na najbliższy komisariat, by dopełnić formalności. Podczas luźnej rozmowy, gdy wypełnialiśmy niezbędną dokumentację, policjant rzucił swobodnie: „nie rozumiem takiego donoszenia”. Najpierw mnie zamurowało, jednak w miarę szybko zebrałem się w sobie i odpowiedziałem, zgodnie z prawdą, że według mnie jadący za mną kierowca bardzo dobrze zrobił, że poinformował o moim wykroczeniu i absolutnie nie mam do niego żadnych pretensji. Policjant tylko pokręcił głową z ewidentną dezaprobatą i na tym skończyliśmy ten wątek rozmowy.

Sygnalista – pierwszy do zwolnienia

W kraju, w którym nawet policjanci krzywo patrzą na informowanie odpowiednich organów o popełnianych nieprawidłowościach, określając je pejoratywnie „donoszeniem”, sytuacja sygnalistów nie może być dobra.

Wciąż mentalnie tkwi w nas, wywiedzione zapewne z poprzedniego systemu, przekonanie, że osoba informująca odpowiednie służby o wykroczeniu lub przestępstwie to „kapuś”, który robi to dla własnego interesu lub z zawiści. Jednak w państwie demokratycznym zgłaszanie nieprawidłowości, szczególnie w organizacji, której się jest członkiem, powinno być traktowane z najwyższym uznaniem. Sygnaliści wypełniają swój obowiązek, działając w interesie publicznym, narażając się przy tym na szykany, a często na dalej idące konsekwencje – takie jak utrata pracy lub proces sądowy. Takich ludzi trzeba szanować i należy im się też odpowiednia ochrona.

W ostatnich latach publicznie było znanych przynajmniej kilka przypadków, gdy osoby informujące o nieprawidłowościach w swoich organizacjach ponosiły za to srogie konsekwencje. Kilka lat temu najpierw stanowiska funkcyjne, a następnie pracę, straciła lekarka jednego z warszawskich szpitali, gdy zaczęła powiadamiać przełożonych oraz Ministerstwo Zdrowia o nieprawidłowościach w placówce, a dokładnie w ortodoncji. Kierowniczka przychodni miała sporadycznie przychodzić do pracy, a pacjenci byli przyjmowani przez lekarzy niebędących specjalistami. Notorycznie przekładano także wizyty, w wyniku czego pacjenci często korzystali z prywatnych wizyt. Po zwolnieniu lekarka udzieliła wywiadów kilku gazetom, przez co trafiła przed sąd. Wsparła ją wtedy Helsińska Fundacja Praw Człowieka, która skierowała do sądu swoją opinię, w której wyjaśniła sprawę, a także powołała się na konieczność ochrony sygnalistów. Lekarka została wreszcie uniewinniona w pierwszej instancji, jednak najpierw była poniewierana.

Działamy bez cenzury. Nie puszczamy reklam, nie pobieramy opłat za teksty. Potrzebujemy Twojego wsparcia. Dorzuć się do mediów obywatelskich.

Stosunkowo świeżą sprawą było zwolnienie położnej, która na portalu społecznościowym skrytykowała warunki pracy w szpitalu w sytuacji pandemii koronawirusa. W tej sprawie zainterweniował Rzecznik Praw Obywatelskich, który między innymi wnioskował do PIP o kontrolę w szpitalu. Oczywiście w tej sprawie można zauważyć, że portal społecznościowy nie jest najlepszym sposobem informowania o nieprawidłowościach w organizacji, w której się pracuje. To jednak wynik braku przejrzystych procedur dla potencjalnych sygnalistów, którzy często właściwie nie mają gdzie się udać ze swoimi informacjami.

To zależy…

Społeczna percepcja informowania o nieprawidłowościach w organizacji niestety nadal pozostawia sporo do życzenia. Najwyraźniej wciąż „brzydko to pachnie” mieszkańcom Polski, i to nawet w sprawach wydawałoby się oczywistych. Fundacja Batorego w badaniu, którego wyniki opublikowała w raporcie „Gnębieni, podziwiani i… zasługujących na ochronę. Polacy o sygnalistach”, zapytała ankietowanych między innymi, czy zgłosiliby przełożonym fakt, że kolega z pracy bierze łapówki. Aż 27 proc. odpowiedziało wprost, że by tego nie zrobiło. Niewiele mniej, bo 26 proc., stwierdziło, że poinformowałoby przełożonych, a kolejne 16 proc. uznało, że to zależy od sytuacji. Aż 30 proc. nie wiedziało lub odmówiło odpowiedzi. Tak więc zaledwie co czwarty pytany bez wahania zgłosiłby nadużycia w swojej organizacji.

Ciekawe jest to 16 proc., które się waha. Autorzy badania zapytali więc, w jakiej sytuacji jednak zgłosiliby oni sprawę do przełożonych. Zależałoby to od skali nadużycia – wysokości łapówki lub powtarzalności tego procederu. Istotne były też relacje z kolegą – czy były zażyłe, czy raczej chłodne. Istotna byłaby też gotowość sprawcy do poprawy. Jeśli upomnienie ze strony kolegi nic by nie dało, dopiero wtedy ankietowani nie mieliby wątpliwości.

To jest oczywiście bardzo przykre. Przypadki korupcji należy zgłaszać bezwzględnie, tymczasem czystość procedur i działań przegrywa z relacjami towarzyskimi.

W takich sprawach nie powinno być wątpliwości, skala nadużycia nie ma tu nic do rzeczy. Skoro delikwent raz skłonił się ku korupcji, możemy zakładać, że zrobi to znowu, a może także robił to już wcześniej. Przymykanie oczu na tego typu przypadki kończy się powolną degeneracją organizacji.

Badacze zapytali także o najważniejsze powody odmowy poinformowania przełożonych o nadużyciach. Najwięcej ankietowanych, bo aż ponad jedna trzecia, wybrała odpowiedź „nie chciałbym być uznany za donosiciela”. Błędne przekonanie, że sygnalista to „kapuś”, niestety nadal trzyma się mocno. Niemal co czwarty stwierdził, że „takie sprawy trudno udowodnić”, natomiast prawie co piąty wybrał odpowiedź „osoby zgłaszające zwykle same mają potem problemy”. Znów wychodzi więc brak systemowych rozwiązań, które ułatwiałyby działanie potencjalnym sygnalistom.

Prospołeczna implementacja

Z pomocą na szczęście przyszła Bruksela. Unia Europejska przyjęła dyrektywę w sprawie ochrony osób zgłaszających naruszenia praw Unii. Państwa UE mają czas do 17 grudnia tego roku, by zaimplementować ją do krajowego prawodawstwa.

Według dyrektywy wszystkie podmioty sektora publicznego, z wyłączeniem najmniejszych gmin, oraz wszystkie podmioty sektora prywatnego zatrudniające od 50 pracowników wzwyż, będą musiały ustanowić procedury i narzędzia, które umożliwią działanie ewentualnym sygnalistom. Przedsiębiorstwa oraz instytucje publiczne będą musiały więc utworzyć wewnętrzne kanały zgłoszeń przypadków łamania prawa w organizacji, a także kanały zewnętrzne, czyli informujące organy ścigania lub inne odpowiednie służby. Będą musiały także utworzyć procedury reagowania na tego typu zgłoszenia, a działania następcze będą musiały być podejmowane w ciągu trzech miesięcy. Dyrektywa nakłada także na organizacje konieczność stworzenia instrumentów chroniących sygnalistów przed ewentualnymi szykanami lub innymi nieprzyjemnościami – brakiem awansów lub zwolnieniem.

Państwa członkowskie będą miały szerokie pole do popisu w zakresie implementacji dyrektywy. Muszą trzymać się zawartych w nich minimalnych wytycznych, jednak nic nie stoi na przeszkodzie, by ochronę sygnalistów rozszerzyć.

To idealna szansa, by zwiększyć rolę związków zawodowych oraz rad pracowników w polskich firmach.

Tym bardziej, że częstymi przypadkami nadużyć jest przecież łamanie praw pracowniczych – na przykład zatrudnianie obcokrajowców na czarno lub łamanie przepisów bezpieczeństwa i higieny pracy. Oczywiście związki zawodowe oraz rady pracowników działają w Polsce na niewielką skalę. Związki są obecne głównie w największych zakładach pracy, a należy do nich co najwyżej kilkanaście procent pracowników. Bardzo ciężko też znaleźć przedsiębiorstwo, w którym funkcjonuje rada pracowników, choć powinny one być obecne w każdej firmie zatrudniającej przynajmniej 50 pracowników. Implementacja dyrektywy mogłaby więc zakładać bezwzględną i usankcjonowaną konieczność utworzenia rady pracowników, która stałaby się jednym z elementów wewnętrznego kanału informowania o nieprawidłowościach.

Stworzone do tej roli

Pracownik zgłaszałby nadużycie do rady, która następnie oficjalnie przekazywałaby sprawę kierownictwu. W ten sposób sygnalista byłby niejako chroniony kolektywną instytucją rady. Oczywiście sam musiałby potem brać udział w procedurach wyjaśniających, ale to przedstawiciele załogi niejako braliby na siebie zgłoszenie, a więc też potencjalne odium w oczach niechętnych sygnalistom kolegów z pracy. Gdyby członkowie rady, kierowani źle pojmowaną solidarnością i lojalnością ze sprawcą nadużycia, nie zgłosili sprawy w ciągu określonego czasu – na przykład siedmiu dni – wtedy sygnalista mógłby zgłosić przestępstwo bezpośrednio do poziomu wyżej w kanale komunikacji. Lecz wtedy członkowie rady musieliby również w jakiś sposób zostać pociągnięci do odpowiedzialności – szczególnie gdy doniesienia sygnalisty okazałyby się uzasadnione.

Na podobnej zasadzie mogłyby funkcjonować wewnętrzne kanały zgłoszeń w zakładach, w których funkcjonują związki zawodowe. Tylko że wtedy rolę rady pełniłby związek. Sygnalista oczywiście powinien otrzymywać wtedy ochronę przed zwolnieniem należną działaczom związkowym.

Rady pracowników oraz związki zawodowe są wręcz stworzone do roli ochrony sygnalistów i pomocy w ich działaniach. Zwykle są dobrze poinformowane, szczególnie jeśli chodzi o relacje w załodze, więc miałyby możliwości, by bez zbędnej zwłoki przynajmniej pobieżnie zbadać sprawę. Wybierani są do nich pracownicy cieszący się dobrą reputacją i szanowani przez resztę załogi, więc ich zgłoszenie byłoby traktowane poważnie przez resztę kolegów i koleżanek sygnalisty. Związki zawodowe mają też realne możliwości przeciwdziałania niesprawiedliwym szykanom wobec sygnalisty. Zaangażowanie związków zawodowych i rad pracowników w ochronę działań sygnalistów to wręcz idealna okazja, by upiec dwie pieczenie na jednym ogniu – zaimplementować dyrektywę i zwiększyć rolę organizacji pracowniczych w Polsce. Szkoda byłoby zmarnować tę szansę.

Narodowy Instytut Wolności – logo Program Rozwoju Organizacji Obywatelskich – logo

Tekst przygotowany przez Instytut Spraw Obywatelskich w ramach projektu „Instytut Spraw Obywatelskich – łapiemy wiatr w żagle” sfinansowanego przez Narodowy Instytut Wolności – Centrum Rozwoju Społeczeństwa Obywatelskiego ze środków Programu Rozwoju Organizacji Obywatelskich na lata 2018–2030.

Sprawdź inne artykuły z tego wydania tygodnika:

Nr 62 / (10) 2021

Przejdź do archiwum tekstów na temat:

# Rynek pracy Centrum Wspierania Rad Pracowników

Przejdź na podstronę inicjatywy:

Co robimy / Centrum Wspierania Rad Pracowników

Być może zainteresują Cię również: