Felieton

W Polsce budujesz tam, gdzie chcesz

zamki_z_piasku
fot. Anja🤗#helpinghands #solidarity#stays healthy🙏 z Pixabay

Piotr Wójcik

Tygodnik Spraw Obywatelskich – logo

Nr 41 (2020)

Z powodu chaosu przestrzennego co roku tracimy 84 miliardy złotych. To równowartość rocznego budżetu NFZ. Tymczasem miejscowymi planami zagospodarowania przestrzennego wciąż pokryta jest mniej niż jedna trzecia powierzchni Polski.

Katowicki Muchowiec to jeden z największych parków w Katowicach, jak i w całej Górnośląsko-Zagłębiowskiej Metropolii. Ustępujący popularnością chyba jedynie Parkowi Śląskiemu. W miejscu tym, uznawanym za jedno z zielonych płuc Katowic, powstaje właśnie drugi… biurowiec. Deweloper przekonuje, że to wcale nie jest biurowiec, tylko przestrzeń rekreacyjno-gastronomiczna, nie zmienia to faktu, że pierwszy z budynków wygląda jak biurowiec w środku lasu. Całe szczęście, że przynajmniej niski. Na „Active Park Muchowiec” składać się będą w sumie trzy szklane okrąglaki. Jeden już jest ukończony, drugi ma fasadę, a trzeci jest w planach.

To nie osiedle, to ośrodek turystyczny

Kilka lat temu inwestycja ta wzbudziła spore kontrowersje wśród mieszkańców Katowic. Pod petycją sprzeciwiającą się powstaniu „Active Parku” w Muchowcu podpisało się w sumie kilka tysięcy katowiczan.

Jak to możliwe, że tak absurdalna inwestycja jednak powstanie? Otóż w 2013 roku w miejscu tym nie było planu zagospodarowania przestrzennego, więc deweloper, do którego należała nieruchomość, złożył wniosek o wydanie decyzji o warunkach zabudowy. Władze miasta tłumaczyły się, że musiały ją wydać, co nie przekonało mieszkańców, którzy przekonywali, że miasto mogło opóźnić decyzję i w tym czasie uchwalić plan zagospodarowania przestrzennego dla Muchowca.

Ten dokument wreszcie powstał, ale dopiero w 2016 roku, gdy pierwszy z budynków już stał. Zresztą, plan ten powtórnie zalegalizował budowę „Active Parku”, gdyż pozwolił na powstawanie na terenie Muchowca inwestycji o charakterze rekreacyjnym, gastronomicznym oraz turystycznym. Ta ostatnia funkcja została błyskawicznie wykorzystana przez tego samego dewelopera, który postanowił zbudować na Muchowcu tak zwany apartohotel – czyli budynek z apartamentami na wynajem. Miało to być de facto kilka niskich budynków mieszkalnych, z garażami i parkingami włącznie, ale inwestor przekonywał, że to nie osiedle tylko ośrodek turystyczny. Czyli wszystko jest w zgodzie z planem przestrzennym. W 2018 roku otrzymał nawet odpowiednią decyzję środowiskową.

Tego dla miasta i mieszkańców było już jednak za wiele. Prezydent Marcin Krupa na konferencji prasowej przyznał, że miasto popełniło błąd, ale zaraz coś w tej sprawie wykombinują. No i wykombinowali – Miejski Zarząd Ulic i Mostów odwołał się od decyzji środowiskowej wydanej przez Urząd Miasta. Inaczej mówiąc, prezydent odwołał się od własnej decyzji, aby zyskać na czasie i rada miasta mogła błyskawicznie zmienić plan zagospodarowania przestrzennego w taki sposób, by wykreślić z niego funkcję turystyczną.

Co ciekawe, ta robiona na szybko prowizorka się udała. Apartohotel na Muchowcu nie powstanie, Katowice przejęły grunty i przekazały w zamian deweloperowi działki w innej części miasta, na co ten ostatni przystał. Pożar został zażegnany i prawie wszyscy są zadowoleni. Prawie, gdyż część mieszkańców i lokalna opozycja wciąż są oburzeni faktem, że na Muchowcu nadal będzie można budować budynki o charakterze rekreacyjnym i gastronomicznym.

Cała historia dobrze oddaje planowanie przestrzenne w państwie nad Wisłą. W całym kraju brakuje planów zagospodarowania przestrzennego, a jeśli w końcu jakieś powstają, to są robione źle i trzeba je zmieniać w trybie awaryjnym.

Stawianie bloków na wuzetkach

Nie tylko budynki usługowe powstają na podstawie decyzji o warunkach zabudowy. Dzięki popularnym „wuzetkom” w Polsce budowane są nawet bloki mieszkalne. Według portalu „Rynek Pierwotny” w 2019 roku jedna trzecia wielorodzinnych budynków mieszkalnych powstała na podstawie decyzji o warunkach zabudowy, a dwie trzecie na podstawie planu zagospodarowania przestrzennego. We Wrocławiu oraz Gdańsku zdecydowana większość bloków powstaje na terenach z planem zagospodarowania – odpowiednio 86 i 90 procent. Jednak już w Warszawie jedynie 58 procent. Najgorzej jest w Poznaniu oraz Łodzi. W tej ostatniej tylko co szósty blok budowany w 2019 r. powstawał na podstanie planu zagospodarowania przestrzennego. W Poznaniu co czwarty. Pozostałe były budowane na „wuzetkach”.

Działamy bez cenzury. Nie puszczamy reklam, nie pobieramy opłat za teksty. Potrzebujemy Twojego wsparcia. Dorzuć się do mediów obywatelskich.

To oczywiście skutek bierności władz lokalnych, które wyjątkowo niezdarnie uchwalają miejscowe plany zagospodarowania przestrzennego (MPZP). Według raportu „Analiza stanu i uwarunkowań prac planistycznych w gminach w 2017 r.”, zaledwie 30,5 procenta powierzchni kraju jest objęta MPZP. W ciągu ostatniej dekady zaledwie 5 procent powierzchni Polski uzyskało MPZP. Najlepiej pod tym względem jest na Śląsku i w Dolnośląskim. 70 procent powierzchni województwa śląskiego jest objętych MPZP, podobnie jak 63 proc. województwa dolnośląskiego. Zdecydowanie najgorzej jest w Kujawsko-Pomorskim, Podkarpackim i Lubuskim – tam MPZP objętych jest mniej niż jedna dziesiąta powierzchni.

Można jeszcze zrozumieć, że MPZP nie uchwalają nieduże gminy, w których jest niewiele inwestycji. Problem w tym, że nawet w największych miastach większość powierzchni nie jest objęta planem.

W 2017 r. spośród największych miast w Polsce tylko w pięciu uchwalone MPZP obejmowały więcej niż połowę terytorium – mowa o Gdańsku, Wrocławiu, Lublinie, Krakowie i Szczecinie. Miejscowym planem zagospodarowania przestrzennego objętych jest jedynie 45 proc. powierzchni Poznania, 37 proc. powierzchni Warszawy, 27 proc. powierzchni Katowic i 18 proc. Łodzi.

Wymierne rezultaty

Brak miejscowych planów i masowe budowanie bloków czy biurowców na mocy warunków zabudowy skutkuje niebywałym chaosem przestrzennym.

Miasta rozlewają się na swoje peryferia, osiedla powstają nawet na terenach niewyposażonych w podstawową infrastrukturę, taką jak porządne drogi dojazdowe, przystanki komunikacji publicznej, szkoły, przedszkola czy tereny rekreacyjne. Gminy muszą z tego tytułu ponosić koszty uzbrajania terenów położonych daleko od centrum w kanalizację, wodociągi czy sieci energetyczne.

W innych miejscach pod zabudowę mieszkalną przeznaczone są tereny, które nie są w stanie „wchłonąć” docelowej liczby mieszkańców, przez co nowi właściciele mieszkań żyją w warunkach koszarowych, czego przykładem jedno z nowych osiedli na Białołęce, na którym odległości między blokami są tak niewielkie, że mieszkający naprzeciwko zaglądają sobie nawzajem przez okna. Rozlewanie się miast generuje także koszty dojazdów do pracy, a co za tym idzie korki oraz większą emisję zanieczyszczeń i dwutlenku węgla.

Bierność gmin w kwestii uchwalania MPZP niesie ze sobą koszty, które można liczyć w miliardach złotych co roku. Komitet Przestrzennego Zagospodarowania Kraju przy Polskiej Akademii Nauk opublikował szeroko zakrojony raport, w którym przedstawił szacunkowe koszty polskiego chaosu przestrzennego. Z powodu konieczności obsługi nadmiernie rozproszonego osadnictwa co roku ponosimy koszt wysokości 20,5 mld zł. Dojazdy do pracy i straty czasowe z tytułu transportu i mobilności kosztują nas 31,5 mld zł. Środowiskowe koszty zewnętrzne, związane między innymi z usuwaniem skutków klęsk żywiołowych, to zaś 12,6 mld zł. Pozostałe koszty, wśród których jest między innymi zmniejszenie powierzchni użytków rolnych, w sumie stanowią kolejne 20 mld zł.

Całość kosztów chaosu przestrzennego badacze z PAN oszacowali na 84 miliardy złotych rocznie. To prawie roczny budżet NFZ – inaczej mówiąc, na chaosie przestrzennym co roku tracimy tyle, ile wydajemy na publiczną służbę zdrowia.

Nowelizacja potrzebna od zaraz

Już w 2017 roku Najwyższa Izba Kontroli alarmowała, że potrzebne są zmiany w przepisach dotyczących planowania przestrzennego. W swojej analizie na podstawie szeregu przeprowadzonych kontroli NIK wskazywała między innymi na bardzo niskie tempo wzrostu powierzchni objętych MPZP, co może grozić nawet niebezpieczeństwem dla zdrowia i życia obywateli – przykładowo skontrolowane gminy objęły planami zaledwie 12 proc. obszarów zagrożonych powodzią, a tylko w jednej trzeciej z nich ustanowiono odpowiednie zakazy i ograniczenia prowadzenia na takich terenach inwestycji. Co więcej, zaledwie jedna czwarta pasa nabrzeżnego była pokryta MPZP, a wiele decyzji o warunkach zabudowy było wydawanych na terenach o szczególnych walorach krajobrazowych i przyrodniczych.

NIK postulowała więc wprowadzenie zmian, które sprawią, że plany przestrzenne staną się podstawą prowadzenia inwestycji na terenie całego kraju, a warunki zabudowy nie będą mogły być sprzeczne z lokalnym studium uwarunkowań. Prace nad odpowiednimi zmianami ustawowymi zaczęło prowadzić Ministerstwo Inwestycji i Rozwoju.

Według początkowych założeń wszystkie gminy w Polsce miałyby obligatoryjnie uchwalić plany ogólne, w których określone powinny być funkcje dla poszczególnych terenów.

Fakultatywne natomiast byłoby uchwalenie planów zabudowy, które precyzowałyby specyfikację budynków i budowli powstających na danym terytorium. W międzyczasie MIiR przestało istnieć, a kompetencje w zakresie planowania przestrzennego przejęło Ministerstwo Rozwoju, które w czerwcu tego roku utworzyło zespół ekspertów, mający przygotować dokładne rekomendacje w sprawie reformy systemu planowania.

Jak wiadomo, Ministerstwo Rozwoju też przestało istnieć, a w jego miejsce powstało Ministerstwo Rozwoju, Pracy i Technologii pod kierownictwem Jarosława Gowina. Pozostaje mieć nadzieję, że w wyniku tych niekończących się reform w strukturze rządu projekt reformy systemu planowania przestrzennego nigdzie się nie zagubi, a w wyniku pracy zespołu ekspertów nowelizacja ustawy o zagospodarowaniu przestrzennym rzeczywiście wejdzie w życie. Bo każdy kolejny rok z chaosem przestrzennym kosztuje nas dziesiątki miliardów złotych.

Narodowy Instytut Wolności – logo Program Rozwoju Organizacji Obywatelskich – logo

Tekst przygotowany przez Instytut Spraw Obywatelskich w ramach projektu „Instytut Spraw Obywatelskich – łapiemy wiatr w żagle” sfinansowanego przez Narodowy Instytut Wolności – Centrum Rozwoju Społeczeństwa Obywatelskiego ze środków Programu Rozwoju Organizacji Obywatelskich na lata 2018–2030.

Sprawdź inne artykuły z tego wydania tygodnika:

Nr 41 (2020)

Przejdź do archiwum tekstów na temat:

# Ekologia # Ekonomia # Polityka

Być może zainteresują Cię również: