Felieton

Wakacje w czasie wojny

chlopak_z_gitara
fot. Surprising_Shots z Pixabay

Olaf Swolkień

Tygodnik Spraw Obywatelskich – logo

Nr 85 / (33) 2021

Wstać o świcie, wypić zdrowy napój, odbyć spacer po zamglonym, porannym lesie i kąpiel w chłodnym morzu na dobry początek dnia. Potem długie marsze, dyscyplina i naprzemienne dozowanie ćwiczeń umysłu i ciała, gasić światło zaraz po zmierzchu – tak to powinno z grubsza wyglądać.

Nie zawsze się udaje, ale czasem jest blisko. Ewagriusz z Pontu w swoich naukach o ośmiu duchach zła twierdził, że pierwszym z demonów, który toruje drogę kolejnym (demony te niemal pokrywają się z grzechami głównymi) jest obżarstwo. Jeśli tak, a wiele razy sprawdziłem na sobie, że ten pustynny asceta miał rację, to nawet krótki spacer po nadmorskiej wiosce tłumaczy kiepski stan sporej części polskich dusz. Buły, buły, buły, piwo, piwo, piwo, lody, gofry, opięte brzuchy, cielska, zadki, nabiegłe twarze, w wakacyjnych lodówkach kiełbasy nasycone chemią, keczupy i słodzone napoje, przeglądanie tego co wszyscy, byle jakie stroje, byle jakie, lekkomyślne wydatki, śmichy, chichy na byle jakie tematy w mieszanym towarzystwie. Nawet harcerze na pobliskim biwaku noszą jedynie pojedyncze elementy umundurowania, sprawiają wrażenie znudzonych, piosenek i muzyki słuchają z nagrań. W Lewiatanie jest Do Rzeczy, ale sprzedaje się znacznie gorzej od stojącego obok Newsweeka, ja kupuje także Warszawską Gazetę, gdzie niezmiennie polecam znakomite teksty Izabeli Brodackiej – Falzmann i dr Roberta Kościelnego.

Turystyka piesza to już chyba sport ekstremalny, a w każdym wypadku tak rzadki, że od kilku tygodni żadnych poza nami plecakówców nie spotkaliśmy.

Na plaży mało kto pływa w wyjątkowo ciepłym Bałtyku, w lasach jest za to sporo rowerzystów, a ich kaski pełnią w tych okolicznościach rolę podobnie sensowną do kagańców chroniących przed „groźnym wirusem”. Ale, ale – pomimo tych narzekań – w porównianiu do roku poprzedniego coś jednak się zmieniło na lepsze. W sklepikach, gdzie poprzednio niemal co drugi dzień musiałem staczać utarczki o noszenie kagańca, dzisiaj nie tylko, że niemal nikt ich nie nosi, to nikt nie zwraca uwagi, tym bardziej, że obsługa również najwyraźniej przestała wierzyć, że machanie miotełką może wpłynąć na siłę wiatru. Podobne zmiany zaszły w transporcie zbiorowym.

Jedyny, przykry incydent miał miejsce w gdańskim sklepie z antykami na ulicy Chlebnickiej. Szkoda, bo bywały tam ładne przedmioty, ale w tym roku moralna i intelektualna agresywna nędza eleganckiej na pozór właścicielki skutecznie odstręczyła od wejścia do środka, podobnie jak ochroniarz u wejścia do gdańskiej bazyliki Wniebowzięcia NMP. Wygląda więc na to, że ten leniwy, obżerający sie byle czym naród rozumie z otaczającej rzeczywistości więcej niż zadbana inteligentka i osoby z powołania zajmujące się duchem.

Staram się z ciekawości jak najwięcej rozmawiać z ludźmi, głównie z tak zwanymi zaszczepionymi, żeby zrozumieć co ich pchnęło do takiego szalonego kroku. Na ogół nic szczególnego, po prostu „tak mówią”, „chciałem mieć spokój”, „tak trzeba”, a przede wszystkim „wiesz, my dużo wyjeżdżamy za granicę”. Przypomniała mi się powieść T. Hardy’ego Tess of the d’Urbervilles i zwrot „So it was to be” – czyli „więc, tak miało być”, oddający bierność XIX-wiecznych angielskich wieśniaków, których świat brutalnie, powiedzielibyśmy dzisiaj, resetowano i ich zgodę na zsyłane przez los nieszczęścia, bo nikt z nich nie miał siły, aby samemu przed sobą przyznać, że za owym losem stoją mocni tego świata, którzy mocno walą w łeb. Oczywiście idzie za tym trudna do uwierzenia ignorancja, bezmyślność i brak elementarnej logiki sprawiające wrażenie, że np. w dziedzinie higieny cofnęliśmy się do czasów co najmniej sprzed odkrycia doktora Semmelweisa.

Bo jak inaczej tłumaczyć ludzi wierzących, że oddychanie przez zdjętą z łokcia zaplutą szmatkę chroni przed zarazkami i to jak mówią w XXI wieku?

Nie wiem czy nawet w wyśmiewanym na wszelkie sposoby Średniowieczu takie coś by przeszło, no ale w czasach Św. Tomasza nie przeszłyby także nonsensy głoszone przez współczesnych profesorów filozofii. Na wakacjach czasem zerkam w telewizor, ze względów gastrologicznych nie jestem w stanie oglądać TVN, w Polsacie Bogdan Rymanowski prowadzi czasem kulturalne i rzeczowe rozmowy, ale jedyne wiadomości (i paski) trzymające poziom to telewizja Trwam. Cokolwiek by sądzić o wyrzuceniu z rozgłośni i telewizji ojca Rydzyka wszystkich ostrzejszych komentatorów, to w tym oceanie wyjców dziennik TV Trwam stanowi chlubny przykład trzymającego poziom dziennikarstwa.

Na paskach TV Trwam nie ma informacji o pozytywnych wynikach testów wykrywających obecność fragmentów nigdy nie wyizolowanego wirusa, każdy znaleziony tak zwany przypadek to koszt około 50 – 60 tysięcy złotych (tyle z grubsza kosztują wszystkie testy przypadające na to jedno radosne odkrycie). ale jak mawiał pewien marszałek mojego województwa, gdy wskazano mu kolejny bezsensowny wydatek: „Kolego, przy takim budżecie, to co to jest?”. Liczba owych nomen omen przypadków też może być różna. Nie notowałem niestety systematycznie wszystkich wypowiedzianych nonsensów, sprzeczności, kłamstw, fałszywych obietnic od początku wojny, jaką wypowiedziano ludzkości i Ziemi na wiosnę roku 2020. Profesor Horban w wywiadzie dla Beaty Lubeckiej w radiu ZET na początku maja tego roku obiecywał, że obowiązek noszenia kagańców w pomieszczeniach zostanie zniesiony gdy „liczba przypadków spadnie poniżej 500”. Po prostu kłamał jak na profesora i głównego doradcę do spraw fałszywej pandemii przystało. Jednak jeszcze bardziej fascynuje mnie dr Franciszek Rakowski z Interdyscyplinarnego Centrum Modelowania Matematycznego i Komputerowego Uniwersytetu Warszawskiego, główny analityk zajmujący się prognozowaniem dla rządu liczby owych „przypadków”. Otóż w początku maja br. przewidywał, że po zniesieniu większości sankcji, jakie nałożono na obywateli, ich liczba w czerwcu wzrośnie do pomiędzy 10 a 15 tysięcy. Nie spłonął ze wstydu ani nie popełnił samobójstwa, gdy okazało się, że pomylił się ponad 100-krotnie. Nadal prognozuje dla rządu i dlatego minister śmierci zapowiedział, że wznowi represje gdy „przypadków” będzie już jeden tysiąc (im więcej zaszczepionych, z tym niższego pułapu trzeba zaczynać represje – czyżby minister wiedział coś o czym nie mówi?). W dodatku nie tam gdzie są „przypadki”, ale tam gdzie opór przed przyjmowaniem preparatów genetycznych produkowanych przez znane z kronik kryminalnych koncerny farmaceutyczne będzie największy.

Tym bardziej zachęcam, by wakacje traktować serio, bo jesień i zima zapowiadają się ciekawie.

Sprawdź inne artykuły z tego wydania tygodnika:

Nr 85 / (33) 2021

Przejdź do archiwum tekstów na temat:

# Społeczeństwo i kultura

Być może zainteresują Cię również: