Felieton , Książka

Wirus i wiara w Widowisku Wcielonym

leki
fot. Pexels z Pixabay

Poniższe uwagi napisałem po lekturze niewielkiej książki Giorgio Agambena, Where are we know? The Epidemic as Politics, Rowman & Littlefield Publischers, 20221 oraz eseju włoskiego filozofa pt.: La médecin comme religion, Lundimatin#12 maja 2020. Nie stawiam cudzysłowów, bo trudno oddzielić cudze słowa, czyli słowa Agambena, od moich. Mocno się one przenikają, więc „cudzy-słów” „mojo-słów” wchodzą w spółkę. Ale mówię wprost, że te uwagi zachowują rytm myśli Agambena. On jest ich pierwszym autorem; ja tłumaczę tylko jego rytm myśli po swojemu.

1.

Nauka stała się „religią” naszych czasów, a ludzie wierzą, że w nią wierzą. Najsroższy zapał religijny wykazuje medycyna, w szczególności wirusologia. Tak jest już od dawna. W świecie zachodnim współistniały, i nadal w pewien sposób współistnieją, trzy potężne zbiorniki wiary: chrześcijaństwo: religia Chrystusa; kapitalizm: religia pieniądza i nauka: religia rozumu. Inwazyjne skłonności islamu jako dżihadu mącą w zbiorniku wiary chrześcijańskiej (i judaizmu), ale to osobna sprawa.

W dziejach nowożytnych te trzy „religie” wiele razy i nieuchronnie nachodziły na siebie, wchodziły sobie w paradę, popadały w konflikty, a potem, na różne sposoby się godziły, by uzyskać w końcu stan czegoś w rodzaju pokojowego współistnienia uzasadnianego teologicznie i politycznie, objaśnianego, opatrzonego niezliczonymi przypisami. W końcu owe wiary zaczęły współpracować ze sobą, w imię dobra wspólnego.

2.

A jednak pomiędzy nauką i dwoma pozostałymi religiami musiało dojść do nieuchronnego starcia, czego długo nie chcieliśmy zauważyć. Konflikt wygrała nauka; jej zwycięstwo zdaje się oczywiste i bije po oczach, a konsekwencje wygranej w sposób zasadniczy decydują właściwie już o wszystkich aspektach naszego tu-bycia. Konflikt nie dotyczył, jak zdawało się jeszcze w dziewiętnastym wieku, teorii i pryncypiów, ale – by tak rzec – praktyki życiowej.

Nauka, podobnie jak pozostałe religie, zna sposoby i środki za pomocą których spowija całe ludzkie życie: słowa i czyny, zachowania i gesty. Dogmatyce ścisłej i starannie wypracowanej, odpowiada w praktyce działania technologia czuwająca nad każdym wyznawcą, nawet jeśli uznaje się on za niewierzącego. Religia Chrystusa obiecuje zbawienie i żywot wieczny, kiedy tu-bycie się skończy; religia pieniądza obiecuje, że dostatnie tu-bycie jest formą zbawienia; religia nauki obiecuje, że jedna z jej gałęzi – dogmatycznie mniej wymagająca, a bardziej praktyczna – mianowicie medycyna, zapewni ludziom zdrowie jako zbawienie, pod warunkiem przestrzegania odpowiedniej liturgii.

3.

Medycyna jako religia zajmuje się bezpośrednio żywym ciałem istnień ludzkich. Medycyna, podobnie jak religia pieniądza (kapitalizm), nie wymaga ścisłej dogmatyki; zapożycza fundamentalne koncepty od biologii. Jednak w przeciwieństwie do biologii, medycyna wyraża owe koncepty w sensie gnostycko-manichejskim, to znaczy jako jaskrawy dualizm.

Jest bóg zły (pryncypium zła) – to choroba. Ten bóg działa szczególnie zajadle przez bakterie i wirusy. Jest bóg dobry (pryncypium dobra), który nie jest zdrowiem jako takim, ale objawia się w procesie uzdrawiania za pośrednictwem lekarzy (jako kapłanów) i terapii (jako liturgii). Jak w każdej wierze gnostyckiej, te dwa pryncypia są od siebie stanowczo oddzielone, ale mogą się zakażać. Kiedy lekarz – dobro-czyńca (ozdrowiciel), reprezentant boga dobrego, pomyli się i zbłądzi, wtedy współpracuje mimowolnie ze zło-czyńcą (z bogiem złym), co jednak w żadnym razie nie podważa zasady dualizmu i potrzeby odprawiania liturgii w walce z pryncypium zła.

Znaczące, że teologami wyznaczającymi strategię walki między dobrem i złem zostali wirusolodzy, reprezentanci nauki medycznej sytuującej na pograniczu pomiędzy biologią i medycyną.

Medyczne gremia kapłańskie, rady naukowe, komisje oraz międzynarodowe aeropagi składające się z lekarskich autorytetów od wirusów zachowują się monotonnie, ale zgodnie ze swoim powołaniem: ze strachu, że się pomylą i zaczną służyć bogu zła, zamiast bogu dobra, najchętniej zamknęliby wszystkich na zawsze; kler medyczny postępuje tak jak hodowcy kur przemysłowych: kury zamknięte w klatkach mają znosić jaja, a że zamknięte cierpią – to już hodowców nie obchodzi. Podobnie medycy-kapłani, zamykając wszystkich ludzi w wirtualnych klatkach na wieczność osiągnęliby wymarzony cel – zero wirusa. To że ludzie wymarliby ze zgryzoty pozbawieni życia – nie wchodzi w zakres ich kompetencji (nie jest zadaniem hodowlanym).

4.

O ile tę praktykę walki, jak wszelką liturgię, która jest przecież wariantem ekonomii (w szczególnych wypadkach: ekonomii zbawienia) stosowano (odprawiano) dotychczas co pewien czas, powtarzalnie i rytmicznie, ale z przerwami, to w związku z rozwojem wypadków określonych mianem pandemii, ta praktyka stała się działaniem nieustającym, nieuchronnym, nawet agresywnym. Nie idzie o łykanie zapisywanych leków (leki z obecnej pandemii zostały nawet wykluczone i zakazane, a lekarze, którzy chcieli zapisywać specyfiki narazili się na ostracyzm, a nawet prawdziwe prześladowania ze strony dogmatycznych kapłanów, o czym świadczy przypadek profesora Didier Raoulta z Marsylii) lub, jeśli konieczne, o wizytę u lekarza albo operację chirurgiczną, a więc znane praktyki terapeutyczne. Idzie o metamorfozę: całe ciało ludzkie zamieniło się w scenę, na której celebruje się nieprzerwanie pewien rodzaj kultu: w ciele i na ciele rozgrywa się Widowisko Wcielone na sposób „widowiskowy”.

Wróg (bóg zły) – wirus jest obecny nieprzerwanie wszędzie i nigdzie, zagraża nieustająco, zatem musi być nieprzerwanie i nieustająco zwalczany za pomocą praktyk rytualnych przewidzianych przez celebrantów Widowiska Wcielonego. Religia chrześcijańska (religia Chrystusa), podobnie jak inne religie objawione, znała skłonności totalizujące, ale dotyczyły one istnień poszczególnych na przykład mnichów lub zakonników, którzy decydowali się na odosobnienie dobrowolne, tworzyli „wspólnoty samotników” modlących się nieustająco: do Boga Zbawiciela, a nie do boga zła – do wirusa. Medycyna jako religia zachowała regułę wyosobnienia, ale ją przekręciła. Mnisi (zakonnicy) modlili się wspólnie. Kult medyczny winien być uprawiany z podobną sumiennością, ale w odosobnieniu, na reglamentowany dystans; nie w nasuniętym na czoło kapturze, ale w naciągniętym na twarz naryjniku.

5.

Praktyka kulturowa medycyny religijnej (medycyny jako religii) nie jest ani dobrowolna, ani wybieralna, podlegająca regułom zakonnym i sankcjom duchownym, ale jest zbiorem przepisów totalitarnych: biurokratycznie bezwładna i namaszczona na mocy obowiązujących praw stanu wojennego rozciągniętych na całość żywota.

Przymierza (nie-święte) między religią i władzą doczesną nie są, oczywiście, niczym nowym, ale nowością się okazuje obecne przymierze zawarte nie po to, by walczyć z herezjami w imię czystości dogmatów, ani nie po to, by pomnażać dostatek, ale wyłącznie dla czystej celebracji kultu ochrony zdrowia przed zagrożeniem ze strony pryncypium zła (wirusa), czyli dla odgrywania Widowiska Wcielonego w postaci totalnej.

Władza doczesna czuwa, żeby liturgia religii medycznej, obejmującej wszystkie ciała i wszystkie części ciała, całe życie ludzkie, trwała nieustająco niczym nowenna. Gra toczy się o formę kultu, a nie o „prawdę naukową”.

Najczęściej zgony prowokują we Włoszech (według statystyk podawanych przez Agambena) choroby układu krążenia i serca; wiadomo, że ich liczbę można by ograniczyć, gdyby ludzie wiedli żywot zdrowszy i lepiej się odżywiali. Jednak żadnemu lekarzowi nie wpadło do głowy, żeby zdrowy sposób życia oraz odpowiednią dietę zalecaną pacjentom, uczynić przedmiotem regulacji prawnej, zadekretować ex lege co jeść, co pić i jak żyć, zamieniając istnienie w obligacje sanitarną. Tak właśnie rządy doczesne postąpiły w związku z pandemią, powołując się na „opinie lekarzy”, zdanie „specjalistów”, czyli na osądy medycyny uznanej nie tyle nawet za naukę bezwzględnie ścisłą, ale za religię powszechną. Gremia kapłańskie strzegące liturgii – scenariusza rozgrywanego Widowiska Wcielonego tkwią w dziwnej anonimowości, schowani za skrótowcami nazw organizacji medycznych o zasięgu „światowym”, czyli nieuchwytnym. Jak ma na imię następca na tronie świętego Piotra – wiemy; jak mają na imię wielcy kapłani religii pieniądza, wiemy: szefowie GAFA’y imion swych nie kryją. Kim są kapłani naczelni religii medycznej – właściwie nie wiadomo.

6.

Przemienienie życia w obligację sanitarną nie wywołało zdecydowanego sprzeciwu, ludzie się z nią pogodzili, bo zrównanie życia ze zdrowiem (z walką o zdrowie) stało się już dawno oczywistym skutkiem adoracji młodości na scenie i maskowania śmierci za kulisami Widowiska Wcielonego. Nieustające odprawianie liturgii religii medycznej przyjęto w zasadzie jako oczywistość, ludzie bez wyraźniejszego sprzeciwu zrezygnowali ze swobody poruszania się, z miejsc pracy i miejsc odpoczynku, z przyjaźni, z miłości, z podawania ręki, z uśmiechu, z twarzy wreszcie: zrezygnowali z życia na rzecz niby-życia, na rzecz bycia byle-jakiego, z lęku przed chorobą i śmiercią (której nie powinno już być, a przynajmniej nie chce się o niej niczego wiedzieć), które znowu wtargną na scenę Widowiska Wcielonego, jeśli ustanie choć na chwilę gorliwość w odprawianiu liturgii sanitarnej. Religia medyczna w przymierzu z władzą doczesną odsunęła życie na później. Później jednak nie przyjdzie, bo zawsze nadciąga za późno i nigdy nie potrafi być teraz.

7.

Dwie wielkie religie Zachodu: religia Chrystusa i religia pieniądza ustąpiły pola, właściwie bez walki, religii nauki, a szczególnie religii medycznej. Kościół rzymski zapomniał, że święty, którego imię przyjął obecny papież całował trędowatych. Religia pieniądza, choć niechętnie, pogodziła się z gigantycznymi stratami, których rozległości nie przewidywała, ale w nadziei, że uda się z nową religią panującą (medyczną) zawrzeć przymierze, które straty wynagrodzi z odpowiednim zresztą zyskiem.

Religia medyczna przechwyciła od chrześcijaństwa eschatologię, której kościół już dawno poniechał. Religia pieniądza, oddzielając paradygmat teologiczny od zbawienia, odepchnęła pojęcie końca czasów, zastępując go nieustającym czasem końca, czyli wiecznotrwałego kryzysu, bez obietnicy zbawienia, ale też bez widma potępienia.

Pochodzenie słowa krisis jest medyczne; oznaczało ono w korpusie hipokratejskim chwilę, w której medyk decydował, czy pacjent przeżyje, czy umrze.

Teologowie chrześcijańscy przejęli to słowo dla oznaczenia dnia Sądu Ostatecznego. Obserwując stan wyjątkowy, w którym przyszło na żyć, stan wyjątkowy przemieniony w stan stały, powiedzieć można, że religia medyczna łączy kryzys nieustający religii pieniądza z czasem końca religii Chrystusa w rodzaj pokusy eschatologicznej – pokusy chwili kierunkowej, która nadchodzi, ale nadejść nie może. Koniec nadciąga, tak, ale zawsze odkładany jeszcze na chwilę, na trochę później; koniec następuje, ale zastępuje go nadal jeszcze nie koniec, dzięki wyjątkowości stanu nadciągania.

Działamy bez cenzury. Nie puszczamy reklam, nie pobieramy opłat za teksty. Potrzebujemy Twojego wsparcia. Dorzuć się do mediów obywatelskich.

Rządy doczesne rządzą w stanie wyjątkowym, eschatologicznie napiętnowane, ale dzielnie odpychające koniec na potem, czyli rządy doczesne nie rządzą, ale prowadzą ciągłą wojnę z końcem. Ostateczna decyzja się odwleka, dlatego rządy zwlekają z podejmowaniem decyzji, bo nie sposób podejmować decyzji w stanie wyjątkowym, wymagającym jedynie ciągłości kultu religii medycznej odprawianego w Widowisku Wcielonym dla zapewnienia jego trwania. Ten kult jest grą, symulakrem niegdysiejszych rytuałów: nakręca strach, oszczędza przed byciem w stanie ciągłego „szoku”, chociaż uczestnicy Widowiska Wcielonego (my wszyscy) ciągle ryzykują „szokiem”, przed którym chronią ich medycy. Bo uczestnicy Widowiska Wcielonego są jak dzieci, których należy pilnować, żeby nie wsadzały widelców do kontaktu (czytaj: nie podawały sobie rąk, kryły twarz w naryjnikach, itd.).

8.

Religia medyczna jest polityką w świecie, który czuje swój koniec, ale nie potrafi zdecydować, jak antyczny medyk obserwujący pacjenta w krisis, czy przeżyje on, czy umrze. Religia medyczna, podobnie jak religia pieniądza, a w przeciwieństwie do religii Chrystusa, nie obiecuje zatem żadnego zbawienia, bo przeczyłoby ono wymaganiu nieskończonej terapii. Religia medyczna obiecuje poprawę, poprawę tymczasową, bo przecież zły bóg, złowieszcze pryncypium – wirus wszechobecny nie może być wyeliminowany raz na zawsze ; wręcz przeciwnie – mutuje się i mnoży, przybiera coraz bardziej groźne postacie, tym groźniejsze, im zacieklej jest zwalczany. Błyskawicznie wypracowane szczepionki, które winny wirusa zabić, okazują się groźne dla zaszczepieńców, których zabijają, co prawda niesłychanie nie często, ale nie wiadomo, co czas (przedostani) przyniesie, więc szczepionki wypada się bać podobnie jak wirusa (albo prawie). Wirus zwalczany – walczy i na pewno zagrażać nie przestanie jeszcze chytrzej niż potąd. Bóg zły jest zły i zażarty – ogień w nim nie krzepnie. Bóg dobry bez boga złego by umarł. Skrajny dualizm nie znosi kompromisu.

9.

Epidemia, zgodnie z etymologią (demos to po grecku lud jako ciało polityczne; polemos epidemios oznacza u Homera wojnę domową) jest przede wszystkim konceptem politycznym, który wpływa na treść polityki Zachodu jako biopolityki nowej generacji.

Możliwe nawet, że obecna epidemia (pandemia) odsłania się w Widowisku Wcielonym jako urzeczywistnienie wielkiej światowej wojny domowej, która wedle Agambena i Gillesa Kepela, autora „Proroka i pandemii”, na spółkę z hybrydową wojną cyfrową, zastąpiła wojny „tradycyjne”. Narody (ludy) znalazły się w stanie przewlekłej wojny same ze sobą, ponieważ wróg, niewidzialny i niepochwytny, tkwi w nas samych.

10.

Zaraza (epidemia, pandemia) występowała jako koncept biopolityczny od dawna. W dwudziestym wieku narody nękała „brunatna zaraza” (nazizm), „czerwona zaraza” (komunizm). Według nomenklatury hierarchów kościoła katolickiego, którzy byli nazywani też niekiedy „czarną zarazą”, najchętniej przez nosicieli „zarazy czerwonej” (choć nie tylko), w Polsce, szerzy się obecnie „tęczowa zaraza”.

„Tęczowa zaraza” różni się jednak zasadniczo od zaraz o innych ubarwieniach, co jej wrogowie wyczuwają, ale nie potrafią poprawnie nazwać. Nazizm i komunizm dotyczył ciała społecznego. „Tęczowa zaraza” jest oczywistą konsekwencją biopolityki zajmującej się w Widowisku Wcielonym intymnością, seksualnością upublicznioną i sceniczną.

Proces upubliczniania przez biopolityków tych sfer ludzkiego życia, które przez stulecia uznawano za prywatne oraz intymne przyspieszył od lat sześćdziesiątych dwudziestego wieku i wprowadził w Widowisko Wcielone różnicę seksualną i tajemnicę wszelkiego pochodzenia i początku jako trudność medycyny religijnej. Przedmiotem biopolityki (przedmiotem rozgrywek w Widowisku Wcielonym) stały się nie tylko stosunki między ludźmi, nie tylko ciała ludzkie traktowane w całości jako siła robocza lub surowiec wtórny, ale części ciała uznawane przez długie stulecia (przynajmniej w kulturze Śródziemnomorskiej) za intymne, wstydliwe – słowem: genitalia.

Takie entrée podnieca, ale i trwoży: z różnicą seksualną niebezpiecznie igrać, jak z ogniem; początek świata, ludzi, zwierząt, roślin, żywiołów, nawet kamieni, a przede wszystkim bogów, z tej różnicy się bierze. Ta różnica jest genitalna, albo „genezyjska”. Ta różnica przejawia się różnie. Mężczyzna i kobieta tkwią naraz w każdym mężczyźnie i w każdej kobiecie. Różnica seksualna jawnia się różnie, ale jest. Jej przejawianie się bywa dotkliwe, a nawet tragiczne. Kiedy jednak różnica staja się konceptem religii medycznej, konsekwencje nowej liturgii okazują się groźne.

Sprawdź inne artykuły z tego wydania tygodnika:

Nr 78 / (26) 2021

Przejdź do archiwum tekstów na temat:

# Społeczeństwo i kultura

Być może zainteresują Cię również: