Wolność to samowystarczalność
Opór przeciwko rodzącej się tyranii bankierów, Big Techu, Big Farmy i sprzedajnej biurokracji budujemy na dole. Wracamy w ten sposób jakby do jednego z filarów naszej cywilizacji, czyli do starożytnej Grecji i jej najwszechstronniejszego myśliciela, jakim był Arystoteles, którego dorobek zaadoptował i wpisał w chrześcijańską Europę Tomasz z Akwinu.
Jedną z najważniejszych cech dobrze urządzonej lokalnej wspólnoty była zarówno dwa i pół tysiąca lat temu, jak i obecnie jej samowystarczalność.
Dzisiaj, w sytuacji gwałtownego ataku na naszą wolność, ale i zdrowie, a więc pośrednio i życie, trudno jest myśleć bardziej długofalowo. Lokalny opór w takiej sytuacji to przede wszystkim pomoc represjonowanym, wspólne manifestacje, druk materiałów edukacyjnych itp.
To konieczne, ale doraźne środki w sytuacji gwałtownego ataku wrogów naszej cywilizacji, a jeżeli zajrzeć za kulisy wrogów życia na Ziemi w jego dotychczasowej, wspaniałej postaci.
Ten atak tak naprawdę prowadzony i przygotowywany jest od dawna. Patrząc na lawinowo wzrastającą ilość wszelakich regulacji, łatwo zauważyć, że ich wspólnym mianownikiem jest pozbawienie lokalnych wspólnot i ich mieszkańców jakiejkolwiek już nie tylko samowystarczalności, ale niezależności od wspomnianych na wstępie wielkich sił, warto w tym miejscu tylko dodać, że Big Farma i bankierstwo są ściśle powiązane z branżą żywnościową i od wielu już lat próbują zniszczyć lokalne rolnictwo oparte na własnych ziarnach, rodzinnych gospodarstwach i innych formach gospodarowania, czyniących z człowieka mającego kilka hektarów ziemi, wodę i las niezależnego obywatela.
Utrudnia się więc na wszelki możliwy sposób życie drobnym hodowcom, uzależnia rolników od ziarna dostarczanego przez koncerny, a końcowym elementem zamykającym pułapkę są nasiona i pasze GMO sprawiające, że rolnicy zamiast być producentami zdrowej żywności, stają się całkowicie ubezwłasnowolnionymi trucicielami, a w konsekwencji ich protesty tracą jakikolwiek walor etyczny i nie mają szans na poparcie świadomych konsumentów.
Jeżeli już się najemy, to w naszej strefie klimatycznej konieczne jest źródło ogrzewania, tutaj także wykorzystując głupotę rozhisteryzowanych hipochondryków z wielkich miast (śmiech mnie ogarnia, kiedy widzę tych zaniepokojonych smogiem korpoludków uprawiających jogging…. w maskach) zaciska się obręcz, która sprawia, że nawet w małych miejscowościach coraz trudniej będzie zaspokoić tę podstawową potrzebę bez uzależnienia od wielkich koncernów energetycznych, a w przyszłości być może producentów paneli i bardzo drogich urządzeń, mających skutecznie wyrugować groźny dla środowiska, a będący wspaniałym, swojskim elementem naszej kultury wiejski piec do grzania, gotowania, a kiedyś i spania.
W tle jest atak na polskie lasy państwowe i coraz silniejsza presja unijna, której ostatecznym celem jest prywatyzacja i zakaz swobodnego korzystania z owoców lasu (polecam w tym miejscu niedawny i poświęcony temu zagadnieniu odcinek programu „Warto rozmawiać” Jana Pospieszalskiego w telewizji publicznej), a więc żegnajcie jagody, grzyby, zioła i cała masa innych korzyści, które z polskich lasów czynią unikalną w Europie oazę wolności i filar samowystarczalności. Do tego samego zmierzają wykorzystujące kompletną nieznajomość przyrody i oparte na taniej czułostkowości „moralne” potępienia myśliwych.
Stale utrudnia się pracę działkowiczom i ogrodnikom – najczęściej także pod szyldem walki ze smogiem – każdy, kto uprawia ogród, wie, jakim problemem jest obecnie zakaz palenia nie tylko chwastów, ale nawet gałęzi, które trzeba pakować do plastikowych worków i płacić za ich wywóz ciężarówką w imię… ekologii.
To tylko niektóre z filarów naszej samowystarczalności. Inne to opieka lekarska sprawowana przez niezależnego od korporacji, ale odpowiedzialnego przed lokalną społecznością lekarza (pamiętam jeszcze czasy, kiedy lekarze sami tworzyli recepty, a aptekarze wytwarzali według nich lekarstwa), własne media i łączność, życie towarzyskie, kulturalne i polityczne bez pośrednictwa produkowanych z afrykańskiego koltanu gadżetów i nadzoru psychopatów w rodzaju Gatesa. Lokalne rzemiosło, usługi. Taką infrastrukturę musimy tworzyć. To wspaniałe panaceum na problemy ekologiczne i znakomite lekarstwo na pseudoekologię z jednej strony i na jej ostentacyjne lekceważenie przez tych, którzy twierdzą, że zasoby Ziemi nie mają granic, a problemy kierowców wynikają nie z nadmiernego używania samochodów, ale z przepisów ruchu drogowego. Opieranie się na zasobach lokalnych znakomicie sprzyja realizmowi w tej dziedzinie. Także i tu sprawdza się arystotelesowska zasada złotego środka, dążenia by język opisywał rzeczywistość, a nie był podporządkowany ideologicznym dogmatom.
I wreszcie ostatni, ale nie najmniej ważny – lokalna waluta, a na początek przynajmniej bank. Zadłużenie państw jest dzisiaj wynikiem szantażu i celowego wprowadzania całych krajów w pułapkę kredytów, których spłacenie będzie niemożliwe. John Perkins w swoim „Hit.Manie. Nowych wyznaniach ekonomisty od brudnej roboty” opisał te praktyki bardzo dokładnie, narzekania frankowiczów to przy nich drobiazgi, bardziej przypominają one praktyki stosowane w filmie „Dług”, tyle że na globalną skalę.
Do zrobienia jak widać, jest wiele, ale też i rozwiązań w skarbnicach naszej kultury nie brakuje. Wspomniałem tu Arystotelesa i św. Tomasza, ale co ciekawe być może nieświadomie nawiązują do nich, do idei niezależnych wspólnot tacy współcześni myśliciele ekologiczni jak Julian Rose, wcześniej Ernst F. Schumacher, w Polsce wiele idei w tej dziedzinie znajdziemy w „Gospodarce narodowej” zamordowanego przez komunistów Adama Doboszyńskiego, w niezależnych pismach z przełomu XX i XXI wieku także poruszano takie zagadnienia jak kredyt społeczny, lokalna waluta, w ostatnim numerze „Myśli Polskiej” bardzo ciekawie pisze o samoorganizacji wszystkich pracujących w drobnym biznesie w kontekście obecnej sytuacji Ronald Lasecki. Znakomitym wzorem jest także organiczna praca, jaką wykonywali pod zaborami pionierzy polskiej przedsiębiorczości, twórcy kas oszczędnościowych, bo oszczędności i sensownego gospodarowania też musimy się na nowo uczyć.
Obecny kryzys powinien nauczyć wielu, że skrótowo rzecz ujmując, zamiast okazałego samochodu lepiej mieć większe rezerwy na koncie czy we własnym sejfie.
Nie ulega jednak wątpliwości, że tworzenie takich wspólnot musi opierać się na twardych zasadach moralnych. Próby ich tworzenia jak dotąd najczęściej potykają się na tym, że głosiciele wspólnotowych haseł nie są w stanie pokonać własnego egoizmu, chęci żerowania na innych, wyłamania się z zasad, gdy tylko pojawi się możliwość zysku na boku – tak dzieje się np. wśród rolników, którzy próbują walczyć z monopolami wielkich korporacji, ale łamią zawarte umowy, gdy ktoś da im 2 złote więcej za kilogram żywca. Być może takie zasady musi egzekwować własna policja i sądy. Wielkim problemem jest w tym kontekście upadek, czy wręcz zdrada wielu kapłanów Kościoła katolickiego, każdy, kto pamięta jakim oparciem nie tylko materialnym, ale przede wszystkim duchowym był on dla opozycji w czasach komunizmu, musi zdawać sobie z tego sprawę. To temat na długie dyskusje.
Mnóstwo pracy jak widać, ale gdy uświadomimy sobie, że alternatywą jest życie w tyranii rządzonej przez psychopatów usiłujących zanegować podstawowe zasady życia, wtedy jasno widzimy, że warto, że innego wyjścia nie ma.