Felieton , Książka

Zabójczy system? Ratownik medyczny ujawnia wstrząsające absurdy z czasów „zarazy”

okładka książki Zabójczy system?
fot. Weronika Kursa

„Zabójczy system? Ratownik medyczny przełamuje zmowę milczenia” – to książka warta przeczytania z wielu powodów, ale zacznijmy od najpoważniejszego: jest to zapis doświadczeń nieanonimowego ratownika medycznego z ponad dwudziestoletnim stażem pracy w czasach tzw. pandemii koronawirusa (podkreślmy: tak zwanej pandemii, bo istnienia koronawirusów nikt nie śmie tu kwestionować).

Dlaczego to takie ważne? Damian Garlicki jest bowiem osobą z krwi i kości. Wiemy, że ukończył 2 lata studium medycznego na kierunku ratownik medyczny i 5 lat studiów medycznych w Collegium Medicum w Bydgoszczy (gdzie następnie sam wykładał) i od ponad dwudziestu lat wykonuje swój zawód. Zatem w przeciwieństwie do słynnej spowiedzi anonimowego ratownika sfilmowanej przez Wojciecha Sumlińskiego, temu wywiadowi (czy może właściwie: temu reportażowi) znacznie trudniej będzie zarzucić manipulację i kłamstwa. Damian Garlicki z odwagą opisuje absurdy systemu w koronawirusowej rzeczywistości, przez które unicestwiono wielu Polaków, którzy mogliby żyć, gdyby… No właśnie, gdyby co? Gdyby nie odizolowano ich od służby zdrowia i dostępu do leków, które mogłyby (wbrew powszechnej jedynej i słusznej narracji) wyleczyć z najsłynniejszej choroby świata.

Może zdawać się, że temat nie jest już na czasie, został bowiem skutecznie zastąpiony konfliktem na Ukrainie.

Swoją drogą, to niezwykłe, jak szybko koronawirus wyzionął ducha, gdy tylko pojawił się inny temat.

Życia nie przywróciły mu nawet miliony nieprzetestowanych uchodźców (dla jasności: jestem przeciwna testowaniu kogokolwiek, jednak pragnę zwrócić uwagę na fenomen, jakim jest nie pandemia koronawirusa, tylko polityka koronawirusowa). Z kolei za rogiem już czai się małpia ospa, która, o zgrozo, podobno może mieć objawy zwykłego przeziębienia czy grypy (sic!), a kto wie, czy nie będzie po prostu bezobjawowa… To dlatego cały czas warto przypominać o tym, jak oszukano i skrzywdzono niewinnych obywateli, ujawniać kłamstwa i manipulacje mainstreamowych mediów – by nie doszło znów do podobnej tragedii oraz, aby (co dziś wydaje się być jeszcze pobożnym życzeniem) ukarano tych wszystkich, którzy się do tej tragedii przyczynili.

Czas więc wyjaśnić, na czym polega prawdziwy koszmar ostatnich dwóch lat – bo nie chodzi wcale o wielce śmiercionośną chorobę, jak mogłoby się nadal co poniektórym wydawać. Garlicki początkowo był ogarnięty strachem, podobnie jak zdecydowana większość, ale „później przyszła statystyka, po 2-3 miesiącach zaczęliśmy liczyć i coś nie pasowało.” Rzeczywistość nie bardzo odpowiadała medialnym przekazom, może dlatego, że Garlicki był przygotowany na dawną definicję (czy, jak kto woli, „charakterystykę”) pandemii, sprzed zmiany dokonanej przez WHO w 2009, według której byłaby to szybko rozprzestrzeniająca się choroba z dużą śmiertelnością, podczas gdy obecnie jest to szybko rozprzestrzeniająca się choroba na całym świecie. Z kolegami byli przekonani, że pochowają przynajmniej jednego z nich, podczas gdy ani medycy, ani „zwyczajni ludzie” nie padali jak muchy. W telewizji wprawdzie mówiono o bardzo dużej ilości zgonów na C19, ale „zapomniano” dodać, że obok pozytywnego testu wystąpił zawał mięśnia sercowego czy udar mózgu.

Okazało się, że teraz to wynik testu decyduje o wszystkim. Wynik testu może zamknąć drogę profesjonalnego leczenia, lecz w istocie „wynik testu nie mówi, że jesteś chory!”.

Nie wspominając już o wątpliwej wiarygodności testów opartych na metodzie PCR, których sam wynalazca „nie zalecał do diagnozowania pacjentów z objawami infekcji wirusowych, grypopodobnych”.

A jednak po dwóch latach mamy podobno około 200 tysięcy nadmiarowych zgonów, dlaczego? Ratownik medyczny nie pozostawia złudzeń: winny jest chory system, w którym „dzieci z ranami odsyłane były do szpitala zakaźnego odległego o 150 km od domu, bo ojciec wrócił z zagranicy i… może mieć wirusa”, w którym pozwolono na „nieprzyjmowanie pacjentów do placówek medycznych tylko dlatego, że ktoś ma temperaturę 38 st. C i kaszel”, gdzie skrajnie odwodnieni i wygłodzeni pacjenci umierali pozostawieni sami sobie w domach z paracetamolem i ibuprofenem, bo przecież „na Covid 19 nie ma leków” albo trafiali do szpitala zbyt późno, często mając już „masywne zajęcie płuc stanem zapalnym”, gdzie pacjent bez żadnych objawów oddechowych, ale z pozytywnym testem trafia na oddział covidowy, chyba tylko po to, by prawdziwie się tam zarazić…  Ale cóż to tak naprawdę miałoby znaczyć „winny jest chory system”, jak to eufemistycznie określiłam? Garlicki bardzo konkretnie wskazuje odpowiedzialnego:

„Ministerstwo Zdrowia swoimi nieprzemyślanymi decyzjami dotyczącymi zamykania klasycznych oddziałów i tworzeniem wyłącznie oddziałów covidowych zabrało życie wielu naszym rodakom”.

Wstrząsających historii jest wiele, pozwolę sobie jednak przytoczyć jedną z nich:

„Kobieta z zawałem mięśnia sercowego, u której w wyniku powikłań rozwinął się także wstrząs kardiogenny. Finalnie doszło do zatrzymania krążenia… Tylko dlatego, że wyszedł jej test dodatni i nie pozwolono nam jechać bezpośrednio na oddział kardiologii inwazyjnej. Zostaliśmy zmuszeni zawieźć pacjentkę na SOR – strefę zakaźną. Najgorsza w tym przykładzie nie jest sama choroba pacjentki lub trud akcji, ale… obojętność w głosie lekarza, który nie zgodził się, abyśmy przyjechali bezpośrednio z pacjentką na kardiologię inwazyjną. Bo test wyszedł dodatni! Być może i tak ta pacjentka by zmarła. (…) Natomiast zaczęliśmy coraz częściej spotykać się z taką odmową (…)”.

Działamy bez cenzury. Nie puszczamy reklam, nie pobieramy opłat za teksty. Potrzebujemy Twojego wsparcia. Dorzuć się do mediów obywatelskich.

A to przecież tylko jedna z wielu takich historii. Nie dość, że odebrano ludziom możliwość normalnego kontaktu z lekarzem (zastąpionego do niczego niepodobnymi teleporadami), zamykano bez leczenia w domach, wieziono do zbyt odległych szpitali w nagłych wypadkach, to jeszcze ich życie zależało od widzimisię danego lekarza: pozytywny test? Umierasz, bo cię nie przyjmiemy. Na szczęście byli lekarze, którzy nie skazywali na śmierć, „mówili: wy jesteście ubrani, my będziemy ubrani [w kombinezony], przeprowadzimy dezynfekcję. Dawajcie szybko do nas”. „Zatem zabezpieczeni medycy mogli pomagać! Zdarzały się na szczęście sytuacje, że personel widział „co jest grane”. Być może te osoby ryzykowały jakimiś perturbacjami ze stronych swoich przełożonych, ale nie potrafiły odmówić nam przyjęcia pacjenta”.

No właśnie, na szczęście niektórzy medycy widzieli, „co jest grane” i… przełamali kolejne kłamstwo, jakim było wmówienie ludziom, że na Covid-19 „nie ma leku”. Dobitnym przykładem jest doktor Bodnar, który amantadyną wyleczył kilka tysięcy ludzi.

Nasz ratownik również skorzystał z tej metody i potwierdza jej skuteczność: „[amantadyna] pomaga uzdrowić człowieka we wczesnej fazie zachorowania. Pokazuje to szereg artykułów, nawet jeszcze sprzed dwóch lat. Niestety, sukcesywnie usuwa się wszystkie artykuły, które pokazują inne sposoby leczenia i ratowania zakażonych wirusem – koronawirusem. (…) Ktoś nie chce, żebyśmy leczyli się amantadyną. Komuś bardzo zależy na tym, aby były teleporady, aby uwięzić ludzi w domach, aby później umierali w domach”. Najwidoczniej sprawdzone, proste i niedrogie metody niespecjalnie się „komuś” podobają, więc zakazuje się ich, bo lepiej było testować na chorych „domniemaną skuteczność kontrowersyjnego remdesiviru” (nie wspominając o, jak to nazywam, eliksirach nieśmiertelności, w istocie przepustkach do wolności, których skuteczność ze 100% zeszła chyba do zera, gdy okazało się po kilku miesiącach, że zaszczepieni nadal chorują, zarażają i umierają, co też potwierdza nasz ratownik). Dodajmy, że według brytyjskiej lekarz, Theresy Lawrie, wprowadzenie iwermektyny (kolejnego skutecznego, więc zakazywanego leku) obniżyłoby ilość problemów bądź zgonów z Covid-19 o ok. 90%.  

Zatem, wedle oficjalnej narracji, „nie ma leków na Covid-19”, więc nie ma po co leczyć pacjentów, którzy świetnie poradzą sobie sami, w izolacji… Najwyżej dostaną zapalenia płuc i jak trafią w końcu do szpitala, to będzie już za późno. Wedle tej samej narracji jedynym ratunkiem jest zaszczepienie się, skuteczne w stu procentach. No… prawie. Bo po kilku miesiącach skuteczność spada do kilku procent, więc… Musimy zaszczepić się ponownie. A, no i oczywiście możemy nadal zachorować. Tylko lżej, jasne, że lżej! No… Wprawdzie możemy też trochę mocniej, ale za to nie umrzemy! No… Może jednak umrzemy, ale za to… Lżej niż niezaszczepieni! Z godnością! Ocieka ironią, ale w istocie to bardzo smutna konstatacja. Przecież mniej więcej tak to przedstawiano w mediach głównego nurtu… Może tylko odrobinę mniej dosadnie. Damian Garlicki o szczepieniach wypowiada się bardzo ostrożnie, podkreśla, że antyszczepionkowcem nie jest (wiadomo, jak łatwo otrzymać taką łatkę, wystarczy być po prostu przeciwnikiem przymusu czy uzależniania od szczepień możliwości wyjścia do pracy, restauracji, teatru…), ale podkreśla również, że te, jakże szybko stworzone preparaty są ciągle w fazie badań i długofalowe skutki uboczne nie są znane. Nie rozumie, po co szczepić dzieci, skoro „przez cały okres medialnej pandemii ani razu nie był u dziecka z Covid-19, a raczej z dodatnim wynikiem testu”. Jeśli zaś chodzi o ewentualne NOP-y (niepożądane odczyny poszczepienne), Garlicki zauważył „dużo więcej sytuacji dziwnych związanych ze stanami neurologicznymi i kardiologicznymi, z chorobami zakrzepowo – zatorowymi. Mamy głosy ludzi, którzy mówią, że np. gdy robią sobie badania krwi [po szczepieniach przeciw Covid-19] mają bardzo rozchwiane wyniki. Występuje nadreakcja układu odpornościowego. To jest fakt i to potwierdzają także lekarze pierwszego kontaktu (…) Ciężko jest wprost powiedzieć: „tak, to jest na pewno po szczepionce”. Znowu potrzebni są naukowcy, którzy zaczęliby analizować te stany pacjentów i po prostu ich badać. Unika się tego tematu i to jest najgorsze, bo byśmy mogli rozwiać wszelkie wątpliwości i sprawdzić, kto ma rację”. Ponadto wielu naukowców i lekarzy zarówno ogólnoświatowych jak i polskich przestrzega przed tym, żeby nie szczepić dzieci tymi preparatami. Przypomnijmy, że w przeszłości ówczesna minister zdrowia Ewa Kopacz „zaryzykowała, chroniąc cały naród przed tym, co spotkało m.in Szwedów – NOP-y po przyjęciu tego preparatu” (jednym ze skutków ubocznych szczepionki przeciw grypie wywołanej wirusem AH1N1 była nieuleczalna choroba – narkolepsja). Tym bardziej dziwi czy wręcz przeraża uzależnianie od przyjęcia tego eksperymentalnego preparatu, wykonanie operacji czy w ogóle przyjęcie do szpitala oraz jakakolwiek segregacja na lepszych i gorszych. Garlicki podkreśla:

„zespół ratownictwa medycznego, pielęgniarka, lekarz, ratownik medyczny i inny personel medyczny nie mają prawa odmówić udzielenia pomocy medycznej tylko dlatego, że pacjent nie chce mieć wykonanego testu! Tak samo jest w przypadku, gdy pacjent nie jest zaszczepiony! Nie mamy prawa odmówić pomocy medycznej”. W czasach nagminnego łamania Konstytucji, warto o tym pamiętać.

O tym reportażu (uparcie tak będę ten wywiad nazywać) można i powinno się mówić bez końca, aż wreszcie większa liczba ludzi zrozumie, co tak naprawdę się dzieje. Tematów tu podjętych jest zdecydowanie więcej (więcej nielogicznych, niezgodnych z zasadami przeciwdziałania epidemii zachowań, absurdów udowadniających, że nie mamy do czynienia z realną pandemią, ale że to „przeciwdziałanie” jej wyrządziło więcej szkody). Oczywiście, dla zorientowanych, od dawna zadających pytania odbiorców, książka ta nie będzie niczym nowym, zwłaszcza jeśli śledzi się niezależne media, takie jak: wRealu24 (gdzie pracuje zresztą Piotr Szlachtowicz), NTV Janusza Zagórskiego, portale wolnosc.tv oraz wolnemedia.net czy kanał Grzegorza Płaczka – wszystkich ich łączy to, że nie są finansowani przez wielkie korporacje, tylko przez nas, odbiorców. To my możemy wspomóc działanie niezależnego dziennikarstwa, próbującego dotrzeć do prawdy (większość z materiałów tych niezależnych mediów można odnaleźć na nowej wolnościowej platformie banbye.pl). „Zabójczy system?” nie jest także jedyną literacką próbą uświadomienia ludzi. Wystarczy chociażby przypomnieć takie pozycje, jak: „Fałszywa pandemia. Krytyka naukowców i lekarzy” (cała seria autorów zebranych), „Covid-1984 Największy polski nielegalny eksperyment medyczny” Pawła Skuteckiego i Karola Kwiatkowskiego czy też „Czas niewolników. Jak świat stał się własnością kilku korporacji”Józefa Białka.

„Zabójczy system?” jest jednak o tyle ważnym świadectwem, gdyż przedstawia codzienne obserwacje ratownika medycznego, który ma w sobie jeszcze dość empatii (pomimo tylu lat w zawodzie), żeby nie godzić się na takie traktowanie ludzi i żeby protestować, nawet pod groźbą utraty tej pracy. Swoją motywację do udzielenia tego wywiadu Damian Garlicki uzasadnia następująco:

„Ja nigdy nie należałem do ludzi, którzy tylko chcą „przeżyć” swoje życie. Ja chcę żyć. (…) Nie chcę umrzeć ze świadomością, że niczego nie zrobiłem dla swoich bliskich i swoich dzieci, a mogłem to zrobić. Jeżeli mój dziadek otrzymał krzyż Virtuti Militari podczas II wojny światowej i walczył o moją wolność, to jak ja mogę (mając swoją wiedzę i umiejętności) nie zaryzykować i nie zawalczyć chociaż o namiastkę tej wolności dla swoich dzieci? (…) Nie można pozwolić sobie na to, żeby to życie tylko przeżyć. Trzeba umieć żyć i godnie umrzeć”.

I to jest istotnie piękna klamra.


Wszystkie cytaty pochodzą z książki: D. Garlicki, G. Płaczek, P. Szlachtowicz, „Zabójczy system? Ratownik medyczny przełamuje zmowę milczenia. Wstrząsający wywiad Grzegorza Płaczka i Piotra Szlachtowicza z ratownikiem medycznym Damianem Garlickim”, 2022 r.

 

Sprawdź inne artykuły z tego wydania tygodnika:

Nr 134 / (30) 2022

Przejdź do archiwum tekstów na temat:

# Polityka # Zdrowie

Być może zainteresują Cię również: