Zatrzymanie świata. Główny Szlak Beskidzki. Ahoj, przygodo!

Garść refleksji z papierowego dziennika plecakowego spisywanych ołówkiem podczas marszu „czerwonym” – najdłuższym szlakiem w polskich górach. 500 km przebiega przez Beskid Śląski, Beskid Żywiecki, Gorce, Beskid Sądecki, Beskid Niski oraz Bieszczady. Spacer miał miejsce między 4 a 30 października 2023 roku.
Dzień 1: Odpływam
„Boże! Ile tego gnoju ładujemy do większości naszego życia – domowa rutyna, głupia, bezużyteczna, degradująca praca zawodowa, trudna do wytrzymania arogancja wybranych władz, cwane oszustwa i obślizgłe reklamowanie się biznesmenów, wykańczające wojny, w których zabijamy takich, jak my zamiast naszych prawdziwych wrogów w stolicy, zgniłe, chore i obrzydliwe miasta, w których żyjemy, nieustająca, mała tyrania automatycznych zmywarek do naczyń, samochodów, odbiorników telewizyjnych i telefonów – Chryste! Jaką ilością bzdur i kompletnie bezużytecznego gówna opakowujemy się dzień po dniu. W tym samym czasie cierpliwie znosząc powolne podduszanie przez czysty biały kołnierzyk i bogatą, choć dyskretną garotę na czterech kołach.
Takie są moje myśli. Nie nazwalibyście ich myślami prawda? Takie są moje uczucia – mieszanina obrzydzenia i rozkoszy, kiedy odpływamy rzeką zostawiając za sobą to, czego z całego serca radośnie nienawidzimy.
Oto, co pierwszy podmuch dzikości czyni z człowiekiem, który był zbyt długo przygwożdżony do miasta.
Nic dziwnego, że władze tak starannie pokrywają wszystko, co dzikie asfaltem i betonowymi zbiornikami. Wiedzą, co robią. »Poruszamy się bezpiecznie! Jeździmy tylko zgodnie z ruchem wskazówek zegara. Zapraszamy do wspólnej zabawy«” – pisał Edward Abbay w „Desert solitaire” w 1968 roku.
Takie są moje myśli. Takie są moje uczucia. Zbliżająca się pięćdziesiątka na karku zmobilizowała mnie, żeby odpłynąć – wyruszyć na samotny, długi marsz Głównym Szlakiem Beskidzkim (GSB). Wyruszyć z intencją „zatrzymania świata”, używając języka szamanów starożytnego Meksyku. Wyruszyć na spotkanie przygody.

A swoją drogą, warto wspomnieć, że rok 2024 jest rokiem stulecia Głównego Szlaku Beskidzkiego. Ustanowiło go Stowarzyszenie Główny Szlak Beskidzki, które tak opisuje historię szlaku: „GSB został wyznakowany w latach 1924–35 z inicjatywy Kazimierza Sosnowskiego, jednego z najbardziej znanych animatorów ruchu turystycznego w Beskidach, autora wydanego w 1914 r. pionierskiego przewodnika po Beskidach Zachodnich. Uważał on, że szlaki turystyczne i schroniska powinny być tak sytuowane, by dać turyście możliwość wędrowania i noclegu w schronisku odległym o dzień marszu, a osią zagospodarowania gór powinien być jeden szlak główny, który wiódłby najbardziej atrakcyjnymi terenami górskimi. Idea ta została zrealizowana właśnie pod nazwą Głównego Szlaku Beskidzkiego”.
Dzień 7: Żywy ogień
„Płatność tylko gotówką”, kartką z takim napisem przy jadłospisie wiszącym na ścianie, wita mnie Schronisko na Hali Krupowej.
Gdy to zauważam i głośno doceniam, gospodarz mówi: „Nie będę dawał zarabiać korporacjom”. Nic dodać, nic ująć. Cieszę się, że kampania „Broń gotówki”, na sympatyków również na trasie GSB.

Schronisko na Hali Krupowej ma klimat dawnych schronisk. Stare, drewniane, z kotem przypominającym do złudzenia „naszego” (znaczy się Magdy, mojej żony, i mojego) kota Łobuza. Żurek z jajkiem i kiełbasą oraz gulasz gotowany na żywym ogniu z pieca ma niepowtarzalną wartość. W żadnym hotelu w Warszawie, Waszyngtonie czy Nepalu takiego dania nie jadłem. To szczególnie warte docenienia w czasach masowego gotowania na gazie lub, co gorsza, na kuchenkach elektrycznych. Energia krąży inaczej na ogniu żywym. W pokoju wita mnie stary piec kaflowy i skrzypiąca podłoga. Łóżko długie na 170 cm. Po godzinie leżenia przenoszę się na podłogę, bo jednak wygodniej, gdy się ma 191 wzrostu. W środku nocy budzi mnie mysz. Buszuje nad moją głową, gdzieś na strychu. Wkładam korki do uszu i zasypiam.
Następnego dnia, w okolicach Bystrej Podchalańskiej, ktoś woła do mnie „Gdzie Pan idzie z takim plecakiem?”. Okazuje się, że to Pani Barbara Gutowska (z domu Zygiel), która w latach 1973-1978 była kierownikiem Schroniska na Hali Krupowej. Rozmawiamy blisko godzinę. Słucham z zaciekawieniem jej niesamowitej historii o wyjeździe z małym dzieckiem chorym na astmę z Krakowa do schroniska w górach. O tym, że turystom dawała wrzątek pod warunkiem, że przynosili lód z pobliskiego potoku. O tym, że kiedyś w schroniskach było inne podejście do turysty, dziś to jest biznes. Takie historie tylko na szlaku.
Dzień 13: Żonę sprzedać
Pobudka 6:30. Za mną ponad 240 kilometrów. Namiot przysypany lekko śniegiem. Drzewa pomalowane na biało. Zimno. -4°C – -6°C. Ubieram się ekspresowo, zakładam, co się da. Pakuję mokry namiot i wyruszam w drogę. Nie idę. Biegnę. Rękawiczki mokre, palce rąk grabieją. Bieg rozgrzewa. Zimno, zimno. Ciepło, ciepło. Gorąco, gorąco.

Na trasie GSB doświadczyłem czterech pór roku. Był letni upał, który wspólnie z plecakiem, wyciskał ze mnie siódme poty. Były letnie chmury, kłębiaste i białe, w które wpatrywałem się leżąc na Ziemi do góry brzuchem. Było letnie oranie pola przy pomocy pługa i konia.
Była jesienna mgła i trzymetrowa widoczność na Połoninie Wetlińskiej. Była jesień kolorowych liści na Połoninie Caryńskiej. I jeszcze jesień deszczowa, przemaczająca moje ubranie do suchej nitki.
Naprawdę zabawne są te powiedzonka, różnych turystycznych „wujków dobra rada”, typu „nie ma złej pogody, jest tylko złe ubranie”.
Jak leje deszcz ze śniegiem i maszerujesz wiele godzin, to żadne ubranie nie pomoże (o mój Boże).
Była śniegowa zima, chlupa pod nogami, grabiejące palce u rąk i nóg, drzewa pokryte białym puchem. Krótsze dni i zero widoczności na Babiej Górze.
Była w końcu wiosna – ciepłe promienie słońca, w których ogrzewałem twarz na ławeczce w Krynicy Zdrój, przypatrując się lejącej się wodzie w fontannie i pałaszując sałatkę śledziową w sosie śmietanowym, pierniki miodowe „Całuski” i popijając 6-procentowym „jabcokiem”.
Trzynastego dnia spotkałem staruszka, Pana Władka. Rozmawialiśmy przez szybę. On w starym, drewnianym domku, ja na zewnątrz. Pytam się go, jak mu się żyje tutaj, daleko od cywilizacji, bez prądu. Słyszę: „Żyję jak w raju”. Pyta mnie, gdzie spałem. Gdy słyszy, że w namiocie, odpowiada: „Nie chciało Ci się nic dostać do namiotu? Nie? To masz szczęście. Mi misie chciały ostatnio barana pożyczyć”. Mówię, że Magda, moja żona, marzy o takim domku, tylko skąd wziąć pieniądze na zakup i życie na takim odludziu. Słyszę odpowiedź od Pana Władka: „Żonę sprzedać, jak jest dobry chłop, to się wróci”.
Dzień 18: 100 litrowy dom
„Większego nie było?”, „Panie, ja tu trochę chodzę po szlakach i jeszcze takiego plecaka nie widziałem”, „Chyba jakaś przeprowadzka” – to wybrane reakcje na mój plecak, reakcje ludzi, których spotkałem na szlaku.
Generalnie ludziska się dziwowały, co ja targam na plecach. Ktoś nawet zaczął podejrzewać, że mogą to być czyjeś zwłoki. No bo wiecie, rozumiecie „ludzie liczą dziś każdy gram swojego ekwipunku”.

„Na wyprawę dłuższą niż osiem dni dobrze jest zaopatrzyć się w plecak ze stelażem wewnętrznym. Jego objętość nie powinna być mniejsza niż 95 litrów” – idąc za radą Allena O’Bannona, autora książki „Sztuka wędrowania z plecakiem i biwakowania w terenie”, przy wymianie mojego starego plecaka zakupiłem 100-litrową „Kajkę”. Przy moim wzroście, im dłuższy plecak, tym większe szanse, że nie będę dźwigał „domu” na ramionach i kręgosłupie tylko na biodrach. Nie bez wpływu przy doborze plecaka miało też obejrzenie filmu „Mroczne wody” i świadomość tego, że korporacja DuPont i wynaleziona przez nią tkanina cordura, stosowana masowo w plecakach turystycznych, to czyste zło.
Gdy wyruszałem z Łodzi, waga wskazała 28,5 kg.
Namiot to kolejny element układanki, który jest mega ważny. Po wielu godzinach poszukiwań, czytania komentarzy i opinii, zdecydowałem się na namiot Hubba Hubba NX amerykańskiej firmy MSR.
Polecam przewodnik turystyczny „Główny Szlak Beskidzki” Agaty Hanula. I generalnie książkę, kiedy będziemy zmuszeni zostać w miejscu przed dzień lub dwa, bo leje z nieba jak z wiadra.
Zaznaczam, że producenci wyżej wymienionych produktów, nie płacą mi (nam) za reklamę. Wskazuję konkretne produkty, bo spędziłem na ich wyszukaniu sporo godzin i po ludzku chcę zaoszczędzić czas Czytelnikom Tygodnika Spraw Obywatelskich.
„Bez smartfona? Trochę dziwne, bo to i mapa i awaryjna lub choćby towarzyska komunikacja w chwilach słabości, latarka, nagła zmiana noclegu, prognoza pogody z godziny na godzinę, budzik, o aparacie fotograficznym nie wspominając. Same potrzebne rzeczy” – to jeden z komentarzy, gdy zakomunikowałem światu, że wybieram się na GSB bez smartfona.
Zdecydowanie odradzam branie na szlak ekranu. Wystarczy zwykły telefon, przyciskowy, który włączany raz na jakiś czas pozwala na jednym doładowaniu przejść cały GSB. A reset od informacji, radia i mediów społecznościowych dobrze mi zrobił na Ciało, Umysł i Ducha (CUD detoksu). A i jeszcze kleszcze. Z badań polsko-słowackiego zespołu naukowców wynika, że „smartfon przyciąga zainfekowane kleszcze”. Więc tak, w mediach propaganda na całego, coroczne straszenie ludzi boreliozą, a cisza o związku kleszczy z telefonami komórkowymi. No bo, panie, przecież wszyscy jesteśmy uzależnieni od ekranów, biznes płaci nam za reklamy, a kijem Wisły nie zawrócisz.
Dzień 16: Dukaj, Czarne oceany
Budzę się o 3:30. Zimno. Czekam na słońce i zaczynam dzień od lektury „Czarnych oceanów” Jacka Dukaja.
„Miliardy mieszkańców Ziemi budziło się lub kładło spać nieświadomych, iż wirtualni bogowie grają właśnie ponad ich głowami o bogactwo i nędzę, życie i śmierć, o władzę.
(…)
Żaden kraj nie może przecież „odmówić” uczestnictwa w Wojnach Ekonomicznych, zająć postawy „gospodarczego pacyfisty” lub na siłę neutralnego, grożąc odwetem za pomocą tradycyjnych środków – w ten bowiem sposób w najlepszym razie skaże się na izolację, co jest równoznaczne z cofnięciem się do gospodarki dziewiętnastowiecznej, koniecznością substytucji eksportu, krwawą wojną przemytniczą, kończy się zaś nieodmiennie masową emigracją i odpływem kapitału, błyskawiczną pauperyzacją społeczeństwa, zmianą rządu oraz przejęciem kraju za bezcen przez cierpliwych konkurentów.
(…)
Zresztą mód technologicznych zahamować się nie da, fraktal postępu nie zatrzyma się na życzenie prawa.
(…)
Za daleko zapędziliśmy się na ślepo w jednym kierunku i możemy już nie mieć szansy się cofnąć.
(…)
Postąpisz inaczej i przegrywasz; musisz postąpić tak, jak nakazuje zwycięski trend.
(…)
Oficjalnie władza przynależy do obieralnych reprezentantów ludu, tych wszystkich pośredników woli społecznej, kadencyjnych ogniskowych opinii publicznej. Ale już nawet sam lud nie bardzo w to wierzy, zdewaluował się nam mit demokracji; czy nawet arystokracji. (…) władza jest nasza. (…) mówię o najemnych operatorach, klasie specjalistów niezbędnych zarówno obieralnym reprezentantom, jak i finansowym samodzierżawcom. Owi nieśmiertelni eksperci swobodnie przepływają z jednej hierarchii do drugiej, do nich odwoływać się muszą wszyscy: prezydenci państw i prezydenci korporacji.
(…)
Ja chętnie wierzę, że ten czy ów planuje sobie jakiś gigaspisek; ale kiedy przychodzi do działania, wtrąca się entropia i dostajemy dziki chaos”.

Zamykam książkę. Wystarczy. Przypomina mi się rozmowa Jacka Dukaja z Józefem Białkiem pt. „Dlaczego przyszłość nas nie potrzebuje?” podczas V Forum Geopolitycznego. Czy dziś mamy do czynienia z giga spiskiem czy dzikim chaosem? Nie wiem. Ale uznawanie, że zwycięski trend wyznacza gatunek ludzi, to romantyczne rojenia człowieka z jego poczuciem własnej ważności. „Trendy wyznacza Ziemia” – zapisuję ołówkiem w papierowym dzienniku plecakowym.
Dzień 21: GSB ludzie idą w Internecie
„GSB ludzie idą w Internecie” – mówi mi Aleksandra, gospodyni „Chaty w Przybyszowie”. Docieram do chaty, kiedy na świecie panuje już ciemność. Mam szczęście. Załapuję się rzutem na taśmę na nocleg. Jak wynika z oświadczenia właścicieli w mediach (anty)społecznościowych od lutego 2024 „Chata w Przybyszowie” przestała funkcjonować. Nie wiem, jakie są powody, ale w sumie to się nie dziwię, jak posłuchałem Aleksandry, jakich to mamy dziś turystów i jakie wyzwanie gospodarze mają z sąsiadami.
Dodam, że ludzie nie tylko idą w Internecie, oni też biegną GSB. Jeszcze rozumiem tych, którzy dostają kilkanaście dni urlopu i spieszyć się muszą, żeby przejść szlak za jednym zamachem.
Dziwię się natomiast tym, którzy mają czas, a gdzieś gnają na zabicie karku. Gnają i na bieżąco odmeldowują się w mediach (anty)społecznościowych, zaliczając kolejne lajki.
Dziwię się, że turystyczny wyścig szczurów przyklepuje i promuje PTTK. W regulaminie zdobywania odznaki Głównego Szlaku Beskidzkiego PTTK czytam, że „diamentowa odznakę” dostanę za przejście całego GSB w czasie nie dłuższym niż 21 dni. Ja bym dawał tę odznakę, za przejście w dowolnym czasie. A właściwie im dłużej, tym lepiej. W ten sposób PTTK promowałby turystykę krajoznawczą, a nie turystyczne wyścigi.
Z zaciekawieniem obserwowałem reakcje ludzi, zdziwionych, że GSB planuję przejść w miesiąc. Jedni się dziwili, co tak długo. Drudzy się dziwili, że dostałem taki długi urlop. „Zazdroszczę szefa w pracy” – usłyszałem od jednego z napotkanych turystów, na początku mojej wędrówki.

Polecam wędrowanie z namiotem, bo „schronisko” noszone na plecach daje wolność. Wolność od pośpiechu, wolność od innych ludzi, wolność od hałasu. Namiot „daje namiastkę samotności – czyli wolności” („Czarne oceany”, Dukaj). Blisko połowę noclegów przespałem w namiocie, pozostałe noce w schroniskach, bacówkach, domkach PTTK, schronach. Trafiły się też dwie kwatery.
To, co mnie zdziwiło to fakt, że „Stare Dobre Małżeństwo” usłyszałem tylko w jednym schronisku – Schronisku na Soszowie. Czy Edward Stachura przewraca się w grobie?
Dzień 27: Zatrzymanie świata
Na Główny Szlak Beskidzki wyruszyłem z intencją „zatrzymania świata” używając języka szamanów starożytnego Meksyku, których światopogląd w swoich książkach opisał Carlos Castaneda. Z intencją zatrzymania wewnętrznego dialogu, przerwania życiowej rutyny i stępienia poczucia własnej ważności.
Szczególne podziękowania należą się w tym miejscu Wiatrowi, który zaczął ze mną „tańczyć” na Połoninie Caryńskiej przedostatniego dnia marszu i dzień później w okolicach Tarnicy.
Wiatr wiał z ogromną siłą, a ja tańczyłem, jak zagrał. Były odcinki, że moja 100-litrowa Kajka robiła za żagiel i ekstremalnie mocno znosiło mnie w stronę urwisk. Musiałem poruszać się na zgiętych, rozstawionych szeroko nogach, robiąc kolejne kroki bardzo, bardzo powoli. Poruszanie utrudniały dodatkowo nierówne, skaliste podłoże, z rozsianymi ostrymi, płaskimi kamieniami ustawionymi na sztorc, zbliżająca się noc i mgła. Zrobiło się niebezpiecznie. „W tak pięknych okolicznościach przyrody” zapomniałem o całym świecie. No, nie do końca, bo przypomniałem sobie odmawianą w dzieciństwie modlitwę „Aniele Boży, Stróżu mój, Ty zawsze przy mnie stój. Rano, wieczór, we dnie, w nocy, bądź mi zawsze do pomocy”. No i wewnętrzy dialog sprowadził się do odmawiania jej w kółko.
Właściwie do końca 500-kilometrowej wędrówki nie połączyłem kropek.
Dopiero po ukończeniu GSB, w Ustrzykach Górnych, sms od koleżanki „Mam nadzieję, że głowa wypoczęta i przewietrzona”, uświadomił mi, że Fortuna (Moc) była dla mnie łaskawa i pozwoliła Wiatrowi przewietrzyć moją głowę, ciało i duszę. Zatrzymałem świat.
Co dalej? W 2024 roku kolejna próba zatrzymania świata, tym razem na Szlaku Karpackim (niebieski szlak Rzeszów-Grybów) uznawanym za najdzikszy, długodystansowy szlak w Polsce (około 430 km). Ahoj, przygodo!
