Zbigniew Parafianowicz: Polska na wojnie
Co działo się w Pałacu Prezydenckim, w polskich służbach i w wojsku po wybuchu wojny na Ukrainie? Czy między Andrzejem Dudą a Wołodymyrem Żełenskim była prawdziwa przyjaźń? Jak małostkowe konflikty po kilku miesiącach wspólnej gry wdarły się do wielkiej polityki i co z tego wynikło?
Nieznane fakty, kulisy rozmów z Ukraińcami, Amerykanami, Niemcami, pokazują i wielkość, i małość polskiej polityki – ze Wstępu.
Wydawnictwu Czerwone i Czarne dziękujemy za udostępnienie fragmentu do publikacji. Zachęcamy do lektury całej książki.
Minister Y: – Dziwny był ten wybuch wojny, bardzo abstrakcyjny. Ktoś z AW dzwoni do nas i mówi, że „już się zaczęło”, że wybuchła wojna, ale po drodze żadnych śladów żadnej wojny nie było. Nikt nie budował blokpostów. Barykad nie wznoszono. Zwyczajne życie. Na granicy byliśmy przed godziną 24 czasu kijowskiego, czyli o 23 naszego. W Polsce w McDonaldzie jeszcze zestaw zjedliśmy.
Minister X: – Po tym wyjeździe strasznie byłem zmęczony. Poszedłem od razu spać. Wybuch wojny przespałem. Budzę się, patrzę na telefon, dwadzieścia połączeń. Zaspałem na wojnę. W tym czasie trwała już narada. To były te gabinety wojenne, które trwały przez kilka kolejnych tygodni czy nawet miesięcy. Prezydent, premier, najważniejsi ministrowie, szefowie służb. Pojechałem do BBN. Grzecznie przeprosiłem, usiadłem. Myślałem, że Duda mnie rozszarpie, byłem spanikowany. Siedział taki ponury, on jak się stresuje, to taki ponury się robi. Myślę sobie, że będzie awantura za spóźnienie. Ale jestem na to przygotowany. Poprosiłem o głos i sam zaatakowałem: „Niech mnie budzą następnym razem”. A Duda do mnie: „Przestań, uspokój się, wszyscy jesteśmy zdenerwowani, co ty robisz?”.
Minister Y: – Duda był jednym z pierwszych, do których po wybuchu wojny dzwonił Zełenski. A możliwe, że to był jego pierwszy zagraniczny telefon. Moim zdaniem w tych dniach on chciał z Dudą po prostu pogadać. Pożalić się. „Stary, jestem tutaj, a ten ch… atakuje”.
Zbigniew Parafianowicz: Czy Polska dowiedziała się o inwazji na swojego sąsiada w porę, czy później niż wszyscy?
Dyplomata A:
– Zacznijmy od tego, że nikt w Europie nie wierzył w wojnę na pełną skalę i w marsz na Kijów. Ten, kto twierdzi, że wiedział, kłamie.
Wszyscy dowiedzieliśmy się 23 lutego 2022 wieczorem, czyli na kilka godzin przed inwazją. Dwa, może trzy dni przed tą datą Amerykanie przekazali nam precyzyjne informacje wywiadowcze o tym, że do grup taktycznych na Białorusi i w obwodach graniczących z Rosją zostały wysłane rozkazy z datą ataku. Ale to nie było wcale potwierdzenie, że wojna wybuchnie. Wówczas nie wierzyliśmy Amerykanom. Pamiętaliśmy o kłamstwach w sprawie broni masowego rażenia Saddama Husajna. Prawda jest więc taka, że wiedzę wyprzedzającą o ataku mieli tylko Amerykanie i Brytyjczycy. Szczególnie Brytyjczycy są dobrze zorientowani. Mają dobre źródła. Prowadzą zaawansowane operacje wywiadowcze. Pozostałe kraje mają specjalizacje wywiadowcze. Mają wiedzę wycinkową. My też. Amerykanie i Brytyjczycy składają w całość. My mamy fragmenty.
Oficer wywiadu: – Pewność ostateczną, na kilka godzin przed atakiem, dały nam nasze służby. Prowadzimy nasłuch tego, co się dzieje na Wschodzie. Nie chodzi o to, że wiemy, o czym oni rozmawiają. Chodzi o śledzenie sygnału. Wywiad podał nam informację, że została wprowadzona cisza radiowa. Na całej długości potencjalnego frontu wprowadzono ciszę radiową. Również od strony Białorusi. Co to oznacza? Tylko tyle, że łączność nie odbywała się za pomocą urządzeń. Przyszły rozkazy w zalakowanych kopertach na piśmie poprzez kurierów z zadaniami do realizacji. Jak to się mówi, jazda w starym stylu. Każdy związek taktyczny w określonym, krótkim czasie miał przystąpić do realizacji tych rozkazów. Wiedzieliśmy, że mamy od kilku do kilkunastu godzin.
Ważny urzędnik Kancelarii Premiera: – Poszedłem z tym do premiera i wicepremiera Jarosława Kaczyńskiego, który wówczas odpowiadał za bezpieczeństwo. Obaj nie byli szczególnie zaskoczeni.
Kaczyński był jednym z nielicznych, którzy wierzyli w wojnę na pełną skalę.
My kierowaliśmy się analizami naszych służb i wojska, że owszem dojdzie do wojny, ale będzie ona prowadzona na Donbasie i na południu Ukrainy. Byliśmy pewni, że Rosja chce przebić korytarz lądowy na Krym, zająć Donbas. Markowanie uderzenia z Białorusi traktowaliśmy jako odciąganie uwagi.
Człowiek z bliskiego otoczenia prezydenta: – Brak wiary w wojnę na pełną skalę nas nie kompromituje. Nikt w Europie nie wierzył w ten wariant.
Na krótko przed wybuchem Morawiecki miał taki duży objazd po Europie, aby przekonywać, że idą ciężkie czasy i że zaraz może rozpocząć się atak. Wrócił przerażony, że nikt nie bierze tego na serio. „Szok. Oni nie wierzą w żadną wojnę” – mówił.
Ważny urzędnik Kancelarii Premiera: – Informacja o ciszy radiowej natychmiast trafiła do Kaczyńskiego i Morawieckiego. Wiedzieliśmy, że Rosjanie wychodzą na pozycje. Nad ranem zorganizowaliśmy pierwsze posiedzenie zespołu kryzysowego. W zasadzie w sytuacjach tego typu nie ma jednoznacznych procedur, jak tym zarządzać. Wykuwaliśmy to w boju.
Dyplomata B: – MSZ był 24 lutego zaskoczony. Kaczyński i Morawiecki nie podzielili się danymi z Rauem (Zbigniew Rau – polski minister spraw zagranicznych – przyp. red.). Minister informacje miał z prasy.
Ważny urzędnik Kancelarii Premiera: – 23 lutego wyszliśmy z KPRM przed północą. Powołaliśmy zespół zarządzania kryzysowego i uruchomiliśmy komitet bezpieczeństwa państwa. Nad ranem odbyły się pierwsze posiedzenia. Później było spotkanie u prezydenta w BBN.
Wojskowi byli bardzo sceptyczni wobec rozwoju wydarzeń. Wojsko, ale też i większość polityków i ludzi służb nie wierzyli, że Kijów się utrzyma.
Wielokilometrowa kolumna rosyjskich wojsk szła później na stolicę. Nie było mądrych, którzy mogliby powiedzieć, jak rozwinie się sytuacja. Uczyliśmy się wszystkiego. To była wojna bez precedensu.
Oficer wywiadu: – Intuicyjnie za pomocą polskiego wywiadu elektronicznego ustalaliśmy położenie jednostek rosyjskich i ukraińskich. Nie mieliśmy jednak pełnej wiedzy na temat tego, w jakim zakresie Kijów jest otoczony i czy został zamknięty dostęp do miasta. Przynajmniej na początku tego nie wiedzieliśmy. Mieliśmy swoje źródła na Ukrainie, które ekspresowo musiały przestawić się na tryb wojenny. Nie trwało to długo. Mieliśmy ludzi z wywiadu w Kijowie, którzy zbierali dane na temat sytuacji w mieście i wokół miasta. Od początku tam byli. Od początku dostarczali wiedzę. Tylko że to były suche fakty, których ani politycy, ani wojskowi nie potrafili jeszcze właściwie interpretować. Gdy otrząsnęliśmy się z szoku, te informacje były naprawdę wysokiej jakości. To, co dziś wydaje się nieważne, wtedy było kluczowe. Musieliśmy wiedzieć, jak wygląda miasto od środka. Ile jest blokpostów i jakie siły będą broniły miasta. Musieliśmy wiedzieć, czy jest wola walki i jaka taktyka będzie stosowana.
Czy Ukraińcy będą bronili miasta, czy się rozejdą. Nasi ludzie z wywiadu mapowali miasto. Jest prosty sposób na ustalanie miejsc, w których są na przykład blokposty czy większe punkty oporu. W kieszeni spodni wystarczy zrobić puste zdjęcie iPhone’em. Takie foto natychmiast trafia do iCLouda z podaniem precyzyjnej pozycji ukraińskiej czy rosyjskiej. Taką daną nanosi się na mapę miasta. W Kijowie działał internet. Skoro działał internet, to i podstawowe komunikatory z niezłymi zabezpieczeniami i maile szyfrowane – SignaL, ProtonMaiL czy Tutanota. Wszystko działało, a jeśli ktoś to czytał, to co najwyżej sojusznik. Można było pracować. W warunkach pracy dynamicznej, gdzie wszystko się zmienia z godziny na godzinę, takimi kanałami komunikacji nie można pogardzić. Jest wybór – albo korzystamy z tego, co jest, albo nie mamy informacji.
Minister X: – Wojsko i służby dostarczały na bieżąco informacje o postępach ofensywy. W pierwszym dniu, mimo telefonu Zełenskiego do Dudy, nie było jasne, gdzie on jest. Czy został w Kijowie, czy na przykład wyjechał do Lwowa. Później się okazało, że pod swoją siedzibą ma bunkier głęboko pod ziemią, połączony systemem przejść z metrem. Tam urzędowali. Niektórzy siedzieli tam przez kilka tygodni. Zastępca szefa administracji Zełenskiego Andrij Sybiha mówił później, że zapomniał, jak wygląda światło dzienne. Z czasem przywykli, ale pierwszego dnia Sybiha był roztrzęsiony. Prosił o pociski przeciwlotnicze i dostawy paliwa. Mówił chaotycznie. Widać było, że sami Ukraińcy nie wiedzą, w jakiej sytuacji się znajdują.
Minister Y: – Atmosfera była raczej grobowa. Wojsko pesymistyczne. Mówili: „Cudu nad Dnieprem nie będzie”.
Człowiek z bliskiego otoczenia prezydenta: – 26 lutego zaczęliśmy też analizować zasady sukcesji władzy na Ukrainie w razie śmierci Zełenskiego. Jaka będzie rola premiera i przewodniczącego Rady Najwyższej? Jakie to zrodzi spory? W drugim dniu wojny niemal wszyscy byli pewni, że Ukraina nie przetrwa. Choć pojawił się pogląd, że jeśli utrzyma część terytorium, to stanie się powojenną Chorwacją na sterydach. Na poważnie zastanawialiśmy się też nad tym, jakie jest prawdopodobieństwo dołączenia Białorusi do inwazji. Gdyby tak się stało, rozpatrywaliśmy powołanie grup dywersyjnych złożonych z przedstawicieli diaspory białoruskiej, które działałyby na zapleczu armii Łukaszenki i utrudniały mu wojnę. Rozmawialiśmy o tym z Amerykanami.
Nasze obawy o Białoruś okazały się przesadzone. Łukaszenka sam bał się o swoje życie. Na początku marca sondował ucieczkę z Mińska. Utrzymywał z nami kontakt i badał, czy pozwolimy mu przyjechać do Polski i stąd odlecieć w świat.
On wiedział, że z Mińska samolotem nigdzie bez zgody Putina nie wyleci. Bo Putin ma go w zasięgu rosyjskiej obrony powietrznej. Na całej Białorusi były już obecne oddziały rosyjskie, w tym zestawy S-300 czy Buk.
Minister X: – Szczerze mówiąc, te analizy wojskowych z pierwszych dni wojny były bardzo rozczarowujące. Generalicja się nie popisała. Prawdziwe jest powiedzenie, że generałom nie można oddać prowadzenia spraw wojennych.
Nie chciałem się tego wszystkiego dowiedzieć o polskiej armii, czego dowiedziałem się w pierwszych dniach wojny. Gdyby to na nas padło, nie wiem, czybyśmy się utrzymali tak jak Ukraińcy.
Raczej przeciętne analizy i wszechobecny niedasizm panowały w wojsku. Nic się nie da. Zawsze milion przeszkód. Tego się nie da, bo jest milion przeszkód. Tamtego też, bo dwa miliony. Tymczasem Ukraińcy trzymali się. Nie oddawali miast. Okazało się, że zagrożeniem była nie słabość militarna, ale pojawiające się na Zachodzie, ale też i w Polsce dogadywactwo – dążenie na siłę do rozejmu.
Zbigniew Parafianowicz, Polska na wojnie, Wydawnictwo Czerwone i Czarne, 2023
Sprawdź inne artykuły z tego wydania tygodnika:
Przejdź do archiwum tekstów na temat:
# Polityka # Społeczeństwo i kultura # Świat Forum Geopolityczne