„Życie bez zasad” Henry’ego Davida Thoreau
Współtwórca jankeskiego transcendentalizmu Henry David Thoreau (1817-1862) znany jest przede wszystkim jako autor „kultowego” utworu „Walden, czyli życie w lesie” (1854), będącego krytyką cywilizacji zachodniej i pochwałą życia w zgodzie z Naturą. Bliski formule manifestu ideowego jest też jednak jego mniej znany esej „Życie bez zasad” (opublikowany po raz pierwszy w roku 1863, już po śmierci Autora).
H. D. Thoreau prezentuje się w nim, po pierwsze, jako przeciwnik pracy wykonywanej jedynie dla celów zarobkowych; „Nikt nie popełnia fatalniejszych pomyłek aniżeli ten, kto poświęca większość życia zarabianiu na nie”; „Zrobić cokolwiek, by tylko zarobić pieniądze, to znaczy w istocie nie zrobić nic albo jeszcze gorzej. (…) Najmniej przyjemnie wyświadcza się te usługi, za które społeczeństwo najchętniej płaci. Płaci za to, że jest się czymś mniej niźli człowiekiem”.
Autor nie tylko pogardza interesownością, przeciwstawiając jej autentyczną pasję („Nie najmuj człowieka, który wykonuje pracę dla pieniędzy, lecz takiego, który robi to z miłości do niej”; „Na życie należy zarabiać, kochając”; „(…) zarabianie na życie – aby nie było tylko uczciwe i godne, ale zarazem pociągające i wspaniałe; jeżeli bowiem zarabianie na życie takie nie jest, to i samo życie też nie”.), lecz jest także zdecydowanym indywidualistą – przeciwnikiem składania przez człowieka swej osobowej indywidualności i życia wewnętrznego w ofierze społeczeństwu, z jego stadnym konformizmem i materializmem („Gdybym, podobnie jak większość ludzi, odsprzedał całe swoje ranki i popołudnia społeczeństwu, pewien jestem, że nie pozostałoby dla mnie samego nic, dlaczego warto byłoby żyć”).
Nasza tożsamość
Człowiek, według H. D. Thoreau, buduje swoją tożsamość na tym, czego sam doświadczył i do czego sam doszedł. Ten, kogo tożsamość określa odziedziczona fortuna, ten „wydany jest na świat niby istota martwa”. Beneficjent pomocy społecznej „żyje jak w przytułku” – bez względu na to, jakimi eufemizmami określimy jego kondycję. „Hańbę ludzkości” przynosi też „że tak wielu ludzi gotowych jest żyć na los szczęścia”, czyli uprawiać swego rodzaju „hazard” – na przykład ulegając „gorączce złota” w Kalifornii czy w Australii; „obserwując pracę w kopalni każdy przyzna, że poszukiwanie złota ma charakter loterii – złoto tam uzyskanie, to nie to samo, co zapłata za ciężką, uczciwą pracę”.
Człowiek musi być świadomy własnych czynów i ich etycznej wagi oraz wyciągać z nich stosowne wnioski – w przeciwnym razie „powalona na łopatki ludzkość bez końca będzie rozprawiać o upadku człowieka, nigdy zaś nie zdobędzie się na wysiłek, aby powstać”.
H. D. Thoreau jest filozofem autonomii, niezależności i samodzielności człowieka.
Człowiek, według niego, musi zachować w sobie element spontaniczności i autentyczności, by pozostać żywą osobą, nie stać się zaś urobionym przez kapitalizm i cywilizację mas mechanizmem; „Jeżeli człowiek doświadczony nie ma w sobie nic z niedoświadczonego, jest po prostu jednym z aniołów szatana”.
Widoczne jest u H. D. Thoreau przeciwstawienie „życia” mechanistycznemu podejściu do świata, dostrzeżenie sprzeczności którą Friedrich Nietzsche ujmie później w dychotomię „wartości dionizyjskich” i „wartości apollińskich”, Karl Marks w dychotomię „praktyki” i „ideologii”, Ferdinand Tönnies w dychotomię „woli naturalnej” i „woli arbitralnej”, Jean-Paul Sartre w dychotomię „złej wiary” i „wiedzy”, Erich Fromm w dychotomię „zakorzenienia” i „transcendencji”.
W eseju „Ostatnie dni Johna Browna” (1860), będącym hołdem dla tego powieszonego w stanie Wirginia w 1859 r. abolicjonisty, H. D. Thoreau wskazuje, że ci którzy uznali stracenie J. Browna za zbrodnię – co sam autor eseju czyni miarą moralnej szlachetności – są ludźmi zdolnymi do dokonywania własnych, autonomicznych osądów moralnych, uznającymi prawo moralne za wyższe od prawa pisanego, mającymi nawyk „dokonywania drobnych zróżnicowań” oraz „doceniania wielkoduszności”.
Odmawiający solidaryzowania się z J. Brownem to, według H. D. Thoreau, z kolei ci, którzy „żyją zgodnie z kodeksem i są zadowoleni, jeżeli przestrzega się nakazów prawa”, pamiętają „tylko tyle, ze należy przestrzegać prawa”, akceptują, czy też wydaje im się że akceptują, Biblię „tylko jako ustanowiony kodeks”, nie zaś dlatego, że ich przekonała.
H. D. Thoreau również zatem w tej swojej wypowiedzi staje po stronie życia przeciwko jego abstrakcyjnej imitacji, po stronie autonomicznej osoby przeciwko tyranii konwencji i konformizmu; „jak zwykle”, pierwsi docenili J. Browna „Ci – związani z Kościołem albo i nie – którzy kierują się rozumem i nie trzymają się litery, w związku z czym uchodzą za niewiernych”, jednak to właśnie dzięki nim, zdaniem H. D. Thoreau, „nastąpiło niejakie odrodzenie starej religii”, bowiem „powrócili (oni) w pewnym stopniu do (jej) pojmowania pierwotnego”. Standardowo dla ludzi swej epoki, H. D. Thoreau w religii widzieć zaczyna przede wszystkim czynnik etyczny nie zaś metafizyczny; naciskający na dosłowne rozumienie Biblii protestantyzm nie mógł zareagować inaczej w obliczu teorii Charlesa Lyella („Principles of Geology”, 1830-1833) i Charlesa Darwina („On the Origin of Species”, 1859), obalających biblijne kalkulacje wieku Ziemi abp. Jamesa Usshera („Annales”, 1650).
Indywidualizm i bycie w tłumie
Autor „Życia be zasad” wartościuje tych, którzy dążą do najwyższych wartości; nawet gdy ich życie jest pasmem niepowodzeń, „bezustannie stawiają sobie coraz wyższe cele”. Ci, którzy mierzą wysoko, idą zawsze własną drogą – oddzielają się od konformistycznego ludzkiego stada; „Kiedy człowiek odłącza się od tłumu i obiera własną drogę, wtedy rzeczywiście gościniec się rozwidla, chociaż zwykli podróżni dostrzegają tylko wyłom w płocie. Jego samotna wędrówka przez dole i niedole okaże się drogą wznioślejszą”; „Powinniśmy jednak być wymagający w stosunku do siebie samych aż po granice rozsądku, nie zważając na szyderstwa tych, którzy są bardziej godni pożałowania od nas samych” – wezwanie swe H. D. Thoreau odnosi do wszystkich ludzi, bez względu na wiek, gdyż pracować nad sobą, według niego, trzeba całe życie.
Indywidualizm H. D. Thoreau ma charakter – anachronicznie można by powiedzieć – „personalistyczny”; autor „Życia bez zasad” broni przed – znów użyjmy anachronicznego określenia – „szumem informacyjnym” i ściągającymi ku sobie naszą uwagę powierzchownymi relacjami w tłumie, autonomii życia wewnętrznego osoby oraz jej intymnych i subtelnych postrzeżeń kontekstualizującego ją otoczenia; „(..) pusta i bezskuteczna jest zazwyczaj nasza codzienna rozmowa. Powierzchowność styka się z powierzchownością. Kiedy życie nasze przestaje być życiem wewnętrznym i prywatnym, rozmowa wykoślawia się do zwykłego plotkarstwa”; „Czytanie jednej gazety na tydzień to zbyt wiele. (…) ostatnio tego próbowałem i (…) Słońce, chmury, śnieg i drzewa nie mają mi już tak wiele do powiedzenia”.
Autor „Życia bez zasad” wzywa swoich słuchaczy i czytelników, by traktować swoje umysły jako „wewnętrzne sanktuarium”, by oddać się „ponownemu uświęcaniu nas samych”.
Swoje wnętrze należy, zdaniem H. D. Thoreau, chronić „niczym naiwne i niewinne dziecko”, mając baczenie, jakie tematy mu się podsuwa. „Jeśli już mam być uczęszczanym traktem, to wolę, aby przepływały przeze mnie górskie potoki albo strumienie Parnasu aniżeli miejskie ścieki. Niosą w swym nurcie plotkę z niebiańskich pałaców, która chłonnemu umysłowi może dać natchnienie. Niosą też bluźnierstwa z zatęchłego szynku i podwórza policyjnego. To samo ucho potrafi odebrać oba te przekazy, a tylko od charakteru słuchacza zależy, na który z nich będzie dawało baczenie”. Posłuch, według H. D. Thoreau, powinniśmy dawać nie „Czasowi” ale „Wiecznym Prawdom”.
Ustanowienie w Ameryce republiki, według autora „Życia bez zasad”, daje jedynie wolność polityczną, nie rozwiązuje jednak problemu tyranii ekonomicznej, moralnej i tyranii przesądów. Jankesi, jego zdaniem, są tymczasem „narodem polityków zajmujących się umacnianiem wyłącznie zewnętrznych fortyfikacji wolności”. Wypaczyło ich, uczyniło prowincjonalnymi i powstrzymało ich dojrzewanie „wyłącznie poświęcenie się rzemiosłu, handlowi, przemysłowi, uprawie roli i tym podobnym zajęciom, które są tylko środkami a nie celem”. Jankesi nie czczą prawdy, lecz jedynie jej odbicie, brakuje im własnych wysokiej próby wzorców duchowych.
„Teraz, kiedy ustanowiono republikę – res publica – nadszedł czas, ażeby rozejrzeć się za res privata – państwem prywatnym – i dopilnować, żeby prywatne państwo nie doznało uszczerbku”, pisze H. D. Thoreau.
Wtedy, „Być może dzieci naszych dzieci będą naprawdę wolne”, spekuluje optymistycznie autor „Życia bez zasad”. Czas jednak pokazał, że napięcie między liberalizmem a demokracją, które dostrzegał przecież także inny wielki obserwator Ameryki – liberalny francuski arystokrata Alexis de Tocqueville (1805-1859) – nie przyniosło z postępem zarówno liberalizmu jak i demokracji przezwyciężenia tłamszącej osobowość tyranii mas, lecz wręcz przeciwnie.
Zwycięstwo mas nad osobą
To dzisiejsze zwycięstwo – w ramach zglobalizowanej cywilizacji zachodniej – mas i kolektywizmu nad osobą i wspólnotą naturalną, sprawia, że H. D. Thoreau może być wciąż dla nas inspirujący. „Życie bez zasad” to co prawda nie „Społeczeństwo przemysłowe i jego przyszłość”, ale jego autor klasyfikowany bywa na tej samej linii rozwojowej anarchoprymitywizmu co Theodore Kaczynski. Jego apologia samodzielności, moralnej i umysłowej autonomii i podmiotowości człowieka, jego wizja zakorzenionego w Naturze „istnienia bezwiednego” – by użyć określenia Spenglera, są prawdziwe ponadczasowo.
Autor „Życia bez zasad” swoją nieufnością wobec polityki, zinstytucjonalizowanej religii („tam gdzie przycicha prawda, wyrasta instytucja”), rodzących się na jego oczach społeczeństwa masowego i kapitalizmu, a także – nazwijmy ją anachronicznie – ówczesnej „popkultury”, wskazywał na zagrożenia, które z pełną mocą przejawiły się dopiero dziesiątki lat później. Z dzisiejszej perspektywy możemy już powiedzieć, że to w czym niekiedy upatrywał szanse – równość, demokratyzacja, liberalne rewolucje – okazało się zwodnicze.
Powodem narastania opresyjnych struktur nie są bowiem takie czy inne ustroje, ale nienaturalnie duża liczba ludzi i co za tym idzie ich nienaturalne zagęszczenie; liberalne przemiany polityczne, witane z nadzieją przez H. D. Thoreau czy A. de Tocqueville’a, otworzyły jedynie drogę nadmiernemu rozmnożeniu się człowieka i powstaniu cywilizacji mas, które niszczą naturę ludzką a zatem samo człowieczeństwo.