Książka

Zygmunt Bauman: Nowoczesność i Zagłada

Książka Nowoczesność i Zagłada oraz foto z Auschwitz
Nowoczesność i Zagłada / Auschwitz fot. okładka / Rafał Górski
Tygodnik Spraw Obywatelskich – logo

Nr 106 / (2) 2022

Nowoczesność i Zagłada – jedna z najważniejszych i najgoręcej komentowanych książek XX wieku, uhonorowana Europejską Nagrodą Amalfi i prestiżową Nagrodą im. Theodora W. Adorna. Zygmunt Bauman sprzeciwia się zamykaniu problemu Zagłady w historycznej przeszłości, w której winni zostali osądzeni. Próbuje odpowiedzieć na pytanie, dlaczego do straszliwych zbrodni doszło w nowoczesnym społeczeństwie, w zaawansowanym stadium jego cywilizacyjnego rozwoju i szczytowej fazie rozkwitu kultury (opis wydawcy).

Wydawnictwu Literackiemu dziękujemy za udostępnienie fragmentu do publikacji. Zachęcamy do lektury całej książki.

Zagłada jako test nowoczesności

Przed paroma laty pewien dziennikarz „Le Monde” przeprowadzał rozmowy z pasażerami porwanych samolotów. Odkrył wówczas ciekawą prawidłowość w postaci nadzwyczaj wysokiego odsetka rozwodów wśród par, które przeszły wspólnie przez tragiczne doświadczenie niewoli. Zaintrygowany zapytał rozwiedzionych eksmałżonków o powody ich decyzji. Okazało się, że większość pytanych nie myślała o rozwodzie przed uprowadzeniem. Dopiero ów straszliwy epizod „otworzył im oczy” i pozwolił „ujrzeć partnera w nowym świetle”.

Zwyczajni, dobrzy mężowie „okazywali się” podłymi egoistami dbającymi tylko o własny żołądek, odważni biznesmeni zmieniali się w podłych tchórzy, zaradni „królowie życia” załamywali się i potrafili tylko lamentować nad zbliżającym się końcem. Dziennikarz zadał sobie pytanie: które z Janusowych oblicz, objawianych przez jego rozmówców, było ich prawdziwą twarzą, a które tylko maską?

Doszedł do wniosku, że pytanie zostało źle postawione. Żadne nie było „prawdziwsze”. Oba oblicza cały czas tkwiły potencjalnie w charakterze ofiar: ujawniały się tylko w innym czasie i w innych okolicznościach. „Dobra” twarz wydawała się czymś normalnym jedynie dlatego, że normalne warunki preferowały jej ujawnienie. Druga twarz była jednak stale obecna, choć niewidoczna. Najbardziej fascynujące w tym odkryciu okazało się jednak to, że gdyby nie zuchwały czyn porywaczy, „druga twarz” pozostałaby pewnie ukryta na zawsze. Małżonkowie żyliby nadal w swoich związkach, nie wiedząc nic o nieprzyjemnych cechach, które nieoczekiwane i nadzwyczajne okoliczności mogłyby odsłonić, niwecząc miłą im wiedzę na temat pozornie znanych im osób.

Cytowany wcześniej fragment pracy Nechamy Tec kończy się następującym spostrzeżeniem: „gdyby nie Zagłada, większość tych bohaterskich osób niosących pomoc innym żyłaby pewnie po swojemu; niektórzy angażowaliby się w akcje charytatywne, inni wiedliby zwykłe, skromne życie”. „Dostrzeżenie zawczasu” oznak lub zapowiedzi czyjegoś tchórzostwa lub gotowości do poniesienia ofiary w obliczu przeciwności losu było niemożliwe — głosił jeden z najgruntowniej (i najbardziej przekonująco) uzasadnionych wniosków zawartych w pracy. Innymi słowy, prawdopodobieństwo wystąpienia takich czy innych reakcji było nieprzewidywalne poza kontekstem, który „budził” je lub powoływał do istnienia.

John R. Roth przedstawia identyczną kwestię relacji potencjalnego i faktycznego (gdzie pierwsze jest jeszcze-nieujawnionym wariantem drugiego, a drugie już-zrealizowanym — i dlatego empirycznie dostępnym — wariantem pierwszego) w bezpośrednim związku z zajmującą nas problematyką:

Gdyby naziści zwyciężyli, to oni decydowaliby o tym, co słuszne i dopuszczalne. Stwierdzono by zatem zapewne, że podczas Zagłady nie złamano żadnego z praw naturalnych i nie popełniono żadnej zbrodni przeciwko Bogu i ludzkości. Należałoby jednak rozstrzygnąć, czy obozy pracy niewolniczej należy utrzymać, rozbudować czy zlikwidować. Decyzje w tej sprawie podjęto by na podstawie racjonalnych przesłanek[8] .

Niewypowiedziany strach przenikający naszą zbiorową pamięć o Zagładzie (nieprzypadkowo związany z nieodpartym pragnieniem odwracania od niej oczu) nasuwa dręczące podejrzenie, że Zagłada mogła być czymś więcej niż aberracją, czymś więcej niż zejściem z zasadniczo prostej drogi postępu, czymś więcej niż rakowatą naroślą na zasadniczo zdrowym ciele cywilizowanego społeczeństwa, że, mówiąc krótko, Zagłada nie była antytezą nowoczesnej cywilizacji i wszystkiego, co (w naszym przekonaniu) mieści się pod tym pojęciem.

Podejrzewamy (nawet jeśli nie chcemy się do tego przyznać), że Zagłada mogła po prostu odsłonić drugą twarz tego samego nowoczesnego społeczeństwa, którego inne, lepiej znane, oblicze tak bardzo podziwiamy. I że obie te twarze doskonale pasują do tego samego ciała. Najbardziej zaś chyba lękamy się tego, że żadna z tych twarzy nie może istnieć bez drugiej, podobnie jak awers monety nie może istnieć bez rewersu.

Często zatrzymujemy się u progu tej porażającej prawdy. Henry Feingold upiera się na przykład, że Zagłada była czymś całkowicie nowym w długiej i w zasadzie niewinnej historii nowoczesnego społeczeństwa, czymś niespodziewanym i niemożliwym do przewidzenia, jak pojawienie się nowego szczepu pozornie unieszkodliwionego wirusa:

Ostateczne Rozwiązanie wyznacza punkt, w którym europejski system przemysłowy sprzeniewierzył się swemu powołaniu. Zamiast podnosić poziom życia, zgodnie z pierwotną oświeceniową ideą, zaczął pożerać sam siebie. Tymczasem to właśnie system przemysłowy i związany z nim etos zapewniły Europie dominację nad światem.

Tak jakby umiejętności potrzebne i wykorzystane do podboju świata różniły się jakościowo od tych, które zapewnić miały skuteczność Ostatecznego Rozwiązania. A jednak Feingold potrafi spojrzeć prawdzie w oczy:

[Auschwitz] był także prozaiczną kontynuacją nowoczesnego systemu przemysłowego. Nie wytwarzał dóbr materialnych, ponieważ surowcem były tam istnienia ludzkie, a docelowym produktem śmierć — tyle a tyle sztuk dziennie odnotowane starannie na kartach produkcyjnych. Kominy, ten wielki symbol nowoczesnego systemu przemysłowego, wypuszczały w niebo gryzący dym ze spalanego ludzkiego mięsa. Znakomicie zorganizowana sieć kolejowa nowoczesnej Europy dowoziła do fabryk wciąż nowe partie surowca. Robiła to równie skutecznie, jak w wypadku każdego innego ładunku. W komorach gazowych ofiary wdychały trujący gaz wytwarzany przez granulki kwasu pruskiego produkowane w wyspecjalizowanych niemieckich zakładach chemicznych. Inżynierowie zaprojektowali krematoria. Urzędnicy opracowali system biurokratyczny pracujący z oddaniem i wydajnością, której mogłaby pozazdrościć większość zacofanych gospodarczo krajów. Nawet ogólny projekt przedsięwzięcia był zdeprawowanym, lecz wiernym odbiciem nowoczesnego ducha nauki. Mieliśmy do czynienia nie z czym innym, jak z zastosowanym na masową skalę projektem inżynierii społecznej…[9]

Prawda jest taka, że każdy ze „składników” Zagłady — każdy z tych drobnych elementów, które uczyniły ją możliwą — był czymś normalnym.

Nie chodzi o to, że okazywał się czymś znajomym, jeszcze jedną odmianą gatunkową w wielkiej klasie zjawisk dawno już opisanych, wyjaśnionych i przyswojonych (przeciwnie, doświadczenie Zagłady stanowiło coś nowego i nieznanego), był „normalny” w znaczeniu pełnej zgodności z tym wszystkim, co wiemy na temat naszej cywilizacji, jej przewodniego ducha, jej priorytetów, zawartej w niej wizji świata oraz przyjętych przez nią sposobów dążenia do zapewnienia ludziom szczęścia w ramach idealnego społeczeństwa. Zdaniem Stillmana i Pfaffa:

Między technologią zastosowaną przy fabrycznej linii produkcyjnej, z wpisaną w nią wizją powszechnego materialnego dostatku, a technologią wykorzystywaną w obozach koncentracyjnych, z wpisaną w nią wizją obfitości śmierci, zachodzi coś więcej niż tylko przypadkowy związek. Możemy starać się zaprzeczyć temu związkowi, ale Buchenwald jest wytworem naszej zachodniej cywilizacji w tym samym stopniu co zakłady River Rouge w Detroit. Nie możemy wyprzeć się Buchenwaldu, uznając go za przygodną aberrację w dziejach zasadniczo zdrowego zachodniego świata[10].

Przypomnijmy także wniosek, do którego doszedł Raul Hilberg w zakończeniu swojej niezrównanej, fundamentalnej pracy na temat Zagłady: „Machina zniszczenia pod względem strukturalnym nie różniła się niczym od całości zorganizowanego niemieckiego społeczeństwa. Machina zniszczenia była po prostu jedną z ról odgrywanych przez to społeczeństwo”[11].

Richard L. Rubenstein wyciągnął, moim zdaniem, ostateczną lekcję z Zagłady. „Jest ona — pisał — świadectwem postępu cywilizacyjnego”. Postępu, dodajmy, w dwojakim znaczeniu tego słowa. W Ostatecznym Rozwiązaniu potencjał przemysłowy i wiedza technologiczna, będące dumą naszej cywilizacji, osiągnęły niespotykaną wcześniej wydajność w radzeniu sobie z zadaniem o bezprecedensowej skali. W tym samym Ostatecznym Rozwiązaniu nasze społeczeństwo ujawniło nieprzewidywane dotąd zdolności. Nauczeni szacunku i podziwu dla wydajności technicznej i dobrej organizacji pracy, musimy przyznać, że sławiąc postęp materialny, który przyniosła nam nasza cywilizacja, nie doceniliśmy, niestety, wszystkich jej możliwości.

Świat obozów śmierci i zrodzone przez nie społeczeństwo odsłaniają coraz wyraźniej widoczną ciemną stronę cywilizacji judeochrześcijańskiej. Cywilizacja oznacza niewolnictwo, wojny, wyzysk i obozy śmierci. Oznacza także higienę, wzniosłe idee religijne, wspaniałą sztukę i cudowną muzykę. To błąd wyobrażać sobie, że cywilizacja i dzikie okrucieństwo są antytezami. […] Obecnie okrucieństwa, podobnie jak inne aspekty naszego świata, stały się przedmiotem skuteczniejszego niż kiedykolwiek przedtem zarządzania. Nie przestały i nigdy nie przestaną istnieć. Tworzenie i niszczenie są nierozłącznymi cechami tego, co nazywamy cywilizacją[12].

Hilberg jest historykiem, Rubenstein teologiem. Uważnie przewertowałem prace socjologów w poszukiwaniu zdań wyrażających podobną świadomość niezwłocznej potrzeby podjęcia zadania, przed którym stawia nas Zagłada, w poszukiwaniu potwierdzenia, że Zagłada stanowi, prócz wszystkiego innego, wyzwanie dla socjologii jako profesji i gałęzi wiedzy naukowej. W porównaniu z pracą wykonaną przez historyków i teologów większość dokonań akademickiej socjologii sprawia wrażenie zbiorowych ćwiczeń w zapominaniu i przymykaniu oczu. Generalnie rzecz biorąc, lekcja Zagłady odcisnęła niewielki ślad na potocznym myśleniu socjologicznym, które do swoich licznych artykułów wiary zalicza między innymi przekonanie o korzyściach płynących z rządów rozumu nad uczuciami, o wyższości racjonalności nad (jakżeby inaczej?) działaniami irracjonalnymi lub o nieuchronnym konflikcie między wymogami wydajności i skuteczności a moralnymi uwarunkowaniami, którymi nieuchronnie naznaczone są wszelkie „kontakty osobiste”. Nawet głośne i stanowcze głosy protestu przeciwko tym przekonaniom nie przeniknęły jak dotąd murów socjologicznych katedr i instytutów badawczych.

Nie słyszałem o wielu przypadkach, w których socjologowie mierzyliby się publicznie ze świadectwem Zagłady. Okazji do takiej konfrontacji (choć na niewielką skalę) dostarczyła konferencja naukowa zatytułowana Western Society after the Holocaust (Społeczeństwo zachodnie po Zagładzie), zorganizowana w 1978 roku przez Institute for the Study of Contemporary Social Problems13. Na konferencji tej Richard L. Rubenstein przedstawił pełną rozmachu, choć być może nazbyt emocjonalną próbę ponownego odczytania, w świetle doświadczenia Zagłady, niektórych najbardziej znanych diagnoz Webera, dotyczących tendencji rozwojowych nowoczesnego społeczeństwa. Rubenstein chciał się dowiedzieć, czy rzeczy, o których wiemy, a o których Weber z oczywistych względów nie mógł mieć pojęcia, dało się przewidzieć, przynajmniej potencjalnie, na podstawie tej wiedzy, którą posiadał, rozwijał i systematyzował Weber. Czy Weber i jego czytelnicy mogli przewidzieć dalszy rozwój wypadków? Rubenstein sądził, a przynajmniej wyraźnie dawał do zrozumienia, że na tak postawione pytanie należy odpowiedzieć twierdząco. Uznał, że Weberowska wizja nowoczesnej biurokracji, racjonalnego ducha, zasady efektywności, naukowego sposobu myślenia czy subiektywizacji wartości nie zawierała w sobie żadnych mechanizmów, które wykluczałyby możliwość pojawienia się nazistowskich nadużyć — co więcej, że w stworzonych przez niego typach idealnych nie było nic, co zmuszałoby nas do opisywania działań państwa nazistowskiego jako nadużyć. Na przykład, „żadna potworność dokonana przez niemieckich lekarzy czy niemieckich technokratów nie kłóciła się z przekonaniem, że wartości mają charakter subiektywny, nauka zaś ze swej natury pozostaje instrumentalna i wolna od wartości”.

Guenther Roth, wybitny weberzysta i socjolog cieszący się ogromnym i w pełni zasłużonym uznaniem, nie krył swojego oburzenia: „Absolutnie nie zgadzam się z profesorem Rubensteinem. Nie potrafię zaakceptować ani jednego zdania z jego wystąpienia”. Rozsierdzony prawdopodobnie ewentualną szkodą wyrządzoną pamięci Webera (szkodą czającą się jakoby w samej sugestii „możliwości przewidzenia Zagłady”), Guenther Roth przypomniał zgromadzonym, że Weber był liberałem, który miłował konstytucję i opowiadał się za przyznaniem praw wyborczych klasie robotniczej (a zatem, jak wolno przypuszczać, nie można przywoływać jego nazwiska w kontekście czegoś tak potwornego jak Zagłada). Roth nie zmierzył się jednak z istotą sugestii Rubensteina. Tym samym pozbawił się możliwości poważnego rozważenia „nieprzewidzianych skutków” rosnącej władzy rozumu, którą Weber uznawał za główną cechę nowoczesności i w której analizę wniósł największy wkład. Nie skorzystał z okazji, by stanąć twarzą w twarz z „drugą stroną” przenikliwych wizji przekazanych nam przez klasyczną myśl socjologiczną. Nie skorzystał z szansy, by zastanowić się, czy nasza smutna wiedza, niedostępna klasykom, może pomóc w odnalezieniu w ich koncepcjach idei, których ostateczne skutki mogli sobie co najwyżej mgliście uświadamiać.

Wiele wskazuje na to, że Guenther Roth nie jest jedynym socjologiem, który gotów byłby bronić uświęconych prawd naszej wspólnej tradycji wbrew przemawiającym przeciwko niej dowodom. Po prostu większość socjologów nie musiała robić tego w tak otwarty sposób. W zasadzie więc nie powinniśmy sobie zaprzątać głowy Zagładą w naszej codziennej działalności zawodowej. Jako socjologom udało się nam niemal o niej zapomnieć, a przynajmniej zepchnąć ją w obszar „specjalistycznych zainteresowań”, skąd nie ma już szans na powrót do głównego nurtu naszej dyscypliny. Jeśli Zagłada pojawia się w ogóle w tekstach socjologicznych, to w najlepszym razie przedstawia się ją jako smutny przykład tego, co może uczynić nieposkromiona wrodzona ludzka agresja. Zagładę wykorzystuje się następnie jako pretekst do wysławiania dobrodziejstw płynących z poskramiania owej wrodzonej agresji za pomocą zwiększania presji cywilizacyjnej i kolejnego gwałtownego wzrostu działalności eksperckiej. W najgorszym razie o Zagładzie mówi się jako o osobistym doświadczeniu Żydów, kwestii dotyczącej Żydów i ich prześladowców (do tego rodzaju „prywatyzacji” Zagłady przyczyniło się w istotnym stopniu wielu rzeczników państwa izraelskiego, którymi nie kierowały bynajmniej względy eschatologiczne)14.

Taki stan rzeczy martwi nie tylko, i nie przede wszystkim, z powodów czysto naukowych — niezależnie od tego, jak niekorzystnie może się on odbić na zdolności poznawczej i społecznym znaczeniu socjologii.

Bardziej niepokojąca jest świadomość, że jeśli „mogło się to wydarzyć na tak wielką skalę w jednym miejscu świata, to może się powtórzyć wszędzie. Wszystko to jest w zasięgu ludzkich możliwości i bez względu na to, czy nam się podoba, czy nie, Auschwitz poszerza przestrzeń naszej świadomości w nie mniejszym stopniu niż lądowanie na Księżycu”[15].

Naszego niepokoju nie osłabi raczej świadomość tego, że w istocie nie zniknął żaden ze społecznych warunków, które umożliwiły Zagładę, nie podjęto też żadnych skutecznych środków mogących zapobiec ponownemu wygenerowaniu przez nie katastrofy podobnej do Auschwitz. Jak stwierdził ostatnio Leo Kuper: „suwerenne państwa roszczą sobie prawo do popełniania aktów ludobójstwa lub angażowania się w ludobójcze masakry skierowane przeciwko rządzonym przez nie ludziom, traktując to jako integralną część swojej suwerenności, a […] ONZ w istocie broni tego prawa”16.

Zagłada może nam oddać pewną „pośmiertną” przysługę, odsłaniając niedostrzegane wcześniej „inne aspekty” praw socjologicznych otaczanych czcią przez nowoczesną historię. Uważam, że doświadczenie Zagłady, gruntownie zbadane już dziś przez historyków, powinno się potraktować jako swoiste socjologiczne „laboratorium”. Zagłada ukazała i poddała próbie takie cechy naszego społeczeństwa, które nie objawiają się, a tym samym nie dają się badać empirycznie, w warunkach „nielaboratoryjnych”. Innymi słowy, proponuję, aby potraktować Zagładę jako nietypowy, lecz mimo to znaczący i wiarygodny, sprawdzian ukrytych możliwości nowoczesnego społeczeństwa.

Znaczenie procesu cywilizacyjnego

W świadomości naszego zachodniego społeczeństwa pokutuje głęboko zakorzeniony etiologiczny mit: uwznioślająca moralnie opowieść o ludzkości wydobywającej się z przedspołecznego stadium barbarzyństwa. Ten mit dostarczył inspiracji i przysporzył popularności kilku wpływowym teoriom socjologicznym i paru historycznym narracjom, uzyskując w zamian z ich strony uczone i intelektualnie wyrafinowane wsparcie. Związek ten potwierdziły ostatnio entuzjastyczne oceny i błyskawiczny sukces zaprezentowanej przez Norberta Eliasa wizji „procesu cywilizacyjnego”. Odmienne opinie współczesnych teoretyków społecznych (choćby gruntowne analizy złożonych procesów cywilizacyjnych: historyczno-porównawcze, przeprowadzone przez Michaela Manna, oraz syntetyczno-teoretyczne, przeprowadzone przez Anthony’ego Giddensa), uznające coraz częstsze sięganie po militarne środki przemocy i nieskrępowane stosowanie środków przymusu za podstawowe narzędzia służące tworzeniu i umacnianiu wielkich cywilizacji, muszą jeszcze przebyć długą drogę, zanim zdołają wyprzeć ów mit z powszechnej świadomości czy choćby tylko z podręczników socjologii. Ogólnie rzecz biorąc, wszelkie próby podważania owego mitu spotykają się z niechętnym odbiorem społecznym. Opór ten wspiera szeroka koalicja szanowanych naukowych opinii, którą współtworzą tak potężne szkoły jak „wigowska” wizja historii jako zwycięskiej walki rozumu z przesądami, Weberowska koncepcja racjonalizacji jako dążenia do tego, by uzyskiwać więcej za pomocą mniejszego wysiłku, psychoanalityczna obietnica obnażenia, ujawnienia i poskromienia zwierzęcej natury człowieka, wielkie proroctwo Marksa zapowiadające przejęcie przez rodzaj ludzki pełnej kontroli nad życiem i historią aż po wyzwolenie człowieka z osłabiającej go obecnie zaściankowości, Eliasowski obraz najnowszej historii jako procesu eliminowania przemocy z codziennego życia, a przede wszystkim chór ekspertów, którzy zapewniają nas, że problemy człowieka są skutkiem prowadzenia błędnej polityki i że właściwa polityka oznacza wyeliminowanie problemów. Za tym przymierzem stoi nowoczesne państwo „ogrodnicze”, postrzegające społeczeństwo jako przestrzeń projektowania, uprawy i odchwaszczania.

W świetle owego mitu, który już dawno zakrzepł w zdroworozsądkową diagnozę naszej epoki, Zagłada daje się pojąć jedynie jako klęska cywilizacji (tj. celowej i kierującej się rozumem działalności człowieka) niezdolnej powściągnąć patologiczne naturalne skłonności będące pozostałością natury w człowieku. Najwyraźniej Hobbesowski świat nie został w pełni okiełznany, a Hobbesowski problem w pełni rozwiązany. Innymi słowy, jesteśmy jeszcze z a m a ł o cywilizowani. Niedokończony proces cywilizacyjny trzeba doprowadzić do końca.

Lekcja masowego zabójstwa uczy nas, że aby zapobiec podobnym wybuchom barbarzyństwa, musimy jeszcze bardziej wzmóc nasze cywilizacyjne wysiłki. W lekcji tej nie ma niczego, co mogłoby podać w wątpliwość przyszłą skuteczność tych wysiłków oraz ich ostateczne skutki. Z pewnością posuwamy się we właściwym kierunku; ale być może nie robimy tego dostatecznie szybko.

Wraz z pełnym obrazem Zagłady, który wyłania się z badań historyków, pojawia się także alternatywna i potencjalnie bardziej wiarygodna jej interpretacja, jako wydarzenia, które ujawniło słabość i kruchość ludzkiej natury (wstrętu do zbrodni, niechęci do przemocy, lęku przed nieczystym sumieniem i odpowiedzialnością za niemoralne zachowanie) w konfrontacji z rzeczową skutecznością najcenniejszego produktu cywilizacji: technologii, racjonalnych kryteriów wyboru, skłonności do podporządkowywania myśli i działań pragmatyce ekonomiczności i wydajności. Hobbesowski świat Zagłady nie powstał ze swego zbyt płytkiego grobu wskrzeszony przez zgiełk irracjonalnych namiętności. Przybył (przybrawszy upiorny kształt, do którego Hobbes z pewnością by się nie przyznał) w fabrycznie wyprodukowanym pojeździe, dzierżąc broń, której mogła mu dostarczyć tylko najbardziej zaawansowana nauka, i posuwając się drogą wytyczoną przez naukowo zarządzane organizacje. Nowoczesna cywilizacja nie była wystarczającym warunkiem Zagłady, ale z całą pewnością była jej warunkiem koniecznym. Bez niej Zagłada byłaby nie do pomyślenia. To racjonalny świat nowoczesnej cywilizacji uczynił Zagładę wyobrażalną. „Masowe morderstwo dokonane przez nazistów na europejskich Żydach było nie tylko technologicznym osiągnięciem społeczeństwa przemysłowego, ale także organizacyjnym osiągnięciem społeczeństwa biurokratycznego”17. Zastanówmy się, co sprawiło, że Zagłada stała się wyjątkowym przypadkiem wśród wielu masowych mordów znaczących dzieje gatunku ludzkiego.

Administracja państwowa natchnęła inne struktury sprawnością planowania i biurokratyczną dokładnością. Od armii maszyna destrukcji przejęła wojskową precyzję, dyscyplinę i bezduszność. Wpływ przemysłu dawał się odczuć w istotnej roli, jaką przypisano księgowaniu, oszczędności i pozyskiwaniu dóbr materialnych, a także industrialnej wydajności ośrodków, w których dopuszczano się zabójstw. Wreszcie, partia wniosła do całego aparatu „idealizm”, poczucie „misji” i myśl o tworzeniu historii.

Było to rzeczywiście zorganizowane społeczeństwo w jednej ze swoich szczególnych ról. Ten potężny aparat biurokratyczny, mimo że uczestniczył w masowym morderstwie na gigantyczną skalę, troszczył się o poprawność biurokratycznych procedur, o subtelności związane z precyzją definicji, o drobne szczegóły biurokratycznych przepisów i przestrzeganie prawa[18].

Wydział w kwaterze głównej SS odpowiedzialny za unicestwienie europejskich Żydów nosił oficjalnie nazwę Sekcji Administracji i Gospodarki. Było to tylko po części kłamstwem. Osławione „reguły mowy”, mające wprowadzać w błąd zarówno przygodnych obserwatorów, jak i mniej rozgarniętych wykonawców, stanowią tu tylko częściowe wytłumaczenie. Nazwa ta w niepokojąco wysokim stopniu odzwierciedlała wiernie organizacyjny sens owego przedsięwzięcia. Jeśli pominąć moralną ohydę zakładanego celu (czy, mówiąc precyzyjnie, gigantyczną skalę moralnej odrazy), przedsięwzięcie to nie różniło się w sensie formalnym (a więc jedynym, który daje się wyrazić w języku biurokracji) od wszelkich innych zorganizowanych działań, zaprojektowanych, monitorowanych i nadzorowanych przez „zwykłe” sekcje administracyjne i gospodarcze. Podobnie jak wszystkie inne działania poddające się biurokratycznej racjonalizacji, także i to pozostawało w zgodzie z przedstawionym przez Webera trzeźwym opisem nowoczesnej administracji:

Precyzja, szybkość, jednoznaczność, znajomość dokumentacji, ciągłość działań, dyskrecja, spójność, żelazna dyscyplina, ograniczenie konfliktów oraz kosztów materialnych i osobowych — w ściśle zbiurokratyzowanej administracji cechy te rozwijają się w optymalny sposób. […] Biurokratyzacja zapewnia przede wszystkim optymalne warunki dla realizacji specjalistycznych funkcji administracyjnych według czysto obiektywnych kryteriów. […] „Obiektywne” wykonywanie obowiązków oznacza zaś stosowanie jednakowych wymiernych kryteriów „bez względu na osobę”[19].

Nie ma w tej definicji niczego, co uzasadniałoby kwestionowanie biurokratycznej definicji Zagłady jako karykatury prawdy lub manifestacji szczególnie upiornej formy cynizmu.

A jednak Zagłada jest tak istotna dla zrozumienia nowoczesnej biurokratycznej formy racjonalizacji nie tylko, i nie przede wszystkim, dlatego, że przypomina nam (tak jakbyśmy potrzebowali takiego przypomnienia) o tym, jak sztywna i ślepa pod względem etycznym jest biurokratyczna pogoń za wydajnością. Jej znaczenie nie wyrazi się w pełni nawet wówczas, gdy uświadomimy sobie, do jakiego stopnia to masowe morderstwo na bezprecedensową skalę uzależnione było od dostępności dobrze rozwiniętych i silnie zakorzenionych umiejętności i nawyków skrupulatnego i precyzyjnego podziału pracy, od zapewnienia płynnego przepływu poleceń i informacji oraz od beznamiętnej, dobrze zsynchronizowanej koordynacji niezależnych, choć uzupełniających się działań: jednym słowem, od tych umiejętności i nawyków, które rozwijają się i kwitną najlepiej w atmosferze biura. Światło rzucone przez Zagładę na naszą wiedzę o biurokratycznej racjonalności rozbłyśnie w pełni dopiero wówczas, gdy uświadomimy sobie, do jakiego stopnia sama idea Endlösung była wytworem kultur y biurokratycznej.

Karl A. Schleunes[20] pisał o krętej drodze prowadzącej do fizycznej eksterminacji europejskich Żydów: drodze, której nie obmyślił w postaci spójnej wizji żaden szalony potwór i która nie była przemyślanym wyborem dokonanym na początku „procesu rozwiązywania problemu” przez motywowanych ideologicznie przywódców. Wyłaniała się raczej krok po kroku, na każdym etapie obierając sobie inne cele, zmieniając kierunek w odpowiedzi na wciąż nowe kryzysy, zgodnie z zasadą „nie warto martwić się na zapas”. Określenie Schleunesa podsumowuje najtrafniej osiągnięcia „funkcjonalistycznej” szkoły w historiografii Zagłady (rosnącej w ostatnich latach w siłę kosztem „intencjonalistów”, którym z coraz większym trudem przychodzi bronić dominującego niegdyś wyjaśnienia Zagłady odwołującego się do pojedynczej przyczyny — a więc wizji przypisującej ludobójstwu logikę i spójność, której nigdy nie posiadało).

Według funkcjonalistów, „Hitler postawił przed nazizmem cel: «pozbyć się Żydów, a przede wszystkim uczynić terytorium Rzeszy judenfrei, a więc wolne od Żydów» — nie sprecyzował jednak, jak ów cel osiągnąć”[21]. Gdy ustalono już cel, wszystko potoczyło się dokładnie tak, jak przedstawia to, z typową dla siebie klarownością, Weber: „«Przywódca polityczny» znajduje się w pozycji «dyletanta» w porównaniu z «ekspertem», wykwalifikowanym i sprawnym urzędnikiem, który zarządza administracyjną machiną”[22]. Cel należało zrealizować; sposoby jego realizacji zależały natomiast od okoliczności i oceniane były przez „ekspertów” według kryteriów wydajności i opłacalności. Tak więc za najpraktyczniejsze rozwiązanie prowadzące do osiągnięcia celu postawionego przez Hitlera uznano najpierw emigrację niemieckich Żydów. Cel, jakim były „wolne od Żydów Niemcy”, zostałby osiągnięty, gdyby inne kraje okazały większą gościnność żydowskim uchodźcom. Po aneksji Austrii Eichmann otrzymał swoje pierwsze wyróżnienie za sprawną organizację masowej emigracji austriackich Żydów. Potem jednak terytorium znajdujące się pod rządami nazistów zaczęło się rozszerzać. Z początku biurokracja nazistowska sądziła, że wymarzoną okazją do wypełnienia rozkazu Führera jest podbój i zagarnięcie quasi-kolonialnych terytoriów: Generalna Gubernia wydawała się idealna do roli wysypiska śmieci dla Żydów zamieszkujących nadal na obszarze Niemiec, które miały być czyste pod względem rasowym. Zaprojektowano nawet osobny rezerwat pod przyszłe „księstwo żydowskie”, które miało powstać w okolicach Niska, na ziemiach znajdujących się przed okupacją Niemiec w centralnej części Polski. Projektom tym sprzeciwiła się jednak niemiecka biurokracja obarczona obowiązkami związanymi z administrowaniem dawnymi polskimi ziemiami: miała już bowiem dość kłopotów z pilnowaniem własnych miejscowych Żydów. Wówczas Eichmann poświęcił cały rok na opracowanie projektu masowej deportacji Żydów na Madagaskar. Po kapitulacji Francji można było przekształcić jej zamorską kolonię w księstwo żydowskie, którego nie udało się utworzyć w Europie. Projekt ten okazał się jednak równie niefortunny ze względu na ogromne odległości, ilość potrzebnego miejsca na statkach i obecność marynarki brytyjskiej na otwartym morzu. Tymczasem wciąż powiększał się obszar podbitych terytoriów, a wraz z nim rosła liczba Żydów znajdujących się pod jurysdykcją niemiecką. Coraz bardziej realną perspektywą wydawała się już nie tyle wizja „zjednoczonej Rzeszy”, ile całej Europy pod władaniem nazistów. Stopniowo, nieuchronnie i coraz wyraźniej Tysiącletnia Rzesza przybierała kształt Europy rządzonej przez Niemcy. W takich okolicznościach cel, jakim były „wolne od Żydów Niemcy”, musiał ulec rewizji zgodnej z dynamiką procesu. Niemal niezauważalnie, krok po kroku, celem tym stała się „wolna od Żydów Europa”.

Tak potężnym ambicjom nie mógł już sprostać żaden Madagaskar, choćby najdostępniejszy (chociaż, jak twierdzi Eberhard Jäckel, istnieją dowody świadczące o tym, że jeszcze w lipcu 1941 roku, gdy Hitler sądził, że pokonanie Związku Radzieckiego jest kwestią kilku tygodni, na wielkich połaciach ziemi za linią Archangielsk–Astrachań chciano urządzić ostateczne wysypisko dla wszystkich Żydów zamieszkujących Europę zjednoczoną pod panowaniem niemieckim).

Ponieważ upadek Rosji odwlekał się w czasie, a inne rozwiązania nie nadążały za szybko rosnącą skalą problemu, 1 października 1941 roku Himmler wydał rozkaz ostatecznego wstrzymania wszelkiej dalszej emigracji Żydów. Znaleziono następny, bardziej efektywny sposób realizacji zadania „pozbycia się Żydów”. Wybrano fizyczną eksterminację jako najpraktyczniejszy i najskuteczniejszy środek do osiągnięcia pierwotnego, choć rozszerzonego celu. Reszta była już kwestią współpracy między różnymi sektorami biurokracji państwowej, sprawą starannego opracowania planu, użycia właściwej technologii i właściwego sprzętu, ustalenia budżetu, skalkulowania i zgromadzenia niezbędnych środków: w istocie więc kwestią nudnej biurokratycznej rutyny.

Najbardziej wstrząsający wniosek, jaki płynie z analizy „krętej drogi do Auschwitz”, głosi, że — ostatecznie — wybór fizycznej eksterminacji jako właściwego sposobu realizacji zadania Entfernung był efektem rutynowych biurokratycznych procedur: dostosowania środków do celów, zrównoważenia budżetu, zastosowania uniwersalnych reguł działania.

Mówiąc jeszcze brutalniej: wybór ten był efektem intensywnych prób znalezienia racjonalnych rozwiązań kolejnych „problemów”, które pojawiały się wraz ze zmianą sytuacji. Wpływ nań miała także szeroko opisywana biurokratyczna skłonność do przemieszczania celów — dolegliwość równie typowa dla wszelkich biurokracji jak rutynowe sposoby działania. Sama obecność funkcjonariuszy obarczonych konkretnymi zadaniami prowadziła do mnożenia nowych inicjatyw i nieustannego rozszerzania pierwotnie przyjętych zamierzeń. Raz jeszcze władza ekspercka ukazała swoją samonapędzającą się siłę — skłonność do rozszerzania i wzbogacania celów, która zapewnia jej rację bytu.

Samo istnienie grupy specjalistów od spraw żydowskich napędzało w pewien sposób biurokratyczną maszynerię nazistowskiej polityki wobec Żydów. Jeszcze w 1942 roku, po rozpoczęciu deportacji i masowego mordu, ukazywały się rozporządzenia zabraniające niemieckim Żydom posiadania zwierząt domowych, chodzenia do aryjskich fryzjerów czy otrzymywania niemieckich odznak sportowych! Żydowscy specjaliści nie potrzebowali rozkazów z góry, by pomnażać arsenał środków dyskryminacji — wystarczała im sama możliwość wykonywania pracy[23].

W żadnym momencie swej długiej i zawiłej historii Zagłada nie weszła w konflikt z regułami racjonalności. „Ostateczne Rozwiązanie” na żadnym etapie realizacji nie kłóciło się z zasadą racjonalnego poszukiwania efektywnych i optymalnych sposobów osiągania założonego celu. Przeciwnie, Zagłada była efektem prawdziwie racjonalnej troski, a stworzyła ją biurokracja wierna swej naturze i swemu celowi. Znamy wiele przykładów masakr, pogromów i masowych mordów w istocie nieodległych od ludobójstwa, których dokonano bez nowoczesnej biurokracji, bez znajdujących się w jej posiadaniu narzędzi i technologii oraz bez naukowych zasad organizujących jej wewnętrzną pracę. Zagłada jednak byłaby po prostu nie do pomyślenia bez takiej biurokracji. Zagłada nie była irracjonalnym wybuchem niewyplenionych do końca pozostałości przednowoczesnego barbarzyństwa. Była pełnoprawnym mieszkańcem nowoczesnego domostwa.

Nie twierdzę, że zasięg i skala Zagłady zostały w całości zdeterminowane przez nowoczesną biurokrację lub kulturę instrumentalnej racjonalności, którą ona symbolizuje, ani tym bardziej że nowoczesna biurokracja musiała doprowadzić do takiego zjawiska jak Zagłada. Twierdzę natomiast, że zasady instrumentalnej racjonalności dysponują wyjątkowo słabą zdolnością zapobiegania takim zjawiskom, że nie ma w nich niczego, co pozwalałoby uznać stosowane przez sprawców Zagłady metody „inżynierii społecznej” za niewłaściwe, a przeprowadzane za ich pomocą działania za irracjonalne. Twierdzę też, że kultura biurokratyczna, która zachęca nas do postrzegania społeczeństwa jako przedmiotu działań administracyjnych, jako zbioru „problemów” do rozwiązania, jako „natury”, którą należy „kontrolować”, „poskramiać” i „ulepszać” lub „przerabiać”, jako uprawnionego celu działania „inżynierii społecznej” i generalnie jako ogrodu, który należy zaprojektować i utrzymywać siłą w zaplanowanym kształcie (ogrodnik dzieli bowiem roślinność na „rośliny uprawne”, którymi trzeba się opiekować, i chwasty, które trzeba wyrywać), stwarzała atmosferę, w której idea Zagłady mogła się narodzić, powoli, lecz konsekwentnie rozwinąć i ostatecznie wcielić w życie. Twierdzę wreszcie, że właśnie duch instrumentalnej racjonalności i jego nowoczesna, biurokratyczna forma instytucjonalizacji nie tylko umożliwiły zastosowanie takich rozwiązań, po jakie sięgnięto przy realizacji Zagłady, ale nadając im wysoce „racjonalny” charakter, zwiększyły także prawdopodobieństwo ich wyboru. Ten wzrost prawdopodobieństwa nieprzypadkowo wiąże się ze zdolnością nowoczesnej biurokracji do koordynowania działań dużej liczby podmiotów moralnych w imię realizacji dowolnych, także niemoralnych, celów.

Zygmunt Buman, Nowoczesność i Zagłada, Wydawnictwo Literackie, 2009

Słuchaj też – Bauman: O nowoczesności i zagładzie


Przypisy:

8 J.K. Roth, Holocaust Business, „Annals of AAPSS” 450 (July 1980), s. 70.

9 H.L. Feingold, How Unique is the Holocaust, s. 399–400.

10 E. Stillman, W. Pfaff, The Politics of Hysteria, New York 1964, s. 30–31.

11 R. Hilberg, The Destruction of the European Jews, New York 1985, t. III, s. 994.

12 R.L. Rubenstein, The Cunning of History, New York 1978, s. 91, 195.

13 Por.: L.H. Legters (red.), Western Society after the Holocaust, Boulder 1983.

14 Mówiąc słowami byłego ministra spraw zagranicznych Izraela, Abby Ebana: „Dla pana Begina i jego ludzi każdy wróg staje się «nazistą», a każdy atak powtórką «Auschwitz»”. Eban powiada dalej: „Najwyższy czas, abyśmy stanęli wreszcie na własnych nogach i przestali podpierać się sześcioma milionami zmarłych”. Cyt. za: M.R. Marrus, Is there a New Antisemitism?, w: M. Curtis (red.), Antisemitism in the Contemporary World, s. 177–178. Wypowiedzi w stylu Begina zachęcają do podobnych reakcji: tak więc „Los Angeles Times” przypisuje Beginowi „język Hitlera”, a jeden z amerykańskich dziennikarzy pisze o oczach Palestyńczyków spoglądających na niego z utrwalonych na zdjęciach twarzy żydowskich dzieci pędzonych do komór gazowych. Por. E. Alexander, w: Antisemitism in the Modern World: An Anthology of Texts, oprac. R.S. Levy, Lexington, Mass., Toronto 1991.

15 G.M. Kren i L. Rappoport, The Holocaust and the Crisis of Human Behavior, s. 126, 143.

16 L. Kuper, Genocide: Its Political Use in the Twentieth Century, New Haven 1981, s. 161.

17 Ch.R. Browning, The German Bureaucracy and the Holocaust, w: A. Grobman i D. Landes (red.), Genocide: Critical Issues of the Holocaust, s. 148.

18 L. Kuper, Genocide: Its Political Use in the Twentieth Century, s. 121.

19 H.H. Gerth, C. Wright Mills (red.), From Max Weber, London 1970. W obszernym studium, będącym zarazem subiektywnym przeglądem rozmaitych sposobów przedstawiania Zagłady przez historyków (The Holocaust and the Historians, Cambridge, Mass., 1981) Lucy S. Dawidowicz sprzeciwia się porównywaniu Zagłady z innymi przypadkami masowych zabójstw, takimi jak zmiecenie z powierzchni ziemi Hiroszimy i Nagasaki: „Amerykanie zrzucili bomby, aby zademonstrować swoją militarną potęgę” — „motywem ataku nie była chęć unicestwienia Japończyków” (s. 17- –18). Czyniąc tę całkowicie słuszną obserwację, Dawidowicz pomija jednak pewną istotną kwestię: zabicie dwustu tysięcy Japończyków zaplanowano (i wykonano), ponieważ uznano, że jest to skuteczny środek do realizacji założonego celu. W gruncie rzeczy zatem był to produkt racjonalnej mentalności nastawionej na rozwiązywanie problemów.

20 Por.: K.A. Schleunes, The Twisted Road to Auschwitz: Nazi Policy Toward German Jews 1933–1939, Urbana 1970.

21 M.R. Marrus, The Holocaust in History, London 1987, s. 41.

22 H.H. Gerth, C. Wright Mills (red.), From Max Weber, s. 232.

23 Ch.R. Browning, The German Bureaucracy, s. 147.

Sprawdź inne artykuły z tego wydania tygodnika:

Nr 106 / (2) 2022

Przejdź do archiwum tekstów na temat:

# Społeczeństwo i kultura

Być może zainteresują Cię również: