Łąki wciąż kontrowersyjne
Łąki są elementem nowego ruchu, który chce odmienić traktowanie zieleni.
Jeśli chcemy go jakoś określić, użyłbym nazwy botanizm. Botanika jest nauką katalogową wolną od wartościowania. Wymienia i opisuje gatunki bez rozróżnień, co jest pożądane w ogrodzie, a co musi być zwalczane. Botanizm wyjątek czyni jedynie dla gatunków zawleczonych, ale oczywiście nie można użyć wobec nich tradycyjnego zestawu działkowca, czyli chemii, bo nie ma sposobu, by chemia rozróżniła gatunek rodzimy od obcego; dlatego raczej zwalcza się je mechanicznie, przez koszenie w odpowiednim czasie itp. Emblematycznym gatunkiem tego rodzaju jest nawłoć kanadyjska.
Kwestia nazewnictwa związanego z łąkami nie jest klarowna. Najpierw, tzn. od mniej więcej pięciu lat, kiedy idea łąk weszła do Polski, mówiono „łąka kwietna”. To miano samo się reklamuje. Kwiaty każdy lubi, a skoro łąka daje dużo kwiatów, to powinniśmy mieć łąki. Opisy i foldery propagujące nowy styl urządzania zieleni były okraszone ukwieconymi łanami.
Ale jak każda reklama, wywołała zgrzyt. Poznański zarząd zieleni miejskiej zraził się do łąk na długie lata, „bo tam nie było kwiatów”. Swoją drogą sądziłem, że w takich miejscach pracują biolożki i ogrodniczki, które wiedzą, że jedna roślina nie może mieć kwiatów od wiosny do jesieni, a kwiat służy roślinie do rozrodu, a nie „żeby człowiek patrzył”. Dlatego botanizm mówi teraz o łąkach miejskich. Jest to uczciwsze i nie da się obalić argumentem o braku kwiatów. Gdy ktoś upiera się na obecność kwiatów, to powinien tak dobrać gatunki, żeby ich sezon kwietny wypadał jak najdłużej.
Jeżeli ktoś jest silnie wyczulony na pojęcie chwastu, to łąki miejskiej nie polubi. Jak bardzo społeczna jest to kategoria, pokazuje fakt, iż ludzie często nie są pewni, czy coś jest chwastem i muszą o to pytać innych. Pojęcie chwastu traci sens na gruncie łąki. Podobnie jak stopniowanie roślin według ładności. Na pierwszym miejscu stoi względna różnorodność, więc interweniuje się, kiedy któraś z roślin przytłumia inne.
Na grupach ogrodniczych pokazują się osoby, niby to chcące mieć ogród, a tak naprawdę chcą cmentarza wokół domu. Wciąż pytają: „czym to zwalczyć?”, „kiedy opryskać?”, „co to jest? czy to roślina, czy chwast?”.
Moim zdaniem chemia do celów ogrodniczych powinna zostać wycofana ze sprzedaży. Nie chcesz mieć mleczy i chabrów, to na ziemię i sobie wyrywaj, tego nie zabronimy, ale może jak się zmęczysz, to je w końcu zaakceptujesz. Zresztą przyznam, że nie mogę pojąć: kwiaty są w kulturze cenione, malowane na obrazach, wręcza się je, wstawia do wazonu, a kiedy wyrosną same, to stają się wrogiem do unicestwienia. Gdyby działkowcy sądzili, że to coś da, paliliby przykładnie wyrwane mlecze, żeby odstraszyć te, które mogą nadejść.
Sytuację botaniczną w Polsce oceniam następująco: jest źle, ale są promyki. Źle, bo jesteśmy spóźnieni z mentalnością ogrodniczo-parkową o dwadzieścia lat, ponieważ na Zachodzie już minął zachwyt trawnikiem. Jeździłem rowerem po Polsce i Niemczech i widziałem różnicę. W Polsce jedziemy szosą, jest pole, dajmy na to pszenicy, potem trzy metry zupełnie wykoszonego ścierniska, potem droga. W Niemczech między polem a drogą rosną po prostu miejscowe rośliny i im się nie przeszkadza. Kosi się raz lub dwa razy do roku, żeby uniknąć dodatkowego zadrzewienia.
Promykami, o których wspomniałem, jest botanizm, czyli ludzie, którym chce się zmagać o rośliny – które nie czują i odrastają, więc niby po co o nie walczyć. Niekiedy w myśleniu przejawia się nuta pesymizmu, że o drzewa trudno jest walczyć, a co dopiero o małą roślinność. Niektórzy obsługują kilka frontów: sąsiedzi, forum ogrodnicze, urząd gminy i korespondencja z ministerstwem. Jest u botanistów przekonanie, że to, o co wojują, zgodne jest z duchem czasu, to znaczy, że musi przyjść. To jednak nie oznacza, że można poczekać i nic nie robić.
Dobrym argumentem przy namawianiu kogoś, kto się waha, jest rada, by strefował swój ogród, to znaczy wstrzymał się z koszeniem pewnych obszarów swojej działki. Popatrzy i się oswoi, ale cały czas będzie czuł to bezpieczeństwo, że to odwracalne. Nikt nie zmienia swojego stylu bycia od razu. Łąkę miejską (lub ogrodową) można osiągnąć na dwa sposoby. Jeden to przekopanie terenu, usunięcie wszelkiej roślinności, potem wysianie jakiejś mieszanki – miks można dowolnie kształtować. Ten sposób kosztuje.
Drugi sposób to zostawienie terenu. Pokażą się różne miejscowe rośliny, również kwiaty. Żeby całości nie przytłumiła długa trawa, należy kosić raz do roku. To objaśnienie jest poglądowe i nie wyczerpuje tematu.
Taka czy inna, łąka jest lepszym wykorzystaniem terenu niż trawnik, intensywniejszym i bioróżnorodnym.
Trawnik był dobry dawno, kiedy cały świat był łąką. Teraz cały świat jest trawnikiem, więc z utęsknieniem witamy łąkę.