Solidarnościowa utopia albo neoliberalna dystopia
Polityczne elity chcą, żeby za kryzys znowu zapłacili najsłabsi. Cenę mają ponieść ludzie na śmieciówkach, właściciele małych firm, pracownicy budżetówki. Wielkim i możnym tego świata włos nie spadnie z głowy.
Głosy wzywające do solidarności bogatych z resztą społeczeństwa są wyśmiewane. Nawet w tak trudnej sytuacji wezwanie do likwidacji podatkowych przywilejów korporacji i superbogatych jest odbierane jako rewolucyjny okrzyk radykała. W obliczu kolejnych kryzysów polityczna władza wielkich pieniędzy umocniła się niepomiernie, kosztem demokracji, jakości życia i środowiska naturalnego. Media sprzedają nam racjonalność systemu jako rzecz obiektywną, naturalną i przede wszystkim bezalternatywną. Na tym polega siła ideologii elit. Poddajemy się jej władzy, nawet nie zdając sobie z tego sprawy. Akceptujemy życie w dystopii, bo brak nam odwagi w myśleniu i pozytywnych utopii, w które moglibyśmy uwierzyć. Reakcja na pandemię koronawirusa pokazuje, jak wiele jesteśmy w stanie zaakceptować, żeby ratować życie naszych bliskich. Gdybyśmy wykorzystali choć niewielką część tej energii do zmiany zasad rządzących naszym światem, moglibyśmy wyjść z kryzysu silniejsi i lepiej przygotowani na wyzwania jutra.
Neoliberalne zombie
Świat trzeszczy w posadach. Życie społeczeństw na całym globie zostało sparaliżowane przez niewidzialne śmiertelne zagrożenie. Czeka nas globalny kryzys gospodarczy. Miliony ludzi już straciło pracę. Wszystko wskazuje na to, że wielkie korporacje i banki wyjdą z kryzysu bez szwanku znowu zasilone publicznymi środkami. To zawsze bogaci żądają wyrzeczeń od biednych i klasy średniej, nigdy na odwrót.
Powtarzamy te same błędy, co w 2008 roku. Wtedy również politycy narzucili politykę zaciskania pasa na brzuchach najchudszych. Po wielkim kryzysie finansowym banki nigdy nie miały się lepiej. Winni malwersacji nie ponieśli żadnej kary, czekały ich same nagrody.
Zgadzamy się na taki stan rzeczy, bo publiczną wyobraźnią wciąż włada neoliberalny projekt, który opiera się na globalnym rynku wolnych przepływów ludzi, towarów i pieniędzy. System obiecuje jednostce wyzwolenie i awans dzięki obiektywnemu i nieomylnemu rynkowi. Epidemia zadała potężny cios neoliberalizmowi. Zakwestionowano zasadę wolnego przepływu kapitału. Wstrzymano dostawy produktów, zamarł transport międzynarodowy.
Okazało się, że europejskie państwa bez udziału Chin nie są w stanie same szybko wyprodukować potrzebnych masek, respiratorów, a nawet niektórych leków. Zagłodzone publiczne szpitale muszą organizować publiczne zbiórki na odzież ochronną. Rozregulowany rynek pracy doprowadził do tego, że miliony osób zatrudnionych na śmieciowych umowach i jednoosobowych działalnościach gospodarczych z dnia na dzień straciły źródło utrzymania. Państwa musiały podjąć zakrojoną na szeroką skalę interwencję w gospodarce, żeby ratować większość firm od bankructwa. Wolny rynek okazał się bezradny w starciu z koronawirusem. Neoliberalizm jest ideowym zombie, ale pomimo tego, że jest martwy, śmiało idzie do przodu w poszukiwaniu kolejnych ofiar.
Obserwujemy pauperyzację ogromnej rzeszy społeczeństwa, powstaje cała klasa ludzi na umowach czasowych, bez żadnych oszczędności i zabezpieczeń. Zasiłki dla bezrobotnych w Polsce należą do najniższych w Unii Europejskiej i większość niepracujących nie spełnia kryteriów, żeby je dostać. Rząd, zamiast wykorzystać sytuację do zlikwidowania patologii śmieciowych form zatrudnienia chce totalnej deregulacji kodeksu pracy.
Rozważane są również obniżki pensji w strefie budżetowej, w której większość pracowników zarabia bardzo mało. W zachodniej Europie epidemia spadła ciężko na Hiszpanię i Włochy, które już wcześniej były dotknięte długotrwałym kryzysem. Wedle ostatnich sondaży sześć procent Brytyjczyków ma problemy z regularnym jedzeniem na skutek utraty źródła utrzymania. Wiele krajów europejskich chce wprowadzenia europejskich obligacji, których oprocentowanie byłoby niższe od obligacji krajowych. Europejską solidarność blokują niemieckie i holenderskie rządy, które są jednym z największych beneficjentów wspólnej waluty. Sytuacja za oceanem jest znacznie gorsza. W Stanach Zjednoczonych pracę straciło już ponad siedemnaście milionów osób! Publiczne środki zostały skierowane głównie do wielkich korporacji i banków, które wcale pomocy nie potrzebowały. Nowojorska giełda po początkowych spadkach zaczęła gwałtownie rosnąć. Po kryzysie bogaci będą jeszcze bogatsi. Wykupią za bezcen bankrutujące biznesy, zgromadzą jeszcze więcej majątku. Na świecie znowu wygrywa neoliberalna logika prywatyzacji zysków i uspołeczniania kosztów.
Jest alternatywa
Najbliżej złamania neoliberalnej hegemonii był amerykański senator Bernie Sanders. Kandydował na prezydenta Stanów Zjednoczonych z odważną agendą, która dała nadzieję i zainspirowała miliony ludzi. Sanders chciał budowy zielonego państwa dobrobytu pod hasłem Nowego Zielonego Ładu. Walka z globalnym ociepleniem łączyła się z zagwarantowaniem jako praw obywatelskich dostępu do opieki zdrowotnej, wyższej edukacji i mieszkania. Sanders postulował reformę finansów wyborczych, która miała radykalnie ograniczyć rolę wielkiego biznesu w stanowieniu prawa. Pieniądze na nowe wydatki miały pochodzić z podatków od Wall Street i wielkich fortun. Popularność i początkowe sukcesy Sandersa doprowadziły do paniki biznesowe i polityczne elity. Po raz pierwszy od kilkudziesięciu lat ich potęga była zagrożona. Pod naciskiem establiszmentu dwójka czołowych pretendentów wycofała się w kluczowym momencie i poparła byłego wiceprezydenta Joe Bidena. W tej sytuacji Sanders wycofał się z wyścigu. Na placu boju został tylko Biden, który jest ucieleśnieniem ancien regime. Swoich sponsorów zapewnił, że nic fundamentalnie w Ameryce się za jego rządów nie zmieni. Sanders był nadzieją dla wielu odnowy życia publicznego zakorzenionego w poczuciu odpowiedzialności, szacunku i solidarności. Jego przekaz wywołał strach wśród wielu liberałów. W takich chwilach widać ich radykalizm i brutalność. Tomasz Lis porównał go w mediach społecznościowych do „zarazy”. Naczelny Newsweeka posługuje się językiem prawdziwego aparatczyka, którego nie powstydziłby się moczarowiec w 1968 roku. Jakiekolwiek próby ucywilizowania systemu spotykają się ze wściekłym atakiem radykalnego centrum. Medialna przemoc jest jednym z ostatnich narzędzi obrony upadającego systemu. Biznes i politycy fabrykują zgodę na swoje działania, bo nie posiadają żadnej prawdziwej demokratycznej legitymizacji. Cała konkurencja została unieszkodliwiona, uciszona lub dokooptowana do układu władzy.
W przypadku epidemii byliśmy w stanie wstrzymać gospodarkę, żeby ograniczyć liczbę niepotrzebnych zgonów. Dlaczego wciąż nie możemy sprawić, żeby gospodarka na co dzień działała w interesie większości społeczeństwa?
„Nie możemy wrócić do normalności, bo normalność była problemem”. Hasło z zeszłorocznych protestów w Hongkongu dobrze oddaje stan ducha milionów ludzi na całym świecie. Rosnące nierówności społeczne i zapaść państwa to zwiastun kolejnych kłopotów. W tym roku nie było zimy. Czeka nas największa susza w historii. Koronawirus przypomniał nam kolejny raz, że niszczenie naturalnych ekosystemów i przemysłowy chów zwierząt sprawiają, że jesteśmy coraz bardziej narażeni na epidemie. Dzisiejszy stan wyjątkowy może się okazać normą przy stanach nieustających klęsk żywiołowych, które czekają nas, jeśli nie podejmiemy radykalnych kroków. Dramatycznie potrzebujemy nowego kontraktu społecznego. Coraz więcej ludzi podziela przekonanie, że jednostka może być naprawdę wolna tylko w równym i solidarnym społeczeństwie. Demokracja nie utrzyma się w krajach o wielkich różnicach majątkowych. Nie da się dzisiaj rozmawiać o zmianie społecznej, nie rozmawiając o zmianach klimatu. Jako wspólnota musimy być odpowiedzialni za środowisko naturalne, które na naszych oczach umiera.
Skąd czerpać nadzieję i inspirację do działania? Co może być nową utopią polityczną? W polskiej historii nie ma ich zbyt wiele. Jedna została niemal całkowicie zapomniana. W sierpniu minie czterdzieści lat od podpisania porozumień sierpniowych. W krótkim okresie między zalegalizowaniem Solidarności a wprowadzeniem stanu wojennego w grudniu 1981 roku do związku zawodowego zapisało się dziesięć milionów ludzi z wszystkich klas i grup społecznych. W środku głębokiego kryzysu gospodarczego powstała wspólnota oparta na ludzkiej solidarności i odpowiedzialności. Związkowcy mieli silne socjalne postulaty, ale nie ograniczali się tylko do kwestii warunków pracy i zarobków. Chcieli przebudować całą gospodarkę tak, żeby zwiększyć udział pracowników w jej funkcjonowaniu. Po czterdziestu latach przykład Solidarności pokazuje, jaka siła drzemie w kolektywnym i spontanicznym działaniu. Brak politycznej reprezentacji nie przeszkodził robotnikom zorganizować się i rzucić władzę na kolana. Dzisiaj, gdy utraciliśmy kontrolę nad funkcjonowaniem gospodarki, gdy wszystko pozornie jest poza naszym wpływem i zasięgiem, musimy budować organizacje, sieci współpracy i zaufania. Zmiana wreszcie nadejdzie. Wymusi ją kryzys, zachłanność i krótkowzroczność elit. Miejmy tylko nadzieję, że nie stanie się to za późno.
Tekst przygotowany przez Instytut Spraw Obywatelskich w ramach projektu „Instytut Spraw Obywatelskich – myślimy, działamy, zmieniamy” sfinansowanego przez Narodowy Instytut Wolności – Centrum Rozwoju Społeczeństwa Obywatelskiego ze środków Programu Rozwoju Organizacji Obywatelskich na lata 2018–2030.
Sprawdź inne artykuły z tego wydania tygodnika:
Przejdź do archiwum tekstów na temat:
# Ekonomia # Społeczeństwo i kultura Centrum Wspierania Rad Pracowników