Rozmowa

Blaski i cienie 5G, czyli jak ucywilizować cyfrową cywilizację (2-ost.)

B. Gałdzińska-Calik
fot. archiwum domowe

Druga część rozmowy z Barbarą Gałdzińską-Calik, ekspertem ds. zanieczyszczenia polami elektromagnetycznymi m.in. o kontroli stacji bazowych

Małgorzata Jankowska: Porozmawiajmy o osobach cierpiących na elektrowrażliwość. Czy w Polsce jest ona diagnozowana, traktowana jako jednostka chorobowa?

Barbara Gałdzińska-Calik: To również jest trudny temat. Problem wrażliwości na jakiś czynnik środowiska dotyka najczęściej około 5 procent danej populacji. Również na czynnik taki jak sztuczne promieniowanie elektromagnetyczne. Informacje o wyjątkowej wrażliwości na promieniowanie elektromagnetyczne, którą nazwano nadwrażliwością elektromagnetyczną, pojawiały się na przykład w wojsku już w latach 60., 70., a potem w miejscach pracy. Najwcześniej właśnie tam ludzie byli narażeni na to promieniowanie. I nagle rozpowszechniło się w środowisku. Co zrobił przemysł? Przemysł doprowadził do takiej sytuacji, że osoby elektrowrażliwe traktuje się jak osoby z problemami psychologicznymi czy psychiatrycznymi.

Z drugiej strony ten sam przemysł czy Ministerstwo Cyfryzacji powtarzają nam, że promieniowanie z telefonu jest jak promieniowanie słoneczne. Nie mamy się czego obawiać. Tymczasem jednostką oficjalnie zdiagnozowaną, która w środowisku medycznym nie budzi żadnych sporów, jest nadwrażliwość na promieniowanie słoneczne. Cierpiała na nią m.in.  żona kanclerza Kohla. Musiała przebywać w ciemności. To był bardzo ostry przypadek nadwrażliwości na promieniowanie słoneczne, która w końcu wywołała u niej depresję i doprowadziła do samobójstwa. Bo jak długo można żyć w izolacji? A osoby z nadwrażliwością elektromagnetyczną są  nagle traktowane jak cierpiące na schorzenia psychiczne. No to albo  istnieje to promieniowanie, czynnik fizyczny i pewna energia, która  wpływa na organizm, albo nie.

Nie znamy mechanizmu powstawania tych dolegliwości. To, co jest potwierdzone, i co się potwierdziło również u mojej córki, to  pewne spektrum alergii. Mamy testy wykrywające różne alergie, ale do  dzisiaj nie stworzono testu, którym można byłoby sprawdzić, czy ktoś cierpi na nadwrażliwość elektromagnetyczną.

Osoba z nadwrażliwością elektromagnetyczną musi unikać jazdy w  pociągu, latania samolotem, wielu miejsc publicznych. Trudno jej wytrzymać w szkole, w miejscu pracy, bo każdy ma telefon komórkowy, a  ona musi mieć miejsce, powiedzmy z ograniczonym internetem mobilnym, odłożony dalej telefon. Paradoksalnie, jeśli mówimy tu o obawach, to  moja córka mając teraz 13 lat, w ogóle nie boi się nowoczesnych technologii, wręcz przeciwnie, bardzo często używa internetu — mamy podłączony światłowód. Nie mamy w domu wi-fi. Jest jedną z lepszych uczennic z informatyki. Bardzo się nią interesuje. Czytając wypowiedzi Ministerstwa Cyfryzacji, córka się uśmiecha, bo ona nie ma obaw. Natomiast faktycznie miała takie dolegliwości wynikające z jej nadwrażliwości elektromagnetycznej, które spowodowały hospitalizację.

Proszę sobie wyobrazić, że ktoś jest uczulony na jad pszczoły i musi unikać pszczół. Porównując tę sytuację do położenia osoby z  nadwrażliwością elektromagnetyczną, to jest tak, jakby na co dzień wchodzić do pasieki i się zastanawiać: użądli, nie użądli. Moja córka musi przemieszczać się po Krakowie, iść do szkoły, na dodatkowe zajęcia. No i, niestety, trzy razy, gdy została przypadkowo narażona na wysokie poziomy promieniowania, wpadła we wstrząs anafilaktyczny. To są bardzo niebezpieczne sytuacje.

Najbardziej przykrą sytuacją, która mnie osobiście dotknęła, był wspólny front Ministerstwa Cyfryzacji prowadzony razem z Instytutem Łączności i z osobami z Collegium Medicum Uniwersytetu Jagiellońskiego, skierowany przeciwko osobom elektrowrażliwym. Wspaniali profesorowie z  Collegium, którzy pomagali diagnozować moją córkę, teraz zostali odsunięci od sprawy i nie uczestniczą w badaniach finansowanych przez  rząd. Czyżby rządzący bali się prawdy o nadwrażliwości elektromagnetycznej?

W 2018 roku we Francji po wielu latach badań opublikowano raport na temat osób elektrowrażliwych, który przyznaje, że takie osoby w społeczeństwie francuskim istnieją. Nieznane są do końca mechanizmy powstawania i przebiegu choroby, ale należy zapewnić takim ludziom przestrzeń wolną od sztucznych pól elektromagnetycznych.

Francuska agencja rządowa zwraca uwagę, że należy przeszkolić personel medyczny, żeby takie osoby prawidłowo zdiagnozować. Szacuje się, że ten problem dotyczy około 5 procent Francuzów, czyli ponad 3 miliony ludzi. Pytanie, ile jest takich osób w Polsce? Tego nikt nie  zbadał, ale brnięcie dalej w retorykę, że to jest problem wyimaginowany, jest nierozsądne, delikatnie mówiąc.

Władze miasta Ravensburg w Niemczech oficjalnie uchwaliły, że utworzą strefy wolne od sztucznych pól elektromagnetycznych dla osób elektrowrażliwych. Proszę pamiętać, że elektrowrażliwość może dotknąć każdego: profesora, polityka, inżyniera z Doliny Krzemowej. Elektrowrażliwą jest była szefowa Światowej Organizacji Zdrowia (WHO).

Czy to duże obciążenie? Po latach niewiedzy, co dolega naszej córce, postawienie prawidłowej diagnozy było wybawieniem. Wiedząc, czego unikać, co podać, można normalnie funkcjonować. Postawienie prawidłowej diagnozy było dla nas szokiem, bo trzeba przeorganizować całe swoje życie, ale jednocześnie wybawieniem, bo już wiemy, jak reagować.

O co Państwo walczycie, pracując w Parlamentarnym Zespole ds. Cyberbezpieczeństwa Dzieci?

Kluczową kwestią jest ochrona dzieci. Na pewno potrzebna jest edukacja społeczeństwa. Stacje bazowe powstają dlatego, że jest ogromne zapotrzebowanie na usługi mobilne. Jestem przekonana, że jeśli w Polsce kobieta w ciąży – która latami starała się zajść w ciążę, a teraz robi wszystko, żeby ten płód utrzymać – wiedziałaby, że na stronach francuskiego operatora jest napisane, że nie wolno trzymać i użytkować telefonu przy brzuchu matki, nie robiłaby tego. Ale takie informacje w  ogóle nie docierają do statystycznego Kowalskiego. Z chęcią dajemy dzieciom tablety. Reklamują nam funboxy, kidboxy i inne boxy, zwłaszcza przed świętami lub przed komunią, czy kiedy jest Dzień Dziecka, a nie  wiemy, że we Francji obowiązuje zakaz reklam odnoszących się do dzieci. Boli mnie, jak celebryci, którzy na przykład w mediach mówią, że  ograniczają używane telefonów w domu, bo są e-uzależnienia, potem z taką łatwością dają swoją twarz kampaniom reklamowym, które promują telefonię komórkową.

Jeszcze jedna bardzo ważna kwestia – emisji dwutlenku węgla. Kiedy telefon łączy się ze stacją bazową, to nie są czary-mary. Musimy najpierw telefon naładować, a stacja bazowa, żeby wytworzyć sygnał, musi pobrać energię. Jeśli będziemy w nieskończoność próbować przesyłać wszystko w eterze, to gdzieś nagle zabraknie nam tej energii.

Uczymy dzieci: wyłącz światło, zakręć kran, to dlaczego nie uczymy, np. wyłącz na noc router wi-fi. Dlaczego na noc nie włączymy telefonu w  tryb samolotowy, żeby się nie łączył? W jednej z przodujących gazet na  naszym rynku ukazał się ciekawy artykuł. Stwierdzono w nim, że najwięcej emisji dwutlenku węgla kosztuje nas rozrywka. Były nawet takie porównania, że odtworzenie online ileś milionów razy na świecie jednego z przebojów – Despacito, zużyło tyle energii, ile jeden z krajów w Afryce w ciągu roku.

Pamiętam zeszyt niemieckiej firmy, gdzie na końcu zamieszczono obrazki pokazujące, co dzieci mają robić, żeby dbać o środowisko: segregować śmieci, wyłączyć światło i wyłączyć telefon komórkowy. Dlaczego u nas nie ma takich przekazów? Robimy wszystko, żeby dzieci od  najmłodszych lat miały telefon komórkowy. Wydaje mi się, że we wszystkim potrzebny jest złoty środek.

Wymagałabym szacunku dla polskiej nauki, prowadzonych od wielu, wielu lat polskich badań, dotyczących wpływu promieniowania na organizm ludzki. Naszych naukowców do dzisiaj cytują ośrodki zagraniczne. Tymczasem w ocenie skutków regulacji rozporządzenia o  podwyższeniu limitu narażania na PEM jest wymienionych ileś publikacji, ale nie ma kluczowych publikacji polskich, które mówią o negatywnym wpływie promieniowania elektromagnetycznego na organizm ludzki. Natomiast rządowa agencja francuska w swoim raporcie cytuje polskich naukowców. Przecież to wstyd dla naszego rządu. I chichot losu.

Mówiąc „my”, kogo ma Pani na myśli?

My – środowisko krakowskie, które próbuje ucywilizować cyfrową cywilizację. Wiemy, że ona musi funkcjonować, ale nie w taki sposób jak teraz, gdzie panuje skrajna nierówność stron.

Skoro daje się stawiać nielegalnie maszty, nawet ruchome, to jak wygląda sprawa kontroli?

W ponad 90 procentach stacje są rozbudowywane i co za tym idzie, zmienia się ich zasięg oddziaływania. Wiele protestów, zarówno w  Krakowie, jak i w innych miastach, pojawia się właśnie wtedy, kiedy nagle grupa osób zaczyna się źle czuć, a potem, jak zaczynamy to  sprawdzać, okazuje się, że właśnie ta stacja bazowa została nielegalnie rozbudowana. Jak pokazał raport NIK, czasami te moce wzrastają 500 razy. Uważam, że obecna ustawa nie będzie realnie kontrolowała sytuacji.

Dlaczego podniesienie normy jest tak znaczące?

Bo to jest najtańsze rozwiązanie dla operatorów, czyli na obecnych stacjach rozkręcamy moce maksymalnie, dostawiamy nowe, robimy wszystko zgodnie z prawem, zapewniamy szybką transmisję. Druga kwestia jest taka, że operatorzy widzą, jaki jest opór społeczny przy budowie stacji bazowych i mają świadomość, że postawienie każdej kolejnej stacji bazowej będzie oprotestowane.

Wspomniała Pani o innej kulturze użytkowania telefonów komórkowych, przekazów reklamowych we Francji czy w Niemczech. Obowiązuje tam norma do 61V/m. Czy są dodatkowe przepisy, wzmacniające ochronę mieszkańców i czy operatorzy „dają pod korek” mocy?

Miasto Kraków od trzech lat wykonuje niezależne pomiary tzw. ekspozymetrem 24-godzinnym. Pomiary są wykonywane również w miejscach publicznych: szkołach, środkach transportu miejskiego. Ten sam model ekspozymetru ma jeszcze kilka krajów na świecie i również robi badania na szerszą skalę, m.in. Szwecja. Kiedy porównamy wyniki badań takich samych modeli ekspozymetrów ze Szwecji i z Polski w odniesieniu do  szkół, to okazuje się, że w Szwecji są dużo niższe poziomy promieniowania elektromagnetycznego w klasach, chociaż norma dopuszcza 61v/m. Ekspozymetr ma również możliwość analizy widma, czyli możemy zobaczyć, co jest źródłem promieniowania, czy to są na przykład telefony komórkowe uczniów, system wi-fi w szkole, czy stacja bazowa na szkole bądź obok szkoły.

Okazuje się, że na przykład w Krakowie te poziomy są dużo wyższe, a wynikają z tego, że nie ma zakazu stawiania stacji bazowych na szkołach albo obok szkół.

I to właśnie one generują lwią część promieniowania elektromagnetycznego, na które narażeni są uczniowie. Nawet jeśli uczniowie używają telefonów komórkowych w szkole, czy jest system wi-fi w szkole, to jednak głównym źródłem promieniowania jest stacja bazowa.

Miasto Kraków robiło też bardzo ciekawe pomiary w środkach transportu komunalnego, ponieważ mieszkańcy skarżyli się, że bardzo dużo osób używa w nich telefonów komórkowych. Zrobiono pomiary w szczycie komunikacyjnym i poza nim, czyli kiedy jest maksymalne obciążenie i  kiedy wagon jest pusty. Okazało się, że wyniki pomiarów nie różniły się znacznie między sobą, ponieważ główną część promieniowania ekspozymetr wychwytywał z mijanych stacji bazowych. W sumie nie jest to żadna nowość, bo takie same wyniki otrzymują wszystkie ośrodki naukowe, które w dłuższym okresie wykonują takie pomiary łącznie z analizą widma.

Oczywiście urządzenia mobilne są problemem, bo to obciążenie tzw. polem bliskim, ale to jest czasami godzina, dwie lub cztery w ciągu dnia, a stacja bazowa pracuje 24 godziny na dobę 365 dni w roku. Są  kraje, które wprowadziły tzw. strefy ochronne i stacje bazową można stawiać w określonej odległości. To wygląda różnie w różnych krajach. Również władze lokalne mogą wprowadzać obostrzenia – np. Bruksela czy  Paryż – wyznaczając niższy poziom niż 7V/m. Są kraje, a nawet miasta, które za cel stawiają sobie zmniejszenie poziomu tła pola elektromagnetycznego w środowisku. To problem optymalizacji sieci stacji bazowych, żeby były, mówiąc po ludzku, mądrze rozlokowane.

Jak wygląda u nas kontrola stacji bazowych?

Przez lata stała na głowie, ponieważ funkcjonował przepis o swobodzie prowadzenia działalności gospodarczej, który mówił, że o kontroli trzeba powiadomić operatora. W 2016 roku udało się wyłączyć stacje bazowe z ustawy o swobodzie działalności gospodarczej, żeby mogły być kontrolowane bez powiadamiania operatora. Teoretycznie tak jest. A w  praktyce? Wygląda to tak, że podmioty kontrolujące – akredytowane laboratoria – żeby prawidłowo skontrolować operatora, muszą mieć dane dotyczące stacji bazowej. Do dzisiaj nie mamy repozytorium z takimi danymi. Trzeba poprosić o nie operatora, który może domniemywać, że po  tym, jak się zwróciło do niego laboratorium, w najbliższym czasie będą dokonywane pomiary. Zatem przepis jest, ale martwy. A są też takie sytuacje, że operator otwiera własne laboratorium akredytowane, które dokonuje pomiarów.

Co może zrobić każdy z nas?

Załóżmy, że istnieje wola operatorów do modernizowania stacji bazowych i podłączania ich do światłowodów, optymalizowania ich pracy. Każdy z nas może zrobić drobny krok: zaprogramować router, który wyłączy się na noc – są takie modele, nie fundować dzieciom w szkołach sieci wi-fi, tylko udostępnić sieci światłowodowe, w domach korzystać jak najczęściej ze światłowodów. Będąc rodzicami, nie używajmy telefonów komórkowych jako wypełniaczy czasu. Każdy z rodziców powinien uderzyć się w pierś i poświęcić dzieciom więcej czasu. My jesteśmy dla nich najlepszym przykładem. Jeśli rodzic cały czas używa telefonu komórkowego, dziecko to obserwuje i nie poznaje innych metod spędzania czasu. A zagadnieniem, które już czai się za rogiem, są e-uzależnienia, ale to temat na inną rozmowę.

Rozmawiała Małgorzata Jankowska

Barbara Gałdzińska-Calik – doktor nauk ekonomicznych Uniwersytetu Jagiellońskiego. Absolwentka Akademii Ekonomicznej w Krakowie (obecnie Uniwersytet Ekonomiczny) na kierunku zarządzanie. Ukończyła studia podyplomowe z ochrony środowiska na Politechnice Krakowskiej. Jest ekspertem ds. zanieczyszczenia polami elektromagnetycznymi.

Inicjatorka działań w skali kraju w zakresie ochrony mieszkańców przed nadmiernym narażeniem na promieniowanie elektromagnetyczne, tzw. elektrosmog. Współpracuje z organizacjami i naukowcami w kraju i na świecie w zakresie zrównoważonego rozwoju cyfryzacji. Laureatka nagrody „Lajkonika” za działalność społeczną w roku 2018 „za bezprecedensowe zaangażowanie w sprawy związane z budowaniem świadomości na temat szkodliwości promieniowania elektromagnetycznego”. Od 11 lat zajmuje się społecznie i zawodowo tematyką ochrony środowiska. Jedna z inicjatorek konferencji „Międzynarodowe Forum Ochrony Środowiska przed Zanieczyszczeniem Polami Elektromagnetycznymi”, która odbywa się corocznie w Krakowie.

Narodowy Instytut Wolności – logo Program Rozwoju Organizacji Obywatelskich – logo

Tekst przygotowany przez Instytut Spraw Obywatelskich w ramach projektu „Instytut Spraw Obywatelskich – myślimy, działamy, zmieniamy” sfinansowanego przez Narodowy Instytut Wolności – Centrum Rozwoju Społeczeństwa Obywatelskiego ze środków Programu Rozwoju Organizacji Obywatelskich na lata 2018–2030.

Przejdź do archiwum tekstów na temat:

# Nowe technologie # Zdrowie Obywatele KOntrolują

Przejdź na podstronę inicjatywy:

Co robimy / Obywatele KOntrolują

Być może zainteresują Cię również:

Obywatele KOntrolują

Gaz łupkowy – dobrodziejstwo czy przekleństwo?

W poniedziałek 22.10.2012 r. w Warszawie odbyła się konferencja zorganizowana przez organizację Food & Water Europe oraz Fundację im. Heinricha Boella, dotycząca ryzyka i skutków wydobycia gazu łupkowego w Polsce. Byliśmy tam jako realizatorzy kampanii informacyjnej „Gaz łupkowy – monitoring, mobilizacja i partycypacja obywatelska”.

Dom to praca

Rozmowa / dr Szczęsny Zygmunt Górski

Czy gratyfikowanie (publiczne docenienie, płacenie) pracy domowej kobiet jest potrzebne? Tak. Ale raczej nie „gratyfikacja” tj. płacenie za coś, lecz płacenie na coś. Ekonomiści powtarzają – za F.