Felieton

Koncertowa apokalipsa

stadion
fot. wgbieber z Pixabay

Michał Jarosławski

Tygodnik Spraw Obywatelskich – logo

Nr 52 (2020)

Czy wyobrażaliście sobie kiedykolwiek świat bez koncertów? Bez możliwości doświadczania muzyki na żywo? Bez charakterystycznego uczucia jedności z tłumem? Bez możliwości wykrzyczenia się i zapomnienia, choćby na moment, o bolączkach życia codziennego? Rok 2020 te nierealne wyobrażenia zamienił w przykrą rzeczywistość.

Jest słoneczny, lipcowy dzień 2019 r. Stoję pośród tysięcy osób oczekujących na otwarcie bram Stadionu Narodowego. Zawsze lubiłem czas oczekiwania na koncert i związaną z tym możliwość spotkania znajomych podzielających moje muzyczne pasje.

Przyjazd do Warszawy na kilka dni przed wydarzeniem obfituje w rozmowy o muzyce, wspólnych pasjach, życiu. Nierzadko dyskusje te przeciągają się do późnych godzin nocnych. To też czas wspólnych wypadów na miasto w poszukiwaniu muzycznych gwiazd wieczoru z nadzieją, że akurat wybrały się na spacer ulicami polskiej stolicy. Czy muzycy zatrzymali się, aby na pewno w Hotelu Europejskim, tuż przy Krakowskim Przedmieściu? Czy będą skorzy do wspólnych zdjęć z fanami? Więcej pytań niż odpowiedzi.

Gdy bramy stadionu otwierają się, trybuny oraz płytę obiektu wypełnia morze ludzi. Każdy chce zająć jak najlepsze miejsce pod sceną. Stoję pośród nich – podekscytowany tym, co ma za chwilę nastąpić. Wybija godzina zero. Jedna z największych zagranicznych legend rocka rozpoczyna swój drugi koncert w Polsce.

Zdarte od śpiewu do granic wytrzymałości gardło dawało się we znaki jeszcze długo po wybrzmieniu ostatniego taktu. Pamiętam atmosferę, tę jedność z 50 tys. zgromadzonych na PGE Narodowym ludzi.
W chwilach muzycznego uniesienia zapomina się o codziennych problemach, wszelkich bolączkach. Nie pozostaje nic innego, jak dać się ponieść energii tłumu. Bez trudu znajduje się wspólny język ze współuczestnikami muzycznego show. Tym językiem jest muzyka.

Często powtarza się stwierdzenie, że muzycy „karmią się” energią widzów i oddają ją w zaangażowaniu na scenie. Im większe zaangażowanie tłumu, interakcja z widzami, tym lepiej gra się zespołowi. Jest w tym wiele prawdy.

Zaiste to był piękny dzień, piękne wspomnienia…

Działamy bez cenzury. Nie puszczamy reklam, nie pobieramy opłat za teksty. Potrzebujemy Twojego wsparcia. Dorzuć się do mediów obywatelskich.

Nowa rzeczywistość

Co z tego pozostało półtora roku później? Wspomnienia lata 2019 r. wydają się bardzo odległe. Tak jakby działy się w innej rzeczywistości. Wszystko uległo przewartościowaniu. Winne temu jedno słowo – koronawirus. Obecnie na Stadionie Narodowym nie uświadczymy scen muzycznych o imponującej konstrukcji, czy muzyków zachęcających zgromadzony tłum do wspólnej, stadionowej zabawy. Wszelkie kulturalne eventy zastąpił jeden – ratowanie ludzkiego życia. Stadion Narodowy zmienił się w Szpital Narodowy.

Z dnia na dzień zostaliśmy odcięci od smakowania muzyki w sposób najbardziej dla człowieka naturalny tj. uczestniczenia w niej „na żywo”.

To sytuacja tak nierealna, że można wręcz odnieść wrażenie, jakoby była to kara za zbytni dobrobyt. Nowe stadiony, zbudowane dzięki organizacji Euro 2012 sprawiły, że koncertowanie w naszym kraju zaczęło się zespołom z tzw. muzycznego topu opłacać. Publika dopisywała. Zagraniczni artyści chętnie z tego korzystali. Polska stała się pełnoprawnym muzycznym przystankiem między Niemcami a krajami dawnego Bloku Wschodniego. Wszystko dobrze funkcjonowało do czasu pandemii.

Zyski i straty

Branża eventowa na całym świecie poniosła w bieżącym roku ogromne straty. Jak podaje internetowy serwis tygodnika Wprost [1], w Polsce ta gałąź gospodarki generuje 3,5 proc. PKB. To tysiące zatrudnionych osób i dziesiątki tysięcy kooperantów. Szacuje się, że w całej branży pracuje ponad 300 tys. osób, którym w oczy zajrzało widmo bezrobocia.

Tylko w początkowej fazie pandemii, w ciągu 3 tygodni marca kurs akcji Live Nation Entertainment spadł na amerykańskiej giełdzie o ponad 30%. Drugi kwartał 2020 przyniósł aż 98-procentowy spadek zysków. Główna przyczyna to malejąca w gwałtownym tempie liczba imprez muzycznych.

Firma zarobiła netto 74,1 miliona dolarów. Jest to zaledwie 2 proc. tego, co udało się zarobić w 2019 roku. Wiosną Live Nation zorganizowało jedynie 24 koncerty w Stanach Zjednoczonych i 131 w Europie. W drugim kwartale zeszłego roku było to odpowiednio 7213 i 3309 koncertów. [2]

Gospodarka to suma naczyń połączonych. Jeśli jedno obumiera, mamy do czynienia z efektem domina. Odwołane imprezy masowe spowodowały, że nie tylko mniej osób wzięło udział w imprezach, ale też mniej zarobiły na przyjezdnych sklepy gastronomiczne, branża hotelarska, usługi transportowe itp. Osoby, które uprawiają tzw. turystykę koncertową jeść coś przecież muszą. Muszą mieć też gdzie przenocować, oczekując na poranny lot, zaraz po koncercie. Na uczestnikach eventów nie zarabiają tylko ich organizatorzy. Skutki pandemii odczuliśmy wszyscy. [3]

Co robić, gdy nie można nic robić?

W grudniu 1672 roku skrzypek i kompozytor John Banister zorganizował w swoim domu w Londynie koncerty z udziałem zespołu instrumentalistów, na które wejść mógł każdy, kto uiścił jeden szyling. Tak narodziła się idea koncertów.

Każdy artysta ma naturalną potrzebę podzielenia się swoją twórczością z odbiorcami. Oddania się pod ich osąd. Nie zapominajmy też o aspekcie finansowym. Biznesowy model w branży muzycznej ulega ciągłej ewolucji. Największy dochód nie jest już związany ze sprzedażą fizycznych kopii płyt. W głównej mierze jest on generowany przez trwające wiele miesięcy światowe trasy koncertowe. Planuje się je z podziałem na etapy związane z koncertowaniem na określonym kontynencie. Zazwyczaj tournée zaczynają się w Ameryce Północnej, uwzględniając największe wielofunkcyjne hale sportowe. Są to obiekty odpowiednio przystosowane do muzycznych wydarzeń. Kalendarz eventów jest ściśle wypełniony. Po występach halowych przychodzi czas na koncerty na otwartych stadionach w Azji, Europie, USA, Ameryce Południowej, Australii, czy Afryce.

Gaża za koncert uwzględnia nie tylko wynagrodzenia muzyków. Ekipa koncertowa zaangażowana w trasę zespołu liczy kilkadziesiąt osób odpowiedzialnych za wiele technicznych i logistycznych działań. Nierzadko z zespołem podróżują dwie ekipy od montażu sceny, by zmieścić się na czas z przygotowaniami w napiętym, koncertowym terminarzu. Tzw. techniczni mają za zadanie rozłożyć swoisty „czerwony dywan” i przygotować wszystko tak, by muzycy czuli się na scenie swobodnie, mogąc skupić się na bawieniu publiczności.

Doświadczenie muzyki na żywo zapewnia jedyne w swoim rodzaju doznania. Nie da się tego porównać z niczym innym. Nawet najdroższy sprzęt audio nie może stanowić pełnoprawnego substytutu. Życie nie lubi próżni. To powiedzenie bardzo dobrze oddaje obecną sytuację w branży muzycznej. Przez panującą pandemię wszyscy zostaliśmy zmuszeni do ograniczenia swojej aktywności towarzyskiej. Stosowaliśmy się do zaleceń pozostawania w domach. Artyści również musieli przystosować się do nowej sytuacji. Działalność artystyczna przeniosła się do internetu. Mogliśmy podziwiać szereg muzycznych występów zorganizowanych za pomocą platform do komunikacji online.

Natchnienie czerpane z życia

Rok 2020 mocno doświadczył zagorzałych fanów koncertowych doznań.

Czy długo będziemy czekać na możliwość powrotu na stadiony, by móc bawić się przy muzyce na żywo bez konieczności używania płynów dezynfekcyjnych i noszenia maseczek ochronnych na twarzach?

Mimo niepewności co przyniesie przyszłość, w tej trudnej dla maniaków koncertowych rzeczywistości można jednak znaleźć pewien pozytyw.

Największe legendy muzyki rozrywkowej przyzwyczaiły nas do pewnego cyklu. Nowe wydawnictwa płytowe promowane są zazwyczaj wielomiesięcznymi trasami koncertowymi. Trasa się kończy, a cały cykl zaczyna od początku. Studio-płyta-promocja-trasa i tak w kółko. Niektóre zespoły z wieloletnim stażem bardziej niż grupę rozentuzjazmowanych muzyków zaczęły przypominać wieloosobowe korporacje.

Gdzie w tym wszystkim radość z tworzenia?

Czas koronawirusowej pandemii sprawił, że wszystko wokół zwolniło. Muzycy zyskali chwilę, by odpocząć, zregenerować się. Wokaliści, którzy na scenie spędzili większą część swojego życia, docenią ten okres najbardziej. Zyskali możliwość, by dać trochę wytchnienia wyeksploatowanym do granic możliwości strunom głosowym.

Maszyna promocyjna, zamiast kręcić się z zawrotną prędkością, wyhamowała. Był czas na zwolnienie tempa, powrót do rodzinnego życia i próby poszukania pomysłów na nowy materiał. Działać to miało w myśl zasady: „Tematów na nowe piosenki jest bez liku. Trzeba jedynie na chwilę zwolnić i zacząć się rozglądać”. Bez pośpiechu, bo i do czego w obecnej sytuacji się spieszyć?

Często momenty największych kryzysów w historii ludzkości, konfliktów wojennych, przemian politycznych stanowiły idealny materiał na piosenki, które na stałe zapisywały się w historii muzyki. Na myśl od razu przychodzą kompozycje Johna Lennona „Imagine”, „Give Peace A Chance”, czy choćby „Sunday Bloody Sunday” zespołu U2.

Gdyby nie koronawirus prawdopodobnie nie usłyszelibyśmy nowego utworu The Rolling Stones „Living In a Ghost Town”. Kompozycja opowiadająca o życiu w izolacji, które powoduje pandemia, idealnie oddaje panujące nastroje. Czyż nie czuliśmy się przez większość 2020 r. jak duch mieszkający w wyludnionym mieście? Opustoszałe ulice, puste parki, galerie handlowe, pasaże. Stonesi, powracając do swojego charakterystycznego brzmienia, w trafny sposób opisują pandemiczny świat. „[…]Life was so beautiful. Then we all got locked down […]” śpiewa Mick Jagger. Jak tu się z nim nie zgodzić?

To zdecydowanie mój osobisty numer jeden na liście koronawirusowych przebojów.

Zespół U2 nowy utwór „Let your love be known” zadedykował lekarzom i pielęgniarkom będącym na pierwszej linii frontu walki z pandemią. Utwór opublikowano w dniu Świętego Patryka – patrona Irlandii.

Bardzo częstym zjawiskiem w czasie pandemii było organizowanie różnego rodzaju koncertów charytatywnych, transmitowanych za pośrednictwem platformy Zoom. Uzbierane fundusze przekazywano na walkę z koronawirusem. Podczas jednego z takich koncertów online usłyszeliśmy utwór zamykający moje osobiste TOP 3 koronawirusowych przebojów –„Do What You Can” – zespołu Bon Jovi. To kolejna kompozycja, która opisuje trud i wysiłek nas wszystkich w walce z pandemią. Motywem przewodnim jest hasło: „If You can’t do what You do, You do what You can”. Jeśli wszyscy będziemy stosować się do zasad izolacji, przetrwamy i wyjdziemy z tego kryzysu silniejsi. „We are in this together” – głosi napis na nowojorskim budynku, który widzimy na jednym z ujęć teledysku do piosenki.

Co nas czeka w 2021 roku?

Istnieje silne przekonanie, że ludzie powrócą do koncertów, kiedy tylko będzie to bezpieczne. Wiele osób postanowiło zachować bilety na przełożone imprezy, mimo możliwości zwrotu pieniędzy.

Według Live Nation pod koniec drugiego kwartału 2020 r. aż 86 proc. niewykorzystanych biletów pozostało w rękach fanów.

Większość tegorocznych koncertów i festiwali przełożono na 2021 rok. Live Nation sprzedało już 19 milionów biletów na ponad cztery tysiące przyszłorocznych imprez.

W Polsce wystąpić miały w tym sezonie takie zespoły jak: Iron Maiden, Pearl Jam, Aerosmith, Korn, System Of A Down, Santana, Phil X and The Drills. Wiadomo już, że większość zapowiadanych na bieżący rok gwiazd przyjedzie do Polski w przyszłym roku. [4]

Obyśmy tę koncertową posuchę pożegnali wraz z odchodzącym 2020 r.
Tego sobie i wam życzę.
Do Siego Roku!!


Źródła:

[1] Ta branża jest na skraju przepaści. Dziesiątki tysięcy ludzi bez źródła dochodu, [dostęp 20.12.2020]

[2] Giganci rynku koncertowego tracą krocie, [dostęp 20.12.2020]

[3] O negatywnych skutkach pandemii ciekawie pisała Patricia Cohen z The New York Times: A ‘Great Cultural Depression’ Looms for Legions of Unemployed Performers, [dostęp 26.12.2020]

[4] Tamże

Sprawdź inne artykuły z tego wydania tygodnika:

Nr 52 (2020)

Przejdź do archiwum tekstów na temat:

# Społeczeństwo i kultura

Być może zainteresują Cię również: