Felieton

Tarcza z papieru

Tarcza z papieru, rys. Tomasz Wełna
Tarcza z papieru rys. Tomasz Wełna

Piotr Wójcik

Tygodnik Spraw Obywatelskich – logo

Nr 14 (2020)

Choć polska tarcza antykryzysowa opiewa na 212 miliardów złotych, to jej rzeczywisty impuls fiskalny może być nawet trzy razy niższy. Dofinansowanie płac będzie nawet dwukrotnie mniejsze niż w krajach Europy Zachodniej.

Powszechny lock-down, czyli zamknięcie całej gospodarki, to coś, z czym nikt z żyjących jeszcze się nie mierzył. Tymczasem właśnie ma to miejsce w wielu krajach Europy. We Włoszech w ogóle wstrzymano całą działalność produkcyjną, z wyłączeniem kluczowych w czasie epidemii sektorów. Zamknięcie wszystkiego na jeden miesiąc, nie licząc branży spożywczej i medycznej, generuje w skali całego kraju setki miliardów strat, a każdy kolejny tydzień to kolejne miliardy do tyłu, więc nic dziwnego, że państwa Europy przygotowały pakiety antykryzysowe, które mają za zadanie pomóc przetrwać ten niespotykany wcześniej czas obywatelom oraz podmiotom gospodarczym. Nikt nie ma doświadczenia w mierzeniu się z takim wyzwaniem, więc pakiety wszędzie są niedoskonałe i jeszcze nikt do końca nie wie, jak i czy one w ogóle zadziałają.

Niestety polska tarcza antykryzysowa wydaje się wyjątkowo nieudana na tle analogicznych pakietów reform przygotowanych przez inne kraje Zachodu. Jeśli nie zostaną wprowadzone do niej zmiany, a lock-down potrwa dłużej niż do końca kwietnia, Polskę może czekać ekonomiczno-społeczna katastrofa.

Słaby stymulus

Według jednego z badań gospodarczy lock-down musi potrwać co najmniej 6 tygodni, żeby przyniósł odpowiedni skutek antyepidemiczny. Jednocześnie według Capital Economics Europe, dwumiesięczny lock-down będzie skutkować w strefie euro spadkiem PKB o 9 procent – miesięczny o 6 proc., a trzymiesięczny aż o 12 proc. Jeśli przyjmiemy, że lock-down w Polsce potrwa właśnie dwa miesiące, czyli mniej więcej do początku maja, co jest bardzo prawdopodobne, to nasza gospodarka może skurczyć się o jedną dziesiątą. Skala wyzwania jest więc ogromna.

Na papierze polska tarcza antykryzysowa wygląda w miarę przyzwoicie. Według rządzących opiewa ona na 212 miliardów złotych, co odpowiada właśnie 10 procentom polskiego PKB z roku 2019. Proporcjonalnie, podobną wartość mają pakiety antykryzysowe z Francji i Węgier. Jednak już w Niemczech rząd przeznaczył na walkę z gospodarczymi skutkami epidemii 15 proc. PKB, a we Włoszech 13 proc. Można jednak przyjąć, że za Odrą oraz na Półwyspie Apenińskim potrzebny jest dużo większy pakiet fiskalny, gdyż epidemia przybrała tam dużo większą skalę, więc i twardy lock-down być może potrwa tam dłużej.

Problem w tym, że realnie polska tarcza antykryzysowa waży znacznie mniej. Na dofinansowanie płac pracowników przeznaczono jedynie 30 mld zł, więc w zasadzie tylko ta kwota będzie bezpośrednim impulsem popytowym. 71 mld zł to kwota, która ma zapewnić płynność sektorowi finansowemu, jednak nie ma pewności, że ten będzie chciał finansować przedsiębiorstwa w kłopotach. 74 mld zł to pomoc dla przedsiębiorstw, jednak duża część tej kwoty to gwarancje kredytowe, których użycie zależeć będzie od tego, czy banki zechcą w ogóle tych kredytów udzielić. 30 mld zł zostało przeznaczone na program robót publicznych, jednak on bez wątpienia nie ruszy przed ustaniem epidemii.

Portal Oxford Economics opublikował badanie, pokazujące rzeczywistą skalę stymulusu fiskalnego, jakie będą miały pakiety antykryzysowe krajów w Europie. Gdyby odliczyć państwowe gwarancje, to stymulus fiskalny polskiej tarczy antykryzysowej wyniesie jedynie 3 proc. PKB. Inaczej mówiąc, jej realny wpływ może być ponad trzy razy mniejszy, niż wynika to z zapisanych na papierze rozwiązań.

Mizerne wsparcie

Makroekonomiczne rozważania są jednak drugorzędne. Jak wiadomo, ludzie nie jedzą PKB – odżywiamy się produktami spożywczymi, które kupujemy za pieniądze w sklepach. Obywateli bardziej niż stymulusy fiskalne interesuje to, czy będą mieli za co się wyżywić podczas epidemii. Niestety tarcza antykryzysowa przewiduje drastyczne cięcia płac. Pracownicy wysłani na postój otrzymają zaledwie pensję minimalną, co oznacza, że zarabiający średnią krajową utraci prawie połowę dochodów. Pracownicy, którym zostanie jedynie ograniczony czas pracy, utracą jedną piątą dochodów – chyba że zarabiają ponad średnią krajową, to wtedy więcej. W obu przypadkach państwo sfinansuje połowę takiej pensji. Samozatrudnieni oraz prekariat pracujący na umowach cywilnoprawnych, którzy stracą swoje źródła dochodów w wyniku zamknięcia gospodarki, otrzymają 2 tys. zł na rękę jednorazowego świadczenia, które może będzie też wypłacone po raz drugi, jeśli stan epidemii się przedłuży.

Działamy bez cenzury. Nie puszczamy reklam, nie pobieramy opłat za teksty. Potrzebujemy Twojego wsparcia. Dorzuć się do mediów obywatelskich.

Niestety zupełnie pominięci zostali bezrobotni, co jest zdumiewające zważywszy na to, że najprawdopodobniej czeka nas gwałtowny skok bezrobocia. Niektóre szacunki mówią nawet o dwóch milionach nowych bezrobotnych.

W USA w zaledwie dwa tygodnie bezrobocie wzrosło o 10 milionów osób. Oczywiście twardych danych dotyczących bezrobocia jeszcze nie ma, jednak z informacji dochodzących ze strony pracowników można wywnioskować, że przez Polskę przechodzi właśnie fala zwolnień. Tymczasem, jak zauważył prof. Ryszard Szarfenberg, na 172 stronach poradnika do „tarczy antykryzysowej” słowo „bezrobotny” nie pojawia się ani razu. Bezrobotni w czasie epidemii zostaną pozostawieni sami sobie, choć gospodarczy lock-down uniemożliwi im szukanie pracy. Niektórzy z nich dostaną koszmarnie niski zasiłek (ok. 800 zł), ale będzie to wąska grupa, ponieważ przysługuje on obecnie ok. 16 proc. bezrobotnym.

Tymczasem kraje z Europy Zachodniej przygotowały zdecydowanie bardziej szczodre pakiety wsparcia klasy pracującej. W Austrii pracownicy mają zapewnione 80-90 procent wynagrodzenia, przy czym górnym progiem nie jest średnia krajowa tylko jej dwukrotność. Rząd sfinansuje nawet całość kosztu, zależnie od skali ograniczenia wymiaru czasu pracy, którą wprowadzi pracodawca. Firmy nie mają więc motywacji do zwolnień, gdyż mogą zmniejszyć koszty pracy do zera, jeśli przejdą na całkowity przestój, a pracownicy do dwukrotności średniej krajowej w najgorszym razie stracą jedną piątą. Rząd brytyjski zapewnia pracownikom 80 proc. pensji do wysokości 2,5 tysiąca funtów wprost z budżetu, więc także na Wyspach nie będzie tak dużej motywacji do zwolnień, jak w Polsce.

Najbezpieczniej czują się pracownicy w Danii, gdyż wielu z nich w ogóle nie straci dochodów. Rząd gwarantuje 75 proc. pensji do wysokości 3 tys. euro (mniej więcej średnia krajowa), a pozostałe 25 proc. dopłaci pracodawca.

Epidemiczny dochód podstawowy

Polska tarcza antykryzysowa nie zasługuje wcale na swoją nazwę, gdyż tak skromne dofinansowanie może nie uchronić tysięcy, jeśli nie milionów, miejsc pracy i będziemy mieli nad Wisłą powtórkę z masowego bezrobocia. Tymczasem dla bezrobotnych rząd nie przygotował dokładnie niczego, co w połączeniu z bardzo niską stopą oszczędności gospodarstw domowych może sprawić, że jeszcze w kwietniu miliony Polek i Polaków nie będą mieli środków do życia. Jak w takiej sytuacji skłonić ich do siedzenia w domach i utrzymywania „dystansu społecznego”?

Rozwiązanie podsunął między innymi szef Chatham House – Jim O’Neill, który zaproponował „społeczne luzowanie ilościowe”, czyli zapewnienie wszystkim na czas epidemii bezwarunkowego dochodu podstawowego. W ten sposób rzeczywiście można by utrzymać dyscyplinę podczas narodowej kwarantanny. Gdyby w Polsce udało się to wprowadzić chociażby w szczątkowej wersji, czyli zapewniając dochód gwarantowany bezrobotnym, a pracownikom 80 procent pensji, to już byłoby zdecydowanie lepiej. Byłoby to nie tylko skuteczniejsze, ale też prostsze. Obecnie tarcza antykryzysowa liczy kilkadziesiąt różnych rozwiązań, w których trudno się nie pogubić. Tymczasem w czasie gospodarczego lock-downu kluczową kwestią jest zapewnienie środków do życia ludziom, którym państwo decyzjami administracyjnymi, zapewne zresztą słusznymi i nie do uniknięcia w sytuacji pandemii, uniemożliwiło aktywność zawodową. W czasie epidemii nie czas na oszczędzanie. Na przywracanie stabilności fiskalnej przyjdzie czas później, gdy zwalczymy epidemię koronawirusa i skutki kryzysu gospodarczego, który ona wywołała.

Narodowy Instytut Wolności – logo Program Rozwoju Organizacji Obywatelskich – logo

Tekst przygotowany przez Instytut Spraw Obywatelskich w ramach projektu „Instytut Spraw Obywatelskich – łapiemy wiatr w żagle” sfinansowanego przez Narodowy Instytut Wolności – Centrum Rozwoju Społeczeństwa Obywatelskiego ze środków Programu Rozwoju Organizacji Obywatelskich na lata 2018–2030.

Sprawdź inne artykuły z tego wydania tygodnika:

Nr 14 (2020)

Przejdź do archiwum tekstów na temat:

# Ekonomia # Rynek pracy Centrum Wspierania Rad Pracowników

Przejdź na podstronę inicjatywy:

Co robimy / Centrum Wspierania Rad Pracowników

Być może zainteresują Cię również: