AI i ekologia
Zachód ochoczo dokręca śrubę tym wszystkim, którzy ośmielają się kwestionować tempo wprowadzania nowego zielonego ładu. A przy tym zamyka oczy na fakt, że największym zagrożeniem dla ekologicznej przyszłości planety zaczyna być tempo rozwoju sztucznej inteligencji.
Czy wiecie, że moc obliczeniowa potrzebna do rozwoju technologii zwanej Sztuczną Inteligencją (AI) zwiększyła się w latach 2012-2018 jakieś… 300 tysięcy razy. Tak, trzysta tysięcy razy. I nie przestaje rosnąć w zawrotnym tempie. Najnowsze szacunki mówią o tym, że do roku 2030 ma urosnąć jeszcze – bagatela – 500 krotnie.
W roku 2030 sektor cały sektor IT ma zżerać nawet 20 proc. światowego zapotrzebowania na prąd. Z czego jedna trzecia potrzebna będzie do samego nakarmienia coraz bardziej żarłocznych algorytmów. W tym najbardziej żarłocznej z żarłocznych technologii. Czyli właśnie AI.
Dziwnie słuchać tych liczb i doniesień, prawda? To trochę tak, jakby w samym środku Wielkiego Postu wśród umartwiających się pątników pojawił się nagle jakiś pasibrzuch pijanica. I zaczął się na oczach wszystkich opychać bez opamiętania jadłem i napitkiem. Bo czy nie jest tak, że od ładnych paru lat na Zachodzie odmienia się słowo „Planeta” przez wszystkie możliwe przypadki? By ją ratować ludzie i społeczeństwa mają przecież podjąć szereg wyrzeczeń. Przestawić się z tańszej i „brudnej” energii na energię droższą, ale „czystszą”. Inwestować miliardy w rozwój energooszczędnych technologii i płacić kary, jeśli nie uda im się spełnić coraz bardziej wyśrubowanych norm emisji. A i to zwykle jest za mało. Cały czas słyszymy (i będziemy słyszeć), że trzeba zazieleniać się szybciej, efektywniej i bardziej skutecznie. Bo przyszłość dzieci, bo katastrofa klimatyczna, bo zeroemisyjność.
Tymczasem…
Tymczasem są tacy, których to – jak widać – nie obowiązuje. Dokładnie w tym samym okresie (ostatnia dekada) nastąpił skokowy rozwój tej fazy rewolucji robotyzacyjnej, której kulminację przeżywamy dziś w postaci szaleństwa na punkcie ChataGPT. Rzadziej mówi się przy tym, że ten rozwój okupiony jest niesamowitą ceną energetyczną. Jednak każdy, kto siedzi w temacie choćby odrobinę głębiej, ten wie, że sztuczna inteligencja potrafi konsumować niewyobrażalne wręcz ilości energii. A już szczególnie energochłonne jest tzw. głębokie uczenie się maszyn. A mówiąc bardziej precyzyjnie – algorytmów. Czyli tzw. deep learning. Zasadza się on na praktyce tzw. treningu. Ten trening to przeprowadzanie przez AI gargantuicznych ilości zestawień i porównywań. Do ich realizacji superkomputery potrzebują zylionów danych. I dlatego są procesy niezwykle mocożerne. A przecież AI nie żyje powietrzem.
Już kilka lat temu Emma Strubell, Ananya Ganesh i Andrew McCallum z Uniwersytetu Massahusetts w Amherst pokazali, że jeden taki „trening” bardziej skomplikowanego algorytmu AI potrzebuje więcej energii niż samochód osobowy przez cały okres swojego użytkowania.
A przecież treningi AI stają się coraz bardziej wymagające. A co za tym idzie zużycie będzie coraz większe.
Problem w tym, że my wszyscy w tym uczestniczymy. To, co działo się w ostatnim półroczu wokół ChataGPT było dokładnie przykładem takiego działania. Kalifornijska firma OpenAI zastosowała dokładnie tę samą metodę, którą firmy z Doliny Krzemowej stosują od lat. Wpuścili do sieci darmowy produkt, a ludzie – jak na zawołanie – karmili żarłoka swoimi wyszukaniami. Teraz liczą, że w ciągu kilku lat ludzie się od tej technologii uzależnią. A potem zacznie się prawdziwa monetyzacja. A koszty zewnętrzne? No cóż. Tylko w styczniu 2023 roku wyszukiwania związane z pracą ChatGPT prowadziły do zużycia większej ilości energii niż potrzebuje jej do normalnego funkcjonowania 175 tysięcy mieszkańców kuli ziemskiej.
Jednak proces, o którym tutaj mowa jest dużo głębszy. Chodzi bowiem nie tylko o to, że rozwój technologii jest związany z realnym energetycznym kosztem. Rzecz także w tym, jaki to jest rozwój oraz co za nim stoi.
Niestety problem ze współczesnymi technologiami sztucznej inteligencji polega na tym, że są one zaprojektowane przede wszystkim po to, by służyć jednemu celowi: maksymalizacji zysku. Aby go osiągnąć AI jest gotowa na wszystko.
Nie ma żadnych hamulców. Kłamstwo? Konfabulacja? AI nie zna takich zarzutów. W bardzo ciekawym eseju na ten temat irlandzki badacz nowych technologii i marketingu Gerry McGovern pisze jak zapytał ChataGPT o to czy James Joyce i Włodzimierz Lenin kiedykolwiek się spotkali. „Tak”, odpowiedziała AI. „Spotkali się w Cafe Odeon w Zurychu, ulubionym miejscu spotkań tamtejszych artystów i intelektualistów”. Problem w tym, że to jest… nieprawda. Nie ma żadnych dowodów na to, by do takiego spotkania doszło. Owszem. Joyce i Lenin mieszkali w Zurychu w tym samym czasie (rok 1916). I na tej właśnie podstawie AI wyciągnął wniosek, że się spotkali. W końcu obaj byli pisarzami. Kluczowa jest jednak odpowiedź na pytanie, dlaczego ChatGPT oszukał pytającego? „Zrobił to, bo AI… chce się podobać. Chce być użyteczna. Tak właśnie została zaprojektowana. W tym jest trenowana. To jej racja istnienia. I ona zamierza zrobić wszystko, by spełnić swój cel” – pisze McGovern. Jego wnioski dobrze kleją się ze spostrzeżeniami szwajcarskiego pioniera i badacza AI Roya Schwarzta. Przeanalizował on większość nowych algorytmów bazujących na sztucznej inteligencji i postawił tezę, że współczesna AI jest „czerwona”. To znaczy nastawiona bardziej na dokładność w dostarczaniu efektów. Aby ją zwiększyć, producenci nie wahają się dołożyć mocy obliczeniowej. Efektywność (rozumiana jako osiąganie zadowalających rezultatów przy minimalizacji wydatków energetycznych) odgrywa znaczenie drugorzędne.
Nic dziwnego – firmy z Doliny Krzemowej dysponują niewyobrażalnymi w innych branżach środkami. Więc koszty energii nie są dla nich najmniejszą barierą. Bycie „zielonymi” (czyli nastawionymi bardziej na efektywność nawet kosztem dokładności) przedsięwzięciami nie mieści się w ogóle w logice rozwoju branży IT. Liczy się efekt. I to, by klient korzystał z technologii jeszcze chętniej. To jest logika, wedle której AI została zaprogramowana. I ona taka właśnie jest.
W tym sensie AI nie jest dziś żadną alternatywą dla człowieka. Jest dużo gorzej. Sztuczna inteligencja na obecnym etapie rozwoju imituje człowieka w jego najgorszych zachowaniach.
Ona chce przeprowadzić klienta z jednego miejsca w drugie. Ale po to – i tylko po to – by swoją pracę zmonetyzować. AI nie ma w tym żadnych skrupułów. Właśnie dlatego, że nie jest człowiekiem.
Każdy, kto obserwuje te sprawy nieco dłużej, ten zgodzi się chyba z oceną, że taka AI jest nieodrodną córką filozofii rozwoju i działania takich koncernów jak Google, Facebook czy Amazon. Świetnie opisanej w wielu miejscach. Choćby przez – wydaną także po polsku – Shoshanę Zuboff – autorkę książki „Wiek kapitalizmu inwigilacji”. Każdy z tych koncernów jest z resztą od dawna oparty na sztucznej inteligencji (wyszukiwarki, media społecznościowe). Tyle, że mniej doskonałej. Teraz zaś idziemy po prostu o krok dalej.
Czy jest to kierunek właściwy? Sami odpowiedzcie siebie na to pytanie. Póki jeszcze możecie. To znaczy możemy.
Materiał powstał w ramach Projektu Centrum Wspierania Rad Pracowników dofinansowanego ze środków Rządowego Programu Wspierania Rozwoju Organizacji Poradniczych na lata 2022–2033 przez Narodowy Instytut Wolności – Centrum Rozwoju Społeczeństwa Obywatelskiego
Sprawdź inne artykuły z tego wydania tygodnika:
Przejdź do archiwum tekstów na temat:
# Ekologia # Nowe technologie Centrum Wspierania Rad Pracowników