Grać w swoją grę
Modne jest dzisiaj mówienie o narzucaniu swojej narracji w dyskursie publicznym, które to działanie polega na tym, że narzucamy temat, o którym się mówi tak, że obdarzona coraz słabszą pamięcią opinia publiczna zapomina o temacie dla nas niewygodnym, a zajmuje się problemem, na którym możemy zyskać punkty.
Czasem taki temat pojawia się sam na skutek działania strony trzeciej, tak jak ma to miejsce w wypadku kryzysu na granicy z Białorusią, wtedy strona, której podejście do tego typu problemów jest bardziej popularne, stara się go maksymalnie długo rozdmuchiwać i zmuszać stronę przeciwną do gry na nie swoim polu, co z czasem prowadzi do coraz widoczniejszych błędów, wikłania się, niekonsekwencji czy nawet śmieszności.
W erystyce podstawową zasadą jest, że kiedy mamy, a przynajmniej wierzymy, że mamy rację, to niekorzystne dla nas jest wdawanie się w argumentację ad personam, we wszelkiego rodzaju połajanki, „zaorywanie”, a nawet „miażdżenie”. Po pierwsze dlatego, że w tego typu wymianie nie decyduje racja, ale emocje, a te można wywoływać w zależności od potrzeb, także nie mając słuszności.
Nie znaczy to, że mając rację, do emocji i sumień odwoływać się nie należy, jednak jest to jedynie instrument, który należy stosować świadomie i z pewnym umiarem – histeria i egzaltacja mogą chwilowo wzbudzić zainteresowanie, a nawet zarazić, ale na dłuższą metę odstręczają, bo najzwyczajniej w świecie męczą. Nie znam przypadku, żeby kogokolwiek udało się przekonać do swoich racji za pomocą wyzwisk, znieważania, szydzenia. Daje to krótkotrwałą przyjemność dokonującemu tych czynów i grupie kibiców, po której jednak niewiele pozostaje, a druga strona raczej utwierdza się, choćby po to, aby bronić swojego poczucia ważności, że znieważający racji nie miał. Podobnie odbierze to szersza publiczność, a szczególnie jej centrowa część, o którą z reguły toczy się polityczna gra. Liczenie, że np. policja da się w ten sposób sprowokować i dokona jakiegoś aktu przemocy, który potem będzie można pokazywać, by widzów oburzyć lub wzruszyć, ma także niewielkie szanse powodzenia. Nie najmniej ważna jest w tych rozważaniach kwestia kulturowa, szukając zmian na lepsze, należy dbać o język, a przede wszystkim styl prowadzenia politycznego sporu.
To narzucanie swojego stylu czy prościej sposobu gry widoczne jest także w sportach, drużyna słabsza, jak mówią polscy komentatorzy „słabsza technicznie”, musi czekać na okazję do kontrataku i konsekwentnie się bronić.
Również w prawdziwych wojnach po wielekroć zwycięstwo zależało od konsekwentnego trzymania się raz obranej taktyki czy strategii. Zamiast wdawać się w czołowe zderzenie z pancerną jazdą, strona nieposiadająca ciężkiego uzbrojenia musiała cierpliwie czekać, aż rycerze i konie się zmęczą, wjadą na teren bagnisty lub do gęstego lasu. Przeciwnik mający słabszą pozycję często pozorował ucieczkę, czy stosował inne zabiegi, które miały spowodować, że wróg popełni błąd, złamie swój szyk, rzucając się w pogoń, opuści ufortyfikowane wzgórze. Strona lepiej uzbrojona i silniejsza może również próbować np. skłonić partyzantów do postawienia wszystkiego na jedną kartę i wydania walnej bitwy, zamiast konsekwentnie czekać na wykruszenie się sił przeważającego na początku wroga. Żeby takiej zmiany dokonać, często przywoływany jest na pomoc honor, ambicja, zarzut tchórzostwa, czego dobitnym przykładem jest wysłanie heroldów z mieczami przed bitwą pod Grunwaldem czy zarzucanie Armii Krajowej, że zamiast walczyć z Niemcami stoi z bronią u nogi. To pierwsze spotkało się ze spokojną odpowiedzią walczącego na wschodni sposób Jagiełły, który przetrzymał, jak tylko mógł najdłużej ciężkozbrojnych przeciwników w lipcowym słońcu, to drugie przyczyniło się po części do wybuchu Powstania Warszawskiego.
Wielkie zwycięstwa charakteryzujące rozwijające się imperia prawie nigdy nie były odnoszone jednorazowym zrywem, ale wytrwałością i konsekwencją, od działań Fabiusza Kunktatora, który zmusił do odwrotu Hannibala unikając otwartego starcia, poprzez cofającego się przed Napoleonem Kutuzowa, który tylko chcąc, a bardziej nie chcąc wydał mu bitwę pod Borodino, podobnie zachowywał się Wellington w Hiszpanii, opierający się germanizacji Wielkopolanie, którzy w odróżnieniu od zwolenników opcji powstańczej w zaborze rosyjskim umieli czekać na właściwy moment do działania.
Jeszcze inna zasada dotyczy wszechstronności swoich działań. Każdy, kto obserwuje działania np. współczesnej Rosji, wie, że na jej sukcesy w równym stopniu pracuje nie tylko armia i minister Szojgu, ale w co najmniej równym stopniu świetna dyplomacja S. Ławrowa czy działania propagandowe takich stacji jak Russia Today. Książę Marlborough złamał potęgę francuską w wojnie o sukcesję hiszpańską, stosując na polu walki taktykę polegającą na bardzo trudnym połączeniu działań różnych rodzajów broni – piechoty i kawalerii.
I wreszcie niedobrze jest patrzeć na wroga jako na monolit, nie dostrzegać pęknięć, rys, sprzecznych interesów, zawiedzionych ambicji, głupoty czy po prostu różnic ideowych. Udane rewolucje zawsze korzystały przynajmniej w fazie początkowej z poparcia i dziś powiedzielibyśmy know-how części starej elity, rewolucjoniści francuscy, sowieci, naziści to reguła, a nie wyjątki.